Daria von Nogaj mężnie zniosła wzrok Klemensa. Uśmiechała się nawet, choć uśmiech jej był chyba podobny jego. Maska na potrzebę chwili. Ale oczy, tylko oczy są zwierciadłem duszy a te były tak samo radosne jak Löwensteina. Mówi się, że niektórzy ludzie przy bliższym poznaniu zyskują, inni nie. Cóż, każdy z nich myślał swoje i myśli swe zachował dla siebie. -Jedno tylko wyjaśnię, byśmy nie mieli złej krwi między sobą. Pracuję dla Orsiniego, jak i wy. - mówiła poważnie spojrzeniem wodząc od Rusta do Klemensa. Jakby w nich widząc mózg całego działania grupy. - Kazał mi was szukać. Mówiłam wam o tym przed naszą wspólną przejażdżką gondolą w nieznane. Mówiłam gdzie mnie znajdziecie bo czekać na was będę, by naszemu pryncypałowi przekazać wiadomość. Nie było was w umówionym miejscu, więc zgłosiłam się do szefa, bo nie ja jedna was szukałam i ktoś mógł już tę sprawę za mnie załatwić. Okazało się że wsiąkliście a sprawa jest dużo poważniejsza niż myślałam. On dał mi to małe cudeńko, dzięki któremu mogłam wezwać go do was. I chyba nie ja jedna je dostałam. To nadal działa, więc myślę, że w razie czego możemy liczyć na pomoc szefa i ludzi Oswalda. Nie podoba mi się to jak wam, bo nikt szanujący się nie dawał się wysługiwać tej gnidzie. Ale jak to mówią, w Arabii czy gdzieś, "człowiek na pustyni musi przyjąć taką wodę jaką mu ofiarowują". Orsini płaci dobrze i ja wierzę że uda nam się wspólnie przyprowadzić mu tego Bapke.
- Kochana, tu nie chodzi o Sotoriusa, Orsiniego czy Oswalda. Chodzi o nas, a dokładnie o zaufanie do siebie. Nasze do ciebie najdokładniej mówiąc. - DeGroat spojrzał na nią wymownie. Dobrze, że takim wymownym spojrzeniem nie uraczył Gregera, bo pewnie Daria już była by trupem. "Piękna, mądra i zdradliwa. Jak każda kobieta" pomyślał spoglądając na jej rozchylone usta. - Ja dowiodłam swego zaufania wsiadając z wami do tej cholernej łajby, czy idąc do piwnicy bez swoich ochroniarzy. Teraz też ich przy mnie nie ma. A być by mogli. Jestem z wami, czy nam się to wszystkim podoba, czy nie!
- Mie siem nie podoba, jakby kto pytał. - wyszczerzył zęby Tosse dodając swoje trzy grosze. Greger jedynie splunął na ziemię, ale wyraz jego twarzy mówił wszystko. - Jak używać tego twojego cacka do wołania Orsiniego? - Klemens spytał. Niemal wszyscy pomyśleli w jednej chwili, że jak powie, pozbędą się jej i będzie po kłopocie. Daria chyba też o tym pomyślała, bo uśmiechnęła się szeroko i z pozorną bezradnością rozłożyła ręce. - Nie wiem. Ponoć dostrojone do mnie. Że tylko ja mogę wezwać. Taki ... bezpiecznik. - Nie uwierzyli jej. Ale pewności mieć nie mogli. Greger splunął raz jeszcze. Równie sążniście. Ripp rozejrzał się po wszystkich i w końcu, chcąc chyba skończyć przydługawą dyskusję powiedział. - To co? Idziemy do tych myślicieli, czy jak? Ja bym pałac wziął pod obserwację. Rezydencję znaczy się. Sotoriusa. -Mam wungiel! - zawołał uradowany Tosse wywlekając z jakiejś sobie wyłącznie znanej dziury kawałki czarnego węgla. I uradowanie szczerząc szczerbatą mordę.
- To jak chłopaki? Wspólnicy? Teraz już bez wzajemnych uraz? Bo szkoda czasu tracić. Zmęczona jestem po tych nocnych hulankach.
Daria powiedziała to, co czuł każdy z nich. Byli na nogach, w gonitwie od wczorajszego poranka. Wszyscy lecieli z nóg. Przydała by im się chwila wytchnienia, odpoczynku, może nawet drzemki.
.
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |