Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2022, 23:31   #494
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 81 - 2519.02.25; wlt (1/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centralna dzielnica; ul. Kazamatowa; kazamaty
Czas: 2519.02.25; Wellentag (1/8); południe
Warunki: wartownia w bramie, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, umi.wiatr, mroźno (-15)


Egon



- Kurwa jak sypie. - prychnął z niezadodowoleniem Rolf. Tupnął jeszcze parę razy jedną a potem drugą nogą aby pozbyć się nadmiaru śniegu. Podobnie jak otrzepał kożuch rękawicami w tym samym celu. Egon z kolegami świetnie mogli go zorzumieć. Dopiero co sam wrócił z zewnątrz i przechodził podobny proces. Bo o ile z rana jak zaczynali wartę to sypało delikatnym, zimnym puchem jakby ktoś rozdarł wielką pierzynę nad miastem to teraz właściwie też. Ale jakby rozdarł ich z tuzin. Z pół setki kroków trudno było dostrzec detale na zewnątrz a najbliższe fasady budynków widoczne z blank ginęły w śnieżnej mgle może z setkę kroków dalej. Rozpadało się na dobre.

- Dobra szoruj na zmianę. - burknął Rolf odwieszając swój kożuch na kołek i wskazał na Stephana jaki miał go zastąpić. Taki mieli system jak dozorowali mury na zewnątrz. Dwóch się grzeje wewnątrz, a dwóch odmraża dupę na blankach. Przed chwilą Marcel zmienił Egona wychodząc na lewą stronę wieży no a teraz Stephen ubierał się aby zmienić Rolfa po prawej.

- Nie wiem po co my tam łazimy. Kto by chciał atakować ten zamek? A skazańcy siedzą w celach w środku to i tak tam siedzą a nie łażą samopas. Tylko dupy sobie odmrażamy. - burknął Stephan dopinając kożuch i zakładając futrzaną czapkę na głowę. W zimie zewnętrzna zmiana, zwłaszcza na blankach, z oczywistych względów nie cieszyła się popularnością wśród strażników. Ale skoro system był względnie uczciwy bo tydzień wewnątrz murów a tydzień na murach no to jakoś to znosili.

- Ciesz się, że nie jesteś w nocnej straży. W nocy to dopiero tu pizga złem. - burknął gruby szef wartowni stając przy piecu i grzejąc swoje sękate łapy od przyjemnego ciepła. Rano Egonowi nie wstawało się tak źle. W końcu wczoraj głównie biesiadowali a nie pili zdając sobie sprawę, że rano muszą być tutaj. To i nie było tak źle. Nawet przyjemnie się wstawało po takiej sytej biesiadzie jaka rzadko się trafiała. I sądząc z rozmów i humorów pozostałej trójki kolegów to oni pewnie mieli podobnie. Żaden nie zdradzał objawów, że wypił wczoraj za dużo. Ale mróz i warta na blankach to im szybko przypomniała o zimnej, ponurej strażniczej rutynie. Od rana co dwa pacierze zmieniali się dozorując blanki albo grzejąc się wewnątrz warowni położonej w trzewiach wieży.

- No? To co z tym Hermanem? Niedługo będzie obiad. Dobrze, bo zgłodniałem na tym mrozie. Mogę go zapytać o ciebie. No ale musiałbym mieć dobrą motywację. A beze mnie tego nie załatwisz. - zagaił Rolf gdy tak stał i grzał ręcę od udomowionego ognia w kominku. Faktycznie biło od niego przyjemne, ożywcze ciepło w sam raz po łażeniu po takim śniegu i mrozie. Rano bowiem wszyscy zgodnie z grafikiem zaczęli kolejną zmianę w jednej z wież zamku jaki robił za miejskie lochy. I jak się przekonał Egon nie bardzo było okazji aby wymknąć się do środka. Bo jak siedział w wartowni to z Rolfem no i grzali się po tym łażeniu na zewnątrz. Musiałby wymyślić jakiś pretekst aby móc wyjść do środka twierdzy. Bo tutaj wszystko od bardachy, po ogień, wino i kanapki właściwie było więc nie bardzo było sens aby strażnik wychodził. A i zmiany ze względu na mróz nie były takie długie bo dłuższe były zbyt uciążliwe wiec stali po dwa pacierze. A jak łaził na blankach to właściwie był sam. Wieże po obu stronach zasłaniały go od strażników na dalszych kawałkach murów więc ani wówczas on nie widział Rolfa ani Rolf jego. Tyle, że aby dostać się do wnętrza twierdzy musiałby wrócić do wieży, zejść na dół do wartowni i dopiero wyjść na zewnątrz. Czyli wracał do punktu wyjścia. Nawet gorzej bo przecież strażnik nie mógł opuścić posterunku czyli swojego kawałka murów. Można było jeszcze zeskoczyć. Na dole był śnieg, całe hałdy jakie uzbierały się od początku zimy. Tylko rosły i rosły gdy wykopywano codziennie korytarze w tym śniegu. Pewnie dałby radę bezpiecznie zeskoczyć. Ale ledwo by się pokazał na dole mógłby go zobaczyć którykolwiek z kolegów na blankach. No i o ile się jeszcze zeskoczyć dało to powrót na górę wydawał się dość skomplikowany bez jakichś lin i tego typu sprzętu. Więc pewnie musiałby wrócić do wartowni a tam tłumaczyć się dlaczego wyszedł górą a wraca dołem. Więc nawet jakby dało się to załatwić to jednak nie było to takie proste i oczywiste. No ale wczoraj Rolf dał mu do zrozumienia, że może coś podziałać z Hermanem w sprawie podmianki strażników. Nie dawał gwarancji, że Herman się zgodzi no ale pogadać mógł. Ale nie za darmo.

- No sam rozumiesz. Też chcę coś z tego mieć. No a i do Hermana przecież nie pójdę z pustymi rękami po prośbie. - wywalił wczoraj w “Gwoździach” bez większych ceregieli. A co chciał? Mogła być jakaś butelka czy dwie czegoś lepszego. Dla Hermana aby był łaskawszy na takie prośby. No i może coś dla siebie podobnego. Po sztuce za każdy dzień jaki by się udało załatwić z Hermanem. No i Katię. Zapewne z powodu jej uroku osobistego oraz wczorajszych opowieści Stephana który był nią zachwycony a tak barwnie opowiadał, że nie było dziwne, że i inny nabrali na nią chrapkę.

- Mówię wam, jak ona ciągnie! No ledwo się zamknęliśmy no i ona sama zaczyna mnie całować a potem klęka mi do spodni i zabiera się za robienie berła! Beż żadnych fochów i wykrętów tylko robi co trzeba! No! I to jest dziwka pierwsza klasa! Co wie czego chce i nie robi problemów tylko się pruje! A potem jeszcze ją pod ścianą wziąłem, no mówię wam takie właśnie powinny być wszystkie kurwy a nie świętoszki zgrywają niedostępne! A co ona tam ma pod ubraniem! I z tyłu i z przodu! No jest za co złapać i klepać! Ha! A wiecie co najlepsze? Na początku mi mówi, żeby zgasić światło bo jest wstydliwa! Łapiecie to?! Wstydliwa! No myślałem, że coś kombinuje i będzie robić problemy no ale nie, zaczęła mnie całować a potem resztę no to się zgodziłem aby zgasiła tą świecę. Jak tak wygląda jej wstydliwość no to mogę jej wybaczyć i robić to bez światła. - Stephan barwnie i wesoło opowiadał swoją przygodę z Katią. A inni słuchali z lubością tych szczegółów jakby sami brali trochę w tym udział. I widocznie Łasica się postarała podczas owej “chwili zapomnienia” ze strażnikiem bo wczoraj w “Gwoździach” Egon widział i słyszał tego efekty. Stephan był nią zachwycony więc musiała zrobić na nim duże wrażenie. No i niejako na jego kolegach także. Ale wobec tego nie było aż tak dziwne, że jak potem Rolf gadał z nim o tej zamianie Egona na blok specjalny no to wspomniał, że jakby Egon załatwił mu podobny numerek z Katią albo może i z Hermanem też no to pewnie byłoby prawie pewne, że szef bloku specjalnego by się zgodził. No jak nie i za same butelki no to mogło być różnie.

No a teraz jak zostali we dwóch na wartowni to Rolf wrócił do wczorajszej rozmowy. Niedługo powinni bić gong na obiad to by udali się do stołówki gdzie powinna urzędować ognistowłosa kucharka jaka zrobiła na Stephanie takie niesamowite wrażenie. Co prawda widział ją rano przy śniadaniu i wtedy Łasica wydawała się trochę zdziwiona, że go widzi.

- To jesteś na zewnątrz? To niedobrze. Kombinuj przeniesienie. Chociaż na jeden dzień na Marktag. Bo inaczej lipa. - mruknęła cicho gdy nakładała mu porcję do miski. Jako, że za nim stali w kolejce kolejni strażnicy to na więcej sobie nie pozwoliła. I dalej udawała tą rudowłosą kucharkę o trochę zapadniętych policzkach o niezbyt dużym rozumku za to wesołym usposobieniu i przyjemnym dla oka uśmiechu. Ale wkrótce miał być obiad to pewnie znów się spotkają.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów
Czas: 2519.02.25; Wellentag (1/8); południe
Warunki: pokój gościnny, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, umi.wiatr, mroźno (-15)



Joachim



- Panie, byłem rano w ratuszu. Pytałem o ten dom. No i dzisiaj ten urzędnik co się zajmuje nieruchomościami przyjmuje. Już tam jest to można do niego iść. - pukanie do drzwi i wejście Svena przerwało rozmyślania młodego atrologa. No ale przecież miał w planie zalegalizowanie nabycia tej nieruchomości jaką mu sługa zalazł w zeszłym tygodniu i zdawała się być odpowiednia na potrzeby młodego magistra. Właściwie nic by się pewnie nie stało wielkiego jakby po prostu tam się przeprowadził i zamieszkał. Jednak bez odpowiedniego dokumentu to by tam mieszkał na dziko i każdy mógłby się przyczepić gdyby chciał i go próbować eksmitować czy narobić innych kłopotów. No a jakby zdobył taki papier to mógłby być oficjalnym właścicielem ten nieruchomości. A w końcu jakiś skandal z eksmisją magistra pewnie nie wpłynąłby dobrze na jego wizerunek, zwłaszcza w kręgach wyższego towarzystwa jak jego obecni gospodarze. No ale jednak taki certyfikat własności wiązał się z kupnem tej nieruchomości a to z kolei z pewnie sporą sumą karlików. Ale co dokładnie to pewnie właśnie trzeba by ustalić w ratuszu.

A zanim Joachim usłyszał pukanie do drzwi swojego sługi miał nad czym myśleć. Wczoraj gwiazdy okazały się mu łaskawe. Czy raczej chmury. Bo się rozstąpiły i była idealna okazja do nocnych obserwacji nieba jaka zimą w tym mieście rzadko się trafiała. A jak widział gwiazdy mógł użyć swoich mocy aby postawić pytanie o sensowność używania śpiewu do wywabienia syreny. Gwiazdy oczywiście jak już się pokazały to dały mu odpowiedź. Jednak jak zawsze kłopot polegał na właściwej interpretacji tej odpowiedzi.

Na wczorajszym niebie królował Bębniarz. Co uważano za symbol dobrej, może nawet zbyt dobrej zabawy. A nawet dekadencji, lenistwa, obżarstwa i upadku moralności. Z tego względu uważano go też, że ukazuje wpływ Węża na świat śmiertelników. W końcu on był patronem folgowania swoim zachciankom, ciekawości oraz lubieżności. Pytanie jakie postawił podczas wróżby dotyczyło w pewnym sensie śpiewu czyli jakby zabawy. Skoro na niebie najsilniejszy był Bębniarz to raczej było to pozytywny znak. Chociaż do pewnego stopnia niepokojący. Trochę bliżej horyzontu dostrzegł konstelację Dwóch Byków. Te z kolei były symbolem pomyślności i płodności. Gdy królowały na niebie to dobrze się działo na tym ziemskim padole. Plony były obfite, kokoszki znosiły dużo, dorodnych jaj, rzemieślnicy mieli dobrą passę do tworzenia swoich wyrobów a jałówki rodziły zdrowe cielęta. Chociaż związek pomyślności i płodności Byków był już nie tak oczywisty gdy chodziło o wywabienie śpiewem syreny z morskich kipieli. Trzecim znakiem jaki wczoraj ładnie świecił były Dudy. Muzyk grający na trąbce albo dudach, to podobno co kraina to inaczej na to mówili ale chodziło o to samo. Tak czy inaczej był to znak patronujący iluzji, oszustwu i intrygom ale i dyplomatom i paktom. Ale też czasem był rozważany jako negacja któregoś z pozostałych widocznych akurat na niebie znaków jako iluzji lub czegoś fałszywego. Z drugiej strony jednak mógł być uznany za pozytywny gdyby chodziło właśnie o jakieś paktowanie i oszustwa.

Więc chociaż wczoraj niebo było mroźne i klarowne no i sypnęło mu mnóstwem znaków to jednak musiał to przetrawić i zastanowić się jakie wyciągnąć z tego wnioski. Podobnie jak z przeglądania ksiąg na parafii. Przy okazji mógł się na własnej skórze przekonać nad subtelnym wpływem van Hansenów. Bo jak przyszedł po mszy do kapłana i wyjawił swoją prośbę o zbadanie ksiąg ten obdarzył go bardzo krytycznym aby nie rzec podejrzliwym spojrzeniem. Zdawał się być klasycznym przykładem nieufności jaką wielu kapłanów żywiło do wielu magistrów. No ale w końcu Kolegium powstało za czasów Magnusa Pobożnego, po Wielkiej Wojnie a przez ponad dwa wcześniejsze milenia osoby władające magią to byli w większości czarownicy spaczeni przez demoniczne moce albo plugawi nekromanci. Stąd wielowiekowa nieufność, nie tylko kapłanów do czarodziejów. Z tym chyba było podobnie bo Joachim odniósł wrażenie, że mężczyzna w wieku jego ojca to pewnie najchętniej powiedziałby “nie” i go spławił. No ale skoro siedział w pierwszej ławie u boku van Hansenów podczas mszy no to jednak się zgodził. A przy okazji trudno było nie zauważyć, że ciemnowłosa solistka jaka śpiewała psalmy podczas mszy do wtóru z chórem ma całkiem ładny głos i talent. Sama też wydawała się być całkiem przyjemna dla oka.

- No dobrze. Skoro jesteś znajomym państwa van Hansenów no mogę przymknąć oko. Ale mój akolita będzie ci towarzyszył. - powiedział wczoraj po mszy z wielką łaską. No ale jednak dopuścił go do parafialnej biblioteki. Jego uczeń wydawał się być życzliwszy ale to może było przez wzgląd na wiek, wydawał się być rówieśnikiem młodego magistra.

- Naprawdę jesteś magistrem? Rzadko tacy się tu trafiają. I pewnie przyjechałeś z Altdorfu co? Słyszałem, że tam jest szkoła magów. - młodzian wydawał się być zaintrygowany swoim rówieśnikiem. Tak samo jak jego zażyłości z van Hansenami. Którzy w końcu byli jednym z najznamienitszych rodów w okolicy. A Joachim był jakby ich gościem siedząc przy nich w pierwszej ławie no i niejako jego także opromieniał ich splendor.

No ale jednak jak mu jego patron kazał mieć oko na młodego magistra to miał. Siedział przy stole obok niego i co najwyżej podawał mu jakąś księgę. Gdy usłyszał czego szuka Joachim zastanawiał się. Ale dość szybko przyniósł mu na stół dwie czy trzy księgi.

- Hmm… Syreny… Hmm… No to nie jest zbyt częsty temat do opisywania… - zadumał się Martin jak usłyszał czego ma szukać. Żadnej księgi o syrenach tu nie mieli. Ale jak się zastanowił to przyniósł księgę w jakiej spisano różne relacje z rejsów po Morzu Szponów. Oraz drugą która była kroniką z czasów gdy osiem dekad temu budowano to miasto.

W kronice znalazł zapisek jaki mówił, że w jednej z jaskiń po wschodniej stronie wybrzeża, podobno była kiedyś jakaś syrena. Ale po wschodniej, klifowej stronie wybrzeża wiele było jaskiń, wąwozów i wąskich zatoczek. Sam kronikarz nie widział tej syreny ale opisywał co gadali tubylcy i już 80 lat temu to wydawało się tylko legendą. Niemniej ponoć jakaś syrena mieszkała w tej jaskini i mamiła śpiewem marynarzy. Więcej wzmianek nie było więc nawet nie było wiadomo co się z nią stało. No ale ta syrenia jaskinia było na wschód od ujścia zatoki nad jaką wybudowano miasto a wrakowisko gdzie obecnie buszowała jakieś śpiewne stworzenie było na zachód. No ale to kto wie ile czasu dzieliło te oba wydarzenia.

Druga księga podsunięta przez Martina i otworzona na odpowiedniej stronie niosła inną relację o syrenach. To było z pół wieku temu i bardziej na wschód. Statek płynący z Marienburga do Erengradu trafił na przepiękny, kobiecy śpiew. Ale kapitan zachował głowę na karku i kazał zalepić wszystkim uszy woskiem więc jakoś to przetrwali zanim morska wiedźma ściągnęła ich na skały czy inną mieliznę. Ponieważ pozwolił im wypłukać wosk dopiero jak przybili do pierwszego napotkanego portu czyli tutaj, to nawet nie było do końca pewne kiedy ten śpiew ucichł. Dlatego jednak ich opowieść została zapisana w księdze. Jednak było to z pół wieku temu no i nie było podane gdzie dokładnie ale wydawało się, że raczej było to bliżej Marienburga niż Neus Emskrank. Więc wyglądało na to, że w ogóle to jakieś spotkania z syrenami na Morzu Szponów się zdarzały ale na tyle rzadko, że za każdym razem było to zaskoczenie i ciekawostka godna zanotowania a nie reguła. No i było to tylko dwie, krótkie wzmianki. Na dwie obszerne księgi więc raczej epizody.

- Może w Akademii Morskiej coś mają. Ale nie wiem czy cię tam wpuszczą. Ja nie próbowałem. I oni to raczej szkolą nawigatorów i artylerzystów to nie wiem czy by mieli coś o syrenach. - poradził mu Martin na koniec wizyty jak już zamykał te księgi gotów odnieść je na miejsce jak pożegna się z gościem. Faktycznie tak było i Akademia wydawała się być odpowiednim miejscem do wiedzy o morzu. Ale tak jak wspomniał młody akolita raczej koncentrowali się na przedmiotach ścisłych nie było pewne czy mają tam coś poza tym. No i Akademia była dla kadetów i kadry jaka ich szkoliła a nie dla każdego przypadkowego przechodnia z ulicy. Zwłaszcza jak chodziło o dostęp do biblioteki.

- Ah i jeszcze coś panie. - Sven znów odezwał się widząc, że jego pan zadumał się na dłuższą chwilę. - Na zewnątrz spotkałem kobietę. Młoda, raczej chyba zgrabna. Jakaś dziewka służebna jak na moje oko. Mówi jednak, że nazywa się Burgund. I prosiła aby przekazać, że jest na zewnątrz. I, że macie wspólną znajomą. Taką z niebieskimi włosami. I ona ją tu podesłała. - sługa powiedział magistrowi kogo jeszcze spotkał dzisiaj po drodze jak wracał z ratusza do rezydencji van Hansenów. Wydawał się być jednak zaskoczony, że ktoś taki kogo opisał może mieć coś wspólnego z jego panem.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; ul. Łabędzia; tawerna “Pod pełnymi żaglami”
Czas: 2519.02.25; Wellentag (1/8); południe
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, umi.wiatr, mroźno (-15)



Pirora



- No. I to to ja rozumiem za śniadanie. A nie chciałabyś Piroro przypadkiem mecenasem ubogiej ale utalentowanej artystki? No bo szkoda, że nie jesteś mężczyzną to nie może być mowy o małżeństwie. No chyba, żebyś szukała gwiazdy sceny jako faworyty i utrzymanki. Mogłabym być tym zainteresowana. - Nije potrafiła jak zwykle mówić tak dwuznacznie, że chociaż wydawała się być całkowicie poważna to trudno było traktować poważnie to co mówiła. Ale brzmiało zabawnie i nawet siedząca obok Burgund zaśmiała się cicho i dyskretnie. Poetka jak zwykle okazała się nienasyconym głodomorem i bez skrupułów dała się wczoraj skusić na wspólne śniadanie. Pod warunkiem, że będzie dołączona wspólna kąpiel tak jak ostatnio do kolacji. No a dzisiaj jak obiecała to i przyszła chociaż pora już była bliżej obiadu niż śniadania. Ale ponoć artyści to lenie i obiboki co uczciwej pracy nie szanują i się brzydzą. No a ta zaczynała się o świcie i kończyła o zmierzchu.

- Ja to strasznie żałuję, że kobiety nie mogą się żenić między sobą. No sama zobacz na tym kółku poetyckim. Ile bym miała nażeczonych. No ale chociaz z jedną mogłabym się ożenić. A tak no zobacz jaka strata. Połowa pięknej i bogatej populacji mi odpada do zamążpójścia. No najwyżej na kochani albo mecenasów. - ciemnowłosa poetka przełknęła to co miała w ustach i mówiła rozżalonym tonem na tą niedoskoałość świata. Jeśli by rozpatrywać kółko poetyckie jakie co tydzień zbierało się u panny van Zee to faktycznie była bardzo stratna pod względem szukania bogatego męża bo tam spotykały się same kobiety. Ta jej szczerość w tej materii była rozbrajająca i rozbawiająca więc Benona zaśmiała się po raz kolejny od tego kabaretowego tonu głodującej ale sympatycznej artystki. Zwłaszcza, że ta nadal mówiła tak poważnie, chociaż szybko i nieco chaotycznie, że brzmiało jakby napawdę rozważała taki wariant.

- Dzień dobry. Nie przeszkadzam? - gdy tak sobie siedziały przy kapitańskim stole do środka izby weszła smukła, kobieca postać. Z upiętymi włosami aby mieściły się pod czapką i kapturem ale Averlandka wiedziała, że te włosy są długie, czarne i całkiem przyjemne w dotyku. Jak i cała reszta wytatuowanej hazardzistki.

- Ja tu przyszłam tylko na śniadanie to na mnie nie patrz. - odparła wesoło Nije wskazując palcem na siedzącą obok blondynkę jako osobę władną rozmawiać w tej sprawie.

- No słyszałam, że mnie szukasz. To jestem. A ty jesteś Nije? Ta minstrelka? - Silke czuła się na tyle pewnie po weselnym zawarciu znajomości z blond szlachcianką, że pozwoliła sobie usiąść obok niej. A poetkę widocznie kojarzyła chociaż trochę. Dość szybko się okazało, że miłośniczka kart widziała poetkę tu czy tam na jej występach chociaż nie rozmawiały ze sobą wcześniej.

Z tymi sptokaniami to nowy tydzień zapowiadał się całkiem bogato. Wczoraj po mszy Kamila i Sana chętnie z nią porozmawiały. No a przy okazji spotkała też Nije która dała się zaprosić na dzisiaj.

- W Aubentag? No chyba byśmy mogły. A dokąd byś chciała iść Piroro? - ciemnoskóra szlachcianka spojrzała na swoją bladolicą koleżankę ale panna Moabit pokiwała głową na znak, że jest chętna na taki wypad. I dzień obu szlachciankom też pasował. Pozostało ustalić detale dokąd i o której no i na co. Więc na jutro była z nimi umówiona. No a po mszy miała jeszcze wczoraj spotkanie z czarnowłosą elfką. Uzdrowicielka tak jak obiecała przyjechała tutaj i zabrała ją saniami do “Lili” gdzie się umówiły na obiad.

Pozornie Ilsarielle wydawała się całkiem inna niż Alane. Ta pierwsza była czarnowłosa i stonowana a ta druga była złotowłosa i wesoła. Zdradzała też fascynację ludźmi zaś Ilsarielle wydawała się nie podzielać tej fascynacji. Ale jednak akurat co do młodej Averlandki to wydawały się podzielać życzliwe uczucia. Więc jak sobie obie siedziały przy jednym ze stołów w “Liliach”, jadły bretoński obiad popijając bretońskim winem to mogły się poznać lepiej. Bardziej prywatnie i osobiście niż tak na zasadzie uzdrowicielki i jej pacjetnki.

- Alane mi sporo o tobie opowiadała. Wygląda na to, że zrobiłaś na niej spore wrażenie. Zdecydowanie pozytywne. Bardzo ciepło się o tobie wyrażała. - skoro miały wspólną znajomą, do tego też elfkę i to taką co ich poznała ze sobą razem to wydawało się dość naturalne, że padł temat złotowłosej nawigator. Ilsarielle wydawała się być nieco rozbawiona fascynacją Alane ludzką rasą ale traktowała to z wyrozumiałą pobłażliwością. A w przypadku rozmówczyni w miarę trwania posiłku wydawała się coraz bardziej podzielać tą opinię.

- I opowiedziała ci o swojej fascynacją Czarną Talarią? Nie przejmuj się tym za bardzo. Zapewne gdyby udało jej się ją spotkać i skonsumować tą znajomość byłaby wniebowzięta. A gdybyś to ty jej zorganizowała takie spotkanie pewnie nie omieszkałaby okazać tobie swojej wdzięczności. Jednak jak widzisz jakoś potrafi żyć i bez naszej tajemniczej siostry. Więc pewnie gdyby zamiast niej ktoś ją spętał, wybatożył i sponiewierał to myślę też by nie miała o to żalu. A wręcz przeciwnie. Zwłaszcza jakby miała po tym spotkaniu trofeum jakim by mogła się pochwalić. - powiedziała tonem jakby dzieliła się z Pirorą jakimś sekretem gdy leniwie bujała w dłoni swoim kielichem. I lekko klepnęła się w kark mniej więcej w miejsce gdzie niegdyś podczas swojej pierwszej przygody Pirora niespodziewanie ukąsiła Alane zostawiając tam widoczny ślad. Chociaż ten pewnie zszedł na drugi czy trzeci dzień.

- A wybacz, że nie spytałam wcześniej. Ale bardzo się spieszysz gdzieś po obiedzie? - zapytała Ilsarielle gdy już ten apetyczny i nieco egzotyczny bretoński posiłek zbliżał się do końca. I to takim tonem jakby osobiście nigdzie się nie spieszyła i mogła jeszcze poświęcić swój czas i uwagę interesującej rozmówczyni.

Ale to było wczoraj, po mszy, w “Złotej lili”. A dzisiaj siedziała tutaj, w “Żaglach” między Nije a Silke które udało jej się ściągnąć każdą inaczej i pod innym pretekstem ale tak się złożyło, że przyszły prawie w tym samym momencie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline