“Nie wygrasz z czymś czego nie rozumiesz. Pogódź się z tym.”
z poruczeń Yazgotha, Siewcy Pustki
Oczy bez blasku w niebo szarością okryte wpatrzone. Iskra życia na ich dnie się tli. Z każdą chwilą kaytulowa pustka pożerała je łapczywie.
Haruk konał. Dusza jego zaś w mroku nieprzeniknionym tonęła z wolna.
Usta niema o pomoc nie prosiły. Lico za maską skryte, najmniejszy grymas bólu nie zdobił. Shyta umierał godnie, nie skarżąc się na swój los i z z jego wyrokiem, walczyć nie zamierzał.
To nie ci ból i strach odczuwają, co ich śmiercicha w swe objęcia bierze, jeno ci co osamotnieni w materii sidłach trwać dalej będą.
Wystrzał precyzyjny wszelką nadzieję zabił, nim szyp w szyję shyty się wbił. Jucha w obfitości nieprzebranej z rany głębokiej wypływała, niczym źródło rzeki spod kamienia omszałego. Nie zaródź, to jednakoż żywota, aleć kres jego. Raz po raz karminowa strużka z głębi żyły na zewnątrz wypływała. Fala za falą uchodziła aytheru moc z ciała Haruka. Z nią wraz duch wojnara ku Teynechen odpływał.
- Mykes! - krzyk błagalny, po trzęsawisku się niósł - Pomóż mu!
- Kamieniu! - wybrzmiała krótka inkryminacja z głębi dwóch serc.
- Śmierć szybka, lepsza dla niego - zawyrokował ribaldo w którego oczach wciąż malachitowy poblask Topieli tkwił.
- Dość! - nakazał zachrypłym głosem starzec.
W tym czasie już krople rubinowe do ust harukowych się sączyły. Akt tyleż miłości, co i desperacji pełen w centrum trójświata się dokonał. Krew ofiarna przez bogów zapomnianych pobłogosławiona z nadgarstka stracharki płynęła wartko. Głos duchów bagien prastarych, jak i Nefele i Anuka pośród szumu wiatru dało się posłyszeć. Pośród chłodnych powiewów, słowa niewyraźne się kryły i z modlitwą szeptem wypowiadaną się mieszały.
Ledwo palce Morry z raną się zetknęły, wnet je rubinowa krew oblepiła. Z zamkniętymi oczami wsłuchała się mykes w wątły rytm harukowego serca. Delikatnie opuszkami wokół promienia strzały i miejsca, gdzie grot utknął, wodziła. Choć słowa nie rzekła po tych oględzinach, to wyraz jej twarzy nie pozostawiał żadnych złudzeń.
Jeno cud życie Haruka ocali.
Dłoń Morry od krwi lepka w plecaku się zanurzyła, by po chwili na nowo się wynurzyć. Coś białego pomiędzy jej palcami tkwiło. Jeno znawca poznałby, że to grudka mączki grzybowej z koronkisów uczyniona. Ową krupkę wsadziła mykes do swych ust i żyła przez chwilę. W tym samym czasie ruchami wprawnymi źdźbła trawy we koło rosnącej plotła. W prowizoryczny gazik wtarła mączkę grzybową, śliną nasączoną. Ten z kolei wokół rany ciasno ułożyła. Wnet się on cały z białego w bordowy przeobraził. Krew też się z rany sączyć przestała, niemal na oczach obu kobiet w chropowaty skrzep się zmieniając.
Haruk powietrza w płuca nabrał i ciało wygiął w luk, jakby wstawać kciał. Mięśnie mu wszytkie na chwilę zesztywniały, niczym konary wiekowe. Zaraz jednakoż opadł na powrót na ziemię do granic możliwości wodą nasączoną. Usta swe otworzył i niczem ryba na brzeg wyrzucona nimi poruszał.
- Powiedz Sarze, że ją kocham… żeby John opiekował się siostrą… powiedz, że byłem dzielny… - wyszeptał shyta.