Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2022, 04:53   #502
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 83 - 2519.02.26; abt (2/8); wieczór

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; krypa “Stara Adele”
Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); wieczór
Warunki: główna ładownia, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz ciemno, zachmurzenie, łag.wiatr, siarczysty mróz (-25)



Egon



- A to się narobiło… - westchnął ciężko grubas bębniąc swoimi pulchnymi paluchami o blat tołu. W Agnestag siedzieli przy nim wszyscy i był zastawiony plackami, chlebem i potrawami z ryb. Teraz zaś poza butelką wina i skromną ale smaczną kolacją ze smażonej ryby niewiele było. Kurt nie spodziewał się większej ilości gości więc było tylko to co złowił w dzień. Ale kuternoga któego przybycie zwiastowało głuche stukanie drewnianej nogi o drewniany pokład raczej nie uczestniczył w niespodziewanym wieczornym spotkaniu. Pozostała czwórka zaś próbowała jakoś dostosować się do nagle zmienionej sytuacji. Tego już spodziewał się Egon przy kolacji jeszcze w loachach. Jak przy nakładaniu posiłku Łasica rzuciła mu cicho i krótko, żeby po robocie przyszedł na statek i ona też tam będzie. Kończył trochę później od niej więc jak przyszedł i walnął w burtę starej krypy to długo nie czekał. Łotczyca uprzedziła pozostałych więc Kurt się go spodziewał. Usłyszał jak skrzypnęły drzwi na tym mrozie, potem jego kroki na pokładzie i wreszcie na tle nocnego nieba pokazał się owal twarzy.

- Kto? - stary bosman zapytał krótko albo dla zasady albo naprawdę w tych nocnych ciemnościach nie był pewny kto tam stoi na dole. Jednak jak się przekonał kto to spuścił mu drabinę po jakiej wszedł na górę i tam dał mu znak aby od razu szedł do ładowni bo już na niego czekają. No i czekali. Łasica, Karlik i nawet Starszy.

- No jesteś! No to opowiadaj bo tam to nie było nawet jak pogadać! - Łasica była wyraźnie zdenerwowana niespodziewanym pojawieniem się łowców heretyków w miejskich lochach. I to dzień przed akcją. Ona sama jednak widziała ich tylko jak ci przyszli do stołówki podczas obiadu. Więc nie miała pojęcia po co przyleźli i co się działo potem. Tylko tyle, że na kolacji już ich nie było i poszli sobie. Jednak jej relacja jaką zdążyła opowiedzieć starszym szarżą i wiekiem kultu musiały ich zaniepokoić. Jednak czekali jeszcze na gladiatora który powinien mieć dokładniejsze wieści skoro spędził z łowcami drugą połowę dnia.

- No tak… Właściwie to nawet ma sens. Napisaliśmy, że to zaprzaniec i wspólnik heretyków no to co prawda przenieśli go do oddziału heretyków no ale i powiadomili łowców heretyków… No tak… - zamaskowany mężczyzna też był niepocieszony taką nagłą komplikacjach w planach.

- Może go tam zostawmy? Niech robią z nim co chcą. To nikt od nas. A Łasica upije i uśpi jutro tych gamoni tak jak planowała, potem przyjdzie Egon, wyniesie wyrocznię i dalej do kanałów tak jak to było w planie. - gruby logistyk wzruszył ramionami i był gotów poświęcić obcego mu skazańca z jakim nic go nie łączyło na rzecz ratowania wyroczni z jaką wiązali plany.

- No coś ty… Jak tam się będą kręcić łowcy to nie tylko ci od Hermana ale całe lochy tam chodzą na paluszkach. Z zabawy nici. Zresztą pewnie by latali za Herwigiem i Vogelem. - łotrzyca kręciła przecząco głową już jak grubas mówił ale poczekała aż skończy. Wydawała się zniechęcona tym, że tak długo opracowywany plan zawisł na włosku tuż przed jego finalizacją.

- Możemy przełożyć akcję. Umawialiśmy się na Marktag ale jak to będzie dzień czy dwa później to też się nic nie stanie. To wciąż będzie przed festynem. - Karlik pokiwał swoją byczą głową i dał znak, że ma zrozumienie dla argumentów granatowej koleżanki. Zaproponował więc inne rozwiązanie.

- No można. Trzeba by powiadomić resztę. Ale można. Chociaż jak łowcy wezmą tego Vogela w obroty to raczej kiepsko rokuje na jego zdolność do ucieczki. - Starszy zamachał dłonią na znak, że nie uznaje tego za zły pomysł. Chociaż jak łowcy zaczęliby przesłuchanie w sposób z jakiego byli najbardziej znani to były spore szanse, że stary druch Egona zmieni się w krwawy ochłap.

- Albo zróbmy to dzisiaj. Dzisiaj w nocy. - zaproponowała Łasica zaskakując pozostałych. Bo spojrzeli na nią zdziwieni, potem na siebie nawzajem.

- O czym ty mówisz dziecko? Jak to dzisiaj w nocy? - Starszy zanim odpowiedział poprosił ją aby bardziej rozwinęła swoją myśl.

- Proste. Zróbmy to tej nocy a nie jutro w dzień. Możemy tam wejść kanałami od dołu. Wyjdziemy w tej pustej celi. Ja otworzę co trzeba. Przejdziemy przez zachodnie skrzydło aż do specjalnego. No trzeba by coś zrobić szybko i cicho ze strażnikami. Będzie ich dwóch czy trzech. Na nocnej zmianie jest ich mniej niż na dziennej. Może daliby się nabrać, że przyszłam się z nimi zabawić. A może nie. Jakby tak to by było łatwiej. Jak nie no to już raczej Egon musiał podziałać. Ale trzeba by szybko i cicho. Potem klucz i do specjalnego, potem do cel. Zabrać wyrocznię i Vogela. Może tą małą jak starczy czasu. I zwiewać do kanałów. Jak już będziemy w kanałach to dobra nasza. Tego tępaka można by ściągnąć aby czekał z saniami. A dalej no to nocą przez miasto do “Koguta”. - Łasica mówiła zdenerwowanym tonem, szybko i trochę chaotycznie. Ale jednak składnie. Plan chociaż mocno improwizowany był jednak mniej więcej ułożony krok po kroku.

- To trzeba by ściągnąć Silnego. I może Vasilija. Silny miał pilnować Gustawa u Sebastiana. Ale to w dzień. Teraz chyba powinien być u siebie. Vasilij to mówił, że będzie dziś spał w “Kogucie”. Tak na wszelki wypadek. Do północy można by ich chyba ściągnąć jeśli gdzieś nie balują po mieście. - Karlik zastanawiał się na głos ale widać był nieźle zorientowany w tym gdzie można by znaleźć któego kultystę.

- A jak myślisz Egon? Jakby Łasicy to zabawienie się ze strażnikami nie wyszło. To dasz radę załatwić dwóch czy trzech szybko i cicho? - zapytał Starszy patrząc na brodatego gladiatora. Znów zanim się zdecydował wolał się dopytać o detale.

- Może niech idzie z Silnym. Jak i tak włamujemy się na rympał to już kit z tym. W dzień to musieliśmy się szczypać bo tylko ja i Egon tam możemy być. Ale w nocy i tak nas nie powinno tam być bo to podejrzane. A Silny w pysk dać umie. We dwóch to sobie już powinni poradzić. Vasilij mógłby czekać przy wozie. - Łasica była tak zdenerwowana albo podekscytowana, że wtrąciła się zanim gladiator zdążył odpowiedzieć.

- Właściwie to tak. Można by zawiadomić Aarona. Albo Joachima. - zamaskowany mężczyzna spojrzał gdzieś w dal na burtę albo i poza nią gdy się zastanawiał nad tym wszystkim.

- No nie wiem. Oni to raczej w pysk lać nie potrafią. A powozem też nie wiem czy jeżdżą. - Łasica była zdziwiona propozycją ich lidera. Bo na te czynności o jakich mówiła to żaden z magistrów nie wydawał się ekspertem.

- Tak, tak, masz rację. Ale oni dysponują nietuzinkowymi umiejętnościami. Mogłyby się przydać w niesprzyjających okolicznościach. - Starszy pokiwał głową zgadzając się z nią jednak widocznie nie do końca myśleli w tych samych schematach.

- To chyba już lepiej do Aarona. Bo o tej porze do rezydencji van Hansenów to raczej trudno by było się dostać. Tylko nie wiem czy Aaron byłby na chodzie o tej porze. Miał mieć wolne i dopiero jutro w południe zjawić się w “Kogucie”. - logistyk przyjął słowa mistrza bez sprzeciwu. Ale każdy z magistrów wydawał się mieć pewne wady jak na tak niespodziewane ściągnięcie ich w środku nocy.

- Ja się mogę przejść do nich. Aż tak późno nie jest. Może mnie jeszcze pamiętają u van Hansenów. I wpuszczą. A jak nie to coś wymyślę. A jak nie no to sprawdzę co u Aarona. Ale do tego mięśniaka na pewno nie pójdę po prośbie! Potem będzie się puszył do końca świata, że jak była bieda to Łasica przyleciała skamleć o łaskę do niego! O na pewno, że nie! - dziewczyna z ferajny znalazła pewne rozwiązanie co do poinformowania obu albo chociaż jednego magistra. Chociaż nie mogla dać gwarancji, że da się ściągnąć chociaż jednego. Joachim mieszkał u van Hansenów a tam nie mógł wejść byle kto. Zwłaszcza po zmroku. A Aaron z kolei jak miał wolne to się oddawał swojej pasji osuszania kufli i butelek. Więc też mógł już nie być na chodzie o tej porze.

- No. Można by spróbować. - powiedział lider zboru po chwili zastanowienia nad tym wszystkim. Po czym ponownie spojrzał na Egona. - No? Jak myślisz? Dacie radę z Silnym, Łasicą i może którymś z chłopaków dziś w nocy? Czy odkładamy sprawę za dzień czy dwa ale wedle tego planu co ułożyliśmy wcześniej? - zapytał Starszy spokojnym głosem i czekając na odpowiedź. Zresztą grubas i łotrzyca także.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; rezydencja van Zee
Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); wieczór
Warunki: pokój Kamili, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz ciemno, zachmurzenie, łag.wiatr, siarczysty mróz (-25)



Pirora



Wieczorno nocne plany wydawały się iść po myśli młodziutkiej szlachcianki z południa najpotężniejszego kraju zdominowanego przez ludzi. Chociaż nie do końca. Na razie jednak szło całkiem przyzwoicie. Była syta i smaczna kolacja przyjemnie wypełniała żołądek promieniując ciepłem i spokojem. No i w końcu była w sypialni jednej z dwóch najbardziej pożądanych panien na wydaniu w tym zasypanym śniegiem mieście nad lodowatym, ponurym morzem. I to nie sama.

- O tak, to też mi się podoba. - powiedziała Sana z lubością wydmuchując dym daleko przed siebie. Kolacja, wino, młodość i pokrewieństwo dusz przynosiło przyjemne efekty. A jeszcze było to. Coś co się paliło w eleganckich fifkach. I miało specyficzny zapach. I działało bardzo przyjemnie. Zapewniało uczucie lekkości i jakieś miłe mrowienie na karku i pod czaszką. Ten dziwny zapach mieszał się z kadzidełkami i świecami jakie zapaliły ku wspólnej, prawie dziecięcej radości. No i aromatowi jaki roztaczała wokół siebie blondynka swoimi perfumami.

- Czasem mam wrażenie, że mnie bezczelnie wykorzystujesz. I tylko po to do mnie przyjeżdżasz. - mruknęła gospodyni z udawanym wyrzutem wydmuchując swoją porcję siwego dymu. W końcu już przy kolacji wspólnej z seniorem rodu to Sana właśnie wydawała się prowodyrem tego aby Pirora została “trochę dłużej”. Bo w końcu jak zaraz po przyjeździe poszła na rozmowy w interesach z papą Kamili no to nawet nie miały kiedy porozmawiać o sztuce i obrazach jakie ze sobą przywiozła. Pirora nie wiedziała czy to one się tak jakoś umówiły wcześniej czy to tak spontanicznie wyszło. Ale całkiem chętnie właściwie same zaprosiły ją do siebie gdy ta oficjalna część jej wizyty właściwie się już skończyła. Miała zostać na kolacji i potem właściwie mogłaby już wracać do “Żagli”. No ale skoro dziewczęta ją zaprosiły na “rozmowy o sztuce” a Herr van Zee nie wyraził sprzeciwu a nawet się zgodził no to mogła zostać.

- Jeejj… Naprawdę ją namalowałaś z nagimi piersiami… I to całkiem ładnie ci wyszły… - Sana pokazała język gospodyni i położyła głowę na poduszce zaciągając się fifką z dziwnym ziołem po raz kolejny. Spoglądała na obraz syreny rozstawiony na sztalugach jakiego autorka była razem z nimi na łóżku gospodyni.

- Dalej chcesz sobie zrobić tatuaż? Może zapytaj Pirory. Bo Sana by chciała. Ale nie może się zdecydować na co. I gdzie. No i właściwie jeszcze trzeba by mieć kogoś kto by to zrobił. No i nie rozpaplał na całe miasto. - zabrzmiał trochę jakby Kamila rozminęła się z wątkiem koleżanki spoza miasta. Albo po prostu wracała do tego o czym rozmawiały wcześniej we dwie.

- No bym chciała. Ale nie wiem co. Ani gdzie. Ani u kogo. I jeszcze dziewictwo bym chciała stracić. No ale też tak aby całe miasto o tym nie wiedziało. Bo jak teraz mi się nie uda no i wrócę cała do domu to znów będe musiała się biedna męczyć sama ze sobą. U was też tak z tym ciężko tam na południu? - panna Moabit pokiwała głową i sięgnęła po kielich z winem upijając z niego łyk i przerywając obserwację z portretu syreny. Wydawało się, że mieszanka palonego zioła, kadzidełek, wina, świec i wspólnego wieczoru działa na nią kojąco i pobudzająco jednocześnie. Na Kamilę zresztą też. A i Pirora też czuła, że na nią chyba działa to pogodnie.

- A ja to bym chciała z kapitan de la Vega. Jaka ona jest piękna! I niesamowita! - panna van Zee westchnęła z rozczuleniem jakie wywoływała w niej dzielna pani kapitan z dalekiej Estalii. W przeciwieństwie do niej jej ojciec wydawał się znacznie mniej podatny na cudze wpływy. Chociaż i on zdradzał życzliwość młodej szlachciance podczas wcześniejszej rozmowie w jego gabinecie. Powitał ją po szarmancku chociaż dość oficjalnie. Poprosił aby usiadła za biurkiem i z początku pytał o to o co wypadało gościa. O samopoczucie, podróż, wyraził podziw i zdziwienie, że odważyła się przyjechać w środku zimy. Ale potem przeszedł do rzeczy. Po pytaniach panna van Dyke zorientowała się, że chyba nie dowierza, że ojciec ją przysłał tu samą. To chyba było dla niego nie do pomyślenia. W końcu jego dorodna i piękna córka musiałabyć w podobnym wieku co blondynka, może niewiele starsza.

- No tak, Piroro. Tylko widzisz no tak młode osoby jak ty zwykle mają swoich rodziców, opiekunów, przedstawicieli i nie działają samodzielnie. - powiedział ostrożnie jakby nie chciał jej urazić ale zaznaczyć, że sytuacja jest dla niego nietuzinkowa. I jak wiedziała Averlandka miał rację. Takie młode damy to zwykle żyły jeszcze na łasce rodziców i tylko wyjątkowe okoliczności mogły to zmienić. Potem Herr van Zee zajął się jej dokumentami jakie przyniosła. Włożył monokl w swój oczodół i sądząc po tym jak trzymał papiery, blisko lampy aby wyraźnie je oświetlała to wzorku już chyba nie miał najlepszego. Ale do przeczytania ich wystarczyło. Przez całe spotkanie nie wydawał się skory do flirtu czy niestosownych uwag ale wydawał się jej życzliwy. Czy to był efekt jej osobistego uroku, współczucia, perfum czy czegoś jeszcze innego tego nie mogła rozgryźć.

- No ale cóż, wasze nazwisko jest nowe w tym mieście. Czy masz jakiś kontakt ze swoim ojcem? Nie ukrywam, że byłoby mi lżej podjąć decyzję gdybym dostał jakiś list od niego. - przyznał gdy już zapoznał się z dokumentami jakie przyniosła. Jakby mimochodem zauważył, że Bursztynowa to dobra ulica i blisko centrum. Jeśli komuś nie przeszkadza reputacja tego adresu. W końcu jednak po tych wahaniach i namysłach jednak się zgodził podżyrować hipotekę tej kamienicy. Bo jak całkiem trzeźwo zauważył gdyby van Dyke okazali się niewypłacalni wówczas to na żyranta czyli van Zee spadał obowiązek uiszczenia pozostałych należności. A on był gotów je spłacić chociaż oczywiście to by oznaczało, że ta kamienica stanie się ich współwłasnością albo własnością. No a van Dyke dostaliby metkę niewypłacalnych bankrutów. Od tego się nie umierało ale w towarzystwie była to spora ujma na honorze i zaufaniu. No a potem była urocza kolacja razem z jego dorodną córką i jej gościem. A po niej Herr van Zee się pożegnał z młodymi damami i udał się na spoczynek. Zaś trójka młodych dam wylądowała w sypialni gospodyni aby “rozmawiać o sztuce”. Przy winie, świecach, kadzidełkach i egzotycznym, palonym w fifkach zielu. I jakoś nie zanosiło się aby miała jeszcze tego wieczoru wracać do “13-ki” na pietrze w “Żaglach”.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ul. Złota; rezydencja van Hansenów
Czas: 2519.02.26; Wellentag (2/8); wieczór
Warunki: pokój Joachimai, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz ciemno, zachmurzenie, łag.wiatr, siarczysty mróz (-25)



Joachim



Dzisiaj coś mu niebiosa nie sprzyjały. Nie tyle gwiazdy ile chmury. O ile w dzień było ładnie i pogodnie to teraz, wieczorem, jak była najlepsza pora na obserwacje gwiazd to niebo zasnuły się grubymi chmurami. Zostawało mieć nadzieję, że się przejaśni. Albo i nie przejaśni. W końcu to była zima na północnych kresach Imperium. Tu nawet lato to nie było zbyt słonecznie. Za szczeniaka to jakoś tego nie zauważał. Dopiero jak pojechał na zachód, do Altdorfu to tam dało się odczuć różnicę.

Ale dzisiaj mógł się poczuć przez chwilę jak w Altdorfie. Dokładniej jak na w kolegium. No albo chociaż na uniwersytecie bo jednak Kolegium gdzie szkolono magów to jednak miało klimat nie do podrobiena. Ale dzisiaj, jak po wizycie u Aarona odwiedził mury Akademii Morskiej to dało się to odczuć, że to właśnie była uczelnia. Chociaż całkiem inna. W drugiej połowie zimowego dnia szkolono tu kadetów na kapitanów, inżynierów, nawigatorów, artlerzystów i cyrulików. Więc profil był całkiem inny nie tylko niż w jego rodzimym Kolegium ale pewnie i większości uniwersytetów w głębi lądu. O ile jakieś miasto miało taką uczelnie co nie było regułą. Więc Neues Emskrank jak na raczej małe miasto zawyżało tu średnią. Ale jednak Imperium nie miało za bardzo wielu adresów do umieszczenia Akademii Morskiej. Jeszcze w Ostlandzie na wschodzie było jedno. I to tyle. No albo Marienburg.

Dzisiaj po wizycie u Aarona odwiedził właśnie tą Akademię. Pamiętał ją za dzieciaka no ale raczej nie miał okazji jej zwiedzać bo dzieciaków tam nie wpuszczali. Więc wiedział gdzie to jest i jak wygląda z zewnątrz ale w środku był pierwszy raz. W bramie zrobił na tyle dobre wrażenie, że strażnik go wpuścił do środka i pokierował do głównego wejścia i recepcji. Tam trafił na jakiegoś pulchnego mężczyznę w średnim wieku.

- Księgi o syrenach? - powtórzył upewniając się czy dobrze zrozumiał z czym młodzieniec przyszedł. W końcu obrzucił go kolejnym spojrzeniem jakby zastanawiał się czy się go pozbyć czy jednak niekoniecznie. - No to zapytaj w bibliotece. Ale to nasz księgozbiór nie jest dla wszystkich. - ostrzegł go jednak pokazał gdzie jest ta biblioteka. Wtedy właśnie miał okazję przejść się dostojnymi korytarzami i odetchnąć tą atmosferą wiedzy.

- Księgi o syrenach? - bibliotekarz okazał się być w jego wieku albo niweiele starszy. Jednak zapytał prawie identycznie jak recepcjonista na dole. I obrzucił go podobnym spojrzeniem jak tamten.

- No ale nie jesteś z naszej uczelni. Wpisz się na listę. Będę musiał zapytać szefa. Dzisiaj już poszedł. Ja też niedługo będe zamykał. Jak masz kogoś kto cię może polecić to też wpisz. - odparł w końcu po chwili obrabiania w głowie tego tematu. Znalazł jednak rozwiązanie chociaż na efekt trzeba było poczekać. Dnia już wiele nie zostało a on sam pewnie nie chciał się narazić na gniew przełożonego, że udostępnia księgi nieupoważnionym. Więc jak gość wpisałby swoje nazwisko i resztę detali razem z zapotrzebowaniem na dany temat lub księgę to mógłby pokazać to szefowi no i ten mógł wtedy powiedzieć co i jak.

- To przyjdź jutro. Tylko lepiej nie tak późno jak dzisiaj bo zamykamy przed nieszporami. - poradził mu czekając aż brunet uzupełni podane rubryczki w dzienniku do jakich właśnie służył. Te kilka linijek wyżej widział głównie zapisy kojarzące się z nawigacją, balistyką i mapami.

- A co? Też pewnie szukasz tej syreny co? - zagadnął go bibliotekarz jakby chciał zgadnąć skąd takie zainteresowanie gościa właśnie takim tematem. Długo nie pogadali bo nie tylko biblioteka ale i cała Akademia kończyła swój dzień pracy. A i zmierzch już musiał niedługo się zacząć. I faktycznie zanim wrócił przez zasypane śniegiem miasto do rezydencji van Hansenów to już zrobiła się wieczorna szarówka. Miał okazję wspomnieć swoją wizytę u kolegi po fachu ze zboru.

- A. To ty. Wejdź. - powiedział rozczochraniec gdy otworzył mu drzwi i wpuścił do środka. Zbyt wiele się nie zmieniło. Może poza rozkładem pełnych i pustych butelek walających się po kuchni w jakiej znów urzędowali.

- Aha, jakiś płaszcz tak? No tak, tak… No to poczekaj, coś chyba mam… - powiedział czochrając się po rozstrzepanej czuprynie. Wyszedł z kuchni i coś tam przewalał w sąsiednim pokoju. Wrócił trzymając jakiś płaszcz podbity futrem. Nie był tak ładny jak ten co sobie niedawno Joachim kupił niedaleko “Koguta”. Właściwie to wyglądał dość licho. Ale był w jasnych barwach więc powinien być w nim dobrze widoczny czy to dla Silnego jakby ten jechał na saniach czy to dla Aarona jakby mieli sobie dawać znaki przez długość ulicy. Gospodarz przy okazji mu pokazał swój kożuch i czapkę w jakiej zamierzał jutro być. Bo nic się nie zmieniło i na jutro planował tam pójść jakoś w południe. No może trochę przed. I czekać na te sanie co miał je Silny powozić. No i pogadali jeszcze trochę nim Joachim wstał i wyszedł aby jeszcze odwiedzić Akademię. Ale o zmroku i z niej wrócił do swojego pokoju w rezydencji van Hansenów. Jak wrócił i mógł się ogrzać to i przypomniał sobie jeszcze co mu na pożegnanie powiedziała poetka.

- A to ta syrena jest na wrakowisku? A moglibyśmy pojechać tam lądem? Wstyd się przyznać dziewczynie z portowego miasta ale strasznie boję się pływać łodzią. Zawsze się obawiam, że falę wywrócą łódź i się utopię. Jak byłam mała to się prawie tak utopiłam. - zapytała go proszącym tonem. Właściwie wrakowisko było na tyle blisko brzegu, że dałoby się tam dotrzeć lądem. Wystarczyło iść cały czas plażą. Chociaż w zimie na piechotę to byłoby pewnie dłużej niż łodzią. Pewnie z pół dnia marszu. A potem powrót tyle samo. Może jakby jakiś wóz albo sanie to by szybciej było. No albo łodzią za którymi minstrelka jak mówiła nie przepadała. Na razie jednak stał przed oknem i grzał się w ciepłym wnętrzu zerkając na wciąż zachmurzone, wieczorne niebo. Zbliżała się pora kolacji na jakiej w salonie zwykle spotykała się cała rodzina jego gospodarzy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline