“We're all time's captives, hostages to eternity.”
Borys Pasternak
Co to za dźwięk? - spytał kosmos.
Dźwięk przegiętej struny - odparł pan Q.
- Panie poruczniku, tak bez zagrychy na trupa? - zapiszczała z udawaną wstydliwością doktor Vulpine, kiedy Liev dosiadł ją, niczym kowboj z dzikiej prerii swoją klacz. Na jej twarzy rozkwitł figlarny uśmiech, pełen prowokacyjnych dwuznaczności. Ich spojrzenia się skrzyżowały i na sekundę zatracili się w sobie. Jakież to myśli kotłowały się im w tym momencie pod czaszką? Spuśćmy na to zasłonę milczenia, bo hiszpańska inkwizycja nie śpi.
Tymczasem…
W korytarzu świstały wiązki phaserowe i rozbijały się z głuchym trzaskiem o panele ścienne. Pakledzka awantura rozkwitała i zdawało się, że lada chwila opanuje ona cały statek. Kapitan na szczęście wykazał się zapobiegliwością i już wcześniej nakazał odcięcie pokładów zagrażających bezpieczeństwu statku.
Zaś szef ochrony zamiast skupić się na głównym zagrożeniu, postanowił urządzić sobie małe tete-a-tete. Cóż zrobić? Niezależnie od rasy rządzą nami pewne instynkty i pragnienia, których nikt nie jest w stanie w pełni kontrolować. Nikt poza dewiantami z Vulcana, którzy wyzbyli się wszelkich emocji. Wszak to logiczne, prawda.
Tellaryta biegł, co tchu. Oszukać przeznaczenie. Chciał obejść system i sprawdzić iluzoryczną ścianę z drugiej strony, niczym zaciekawione dziecko zobaczyć, co znajduje się za kinowym ekranem.
Pragnienie wiedzy sprawiło, że pozostałe zmysły i instynkty zostały uśpione lub zlekceważone. Dash gnał wprost sam środek małej bitwy. Kiedy więc skręcił w prawo i zderzył się z dyszącym ciężko Malrofem, omal nie połknął własnego języka. Durgie zdziwienie nadeszło, gdy ujrzał pościg jaki pędził za pakledem. Wymierzone w niego phasery drużyny ochrony sprawiły, że instynktownie uniósł ręce w górę. Kaskada konfuzji i niedowierzania zakończyła się największym z dotychczasowych szoków.
Malrof zgodnie ze swoim zwyczajem niewiele myśląc, złapał Dasha w pół, po czym schował się za niego. W następnej chwili tłuste przedramię zaciskało się już na szyi tellaryty, a lufa phasera boleśnie wbijała mu się w skroń.
- Chce… - porywacz zaczął artykułować swoje postulaty - Nie! Ja żądam spotkania z kapitanem!
Oddział ochrony zatrzymał się wpół kroku. Liev, który jakimś cudem znalazł się na czele grupy pościgowej, ponownie skrzyżował spojrzenie z Malrofem. Rozlew krwi wisiał w powietrzu.
Już od progu można było dostrzec, że ta kajuta należy do kobiety. Unosząca się w powietrzu delikatna woń perfum, cięte kwiaty w szklanym wazonie i atłasowa piżama z koronkowym wykończeniem leżąca na łóżku, stanowiły aż nadto widoczne tego atrybuty. W pomieszczeniu panowała też wyższa niż na korytarzu temperatura. Nie uszło to uwadze Ta’nar, która jednak nie potrafiła stwierdzić, czy to porucznik Doriam lubowała się w tropikalnym żarze, czy też to wciąż efekt bliskości szefa ochrony.
- Zdaje się, że nic tu nie ma - stwierdził andorianin.
I faktycznie, nic nie wskazywało, aby w kajucie działo się cokolwiek niezwykłego. Żadnych śladów na podłodze, ścianach, czy suficie. Wszystkie rzeczy zdawały się leżeć we właściwym miejscu i nienaruszonym w żaden sposób porządku. Żadnej sierści, śluzu, czy jakichkolwiek śladów bytności obcej formy życia. Jedynie drzwi od łazienki były lekko uchylone, ale czy można to było uznać za coś niezwykłego.
- Chorąży Jones do porucznika Th'riakririego - zaskrzeczał komunikator na piersi andorianina.
- Meldujcie chorąży - odparł wywołany oficer, służbowym tonem wyzbytym ze wszelkich przejawów familiarności.
- Powinien pan tutaj przyjść sir. Pan Malrof wziął zakładnika i żąda spotkania z kapitanem.
- Zaraz do was przyjdę - odparł krótko, po czym położył obie dłonie na ramionach Ta’nar. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a arktyczny wicher wprawiał serca w drżenie. Drobinki lodu zalśniły w obłokach pary wydobywających się ust andorianina, kiedy rzekł on na pożegnanie.
- Proszę wybaczyć, pani porucznik. Obowiązki wzywają.