Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2022, 18:30   #235
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - 2525.XII.33 mkt; południe

Czas: 2525.XII.33 mkt; południe
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, nadrzeczne ruiny
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, gorąco


Wszyscy





https://junior.scholastic.com/conten...a-Hero-New.jpg


- Fascynujące. Po prostu fascynujące. - wygladało, że dla uczonej z Imperium to miejsce do jakiego przyprowadziły ich obie Amazonki było istnym rajem. Prawdziwą kopalnią wiedzy i wzgląd na dawną cywilizację. Jak tylko przybyli na miejsce milady Vivian von Schwarz zaczęła oglądać i dotykać omszałe kamienne bloki z jakich wzniesiono zagubione w dżungli ruiny. Wyjęła mały nóż i skrobała nim ten mech i wierzchnie warstwy zielska aby dostać sie do samego kamienia. I wtedy czasem ukazywały się jakieś rzeźbienia dziwnych istot, zwierząt, wzorów, symboli czy glifów. Dla ludzi zza oceanu wyglądały całkiem obco i niezrozumiale. A, że niektóre z tych zdobień wyglądały na jakieś groźne bestie i potwory, część może należała do tej gadziej rasy jaką Carsten mógł widzieć na własne oczy w piramidzie parę dni temu. Chociaż z daleka. No ale nie wszystkie. A te wszystkie rogi, zębiska, pazury, ogony nie kojarzyło się z niczym sympatycznym. Ale milady wcale zdawała się tego nie zauważać. Pilnie studiowała te ruiny i cieszyła się jak dziewczynka jakiej pzowolono do woli buszować po cukierni. Przepisywała albo szkicowała to co dała radę do swojego dziennika i wyglądała jakby w ogóle zapomniała o reszcie towarzyszy i tego, że są w kompletnej dziczy dość małą grupką.

- Możecie to sobie wyobrazić? Spójrzcie! Ledwo ruszyliśmy się z obozu i już jakie fascynujące rzeczy można tu znaleźć. A ledwo jesteśmy u brzegu kontynentu! Pomylcie jakie cuda muszą kryć trzewia kontynentu, dżungle jakie się ciągnął aż po góry na zachodzie albo kończą się na drugim oceanie! - Vivian była wręcz zachwycona możliwością zaspokojenia swoich naukowych pasji. Chociaż ruiny wyglądały na opuszczone i zapomniane od wieków. Kłącza porosły kamienne ściany i mury, Już dorodne drzewa sięgające nieba wyrosły na dawnych placach i ulicach, duszące macki roślin oplotły prastare budowle a mech przykrył całą resztę. Było gorąco i duszono. Dżungla już od wieków albo i tysiącleci musiała zawładnąć tym miejscem wybudowanym przez zapomniane cywilizacje i traktowała to już jak swoją własność.

- Phi. U nas w Kislevie też jest ocean. Ocean traw. Ciągnie się od wschodnich krańców Imperium aż po Góry Krańca Świata. A za nimi też. Podobno żaden śmiertelnik nie przebył go na wspak i tylko wiatr może to zrobić a i jemu zajmuje to wiele czasu. - Zoja którą kapitan też wysłał na tą misję wzruszyła ramionami. I jakby chciała się odgryźć rudowłosej uczonej z Imperium. Albo zamaskować swój niepokój. Bo o ile imperialna milady koncentorwała się na ruinach oglądając je z każdej strony to pozostałym raczej w oczy rzucały się szkielety jakie tu znaleźli. Ludzkie szkielety, wciąż ubrane w napierśniki i moirony w jakich tak lubowali się Tileańczycy i Estalijczycy. Kimkolwiek byli za życia teraz co chwila było widać jakiś zapomniany w trawie szkielet.

- Myślicie, że to człowiek? - kapitan Koenig też została wytypowana przez kapitana do tej ekspedycji. Wahał się dość długo kogo by tu wysłać. Z jednej strony nie chciał za bardzo osłabiać głównego obozu jak to czekała ich ta wielka niewiadoma jaką była zbliżajaca się Nexennacht na obcej ziemi a po nowym roku zmagania o piramidę. Z drugiej wszyscy mieli w pamięci tą bandę orków jaka napadła na powracających od Amazonek posłów kapitana. Taka banda nie miałaby większych szans z całą armią kapitana ale właśnie na niewielką grupkę mogła się pokusić na atak. W końcu więc chociaż kapitan trzymał imperialnych gwardzistów przy sobie aby mieć ten żelazny, pancerny atut w odwodzie to teraz zdecydował się ich jednak wysłać do tych tajemniczych ruin o jakich ostrzegały Amazonki. Bo jak sama dumnie czy wręcz butnie mówiła ich kapitan ona i jej gwardziści nie obawiali się stawić czoła żadnemu plugastwu jakie się tu zalęgło. Więc kapitan Koenig i czterech jej gwardzistów stanowili argument siły gdyby się okazał potrzebny. Ostatecznie kapitan wolał postawić na szybki rekonesans małej grupki stawiając na jakość a nie ilość. Mieli się zorientować co to za ruiny, jak to w ogóle wygląda i czy coś wskazuje na jakieś nienaturalne zagrożenie czy też jakiekolwiek inne.

- Może małpa. - odparła Zoja podchodząc do imperialnej kapitan i oglądając płaskorzeźbę jaką ta wskazała czubkiem swojego wielkiego miecza. Blond Kislevitka mówiła jednak bez przekonania. Co prawda płaskorzeźba była już zaokrąglona od erozji i czasu ale wciąż najważniejsze detale były widoczne. Jakaś mniej więcej humanoidalna istota, w masce albo z potwornym łbem, w pióropuszu i w ogóle kojarząca się z kapłanem wznosiła ramiona do góry. A w jednej dłoni trzymała nóż. Zaś przed nią było coś co kojarzyło się z jakimś ołtarzem na jakim leżała jakaś istota. Ta już mogła być małpą. Albo człowiekiem. No może jeszcze elfem. Przy tak zatartych rysach trudno było to ocenić.

- Może. A tam są inne. - Anette mruknęła bez przekonania. I po żołniersku albo marynarsku splunęła. Wskazała ale już brodą a nie mieczem sąsiednie sceny. Te wyglądały podobnie chociaż tam zaszczytu bycia składanym w ofierze to już raczej nie byli ludzie, małpy czy elfy. Ale jakieś dwunogie bestie o zwierzęcych pyskach i z ogonami.

- Nie podoba mi się to miejsce. Zróbmy co mamy zrobić i wracajmy do naszych. - prychnęła blond Kislevitka podpierając się włócznią. Włócznie okazywały się całkiem przydatne do sprawdzania przed sobą wszelkich miejsc w jakich mogły kryć się węże, pająki lub skorpiony które wydawały się, że tylko tam czekają w zacienionych miejscach aby tylko ukąsić kolejną ofiarę. No a tak była szansa, że włócznia je wypłoszy albo chociaż oberwie zamiast nogi właściciela.

- To przeklęte miejsce. My tu nie chodzimy. Ale oni porwali nasze siostry. Musiałyśmy je odbić. Więc walczyliśmy tutaj. Aż wszystkich zabiłyśmy. - obie Amazonki też były czujne i spięte więc można było uwierzyć, że nie czują się tutaj zbyt bezpiecznie. Ale w roli przewodniczek sprawdziły się znów świetnie. Odkąd rano wyruszyli z głównego obozu szli brzegiem rzeki w górę jej nurtu. Aż doszli tutaj. Chociaż “tutaj” nie było widoczne z brzegu i łatwo było przejść dalej nie zauważając tych ruin jak się o nich nie wiedziało. No ale Majo i Kara wiedziały. Więc poprowadziły towarzyszy ku podtopionemu cyplowi albo nawet wysepce. Jeśli to by była część rzeki to była płycizna gdzie nurt sięgał najwyżej do połowy łydek a a większości ledwo do kostek. Jednak jak mówiła Majo to w pod koniec pory deszczowej woda była tak głęboka, że właściwie trzeba by przepłynąć wpław lub łodzią i wówczas to już raczej była wyspa a nie cypel.

- I zabiłyście ich wszystkich? - zapytała kapitan zerkając na te widoczne tu i tam szkielety zbrojnych. Leżały w pojedynczo albo po kilku. Nosiły ślady walki jak zetlałe już strzały wystające z pancerzy, żeber czy wgniecenia od ostrych i tępych narzędzi. Dla wprawnych oczu wojowników nie było wątpliwości, że zginęli w walce. Na razie spotkali ich może z tuzin albo dwa. Leżały rozproszone po całym kompleksie to trochę trudno było oszacować ich liczbę. Sam kompleks wydawał się być może wielkości wioski królowej Aldery a na pewno był o kilka rzędów mniejszy niż miasto z piramidami.

- Tak. Wszystkich. Zbrukali nasze święte miejsce, wzięli nasze siostry w niewolę, zasłużyli na naszą zemstę i smierć. - odparła z prostotą ciemnoskóra Amazonka ubrana w skromne odzienie za to liczne ozdoby, malunki i tatuaże jakie nadawały jej dzikiego i egzotycznego wyglądu. Chociaż do tej pory ona i jej siostry wydawały się raczej nastawione pozytywnie do ekspedycji de Rivery. Z drugiej strony ci na razie nie rabowali ich świętych miejsc i nie brali ich sióstr w niewolę. Chociaż rabunek skarbów z piramidy był przecież główną motywacją dla jakiej zorganizowano tą ekspedycję.

- Ale tu gorąco. - brunetka z wielkim mieczem sapnęła i pokiwała głową. Trochę jakby chciała zmienić temat rozmowy. Chociaż faktycznie zrobiło się bardzo gorąco a ona i jej gwardziści w tych ciężkich pancerzach to musieli się wręcz gotować. Byli jednak na tyle zdyscyplinowani i dumni, że nikt nie grymasił. Ale gorąco było. I jakby ciszej się zrobiło odkąd weszli na tą trochę wyspę a trochę cypel z ruinami. A Bertrand miał jeszcze jedną sprawę do rozstrzygnięcia. Bo Izabella jak się dowiedziała, że zamierza się udać do jakichś ruin oczywiście chciała iść razem z nim. Bo zawsze ją gdzieś zostawia i ją omijają najciekawsze przygody a przecież jest już dorosła i umie zadbać o siebie. Musiał więc z nią o tym porozmawiać dziś rano.

A wczoraj miał okazję porozmawiać z Majo o tych podziemnych jaskiniach. Tłumaczka królowej przyznała, że o ile o samej nadrzecznej jaskini jaką goście roboczo nazwali Jaskinią Konkwistadorów wiedziały to już o przejściach jakie się za nią znajdują nie. Więc też nie miała pojęcia dokąd mogą prowadzić te odkryte tunele.

Gdy zaś dzisiaj rano opuszczali główny obóz praca trwała tam w najlepsze. Trzy figury bóstw były coraz bardziej podobne do siebie. I chociaż nie mieli żadnego zawodowego rzeźbiarza to jednak cieśle okrętowi i stolarze robili całkiem niezłą robotę. I wyglądało na to, że dzisiaj, ostatni dzień starego roku, powinni skończyć. Zaś na sugestię Carstena kapitan posłał po Jordis, młodą asystentkę Cesara. Jak ją przyprowadzono to ta młoda dziewczyna wydawała się zaskoczona i zmieszana pytaniami i propozycją. Owszem ofiarowała swoje młode życie służbie Myrmidii no ale była raczej szpitalniczką niż kapłanką. Jednak z braku laku okazało się, że obecnie to i tak chyba jej najbliżej do sługi bożego jakiego mieli na stanie. Więc ugięła się pod tą presją odpowiedzialności i zgodziła się poprowadzić wspólne modły ku czci swojej patronki i może Morra. Na bogów północy jak Sigmar czy Ulryk raczej nie znała odpowiednich modlitw i psalmów. Jednak większość członków ekspedycji pochodziła z południa Starego Świata więc Myrmidia była bliska im sercom. Zaś Morr, jako patron spokojnej śmierci i snów był uniwersalnym bogiem dla wszystkich cywilizowanych narodów Starego Kontynentu.

- Moja droga, będę stał tuż u twojego boku i wesprę cię jak tylko będziesz potrzebowała. - obiecał wczoraj kapitan i chyba to przeważyło, że Jordis się zgodziła bo dodawało otuchy, że mając autorytet kapitana po swojej stronie jakoś da radę się uporać z prowadzeniem publicznej modlitwy mimo, że nie była kapłanką ani nawet akolitką a raczej szpitalniczką.

Rozmowy i oglądanie tych ruin i szkieletów przerwało im nagłe pojawienie się miedzianoskórej Kary. Od razu dało się wyczuć, że coś się stało. Amazonka zjawiła się szybka i gibka jak dziki kot i od razu położyła palec na ustach co przykuło uwagę wszystkich. Zbliżyła się jeszcze bardziej i coś szeptem zaczęła mówić do Majo pokazując włócznią kierunek z jakiego przyszła. Z racji bariery językowej tłumaczka trzymała się bliżej towarzyszy a wystawiona miesiąc temu na aukcji w Porcie Wyrzutków siostra była zwykle gdzieś na przedzie jako zwiadowca. Często nie było jej widać no ale pozostali mieli Majo jako przewodniczkę dokąd należy iść. Jak dotarli do ruin też tak było. Tłumaczka została z przybyszami zaś jej koleżanka kręciła się to tu to tam, czasem było ją widać a czasem nie. Ale do tej pory nie zachowywała się jakby coś się stało. Aż do teraz.

- Kara mówi, że widzi dym. Tutaj w ruinach. Ktoś pali ognisko. Na szczycie jednego z budynków. Dlatego nie widać kto. Ani ilu. Pewnie obcy. To nikt od nas. Nikt z naszego plemienia. - szepnęła Majo gdy już rozmówiła się ze swoją siostrą w swoim rodzimym języku. I pokazała włócznią ten sam kierunek jaki przed chwilą ta pokazywała.

- No to jak chcecie to sprawdzić dyskretnie to może my tu na was poczekamy. No albo pójdziemy sporo na końcu. - rzuciła cicho i nieco z przekąsem pancerna kapitan. Bo o ile siłę uderzenia ich wielkich mieczy i solidność ich pancerzy trudno było wątpić to jak to na własne uszy słyszeli przez całą drogę z obozu ze skradaniem się i dyskrecją to nie miały nic wspólnego. To była gwardia, do przełamywania oporu i walki z elitarnym przeciwnikiem a nie zwiadowcy jak górale Olmedo. I Anette widocznie zdawała sobie z tego sprawę, że gdyby szło o dyskretne podchodzenie pod czyjś obóz to klekot i zgrzyty ich pancerzy mogłyby zniweczyć taką próbę.

- Oh. Czyli nie tylko my jesteśmy tu gośćmi? Aż jestem ciekawa kto jeszcze tu buszuje. - Vivian przyjęła te wieści ze spokojem graniczącym z pewną dozą nonszalancji. I widocznie była ciekawa sprawdzić kto jeszcze jest tutaj. A jej długa i mokra na dole suknia w czerni i czerwieni nie wydawała się być takim zagrożeniem dla sztuki dyskretnego podejścia jak pancerze pani kapitan.

- No ja też mogę pójść. Kapitan wysłał tylko nas to pewnie to też nikt od nas. - Zoja popatrzyła na towarzyszy. Znów była w zwykłych spodniach i białej koszuli co na ten gorąc i tak wydawało się zbyt wielkim obciążeniem. Za pasem marynarskim zwyczajem miała wsadzone dwa pistolety i szablę u pasa. Zaś na ramieniu miała tarczę a w drugiej dłoni tą włócznię którą do tej pory używała jako anty wężowego kostura. Obie wojowniczki królowej Aldery były odziane jeszcze skromniej. Obie też miały tarcze i włócznie oraz łuk i kołczan. I te dziwne ni to maczugi ni topory nadziewane kawałkami szklistej, czarnej skały jakie nie miały odpowiednika po wschodniej stronie oceanu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline