Zwinnoręki z zauważalną ulgą przyjął widok świateł osady, zwiastujący koniec drogi. Pomimo, że całkiem nieźle opanował już konną jazdę, po całym dniu w siodle czuł się odrętwiały. Zatrzymał konia i pochyliwszy się począł masować uda i łydki, rozglądając równocześnie po okolicy. Gdy usłyszał słowa Gléowyn, westchnął i lekko się krzywiąc ścisnął łydkami boki Szrona. Konik wolno przebył kilkanaście kroków i zatrzymał u boku wierzchowca Rohirrimki.
- Dużo ognisk. - Zwinnoręki potoczył wzrokiem po świetlistych punktach, rozsypanych gęsto u podnóża przeciwległego wzniesienia. - Skoro obozują w polu, to pewnie miejsca w chatach już nie ma. A jak tu zbrojni biwakują, to może lepiej się między nich po nocy się zapuszczać?
- O pana Rogacza mi chodzi. - dodał szybko, jakby w obawie, że dziewczyna może posądzić go o nadmierną strachliwość. - Jeśli tu ludzi z jego plemienia darzą nienawiścią… mogłoby do czego złego dojść. Może lepiej wprost do tego Grimborna się udać, choćby i po nocy?