Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2022, 20:14   #498
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 82 - 2519.02.26; abt (2/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Parkowa; cukiernia “Parkowa”
Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); południe
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar głosów; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, b.zimno (-10)



Pirora



Cukiernia do której niegdyś ją zaprosił Herr Keller okazała się całkiem gościnna i na tyle wytworna, sympatyczna i uniwersalna, że nie było tu wstyd spotkać się nawet dla panien z wyższego towarzystwa. W Festag Kamila i Sana chętnie przyjęły zaproszenie właśnie do tego lokalu. Obie się ucieszyły i wydawało się, że ciepło wspominają ten lokal. Więc umówiły się z Pirorą w południe Aubentag. Czyli dzisiaj. Okazało się jednak, że panna z Averlandu przyjechała trochę za wcześnie i jej koleżanek z kółka poetyckiego jeszcze tu nie było. Ale powinny się zjawić wkrótce. Dzięki temu jednak zyskała okazję aby wybrać stolik i go zająć. W przeciwieństwie bowiem do Festag po mszy gdy trudno było znaleźć wolne krzesło nie mówiąc o stoliku to dzisiaj w środku dnia i tygodnia sporo było wolnych miejsc. A przekrój przez towarzystwo był różny. Przy jednym ze stołów siedziały jakieś dzieciaki w wieku podobnym do Juliusa, przy innym jakaś zadurzona w sobie młoda para, gdzie indziej trójka szacownych matron rozmawiała o czymś pewnie poważnym i dostojnym przy cieście i filiżankach bo miny miały całkiem poważne. Zaś do nowej klientki podeszła młoda i przyjaźnie uśmiechnięta kelnerka pytając czego sobie życzy. A jak przyjęła zamówienie i poszła pannie von Dyke pozostało czekanie na obie szlachcianki z jakimi się umówiła. Miała okazję więc wspomnieć choćby swoje ostatnie wydarzenia.

---


Dirk nie zawiódł jej oczekiwań i pojawił się w “Żaglach” wczoraj wieczorem. Jak zwykle wszedł pewnym siebie krokiem roztaczając urok bezczelnego łotra jakby wszystko wokół należało do niego. A zwłaszcza Pirora bo szedł ku niej jak po pewne zwycięstwo. Chociaż chyba nie przewidział takiej kumulacji towarzyszek jaką wczoraj na wieczór uzbierała bo się tym trochę zdziwił. I może dlatego przyszedł sam.

- Ściągnęłaś cały swój harem? - zapytał trochę żartem a trochę poważnie jak stanął przy stole a one siedziały po drugiej stronie stołu. Ściągał czapkę i rękawice gdy tak po kolei przeskakiwał wzrokiem od jednej ślicznotki do kolejnej. A one odwzajemniały mu się roziskrzonym spojrzeniem wiedząc już, że ani tego wieczora ani w nocy nie będą się nudzić. Silke, Burgund, Ajnur i Benona. No i Pirora w samym centrum tego zgrupowania. Faktycznie wyglądała jak jakaś hrabianka w otoczeniu swoich całkiem ślicznych i zgrabnych dwórek. Albo harem jak to nazwał oficer legionistów. No nawet na takim hulace i nicponiu jak Lange zrobiło to wrażenie, że go na moment jakby zastopowało. Ale nie na długo. I szybko wyjaśniło się co go tu sprowadziło.

- Masz 4 monety? - zagaił z niewinnym uśmiechem siadając na wprost Pirory jakby zamierzał z nią rozegrać jakąś partię. Znów klepnął w tyłek Magdy która bezczelnie zdradzała swoją atencję i życzliwość ich stolikowi i zaśmiała się z tego klapsa wcale nie mając mu za złe.

- Bo coś pamiętam, że chyba na tyle wyceniliśmy tą czarną elfkę. - powiedział pewien kolejnego zwycięstwa. I wyjął gdzieś z kieszeni zwitek materiału jaki w pierwszej chwili wyglądał jak zdobiona chusteczka do nosa. Zakręcił nią parę młynków na palcu w triumfalnym geście po czym rzucił to na stół. Okazało się, że to zdobyczna “flaga”. Czyli damska bielizna. Tym razem nietuznikowa. Koronkowa, delikatna robota, jaką nawet szlachciankom się rzadko trafiała. A precyzyjna i finezyjna stylistyka zdradzały elfie rzemiosło. A gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości dało się dostrzec dziwny glif jaki kojarzył się z elfim pismem. Dziewczyny były zachwycone takim koronkowym cudem. Czekały tylko na reakcję Pirory do której to wszystko było skierowane ale spijały ten fant wzrokiem. Ciekawie się zrobiło jak ku zaskoczeniu wszystkich Pirora też wyjęła podobne majtki. Też ozdobne, delikatne, finezyjne chociaż w innym kolorze i z innymi zdobieniami. Jednak z takim samym elfim glifem. Najbardziej zdziwiony był chyba Dirk.

- No dobra. Niech będzie remis. - mruknął chyba próbując ukryć swoje rozczarowanie, że Pirora odebrała mu zwycięstwo. W końcu jednak się rozpogodził i przyjął ten zakład z humorem. No ale był ciekaw kiedy i w jakich okolicznościach Pirora miała przyjemność z Ilsarielle. A potem była wspólna kąpiel w towarzystwie czterech chętnych i uroczych łaziebnych no i nocleg w połączonych łóżkach 13-ki. I co niejako wynikało samo z siebie dość późne śniadanie też w wesołym gronie. Ale już później zaczęli się rozchodzić do swoich spraw.

Silke wyszła z Burgund ale miała wrócić wieczorem. Wczoraj bowiem jak ją Pirora zagadnęła o tą syrenią figurkę uśmiechnęła się wesoło i ze zrozumieniem.

- Chcesz ją kupić? Dobrze. Bo to bardzo wyuzdana, wręcz zbereźna figurka. Przyniosę ci ją jutro. Dasz mi za nią… Bo ja wiem… Ze 30 monet? Ładna jest i z alabastru. Ładnie wykończona, te cycuszki to ma takie śliczne, że aż chce się je dotykać i szkoda przestać. No chyba, żebyś wolała spłacić część w naturze. No to jakbyś znalazła czas i ochotę na taki numerek jak wtedy na zapleczu wesela no to myślę, że bym ci mogła ją odstąpić za połowę. - hazardziska mówiła jakby tamten numerek na szybkiego podczas wesela zostawił jej przyjemne wspomnienia i chętnie by go z Pirorą powtórzyła. A taka figurkowa sprawa dawała im obu do tego niezły pretekst. Blondynka wyczuwała, że wytatuowana szulerka jej sprzyja i targuje się bez specjalnego przekonania.

Za to na co się zdecydowała Nije w sprawie syreny i Joachima to już ani wczorajszego wieczora w “Żaglach” ani dzisiaj w cukierni już nie wiedziała. W pierwszej chwili ani na minstrelce ani na dziewczętach wzmianka o syrenie nie zrobiła większego wrażenia. Bo powtarzany od paru tygodni temat już zdążył spowszednieć. Powtarzano o nim z ambon i w karczmach na ulicach. Więc kolejna plotka o jakiejś tam syrenie nie robiła już takiego wrażenia. O jakimś młodym astrologu Simonsberg słyszała od Madeleine, że zamieszkał u van Hansenów. I na tym jej wiadomości o Joachimie się kończyła. Jednak ciekawość syreniego tematu i tego co mówiła Pirora sprawiła, że obiecała go odwiedzić i zobaczyć o co chodzi z tą syreną. Chociaż sądząc po tonie i minie chyba nie spodziewała się jakichś rewelacji i chyba tylko ze względu na to aby zrobić grzeczność i przyjemność pannie van Dyke się na to zgodziła.

- Astrolodzy to raczej nie są zbyt bogaci co? No szkoda. Widzicie dziewczyny? Nawet jak już gdzieś trafi się mi jakaś okazja poznania nowego kawalera to albo cham albo gołodupiec albo niedojda. Szkoda, że Froya nie jest mężczyzną. Ojej jak ja bym u niej miała dobrze! Takie pałace! No i jakby była takim przystojnym kawalerem jak piękną jest kobietą to może nawet kochanków bym sobie nie szukała. - na koniec minstrelka pozwoliła sobie na swój typowy żarcik odnośnie szukania sobie “odpowiedniego” kandydata na męża co by był dla niej pociągający i mógł jej zapewnić odpowiednią ilość swobody, rozrywki no i życie na poziomie na jaki teraz mogła co najwyżej czasem odwiedzić jako gość. I chyba tragicznie dla samej siebie zdawała sobie sprawę, że ma marne szanse na spotkanie takiego księcia z bajki. No ale obiecała się spotkać z Joachimem.


---



Na a teraz siedziała w tej uroczej cukierni. Miała jeszcze w planie odwiedzić Ilsarielle w sprawie obiecanego eliksiru. No ale rano, znaczy właściwie to jak wstała po nocnych harcach i wspólnym śniadaniu to już jej nie starczyło czasu. Mogła ją odwiedzić po spotkaniu ze szlachciankami. Zresztą elfka sama ją zapraszała. Drzwi cukierni otworzyły się po raz kolejny i tym razem weszły przez nie obie umówione damy. Rozejrzały się po wnetrzu i gdy ją dostrzegły uśmiechnęły się i podążyły do jej stolika. Od razu widać było po sukniach, że ciemnoskóra piękność to milady z najwyższej półki zaś Sana chociaż miała skromniejszy model. Nadal jednak zawyżały jakością średnią jaka panowała obecnie w cukierni więc sporo głów odwróciło się w ich stronę śledząc ich zaciekawionymi spojrzeniami.

- Witaj Piroro. Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo. - przywitała się Kamila pozwalając się otrzeć policzkiem o policzek Pirory w udawanym pocałunku na powitanie jaki przystoił damom z towarzystwa. Przy okazji Averlandka wyczuła przyjemny aromat jej delikatnych perfum. Sana przywitała się podobnie i po chwili siedziały we trzy. Tym razem kelnerka prawie przybiegła widząc tak znamienitych gości a może i rozpoznając charakterystyczną, ciemnoskórą piękność jako córkę kapitana portu. Gorliwie przyjęła zamówienie ale uśmiechała się życzliwie do nich podobnie jak niedawno do Pirory.

- Dawno tu nie byłam. Ale cieszę się, że wybrałaś to miejsce. Zawsze jak jestem w mieście staram się chociaż raz tutaj zawitać a teraz jeszcze nie miałam okazji. - panna Moabit pozwoliła sobie na towarzyski komentarz co do wyboru miejsca spotkania.

- Ah, to póki pamiętam bo potem mogę zapomnieć. Będziesz dzisiaj u nas? Najlepiej przed kolacją. Tak przed siódmym dzwonem. Myślę, że to byłaby dobra pora aby porozmawiać z papą. - Kamila uniosła dłoń jakby chciała przypomnieć sobie i blondynce obok o spotkaniu z jej ojcem w sprawie tego żyrowania hipoteki o jakim rozmawiały w poprzednim tygodniu na ostatnim spotkaniu poetyckim.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; centralna dzielnica; ul. Kazamatowa; kazamaty
Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); południe
Warunki: izba tortur, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, b.zimno (-10)



Egon



Egon miał starego druha prawie, że dosłownie na wyciągnięcie ręki. Stali ledwo parę kroków od siebie. Vogel czasem na niego zerkał ale nie mniej niż na pozostałych strażników. I trójkę gości. A właśnie przez tych niespodziewanych gości wszystko się poplątało.

- No. To jak? Napatrzyłeś się? Namyśliłeś? Wolisz być rozsądny czy uparty? Zdecydowanie zalecam to pierwsze wyjście. - krótkoostrzyżony, czarnowłosy mężczyzna był chyba jedyną osobą w pomieszczeniu jaka zachowywała się spokojnie i swobodnie. Pozostali byli spięci i okazywali to mniej lub bardziej. Chociaż zapewne każde z innych powodów. Vogel zapewne nie miał pojęcia co się dzieje. Ani jak strażnicy wywlekali go z celi ani jak zostawili go skutego w sali tortur. Herman i dwaj pozostali strażnicy też wiedzieli niewiele więcej. Ale wobec trójki łowców czarownic okazywali pełną gorliwość i wolę współpracy graniczącą z jawnym służalstwem i strachem. W końcu to byli łowcy czarownic. Jak powiedzieli, że ktoś jest winny to był winny. I trafiał do takich izb przesłuchań jak ta tutaj. I to nie w roli strażnika. Z trójki łowców zaś trafiła się niezła mozaika. W męskie oko od razu wpadała smukła blondynka o grubym warkoczu i ładnej twarzy. Ale spojrzenie jej oczu było lodowate zaś na tej jawnej twarzy malowała się zawziętość. Louisa. Louisa Kruger. Tak Egonowi nerwowo wyszeptała bliska paniki Łasica jak ją ku swojemu zdumieniu dostrzegła na stołówce. Drugim z nich był mężczyzna o szczurzej, chytrej aparycji. Śmiał się co jakiś czas nerwowo i wodził dookoła bystrymi, złośliwymi oczkami. Jak czasem spotkał się spojrzeniem z Egonem to ten miał wrażenie jakby ten szacował go w myślach ile możnaby za niego dostać. Albo na ile krwawych ochłapów dałoby się go rozerwać. No ale od pierwszego momentu wiadomo było, że najważniejszy jest tutaj on. Hertz. Szef osławionej grupy łowców czarownic, postrach wszystkich heretyków, kultystów i zaprzańców. Wcale nie wyglądał na dużego ani groźnego. A jednak jego chłodne opanowanie i grzeczny ton zdawały się wlewać strach w serca otoczenia. A do obiadu było tak pięknie! Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem!

---


Zanim wczoraj wieczorem rozstał się z Łasicą ta powiedziała mu, że jeszcze idzie na “Adele” aby dać znać jak się sprawy mają. Więc jak zjadła kolację w “Warkoczach” przy jakiej się naradzili to nie zwłóczyła tylko pożegnała się, ubrała i wyszła. Ale na sam koniec zdobyła się na zaskakująco ciepłe pożegnanie.

- Dzięki, że jesteś Egon i chociaż ty mnie nie zostawiłeś w tym gównie samej. Jesteś wielki. Nie tylko rozmiarowo. Jak będzie po wszystkim to się zabawimy w “Mewie”. Poznam cię z dziewczynami i resztą ferajny. - powiedziała jak już była ubrana i niespodziewanie nachyliła się aby objąć siedzącego wielkoluda. I pocałowała go w zarośnięty policzek. No a potem wyszła znikając za drzwiami tawerny.

Widział ją potem dopiero dzisiaj rano, już na stołówce przy śniadaniu. Znów jako rudowłosą pomoc kuchenną o nieco zapadniętych policzkach, przyjaznym uśmiechu i niezbyt lotnym umyśle. Za to z ładnie wyeksponowanym dekoltem który aż kusił aby w niego zanurkować chociaż wzrokiem. Rano musiał przyjść na wartownię do Rolfa i reszty. Ale jak mu wręczył obiecane butelki grubas się rozpromienił.

- No! I teraz gadamy o konkretach! - zaśmiał się rubasznie i schował butelczyny do swojej torby. Niedługo potem był gong na śniadanie to poszli do stołówki. Tam Rolf ich na chwilę zostawił a sam podszedł do stołu gdzie siedział Herman ze swoją trójką. Rozmawiali o czymś i śmiali się przy tym wesoło. Rolf chyba pod stołem dał butelkę koledzę ale tego już Egon do końca nie był pewny. W końcu wrócił do Egona, Marcela i Stephana z jednym z chłopaków Hermana.

- No to leć. Załatwiłem ci. - powiedział wspaniałomyślnie gruby wąsacz wskazując Egonowi stół strażników ze specjalnego. No to poszedł. I po śniadaniu już nie wrócił na basztę razem z Rolfem tylko poszedł z Hermanem i pozostałą dwójką. Znali się już z widzenia w końcu już z drugi tydzień spotykali się na stołówce podczas posiłków. No i raz jak Pirora była jako portrecistka to był na specjalnym ze Stephenem jako jej eskorta. I to chłopaki też widać pamiętali. A niedługo potem rutynowo po śniadaniu dla obsługi przyjechało wózkiem śniadanie dla skazańców. Czyli znów zobaczył się z Łasicą chociaż znów przy tylku świadkach dookoła to trudno było o coś więcej niż przelotne spojrzenie. Zaś wtedy miał okazję zobaczyć jak działa urok Łasicy na żywo. Okazało się, że jak chciałą to łotrzyca potrafiła być bardzo przekonująca.

- No i jak tam kotku? Znajdziesz dzisiaj chwilę czasu? Będziemy się mogli zabawić. Ty i ja. Bez tego spaślaka co nam wczoraj tylko przeszkadzał. - Herman oparł się ramieniem o ścianę w klasycznej pozie do flirtu z dziewczyną stojącą pod tą ścianą. Wiedział, że ma świadków i pewnie chciał się też i przed nimi popisać. Kuchcik bowiem wyglądał jakby najchętniej się stąd zmył. Dwaj strażnicy jawnie zazdrościli szefowi. Zaś Katia uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

- O tak, bardzo bym chciała! - powiedziała unosząc swoją rudą głowę na stojącego przed nią strażnika jakby była zachwycona, że ją w ogóle o to zapytał. - Ale wczoraj tak mi daliście do wiwatu, że mnie prawie połamaliście. No i tam na dole to chyba mam wszystko zbyt świeże. Może jutro? Albo pojutrze? To sobie załatwię parę wolnych chwil. Przyjdę do ciebie i będziemy mogli się zabawić. - mówiła słodkim i proszącym głosem jakby była jak najbardziej chętna na takie spotkanie tylko chwilowo okoliczności temu nie sprzyjały. Z Hermana w końcu był kawał chłopa. Egon nie wiedział jaki jest szybki albo jak dobrze się bije. Ale po gabarytach poznawał, że na siłę i wytrzymałość to pewnie kawał chłopa. Miał silną muskulaturę więc pewnie przywalić potrafił. No a przy okazji mogło to robić wrażenie na takich głupiutkich trzpiotkach jak Katia. Na Łasicy może niekoniecznie skoro próbowała się umówić na dzień w którym już ich tu powinno nie być gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Ale on o tym nie wiedział.

- No dobra. To załatw sobie to wolne jak najszybciej kotku, nie lubię czekać. - szef specjalnego chwilę to trawił ale w końcu postanowił okazać wspaniałomyślność. Opuścił więc rękę dając odejść kucharce a na pożegnanie trzepnął ją w tyłek wywołując u niej radosny chichot, że aż z miejsca brała ochota na powtórzenie operacji.

- No może jutro po obiedzie dam radę to zostanę z wami. Możemy się zabawić. Znalazłam w kuchni schowane dobre wino korzenne to wam przyniosę. Pewnie dla oficerów chowają no ale wy jesteście fajniejsi to wam przyniosę. - zaśmiała się wesoło i obiecująco gdy już odchodziła korytarzem. Co wywołało równie radosny odbiór u trójki strażników. A Łasica niejako sprytnie przygotowała grunt pod jutrzejszą akcję. No ale odeszła w ślad za kolegą prowadzącym wózek zaś oni zostali we czterech na bloku.

- Czuję, że jutro będzie niezłe ciupcianie. - roześmiał się chrapliwie Herman odprowadzając odchodzącą sylwetkę kucharki. Zaś potem z nienacka pacnął w ramię nowego strażnika przywracając go do terażniejszości. - No! Byłeś już u nas! Ale nie widziałeś wszystkiego. Choć, pokażę ci. - wyszli z wartowni i szef strażników wraz z kolegą dał znak aby isć za nim. Wrócili do specjalnego który nie zmienił się odkąd Egon go widział podczas wizyty Pirory. Prosty, niezbyt długi korytarz z pół tuzinem solidnych drzwi do cel po każdej ze stron. Strażnik otworzył pierwsze drzwi i za nimi była ta dziewczyna o przestraszonym spojrzeniu co już ją widział za pierwszym razem.

- A co do ciupciania no to tu mamy darmowe dziury. Już ją nauczyliśmy, że nie warto gryźć, drapać czy kopać. Jest posłuszna i nie grymasi, robi co jej się każe. - tłumaczył nowemu życzliwym tonem a dziewczyna stała nieruchomo jakby się bała głośniej odetchnąć. Herman kazał jej klęknąć i klęknęła. Kazał jej stanąć na czworakach i to zrobiła. Potem jeszcze szczekać i chrumkać jak świnia i też bez wahania wykonała te polecenia. I cały czas zerkała ze strachem czy strażnicy są z niej zadwolelni. Widocznie byli bo mogli się pochwalic nowemu jakie tu mają atrakcje. W końcu zamknęli cele i poszli dalej.

- Widzisz? No nie zawsze nam się trafia takie ruchadełko no ale teraz mamy fart. Trochę szkoda, że za tydzień i tak pójdzie do spalenia. No ale cóż, trzeba używać póki można. Nie wiadomo kiedy się następna trafi nie? No i nie myśl, że tam u was na zwykłym to inaczej. Akurat trafiłeś, że nie ma tam żadnej morderczyni ani innej takiej co by przy okazji niezłą dupą była. Wiedźmy i heretyczki trafiają się częściej no ale wtedy trafiają do nas. To jest zabawa. Póki są przesłuchiwane no to nic nie zrobisz. Ale jak już jest po no to czemu nie skorzystać z dziury jak jest dostępna? I tak potem idą wszystkie do spalenia. - Herman miał rano świetny humor, wręcz jowialny gdy tak tłumaczył koledze jak to się tu świetnie urządzili i dlaczego każdy ze strażników chciał pracować właśnie tutaj. System zdawał się funkcjonować bez zarzutu. W końcu kto by się użalał nad skazanymi wiedźmami i heretyczkami które zasłużyły na marny koniec?

- No tego gamionia to znasz. W końcu do niedawna był u was. No ale wyobraź sobie wczoraj przyszedł jakiś list z ratusza czy co. Że znaleźli mu jakieś nowe przewiny i to takie, że ma trafić tutaj. Bez sensu jak dla mnie. I tak będą go kołem łamać i tak. Ale no ratusz tak kazał to co ja tam będę się kłócił. - otworzył inną cele a w niej był Vogel. Warunki właściwie panowały takie same jak i w zwykłym bloku ale sądząc po jego zmieszanym spojrzeniu to chyba nie miał pojęcia dlaczego go przenieśli tutaj tak z dnia na dzień. A pewnie strażnicy mieli z tego niezłą frajdę więc mu nie raczyli nic wyjaśniać.

- A ta tutaj to nasz gość specjalny. Wiedźma. Więc trzeba z nią ostrożnie. Nie zdejmować knebla pod żadnym pozorem. Coś zacznie mamrotać to wal w brzuch. Zawsze działa. Od razu przestaje pyskować. Tylko pięścią a nie pałą bo pałą to jak coś jej połamiesz to będzie chryja jak wykituje przed festynem i nie będzie głównej atrakcji do spalenia. Katia przychodzi ją karmić ale to też trzeba uważać i stać blisko. I jakby tylko coś wiedźma próbowała mamrotać to walisz ją w brzuch i knebel do gęby. - wyglądało na to, że błękitnoskóra wyrocznia z rogami, mimo, że wyglądała jakby spała i wciąż była przykuta w rozkrzyżowanej pozie do pryczy wzbudzała obawy albo i respekt strażników. Dało się wyczuć, że wolą nie ryzykować. I po częsci wyjaśniło dlaczego Łasicy tak trudno było urwać coś więcej niż parę słów z wyrocznią. Nawet rano Herman chwilę przyglądał się wyroczni jakby chciał się upewnić, że śpi. Potem wyszli na korytarz i zamknęli drziw.

- Dajemy jej w winie usypiacze. Wtedy jest z nią mniej kłopotów. I już ostatni tydzień. Na festynie idzie do spalenia razem z pozostałymi. - powiedział gdy wracali we trzech do wartowni. Potem zamkął drzwi do bloku i wrócili do kanciapy. Okazało się, że warta w bloku specjalnym tak rutynowo to niezbyt różni się od tej na zwykłym. Też siedzieli we czterech na wartowni, grali w kości albo karty, popijali rozcieńczonym winem którym właściwie nie dało się upić i gadali. Poranna wizyta i obietnica Katii wprawiła ich w dobry humor i się już szykowali na jej jutrzejszy powrót. Albo zastanawiali się jaka będzie pogoda w festyn. Bo na strażników spadała często eskorta skazańców z lochów na miejsce kaźni. Chociaż zawsze ze wsparciem straży miejskiej no a czasem to właśnie miejscy odbierali skazańców już tutaj i dalej sami ich wieźli. I tak im zeszła warta do obiadu. A na obiedzie znów spotkali się wszyscy na stołówce.

- Egon mógłbyś mi pomóc? Ja tam mam taki ciężki kocioł do przeniesienia. - Łasica zrobiła słodkie, proszące oczka do umięśnionego strażnika wskazujac gestem na drzwi prowadzące do kuchni. Podobnie jak poprzednio gdy potrzebowała pretekstu aby pomówić z nim chociaż na chwilę względnie swobodnie. Przeszli więc na zaplecze do krótkiego korytarza między kuchnią a stołówką. Żadnego kotła oczywiście tu nie było.

- Słuchaj jak już ci się udało dostać na specjalny to dobrze. Ja pomyślałam, że jak będzie okazja to jednak spróbuję z tym magazynem. Tylko otworzę i zobaczę co jest w środku. Jakie to duże i w ogóle jak to wygląda. Nie będę nic ruszać. No a potem zamknę i wrócę do kuchni. Po obiedzie tam zajrzę. Tylko z waszej wartowni to łatwo przydybać mnie jak będę tam grzebała przy drzwiach. To zamknij drzwi albo chociaż tak siądź aby siedzieć naprzeciwko nich i by mnie nikt z nich nie widział. A jakby któryś lazł to daj jakiś znak. - szybko i cicho tłumaczyła na jaki pomysł wpadła. Drzwi do wartowni rzeczywiście były na wprost korytarza zachodniego a tam miał być właśnie magazyn z trefnymi fantami. Więc któryś ze strażników jakby w nich stał widziałby cały korytarz a więc i kogoś kto grzebie przy drzwiach tego magazynu. A drzwi do wartowni zwykle były otwarte na oścież. Ale właśnie w tym momencie jak tak stali na tym krótkim korytarzu między kuchnią a stołówką wdarł się nowy głos od strony stołówki.

- Herman Dreher! - męski głos był donośny i rozkazujący. I obcy. Łasica urwała zaskoczona i spojrzała w stronę drzwi prowadzących do stołówki. Podeszła gibko jak na łasicę przystało i wyjrzała przez szczelinę w drzwiach co się tam dzieje.

- O matko! To łowcy czarownic! I jest z nimi Louisa! Louisa Kruger! O matko, ona mnie zna! Znaczy Łasicę. Nie może mnie zobaczyć bo jeśli mnie rozpozna to kicha! Cholera co oni tu robią?! - szeptała pobladła ze zdenerwowania łotrzyca. Złapała się za głowę i odeszła od drzwi ale dzięki temu zwolniło się miejsce dla jej kolegi. Mógł sam się przekonać jakie zamieszanie wprowadziło pojawienie się trójki łowców czarownic. Widocznie nie tylko jego koleżanka sie ich nie spodziewała. Bo na stołówce nagle zrobiło się bardzo cicho. A Herman się zerwał i prawie podbiegł do nich. O czymś chwilę rozmawiali. A raczej ten w spiczastym kapeluszu mówił a szef specjalnego odpowiadał krótko i gorliwie kiwał głową. Już nie wyglądał jak pan i władca bloku specjalnego tylko gorliwy sługa Imperium gotów okazać łowcom wszelką niezbędną pomoc. A która to była ta Kruger to nie szło się pomylić bo wsród tych trzech co przyszli tylko jedna była kobieta. Za to z dwuręcznym młotem na ramieniu.

Potem już poszło szybko. Łasica po chwili kryzysu opanowała się na tyle aby zacząć myśleć co tu teraz zrobić. - Zamienię się i zostanę w kuchni. Coś wymyślę. Nie mogę się pokazać tej Kruger na oczy. Może mnie rozpoznać. Poproszę kogoś aby mnie dzisiaj zastąpił. A ty dowiedz się co się dzieje. I o matko aby to była jakaś przypadkowa wizyta i tylko dzisiaj! Jak jutro przyjdą to nam wszystko schrzanią! - powiedziała szybko i wycofała się do kuchni. I widocznie udało jej się zamienić bo obiad skazańcom przywiózł już inny kuchcik. Ale to już cała warta z bloku specjalnego miała inne zmartwienia.

---


- Ale ja nic nie wiem. Panie władzo, ja to w ogóle tu jestem przez pomyłkę. Bo ja się podobnie nazywam i duży jestem to mnie wzięli za tego zbira. Już przed sądem to w ratuszu tłumaczyłem. To wszystko pomyłka. Ja nie wiem o co chodzi? - Vogel próbował się bronić jak tylko mógł. Czyli zgrywał nieszkodliwego idiotę. Chociaz z jego gabarytami trudno było go uznać za nieszkodliwym.

- Słyszeliście go? Pomyłka. Nie wie o co chodzi. - Hertz prychnął z rozbawienia jakby po raz niewiadomo który na przesłuchaniu słyszał taką śpiewkę.

- Udaje głupiego. Odmawia współpracy. Nie chce wydać wspólników. - wycedziła chłodno Kruger z taką pogardą i nienawiścią, że gdyby mogła zabijać głosem czy spojrzeniem to w tym momencie Vogel powinien paść trupem.

- Nie wiesz o co chodzi tak? Pomyłka? No to popatrzmy co my tu mamy… - Hertz wziął do ręki papier jaki wyglądał na jakiś urzędowy list i głośno go rozwinął. Często do niego zerkał już od początku rozmowy czyli gdy strażnicy przywlekli do sali tortur skutego skazańca.

- O tutaj choćby. “... I nawigował z brzegu łódź piratów z północy z którymi już wcześniej miał częste kontakty jakimi się przechwalał. Po zatopieniu zaś tej łodzi udzielił niedobitkom schronienia.”. Jak dla mnie brzmi całkiem przekonywująco. Cały czas zastanawialiśmy się czy to przypadek, że rozbili się u nas czy nie. No i przecież dziwne by było jakby się uratowała tylko ta jedna wiedźma. A gdzie reszta jej załogi? No. Chyba, że ktoś im pomógł zniknąć. Ktoś tutejszy. - szef łowców czarownic odłożył papier na stół i mówił jak jakiś nauczyciel do swoich uczniów. A czytał ten cytat jak zawodowy sędzia albo mówca jakiś wyrok albo obwieszczenie. Widocznie w tym też miał wprawę.

- Jakaś gnida. Śliska, zdradziecka gnida i zaprzaniec. - syknęła z nienawiścią smukła blondynka. Postawiła swój obuch przed sobą ale wciąż trzymała złożone dłonie na jego rękojeści.

- Ano właśnie. Śliska, zdradziecka gnida co sprzedaje swych braci barbarzyńcom z północy. - czarnowłosy pokiwał głową jakby mu smutno było na taką zdradę wśród dobrych obywateli Imperium.

- Co za to dostałeś? Czym ci zapłacili? Co ci obiecali? - odezwał się ten najdrobniejszy z ich trójki zadając skazańcowi szereg pytań.

- Nic! To nie byłem ja! Ja nic o tym nie wiem! Ja jestem uczciwy zbój! Ja tylko rabowałem na trakcie, nic więcej! - krzyknął z przejęciem Vogel widząc już na co się zanosi. Do tej pory jak był zwykłym skazańcem może i czekał go marny koniec, łamanie pałą podczas festynu ale do tego czasu miałby raczej spokój. A teraz wyglądało na to, że może stać u progu inkwizycyjnego śledztwa a jako heretyka to czekał go w najlepszym razie stos a możliwe, że i inne atrakcje przy okazji.

- Nie chce gadać. - mruknęła krótko Kruger nie spuszczając ze skazańca mściwego spojrzenia. Można było odnieść wrażenie, że najchętniej złapałaby za swój młot i rozwaliła mu łeb od ręki. Jednak trzymała swoją nienawiść w ryzach.

- Chłopcze jak ci mówiłem na początku masz dwie opcje. Upartą i rozsądną. Sam sobie napiszesz swój koniec. Ale wierz mi powiesz nam co chcemy wiedzieć. Wszyscy w końcu mówią. Po prostu jak powiesz nam co chcemy wiedzieć to sobie pójdziemy i damy ci spokój. Wrócisz do zbijania bąków w celi. No ale jak będziesz chciał się bawić w upartego i robić nam pod górkę to no cóż. Będziemy się widywać dużo częściej przez najbliższe dni. - Hertzog mówił tym razem jak kupiec jaki przedstawia kontrahentowi bardzo korzystną ofertę. Taką nie do odrzucenia. Wcale nie krzyczał ani nie przeklinał. A i tak bali się go wszyscy. Nawet Vogel na przemian czerwieniał jak burak albo bladł jak ściana.

- Gdzie ukrywałeś zbiegów? Ilu? Nazwiska i rysopis. Gdzie mieliście kryjówki? Jakie hasła? O czym rozmawialiście przez te dwa miesiące? Co mówili o tej wiedźmie? Po co tu przypłynęli? - szczurooki pomógł określić skazańcowi czego od niego oczekują. Szybko sypnął garścią podstawowych pytań.

- No właśnie. Takie rzeczy. Okażesz się przydatny, pomożesz nam to my pomożemy tobie. Usiądziemy sobie i porozmawiamy przy winku. A może wolisz piwo? Chyba macie jakieś w kuchni co? - czarnowłosy mówił przyjaznym tonem jakby chciał pomóc komuś w trudnej sytuacji. Na koniec spojrzał na Hermana. Ten od razu pokiwał gorliwie głową jak najwierniejszy pies.

- Tak, piwo, wino, wszystko mamy! Jak trzeba to zaraz kogoś poślę do kuchni! - zapewnił łowcę czarownic o swojej pełnej woli współpracy. I mimo, swoich gabarytów pewnie się bał łowców nie mniej niż skuty kajdanami Vogel. Ale łowcy budzili powszechny strach. Jedno ich słowo i podobno każdy mógł skończyć tak jak teraz Vogel.

- No widzisz? Mają tu wino i piwo. Kiedy ostatni raz piłeś coś porządnego? Nie te siki co tu podają. A wiesz, że jakbyś nam pomógł mógłbyś pić takie trunki codziennie? Wystarczy, żebyś nam powiedział co chcemy wiedzieć. No i jadło oczywiście też. Możemy trochę przecież rozszerzyć “ostatni posiłek skazańca” prawda? I już nawet tam na szafocie. Myślę, że dla kogoś kto w ostatnich dniach życia okazał skruchę i żal za grzechy moglibyśmy okazać łaskę. Podamy ci coś przed wyjazdem to niewiele po nim będziesz czuł. Poinstruujemy egzekutora by dyskretnie ci podciął żyły. Z tej rozwrzeszczanej tłuszczy nikt nie zauważy. A ty sobie po prostu zaśniesz i będzie ci już wszystko jedno. - Hertz roztaczał teraz przyjemną wizję niczym kaznodzieja jakieś rajskie ogrody. Dla skazanego na kaźń i śmierć to faktycznie mogły być całkiem interesujące propozycje.

- No bo jak się okażesz uparty… No to obejrzałeś już sobie te pomoce do dialogu jakie tu mają? - szczurooki pokiwał głową potwierdzając słowa kolegi i zamiótł gestem te wszystkie narzędzia do kłucia, przypalania, zgniatania, rozciągania a mieli ty chyba komplet wyposażenia do takich przesłuchań.

- No to chodźmy zapalić. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję nim wrócimy. - szef łowców wyjął z torby kopciuch i fajkę. Po czym wstał z krzesła i bez pośpiechu ruszył do wyjścia na korytarz. Pozostała dwójka za nim. A za nimi z widocznym wahaniem Herman.

- Zostańcie tu i go pilnujcie! A my idziemy za nimi! - rozkazał Egonowi i koledze a sam z drugim ruszyli za łowcami czarownic.

- Cholera! To przez ten list z wczoraj! Cholera! A taki spokój był! Teraz będą debila przesłuchiwać! - strażnik jaki został warknął rozżalony i przestraszony nagłym pojawieniem się łowców. Dopiero jak wyszli mógł sobie pozwolić chociaż na chwilę oddechu. Posłał Vogelowi nie mniej nienawistne spojrzenie niż przed chwilą Kruger. Chociaż on to raczej obwiniał go o zakłócenie ich leniwej, strażniczej sielanki sprowadzeniem łowców na kark.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów
Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); południe
Warunki: pokój gościnny, jasno, ciepło, cisza; na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, b.zimno (-10)



Joachim



Dzisiaj Ulryk wydawał się łaskawszy niż wczoraj. Wczoraj mniej lub bardziej sypało puchem z nieba a dziś już nie. Chociaż świeże pokłady śniegu jakie rano szuflowano na pobocza wskazywały, że w nocy albo nad ranem musiało znów padać. Jednak jak Joachim szedł do Sebastiana to już nie i szło się całkiem dobrze. Było zimno ale ciepły kożuch skutecznie chronił przed mrozem. Właściwie to nawet można było sobie pozwolić go rozpiąć bo aż tak lodowato nie było, nie sypało ani nie wiało.

U Sebastiana zastał Silnego który widocznie miał z nim dyżur przy Gustawie. - Jak tam łowy na syrenę? - zagadnął go łysy mięśniak. W końcu w zeszłym tygodniu spotykali się właśnie w tym celu to pewnie mu się przypomniało jak zobaczył młodego astrologa. Dzisiaj siedzieli we trójkę i grali w kości. Pozostała dwójka to pacjenci Sebastiana. Ochroniarza Versany, Kornasa, to już raz czy dwa widział na zborze. Ten skinął mu też łysą głową ale oszczędził sobie słownego powitania. Siedząca z nimi wytautowana kobieta także. Miała długie do połowy pleców, myszate włosy i siedziała w samej koszuli i kalesonach. Podobnie zresztą jak drugi z pacjentów. Grali w kości ale wyglądali jeszcze dość słabowicie.

- Powoli im się poprawia. Ale na Marktag to raczej nie ma co na nich liczyć. Może w Angestag na zbów. No tak, wtedy już mogli by być na chodzie. Brudne pazury miało to monstrum i wycieczka po kanałach też nie pomogła. I ledwo żywych ich mi przynieśli. No ale już powinno być lepiej, już teraz z górki. Oby. - powiedział młody cyrulik który od tygodnia się nimi zajmował. No ale był dobrej myśli skoro wreszcie zaczynali sami siedzieć i chodzić. Znaczy wracali do zdrowia. Chociaż jeszcze byli wyraźnie osłabieni.

Spędził z nimi trochę czasu ale w końcu wrócił do rezydencji van Hansenów. Sebastian skorzystał z okazji, że ma na pokładzie jakiegoś uczonego i poszedł do jakiejś pacjentki na wizytę domową. Nie było go ze dwa czy trzy pacierze nim wrócił. Miał okazję usiąść, rozprostować nogi i ogrzać się w przyjemnym cieple i luksusach jakie taka Burgund czy wielu innych mogli mu tylko pozazdrościć. Zostajac sam ze swoimi myślami mógł się zastanowić nad paroma rzeczami.

Wczoraj poczytał o tych demonach. Temat był trudny. Sam wstęp brzmiał jakby autor był nimi chorobliwie zafascynowany z jednej strony, z drugiej ich się prawie zabobonnie obawiał i nie ufał jakby był zwykłym chłopem czy robotnikiem a z trzeciej nimi pogardzał i wierzył, że mimo ryzyka jak wszystko się przeprowadzi jak należy to da się je kontrolować. Nazywał je “niezrodzonymi” lub “nienarodzonymi” bo w końcu nie były żywymi istotami z krwi i kości, nie miały matki ani w ogóle rodziców. No chyba, że szło o jakieś plugawe poczęcie gdy śmiertelniczka rodziła jakiś naznaczony byt. Zwłaszcza odmieńce co i tak wydawały się mieć naturalny związek z Chaosem i Eterem albo elfy co miały tendencje do magii i manipulacją Eterem. Z takich związków zawsze rodził się ktoś wyjątkowy. W najsłabszej wersji jakiś mutant. A w najsilniejszych no to autor rozpływał się o tych możliwościach twierdząc, że to takie istoty naznaczone nieśmiertelnością są przeznaczone do epickich czynów. No i na tym gdzieś skończył wczoraj czytać. I lepiej byłoby nie myśleć co by się działo jakby ktoś znalazł przy nim taką księgę i zorientował się co zawiera. Bo powinien od ręki zawołać kapłanów albo łowców czarownic albo chociaż straż miejską. Przedmiot więc chociaż cenny ze względu na swoją wiedzę to jednak mógł się okazać dla swojego właściciela śmiertelnie niebezpieczny.

Potem wrócił Sven z wieściami z ratusza. Dużo ich nie miał bo wszelkie poważne dyskusje zaczynały się do tego jaka to nieruchomość, kto by chciał kupić, za ile i tak dalej. A jak sługa miał związane ręce dyspozycjami swojego pana no to mógł tylko wypytać o podstawowe rzeczy. Dom stał w tej chwili pusty i niczyj. Był własnością miasta. Ale z tego co Sven się dowiedział a i co Joachim pamiętał z dawnych lat to nie było nic niezwykłego. Wiele nieruchomości było własnością miasta. Zwłaszcza tych bezpańskich. Albo nikt ich nie chciał, albo dawni właściciele nie mając ich komu sprzedać sprzedawali je ratuszowi aby chociaż trochę grosza za nie dostać i zwykle opuszczali potem miasto. Albo marli bezpotomnie lub nawet jak mieli potomków to ci nie mieli możliwości albo ochotę aby przejąć taką posiadłość. A wedle miejskiej legendy to były takie miejsca gdzie od wybudowania 80 lat temu stały puste.

- No on powiedział, że ten dom jestdo kupienia bo właścicielem jest ratusz. Czyli to z nimi by trzeba rozmawiać. No ale dalej to zależy kto by kupował. Bo to jak taki van Hansen czy w ogóle ktoś znany no to wiadomo, że pewniejszy niż jakiś świeżak jakiego nikt nie zna. Ale można kupić na raty. Na początek wtedy trzeba by dać ze 30% jak dla nowego. Resztę na raty. Jak ktoś znany, albo z poręczeniem takiej znanej osoby to może wtedy trochę mniej. A ten dom to on tak na uboczu leży no to mówił, że taniej niż gdzieś w centrum. No to tak ze 2 000 cena wywoławcza. No ale może coś by się udało stargować, kto wie? On mnie nie zna no i ja to tylko czyjś sługa jestem, może jakby z panem gadał to co innego by mówił. - Sven jakoś tak wczoraj to przedstawił gdy w końcu już o zmierzchu wrócił do rezydencji van Hansenów z rozmów w ratuszu. Budynek to nie była pełnowymiarowa kamienica i był od niej z połowę mniejszy. Dlatego cena była niższa. No i był na miejskich peryferiach co zwykle nie uznawano za cechę korzystną więc też było taniej niż gdzieś w centrum miasta.

A jeszcze później wieczorem miał moment na obserwację nieba. Co prawda cały dzień coś z niego sypało albo panowały brudne, szare chmury tuż nad dachami miasta. Jednak wieczorem trafił na dwa czy trzy pacierze klarownego nieba akurat aby mógł postawić wróżbę na chytrą propozycję obu znajomych dziewczyn z ferajny.

A na wieczornym widnokręgu panował wczoraj Wielki Krzyż. Patronował on rozsądkowi, klarowności i jasności umysłu. Więc jak bogowie z niego nie zakpili to wydawało się to pozytywną wróżbą na pytanie o sensowność danego przedsięwzięcia. Nie mniej ładnie widoczny był Łucznik. A ten znak z kolei uważano za patrona dokładności, dobrej jakości i solidności. Zwykle gdy chodziło o jakość jakichś produktów czy solidność partnera w interesach. No i były jeszcze Dudy jakie zwykle oznaczały oszustwa, sprytu i intryg. Tu akurat chodziło o jakiś rodzaj oszustwa z tą fałszywką. No i wtedy to byłby dobry znak a z dwoma poprzednimi bardzo dobry. Jednak mógł też być ostrzeżeniem przed oszustwem tego fałszerza albo kiepską jakością wykonanego dokumentu. Zastanawiał się właśnie nad tym wszystkim rozważając czy iść jeszcze do tej Akademii czy nie. Aaron go prosił też o to aby na wszelki wypadek spotkał się z nim dzień przed planowaną akcją czyli dzisiaj. Dzień jednak był jeszcze dość młody a jego u Sebastiana nie było. Gdy usłyszał pukanie i wszedł Sven.

- Panie, jakaś kobieta przyszła. Młoda i ładna. Mówi, że się nazywa Nije Simonsberg i jest poetką. Jakaś Pirora van Dyke poleciła pana jej odwiedzić w sprawie syreny. - sługa streścił Joachimowi z czym przyszedł.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline