Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2022, 10:43   #7
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Dalsza droga prowadziła przez coraz większe pustkowia. Było tu coraz mniej roślin i wkrótce pojawiło się na ich drodze coś ciekawego. Kawałki pancerzyka chrząszcza zwykle by nie zwracały uwagi. Jednak ten chrząszcz miał ponad metr długości, gdy żył. Teraz jedynie pozostały kawałki błyszczącej chityny.
- W pobliskich jaskiniach żyje trochę olbrzymiego robactwa, w tym skolopendry i pająki. Czasem wychodzą na powierzchnię.- wyjaśniła półorczyca przyglądając się pancerzykowi. - Nie ma się czym przejmować, drapieżniki które go ubiły już sobie poszły.
Jin usatysfakcjonowany tymi słowami podszedł do zwłok i szybko je otaksował. Znał ten gatunek gigantycznego chrząszcza. Uderzył swoją laską kilkukrotnie w pancerz, łamiąc go na mniejsze kawałki, po czym wyjął z bandoliera skalpel i szybkimi, wyćwiczonymi ruchami oddzielił chitynę od reszty ciała robactwa. Wrzucił pozyskane fragmenty do plecaka, z zamiarem dalszej obróbki podczas postoju.

Mari w drodze lekko zrównała krok z alchemikiem. Odezwała się do niego wyraźnie, beznamiętnie oraz nie zaszczycając go spojrzeniem swych lśniących oczu.
- A waść jakie uczelnie zakończył dyplomem i pod czyimi auspicjami zdobywał fach?
- Wszystko na Głównym Uniwersytecie Królewskim, choć oczywiście w katedrze arcanofizjologii, medycyny i alchemii stosowanej spędziłem najwięcej czasu. Mniej więcej od dziesiątego roku życia uczęszczałem na wykłady, a potem dostałem stypendium i zostałem wciągnięty na listę studentów. Licencjaty językowe uzyskałem uznaniowo, bez wyklepywania stosownej liczby godzin zajęć, po szybkim zdaniu egzaminów za wszystkie lata. - odpowiedział szczerze, a w jego słowach nie było nawet cienia samozadowolenia, czy pychy. Mówił to takim głosem jakby stwierdzał fakt. - Doktorat z alchemii pod okiem Mistrza Leopolda Tuthermana, specjalizacja z chirurgii zdobyta w klinice przy uniwersytecie, z pracą dotyczącą różnic między naturalnym przebiegiem zapalenia wyrostka robaczkowego między ludźmi a krasnoludami, toksykologia promowana przez Lady Damalę Żelazna Kuźna, o uzależnieniu populacji ogólnej od nowej podówczas odmiany haszyszu i towarzyszących efektach ubocznych. Nie oszukuję, ale tutaj moja wcześniejsza wiedza alchemiczna była wyjątkowo pomocna, gdyż ta szczególna odmiana była procesowana przy użyciu typowo alchemicznych metod i reagentów. Na ulicach nazywali ją “Smoczym Snem”. - Jin ewidentnie wpadł w słowotok. Rozmowa na tematy naukowe sprawiała mu prawdziwą przyjemność. - A pani gdzie pobierała nauki?
Mari dokładnie wsłuchiwała się w wywód alchemika. Skąpa mimika nie zdradzała wiele, acz stanowczo brak na jej twarzy było irytacji - uczucia łatwego do poczucia słuchając takich zdań - miast tego można było dostrzec ułamek zaciekawienia, lub… skupienia. Jakby dziewczyna starała się bardzo dokładnie zapamiętać podane informacje, albo też, dodatkowo, zestawić z innymi faktami. Po tym milczała kilka chwil, nim się odezwała, układając w głowie przedstawione fakty.
- Pochodzę z daleka - powiedziała wymijająco - nie rozważaliście szkolenia magicznego? Sądzę, że ktoś z taką łatwością nauki miał na oku uczenie magiczne lub myślał o indywidualnym terminowaniu pod okiem odpowiednio znanego mistrza?
- Nie miałem na to czasu, przy nawale innych zadań i dodatkowo jestem opinii że wielu… użytkowników magii ma ograniczone spojrzenie na rzeczywistość. Po co rozumieć przebieg elementarnych procesów rządzących światem, skoro można narzucić mu swoją wolę? - ni to stwierdził, ni to zadał pytanie Jin, po czym wyciągnął przed siebie dłoń i ułożył ją w kilka mistycznych symboli, okraszonych odrobiną smoczego. Nic się nie stało. - Zresztą przebiłem się przy okazji przez kilka ksiąg magów, teorię mam z grubsza opanowaną. Gdybym znalazł kilka miesięcy na trening to być może byłbym wstanie kilka prostszych Sfer przywołać. - dodał na koniec.
- Macie bardzo srogie spojrzenie na kunszt magów oraz tendencję do umniejszania potrzebnego wysiłku do opanowania ich fachu. Typowe pośród specjalistów - powiedziała chłodno, lecz bez złości, jakby wygłaszała coś oczywistego - a gdybyście mieli wybrać szkolenie magiczne, gdzie byście trafili? To fascynujący temat.
- Na katedrę arcanofizjologii, medycyny i alchemii stosowanej. - odparł krótko, lecz uprzejmie Jin - Większość kolegów wykazywała się przynajmniej elementarnym opanowaniem Sfery Życia, je bez tego radziłem sobie równie dobrze, ale przyznaję że niektóre schorzenia lepiej leczy się magią.
- Dlaczego nie obu na raz - Mari powiedziała po raz pierwszy racząc Jina spojrzeniem. Jej twarz była dziwna. Młode rysy, lecz pewien zadzior charakteru który rysował się na twarzy przypominał trochę nauczyciela. Jeszcze wiele lat, i w odpowiednich miejscach na twarzy Mari pojawiłaby się charakterystyczne zmarszczki.
- To… dobre pytanie. - Jin zastanowił się chwilę - Część zajęć była łączona, ale większość była oddzielnie w tym samym czasie. Grupa arcanofizjologiczna miała teorię, kiedy my mieliśmy praktykę i vice versa.
Mari zanotowała luki w programie nauczania, skupiona, albo… rozmarzona? Myśląca o kilku sprawach poza rozmową.
- Ciekawe, że nie wybraliście na uzupełnienie nauk innej uczelni - zaczęła powoli temat.
Jin zatrzymał się na krótki moment, po czym dogonił Mari.
- Potrzeba by było stosownych programów wymiany z innymi królestwami. One… Nie są dostępne dla osób o ograniczonych funduszach i niewystarczająco szlachetnej krwi. Już samo to że dostałem stypendium i nie musiałem pracować na dwóch etatach jest dla mnie cudem.
Mari kiwnęła głową. Nie zaskoczyło ją to, ale utwierdziło w domniemaniach.
- Chwali się, że wiele osiągnęliście swoją pracą. Stypendia były przyznawane czysto administracyjnie w waszej macierzystej akademii czy też występowała forma sponsoringu, tudzież filantropii ze strony starych klanów bądź szlachty?
- Jedno i drugie, choć ta pierwsza wersja była mocno ograniczona ilościowo, oprócz mnie na roku była jedna dziewczyna… Elena, piękna duszą kobieta. Ta druga z reguły wiązała się z długimi umowami lojalnościowymi w stosunku do swojego sponsora.
- Rozumiem - Mari kiwnęła głową powoli, nie obracając jednak spojrzenia - dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - odparł Jin, po czym dodał w elfim - Jasnego księżyca i czystej wody.
Mari uśmiechnęła się lekko, ledwo kątem ust. Nie przeszła jednak na elfi, widać nie lubiła zmieniać języka bez wyraźnej potrzeby. Miała już odpowiedzieć, gdy utonęła we wspomnieniach, tracąc wątek, a alchemik, nauczony już że “mistrzyni sztuk tajemnych” spędza wiele czasu w obrębie swojej głowy zdecydował jej nie atakować dalszymi pytaniami… Choć bardzo chciał wiedzieć jak działał jej umysł.

***

Póki co wędrówka nie przybliżyła ich znacząco do goblinów. Nawet jeśli poruszali się szybszym od nich tempem, to było już pewnym, że nie dopadną złodziei owiec przed zmrokiem.
Unkhara również była świadoma tego, więc rzekła do drużyny.
- Mamy następujący wybór, albo nadal będziemy podążać za goblinami i pewnie przejdziemy jeszcze kawałek nim zmrok zmusi nas do zatrzymania, lub…- wskazała na rosnące po prawej stronie drogi krzewy i drzewa.- … za nimi jest stara ruina. Dojdziemy tam dość szybko i będziemy mieli dach nad głową tej nocy. Wasz wybór.
Mari milcząc rozmyślała. Na razie się nie odzywała, chociaż perspektywa nocnej wędrówki była dla niej kusząca - gdyby nie to, że wyruszyli w dzień i będą zmęczeni. Podczas swoich samotnych podróży poruszała się głównie nocami, a potem nalegała na taką wędrówkę do Arice, ku jej niepocieszeniu.
- Jak daleko są gobliny? Jesteś w stanie to ocenić po jakości śladów i szacowanym tempie wędrówki? - Mari zapytała ich przewodniczkę.
- Całkiem spory kawałek.- przyznała Unkhara drapiąc się po karku.- Dzień lub półtora drogi od nas. Pewnie to się jutro skróci, bo nadal podążają wolniej od nas. Nie wiem czemu akurat tymi szlakami.
- Ruszajmy dalej, obóz rozbijemy w bardziej przygodnym miejscu. Doświadczenie uczy, że ktoś lub coś zawsze chętnie przybędzie do ruin, gościńców i innych łąk - powiedziała Mari, gdzie mowa o doświadczeniu trochę kontrastowała z jej poważną, acz młodą twarzą.
- Nie będzie lepszego miejsca…- wzruszyła ramionami półorczyca.-... dalej już będą niewygody. Dlatego właśnie zaproponowałam zakończyć wędrówkę teraz.
- Pani... - Arice odezwała się do Mari - Lepiej nie nadwyrężać teraz sił i ryzykować wędrówki nocą, jako że część naszych towarzyszy może nie dzielić z tobą łatwości w widzeniu.
Mari spojrzała na Arice, spokojnie, po czym bez słowa westchnęła, ciężko wypuszczając przez usta powietrze. W takich moment zwykle Mari poddawała się argumentacji swego osobistego strażnika, wzdychając na nadopiekuńczość.
Jin natomiast wzruszył ramionami, dla niego nie miało to większego znaczenia.
- Nie widzę najlepiej po zmroku. - przyznał po chwili namysłu - zatrzymajmy się i ruszmy dalej rano.
Valten zerknął na horyzont w stronę w którą zmierzały gobliny, po czym zerknął w kierunku drzew.
- Też uważam, że lepiej będzie przenocować w ruinach. - zastanowił się chwilę nad słowami pół-orczycy - Te szlaki prowadzą w jakieś konkretne miejsce?
- Na przeklęte ziemie… kiedyś… dawno temu istniało tu miasto potężnych gigantów którzy jakoś obrazili bogów i ci spuścili na nich ogień i siarkę. Większość zginęła, pozostali ukryli się w trzewiach ziemi i nigdy z nich nie wyszli. Tak przynajmniej powiadają po pijaku miejscowi. Niektórzy widzieli nawet pokraczne kreatury w które zmienili się owi giganci. - zaczęła wyjaśniać półorczyca. - Blade i pokraczne humanoidy chodzące po jaskiniach jak pająki… oczywiście olbrzymie. Co prawda powiadają po pijaku i krasnoludzcy kapłani twierdzą że to wszystko herezje. Ale co oni tam wiedzą… natomiast to co jest pewne to fakt, że ziemie te zawsze były skażone złem i pewien czarownik wykorzystał to do wskrzeszenia armii nieumarłych nad którą koniec końców zapanować nie mógł i zginął z ich ręki, a reszta rozlazła się by z czasem zostać wybita przez barbarzyńców i krasnoludzkie wojska. Niemniej jesteśmy jeszcze za daleko od serca tej zapomnianej przez bogów krainy by żywe trupy napotkać. Prędzej jaskiniowe robactwo i jałowe ziemie. Tu ciężko coś znaleźć i upolować.
Mari wyglądała, że skupia się nad czymś. Analizuje, przyrównuje. Po chwili pokręciła głową, jakby opróżniła w głowie jeden zasób pamięci, bezskutecznie, z pewną, lekką irytacją… tylko po to aby zacząć przetrząsać drugą szufladę swego umysłu, dotyczącą spraw bardziej bieżących oraz tego, co dowiedziała się podczas okazjonalnych studiów ksiąg i rozmów, podróżując z Arice. Zwróciła się do alchemika powoli, z lekkim, chytrym uśmiechem.
- To w tych ruinach mieszkał Trzewik - stwierdziła powołując się na znaną z anegdot w naukowym światku, postać.

Unkhara poprowadziła drużynę do dużej i szerokiej doliny. Pośrodku niej były ślady głaz układających się zapomnianą drogę. Cyklopowe kamienie świadczyły, że żaden krasnolud nie budował tej drogi. Bo każdy kamień był wielkości krasnoluda. Na końcu tej drogi była wysoka kiedyś wieża. Pewnie sięgają 600 metrów w górę, o grubych ścianach… obecnie zostało już jakieś dwadzieścia z owych metrów. Resztą zburzyły żywioły. Wieża miała sporą średnicę Grube mury otaczały komnatę która dla istot wielkości podróżników mogłaby robić za placyk handlowy. Niestety okolica nie kusiła kupców. Część murów się zapadła, jak i schody, jak i większość stropów. Do obecnej chwili przetrwały jedynie koło dwóch trzecich murów zostawiając sporą lukę w potencjalnej obronie siedzimy. Także i strop miał sporo dziur… po części jednak załatanych starymi tkaninami z impregnowanego lnu. Ktoś jakiś czas temu przysposobił to miejsce do odpoczynku zawieszając tu i ówdzie owe płaszcze by można tu było przetrzymać niepogodę. Widać też było ślady ogniska… bardzo stare, bo sprzed kilku miesięcy.
- Pajęcze jaja są bardzo cenne, więc gdy olbrzymie pająki je składają wczesną wiosną to łowcy przybywają w te okolice by je podkraść. Tu mają swoją siedzibę podczas tych łowów.- wyjaśniła półorczyca.
- Ustalamy warty? - Mari zapytała w eter przyglądając się okolicy.
- Wypadałoby. Nieumarli raczej wam się nie trafią, ale duży głodny insekt… jest możliwy. - przyznała Unkhara.
- Mogę postawić aktywowaną barierę - Mari powiedziała cicho - dalej ktoś musiałby mieć baczenie, i pewnie raz w nocy trzeba mnie obudzić, abym odnowiła - dodała - ale wtedy zakładam, że moja warta jest z głowy - stwierdziła cicho, lecz stanowczo, z dziwną determinacją.
- Będę potrzebował godziny, czy dwóch by stosownie obrobić zdobytą wcześniej chitynę i przygotować nowe alchemiczne formuła i tynktury. Niestety wraz z mocą idzie ich wysoka niestabilność i większość z nich staje się bezużyteczna po dwóch, najdalej trzech dobach. Mogę wziąć w związku z tym pierwszą wartę, skoro i tak nie będę spać. - zaproponował Jin.
- Będę pilnować twojego snu i bezpieczeństwa, pani. - Arice skierowała słowa do Mari - Powiedz tylko jak go potrzebujesz. - spojrzała po reszcie - Wszyscy skorzystają także z mojej czujności nad obozem.

Unkhara tymczasem ruszyła w mrok zapadającej nocy, by po kilkunastu minutach wrócić z opałem. Ułożyła drewno i rozpaliła ognisko sprawnie i szybko, jakby robiła to wiele razy.
- Myślę że trzy, cztery warty wystarczą. Warty i mój kompan.- rzekła drapiąc wilka za uchem. Wyciągnęła glinianą butelczynę z sakwy i lekko się krzywiąc upiła sporego łyka z niej. Po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Idziecie już spać, czy wolicie pogadać przy posiłku. - zwróciła się do drużyny i dodała ironicznie. - Niektórzy z was są chyba bardzo gadatliwi.
Najwyraźniej nie byli w tej chwili, toteż półorczyca zabrała się za karmienie swojego wilka i siebie racjami żywnościowymi zapominając o reszcie tymczasowych towarzyszy. Ogień wszak już był rozpalony.

***

Alchemik nie próżnował i szybko zajął jeden z brzegów gigantycznego pomieszczenia, który wydawał mu się najmniej uszkodzony przez żywioły.
- Nie zbliżajcie się na mniej niż dwa metry. - zwrócił się do drużyny i postawił ostrożnie swój plecak na ziemię. Szybkimi ruchami wydobył z jego wnętrza aparaturę alchemiczną, zdobyte wcześniej pancerzyki chrząszczy i gruby skórzany fartuch, podobny do tych używanych przez rzeźników. Rozciągnął się i zabrał do roboty.

Musiał stosownie oczyścić pancerzyki z zbytecznej materii. Z bandoliera, a dokładniej skrytych tam chirurgicznych narzędzi wyłuskał skalpel i odłożył go na bok. Zanim jednak zabrał się za nudną, mechaniczną robotę musiał potrzebował przygotować coś innego. Wyjął spory, wykonany z ciemnego i gładkiego kamienia moździerz, przygotowany wcześniej alchemiczny ogień i postawił je na ziemi. Wyćwiczonym ruchem odkorkował ognisty wywar i wlał go do moździerza. Po sekundzie z jego wnętrza buchnął gorący, błękitny ogień. Jin usatysfakcjonowany sięgnął po skalpel, wypalił jego ostrze w ogniu i zabrał się za oddzielanie resztek robaczego mięsa od chityny.

***

Jego towarzysze byli… interesującą zbieraniną, choć najbardziej ciekawiła go Mari. Czuł że jej umysł funkcjonuje inaczej niż większości ludzi. Jej sposób mówienia zdecydowanie nie przystawał do tak młodo wyglądającej dziewczyny i w tym jak się do niego zwracała… Za każdym razem używała formy mnogiej. Do tego zdolność korzystania z magii sprawiały że Jin był autentycznie zafascynowany jej osobą. Oczywiście nie romantycznie. Zwyczajnie chciał wiedzieć co sprawia że kobieta zachowuje się i postępuje tak jak do tej pory.

***

Gdy ostatni fragment mięsa został oddzielony od chityny alchemik ponownie wypalił swój skalpel w gasnącym już powoli ogniu i schował narzędzie do zestawu. Wybrał kilka większych fragmentów chityny i powsuwał je między szczeliny w murze wieży, po czym naparł na nie całą swoją siłą i ciężarem. Grawitacja wykonała większość roboty za niego, łamiąc pancerzyki na drobne fragmenty, które wrzucił do wciąż płonącego moździerza. Poczekał kilka minut, aż alchemiczny ogień ostatecznie się wypalił i sięgnął po tłuczek. Przez noc popłynęły rytmiczne dźwięki stukania i szurania, gdy zaczął rozcierać chitynę na pył.

***

Kolejny był Wyran. Pół-elf z krwią fae w jego żyłach, bądź z patronem nadzorującym jego działania. Mimo swojej szerokiej wiedzy naukowiec nigdy nie spotkał się osobiście z baśniowym ludem, ale miał nadzieję że dzięki Wyranowi się to zmieni. Oczywiście, wiedział że kontakty takie były obarczone dużą dozą ryzyka, ale wierzył że dzięki swojej bystrości przechytrzy tajemniczych fae. A jeśli nie… Może będzie mógł opisać szczegółowo anatomię jakiegoś rzadkiego gatunku fae?

***

Zmielony na drobny pył proszek miał rdzawo czerwoną barwę, sprawiał wrażenie ciężkiego i magnetycznego, jakby w dowolnej chwili miał się ponownie scalić w pancerz z którego pochodził. Jin pokiwał głową z zadowoleniem i przesypał swój wyrób z moździerza do szklanej butelki, którą zakorkował i włożył do plecaka. Przetarł moździerz z resztki pyłu i wlał do niego drugą butelkę alchemicznego ognia. Rozstawił nad prowizorycznym ogniskiem aparaturę i zabrał się za dalszą robotę. Najpierw musiał uzupełnić zapasy alchemicznego ognia, którym z taką łatwością szastał na lewo i prawo.

***

Valten i Arice. Dwójka wojowników, co łatwo było oszacować po ich uzbrojeniu i fizjonomii, ale czuł że każde z nich kryje jakieś tajemnice. Nie miał na myśli oczywiście tych wstydliwych, to go totalnie nie interesowało, ale czuł że nie pokazali jeszcze swojego potencjału. Zresztą nie mieli ku temu okazji.

***

Po kolejnym obrocie klepsydry Jin zakończył swoją pracę. Na ziemi leżały trzy flaszki i worek. Dwie butelki jarzyły się pomarańczowym blaskiem - był to alchemiczny ogień, natomiast ostatnia z nich roztaczała wokół siebie kojący, srebrzysty poblask. Worek pełen był natomiast sprężystej substancji. Mężczyzna złożył swoją aparaturę, która w niewytłumaczalny sposób zmieściła się do plecaka z którego wcześniej ją wyjął.

Westchnął delikatnie i stanął na warcie.
 
Zaalaos jest offline