Greger rozstał się z Pilchem bez żalu. Myśl, że stary kompan od rozrób i kielicha ustatkował się, była do przetrawienia. To, że służył owianemu złą w półświatku sławą Oswaldowi, do przetrawienia nie było już zupełnie. Greger uśmiechał się, wymieniał zdawkowe uwagi, żartował. Ale w głębi ducha wiedział swoje. Hugo się skurwił. Kupił sobie spokój i wybaczenie grzechów przeszłości w zamian za służbę gnidzie, która na sumieniu miała więcej ich wspólnych kompanów, niż dżuma. Teraz pewnie ma jakąś pakamerę z kilkoma izbami, pensję stałą która zadowalała żonkę, dzieciarnię która rozjaśniała mu ponure myśli i święty spokój. I pewnie kilku druhów skreślonych z listy przyjaciół. Tych, których musiał sprzedać albo zlikwidować w ramach zwykłych obowiązków. „Czy będę następny?” przemknęło mu przez myśl, ale nie wypowiedział jej na głos. Nie czas i nie pora. Póki co dobrze się stało, bo choć ci zejdą im z głowy. Ochroniarze Sotoriusa, rewolucjoniści i ludzie Papy byli wystarczająco liczną gromadką której w tej chwili należało poświęcić uwagę. Kiedy więc za Orsinim zamknęły się drzwi a kroki ucichły w oddali Greger podszedł do wrót i uchylił je sprawdzając czy nikt już nie słucha. Dopiero gdy się upewnił zamknął je ponownie i zwrócił się do kamratów.
-Słuchajcie, teraz mamy jeszcze szansę opuścić miasto. Ludzie Oswalda na razie nie będą nam wchodzić w drogę, ale... sami wiecie. Czas działa na naszą niekorzyść.
-Mamy sprawę do załatwienia. Gdzie chcesz się przenosić? Na wieś? Będziesz sadził pszenicę, brukiew i ziemniaki i liczył pory roku? Jak to sobie wyobrażasz? Tu mamy wyrobioną pozycję. Musimy tylko załatwić jedną sprawę. - Rust pokręcił głową wyraźnie niezadowolony z jego propozycji. Dopiero po jakimś czasie Greger zauważył jego dyskretny gest. Daria. Kurwa jebana mać! Znów się zapomniał. Głupi, głupi, głupi jak but! Greger Jebus.
-W sumie racja … szefie. To co robimy? - Greger oklapł nieco i podszedł do stołu gdzie jeszcze przed chwilą pysznił się stos monet. Sentymentalnie przeciągnął grubymi paluchami po stole i nagle dostrzegł ją. Piękną, lśniącą trójkoronę. Wciśniętą pomiędzy deski blatu. Porzucił wszelkie myśli o planach i sięgnąłszy do noża zaczął dłubać w szczelinie by w końcu z tryumfem wyciągnąc swe znalezisko! Nadgryzł je, choć wiedział że nie musi, po czym schował do kieszeni. Wychodziło na to, że Orsini chąc, nie chcąc dał im jednak zaliczkę.