Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2022, 21:59   #86
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację



“Tutaj ludzie złych profesji
Mają swoje oceany
Śmierć im podpowiada przyszłość
I co noc, co noc z nich drwi
Strzeż się tych miejsc”
Lech Janerka



Kędy we dzbanie ucho się urwie, polepić je później można. Nijak to szkody nie cofnie, bo choć i wodę w nim ze źródła przyniesiesz, to zadra w twej pamięci tkwić będzie i ufność podkopywać ona będzie. Ilekroć za ucho chwytać będziesz, tylekroć bać się będziesz, że to już, że to teraz chwila ta nadeszła, kędy spina puści i dzban o ziemię się roztrzaska.

To ucho zwykłe od dzbana pospolitego, takie uczucia w nas budzić potrafi. Jakże potężniejszy lęk odczuwać będziemy, kędy to cały świat we koło nas na drobiny się rozsypie.

Odgadnąć nie podobna, co też w umysłach łowców się kłębiło, kędy wraz z krzykiem Wrony trójświat na miriady odłamków się rozpadł. W okruszku zaś każdym, jakby cień jego własny się krył i niczym w kojcu łowczych więził. W tymże więzieniu każdy z demonami osobistymi zmagać się musiał, a gest wszystek i słowo najmniejsze z siłą huraganu na inne odłamki trójświata oddziaływało. Aytheru sploty nieskończone za to odpowiedzialne było, bo choć świat cały w drzazgi się rozleciał, to wciąż one złączone tą przedwieczną mocą pozostawały.




Ucichło wszyćko. Na jeden okruszek czasu, co się w astralny chronometrze przesypywał, w bezruchu i ciszy absolutnej wszystko się zanurzyło. W chwili następnej świat na nowo polepiony w tany ruszył i nikt już biegu wydarzeń zatrzymać nie mógł.

Odór przemijania mieszał się w obleśnym aromatem potu, któren ciała lubieżne w chwili uniesienia wydzielają. Swąd ten z resztkami mgły sinej się mieszał i pod skórę wpełzać się zdawał. Wszędy jeno szum sosen rosłych i świst strzały, co ją guślarz molsulski wypuścił.
Ku ptaszysku czarnemu, niczem bagnisko smoliste, chyżo ona zmierzała. Jakby nie łoskotnicę chciał Aran uciszyć, ale Wronę przeklętą, co śpiewem swem świat na drzazgi rozbiła.

Śmiercicha w oczy Rune zajrzała i to nie tak, jak to w zawżdy bywało z czułością, której żaden człek zwykły pojąć nie zdoła. Stracharka do obcowania z śmiercią nawykła była i nigdy jej się nie lękała. Niczem siostrę ją traktowała, abo przyjaciółkę najlepszą. W tej chwili, kędy w szyp ku niej mknący poglądała, inne oblicze Śmiercicha jej ukazałą. Ryj ohydny w nią się wpatrywał, a z nim wraz chłód dojmujący, któren całą duszę w niwecz obraca, ciało kruszy i esencję jestestwa miażdży.

Tu kres jej.

Z objęć kaytulowych zbiegła, by na tym grzęzawisku zapomnianym żywota dokonać. Zemrze strzała bratnią ugodzona i serca jej oba bić przestaną.

Tu jej kres.




Aran pojąć nie mógł, jak to się stało, że szyp któren w łoskotnicę wymierzył, teraz gnał, by wronie serca przebić oba. Oczom własnym nie wierzył, wszak nie taki jego zamiar, nie taki aytheru sploty naturę rzeczy opisywać miały.

Wtem grom świetlisty niebo przeszył, jakby sam Kaytul strzałę ku polanie wypuścił Huk się tak przepotężny rozległ, że świat cały struchlał. Ogary legły i łby łapami przykryły. Nawet Phorphycoola, co się lękiem żywi kośćmi zagrzechotała i bieg swój wstrzymała, we koło się bacznie rozglądając.




Mora, która takoż ofiarą haniebnych czynów guślarza była, tak siłą woli aytheru strugi naginała, by ciało z objęć bagiennych wydobyć. Oślizgłe łapska nie odpuszczały jednako i wciąż ją na dno ściągały. Mykes bez walki życia oddać nie zamierzała, więc nie tylko aytherowe strugi umysłem tkała, aleć i siłę mięśni swych do zadania tego zaprzęgła. Zdawać się mogło, że ją wszelka pomyślność opuściła i żywot je się tutaj dokona, a kości pośród lepkiego szlamu spoczną. Wtedy to korzeń sosny gruby dojrzała i straceńczy zryw podejmują ku niemu się rzuciła. Kędy dłoń jej na kłączu, które niczem ten wąż się wił i wyginął wiedziała, że życie swe ocaliła.

Głowę znad ziemi podniosła, oddech łapczywie łapała i dojrzała, jak shyta z glewią uniesioną ku łoskotnicy biegnie.




Polana, co się na niej owe tragiczne wydarzenia rozgrywały, wielce bogate złoża aytheru w sobie kryła. Gdy kto z lotu ptaka na ów łęg popatrzył i jeszcze umiał strugi mocy pradawnej dojrzeć, wnet by pojąć że wszytkie one w jednym punkcie się zbiegają.

W tej chwili dramatycznej, kędy się trójświat rozpadł, by potem na nowo polepionym być, każdy jeden tensor wydarzeń, pragnień i stanów kwantowych, jeden zwrot i jeden kierunek posiadał i w jednym punkcie się zbiegały.

Oczy wszystkich łowców w tym miejscu właśnie się spotkały. To tu kulminacja wydarzeń pojedynczych, myśli które świat kształtowały, następowała.

Szyp gnał, celu swego nie widząc. Haruk z impetem ku łoskotnicy bieżył, by cios śmiertelny zadać. Wrona zaś oniemiała, oczy wypatrzeć chciała, by przyszłość dojrzeć, która ku nim pędziła.




Tu kres?

Czyj?

Śmierć z ludźmi pogrywa i ich losem się bawi.

A nią kto pogrywa? Kto za sznurki marionetek pociąga?

Tu kres.



Objawił się, ten który w objęciach mgły zaginął. Do pnia przytulony, niczem do matczynego łona.
Z tułaczki długiej powrócił i oczy jego mądrością światów i czasów wielu lśniły. Uwagi niczej on nie przykuł. Nikt o nim nie pamiętał, ni troski o los jego nie odczuwał. Rabem się on urodził, ale nie to powodem braku atencji było.

Oczy wszystkich nadal w epicentrum rzeczywistości tkwiły. Dramat wciąż trwał i kresu ni widu, ni słychu.

Harukowe zawołanie w jedno się zlało ze świstem strzały, na której końcu Śmiercicha tańcowała.

Fontanna krwista pod niebiosa wystrzeliła. Rubiny perliste we koło się rozsypały i dusze dwie z bólu zawyły. Męki ich świata już nie rozerwały i nie skruszyły. Jeno dusze na strzępy potargane na wietrze mroźny łopotały, niczem kapitulacyjne chorągwie.

Tu kres.

Pierwsza glewie we błocko upadła, wodę rozchlapując. Po niej Wrona na kolana upadła, głęboko się w trzęsawisko zapadając. Serca jej obydwa rytm straciły. Na ostatek upadł on. Ten co twarz pod maską skrył, teraz ją w błocie nurzał, a guślarski grot w jego szyi tkwił.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline