Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2022, 23:54   #53
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Nieźle to ogarnęliście. Te glify nad wejściami. Kto was ich nauczył? - Finch spojrzał na mnie z troską w oczach, jakby chciał tym spojrzeniem upewnić się, że wszystko u mnie w porządku.

Usiadłam na drugim krześle nadal ściskając w rękach maskę.

- A ty? - Benedykt zwrócił się do mnie. - Chcesz czegoś do picia?

- Nie, dziękuję, niczego mi nie potrzeba - Odpowiedziałam lekko zdystansowanym tonem.

- Na pewno? W sumie to jestem gospodarzem i odczuwam lekki dyskomfort z tego powodu, gdy gość odmawia.

Rzuciłam mu spojrzenie, które za czasów MRu prawdopodobnie jako jedno z elementów załatwiło mi ksywkę Żelaznej Fantomki.

- A co mi możesz zaoferować do picia Benedykcie? Bo w obecnych warunkach zakładam nie jest łatwo z dostępem do zapasów.

- Mamy kawę, herbatę, w różnych odmianach. Mamy alkohole, słabsze i mocniejsze. Na ten moment nie jest źle. Kryjówka Króla Szczurów okazała się dość dobrze przygotowana na to, co się dzieje.

- To poproszę coś zimnego do picia, jeżeli masz coś takiego.

- Zimna wódka? - zaproponował. - Zimne piwko? Zimna woda? Zimna cola? Lodówki jeszcze działają.

- To colę poproszę.

Benedykt wyjrzał przez drzwi, zawołał kogoś i poprosił o to, czego chcieliśmy. Potem stanął, górując nad nami, oparty o maszynerię, przy której siedzieliśmy. Finch przyglądał się mu z nieodgadnioną twarzą, jak niedawno wcześniej Greyowi.

- Skończyłeś te pierdoły? - zapytał ojca pozbawionym ciepła tonem. - Zaczniesz o coś nas oskarżać, czy możemy chwilę złapać oddech i odpocząć. Tak przy okazji, cieszę się, mimo wszystko, że przetrwałeś ten syf i że pomagasz tym ludziom.

Benedykt nieco chyba się zmieszał, ale nie byłam pewna, bo ojciec Fincha potrafił być czasami tak irytujący i skryty, jak jego syn. Niedźwiedziołak mruknął coś pod nosem i spojrzał na mnie.

- A więc ty i mój syn, tak? Jak temu ciapciakowi udało się zdobyć kogoś takiego. Jesteś zdecydowanie poza jego ligą. On to okręgówka, ty raczej co najmniej europejska. Uroda, klasa, charakter. A on … - Benedykt machnął dość pogardliwie ciężką łapą.

- A tak właściwie to do czego zmierzasz? - Odparłam mu - Chcesz mnie o coś zapytać czy tylko tak sobie głośno myślisz?

- Głośno myślę - Benedykt wyszczerzył się do mnie. Podobnie czasami robił Finch, gdy mnie mocno irytował, jeszcze na początku mojej drogi z Towarzystwem. - I zastanawiam się, jak do tego doszło. Z litości? Z żalu? Przez przypadek?

- Możemy zostawić moje sprawy osobiste. - Wtrącił się Finch. - Jesteśmy tutaj przez zupełny przypadek. I, to już zupełnie celowo możemy też wykorzystać to jako szansę na sojusz. Widzę, że chronicie ludzi. Masz jakiś plan?

- Nawet jakby, to nie sądzisz, że powiem o nim komuś z Pieczęcią. Zaczęła się wojna. Dla mnie każdy, kto ma na sobie znamię aniołów, bardzo łatwo może zostać uznany za wroga. – Odburknął Benedykt.

- Więc czemu nas tutaj ściągnąłeś. Pokazałeś tych ludzi. Sentyment czy kalkulacja. Chociaż nie. Ty nic nie robisz z sentymentów, prawda, athair? – Drążył Finch.

Nim Benedykt odpowiedział, pojawił się posłaniec z colą. Benedykt podał mi ją. Butelka była zimna, nawet lekko oszroniona. Niedźwiedziołak wyciągnął flaszkę z szafki. Na ile się zorientowałam była to whiskey. Mocna, dobra, droga irlandzka "myszówka". Benedykt postawił na konsoli trzy szklaneczki, również wyjęte z metalowej szafy, nie przejmując się pokrętłami, guzikami i przełącznikami i napełnił dwie z trzech szklanek nalewając tak po jednej czwartej głębokości bursztynowo- złocistego trunku. Spojrzał na mnie.

- Na pewno nie? - zapytał.

- Przez przypadek? - Prychnęłam nie mogąc się powstrzymać co do jego wcześniejszej insynuacji - Przez przypadek to można w coś wdepnąć albo przywalić w coś stopą, a nie… - Urwałam i nakryłam dłonią pustą szklankę. - Nie, nie chcę alkoholu.

Wstałam, odłożyłam gdzieś cały czas trzymaną w dłoni maskę. Usiadłam z powrotem. Przyjrzałam się butelce, była to jedna z tych do której potrzebowałam otwieracza. Otwieracza, którego nie miałam, więc po prostu odstawiłam butelkę na konsolę. Założyłam nogę na nogę i spojrzałam na Benedykta.

Starszy mężczyzna wzniósł szklankę.

- Za spotkanie - powiedział i potem zauważył, że nie otworzyłam swojej butelki. Spojrzał na syna.

Finch bez słowa wziął odstawioną buteleczkę, przyłożył do wystającego fragmentu metalu, uderzył lekko i zdjął kapsel. Podał mi butelkę uśmiechając się lekko.

- No to raz jeszcze, za spotkanie – Benedykt ponownie wzniósł toast.

Wzięłam butelkę od Fincha patrząc na niego z zakłopotaniem. Czekałam na jego reakcję.

- Za spotkanie, athair. Niech będzie ich więcej. - powiedział Finch.

Jedna brew powędrowała mi do góry, kiedy usłyszałam słowa Fincha, ale nic nie powiedziałam tylko wzniosłam lekko swoją butelkę w geście toastu, a potem upiłam niewielki łyczek.

- Dobra, dziewczyno. To powiedz, jak usidliłaś takiego ćwoka, co? - Benedykt nie dawał za wygraną. To głosu miał, chyba żartobliwy.

- Nie rozumiem - Przyznałam - Najpierw go poszarpałeś, poobrażałeś i powbijałeś szpile, a teraz wzniosłeś toast i wszystko już jest w porządku?

- Zawsze z nim tak było. Lubił nam dokopywać. Mieliśmy przez to stać się twardzi - wyjaśnił Finch. - Taki zimny chów. Przywykłem. To dupek, ale kocha nas na swój sposób. Tylko to taka dupkowata miłość, która wyrządza więcej krzywd.

- Miarkuj się, synu - warknął Benedykt.

- A co? To nieprawda? Mój athair jest, był, zbyt krótkowzroczny, by wiedzieć, że nas wcale nie wzmacnia, tylko krzywdzi. Ale bez obaw, ja już ci dawno wybaczyłem. Przepraszam, Em, że musisz być tego świadkiem. Miałem niczego nie ukrywać.

Zakłopotana uśmiechnęłam się tylko do Fincha i ponownie wzięłam łyk coli z butelki.

- Pomogłeś nam, prawda? Tam na ulicy? Myślałeś, że Skrzydlaty nas atakuje i bałeś się o to, że zginę. Niepotrzebnie, ale doceniam i dziękuję. Myślę, że oboje powinniśmy podziękować.

Ja nadal piłam colę z butelki, więc póki co nie podziękowałam.

- Jeżeli chcecie, możecie tutaj zostać - Benedykt dokończył trunek i od razu przeszedł do konkretów. - Tutaj będziecie w miarę bezpieczni. Te małe robale nie przechodzą naszych glifów. Te skrzydlate gnoje tracą zwrotność i przewagę w tunelach. Mamy całkiem dobre zaopatrzenie. Przeczekamy jakiś czas a potem ułożymy jakieś dalsze plany działań.

- Czyli jednak nie uważasz, że przysłano nas na przeszpiegi, żeby wydać aniołom tych wszystkich ludzi ukrytych tutaj. To po co te całe gadki na początku, co? - Oderwałam w końcu usta od popijanej coli - Dziękujemy za propozycję, dziękujemy za twoją pomoc, ale my już mamy pewne plany i nie uwzględniają one siedzenia w podziemiach.

- Może jednak znasz sposób na przejście na północny brzeg Tamizy. To by nam pomogło. – Wtrącił Finch.

Jako potwierdzenie jego słów kiwnęłam głową.

- Znamy kilka ścieżek. Wszystko zależy jak bardzo chcecie ryzykować. I jak szybko chcecie przedostać się na północ. - Stary O'Hara spoglądał na nas z uwagą, badawczo. Poczułam, jak włoski na moim ciele stają dęba. Najwyraźniej Król Zmiennokształtnych świadomie lub nieświadomie próbował stosować na mnie jakąś swoją moc lub zdolność mistyczną.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

- Nieładnie - Pokręciłam z dezaprobatą głową. - Jak chcesz się czegoś ode mnie dowiedzieć to może spróbuj zapytać czy coś w tym stylu.

Benedykt zmrużył oczy, z miną jakby nie miał pojęcia o czym mówiłam.

Odchyliłam się na krześle.

- Wiesz, że czuję, jak próbujesz używać na mnie swoich mocy? – Zapytałam.

- Wiem. I nie jest to działanie celowe, regulatorko. I w żaden sposób nie zamierzone. Może to mój majestat? To co odczuwają różne nadnaturalne istotki. Większość po prostu przytłaczam. W niektórych przypadkach to utrudnia w innych pomaga. W każdym bądź razie, nie czaruję ciebie. Nie pochlebiaj sobie - wyszczerzył się szczerze.

- A kogo w takim razie czarujesz? - Zapytałam z nieco wyzywającym spojrzeniem, bo ewidentnie czułam moc i to taką, którą ktoś zaczął używać dokładnie teraz a nie kiedy się spotkaliśmy z Benedyktem, więc jego wytłumaczenie było marne.

- Król już ma swoją nową królową - zaśmiał się rubasznie. - Nie wszystko, co dzieje się w świecie Martwych wy, Żywi, wiedzieliście. Nawet słynne Towarzystwo i równie słynny, MR. Nawiasem mówiąc, za Biurwaków, Regulatornia zmieniła się w gnój. Z tobą, dziewczyno - spojrzał na mnie - pracowało się świetnie. Graliśmy na podobnych falach. Zależało ci na Żywych, tak jak mnie i mi lojalnym łakom. A potem - machnął łapą z warkotem. - Chuj bombki strzelił.

- Jestem świadoma tego co się dzieje i żeby nie być ci dłużną to muszę odpowiedzieć tym samym, żebyś sobie wiesz też nie pochlebiał, bo absolutnie nie jesteś w moim typie. - Przy tych słowach nie udało mi się zachować powagi, bo słowa Benedykta brzmiały dla mnie zbyt absurdalnie. No i jeszcze te słowa o królowej, o której niby nie mieliśmy pojęcia. Zabrzmiało to jakby wymyślił wszystko na poczekaniu. Aż mnie kusiło, żeby drążyć temat i załapać go na kłamstwie.

- No i słusznie - Benedykt też nie krył rozbawienia. - Ale mam nadzieję, że mój syn jest?

- Athair, to nie twoja sprawa, jak mi się wydaje - wtrącił się Finch, nim odpowiedziałam. Chyba się nie obawiał mojej odpowiedzi? - Powiedz lepiej, kim jest moja nowa leasmháthair?

- Czyżbyś się dogadał z Anastazją? - Rzuciłam przynętę, a potem skupiłam się na odczytywaniu pomieszczeń swoim Zmysłem Śmierci, bo jeśli rzeczywiście Benedykt mnie nie “badał”, ani nie używał na mnie swoich mocy to może zrobił to ktoś inny w okolicy.

- Nie - zaśmiał się Benedykt. - To inna kobieta. Z Anastazją nie bardzo się dogadywaliśmy. Nazywa się Martha. Martha Matterson. Jest w porządku.

Zabrzmiało mi to totalnie jak zmyślone na szybko, ale na Anastazję się nie złapał. Wiedziałam, że Anastazja nie zostałaby jego królową, ale zapewne on też wiedział, że ja to wiedziałam.

Za to mój odczyt przyniósł owoce. Z dołu, przez szybę przyglądał mi się rudy, chudy facet. Stał oparty o ścianę, pomiędzy ukrywającymi się tutaj ludźmi i łakami. I to on był źródłem tej emanacji.

Przestałam przysłuchiwać się rozmowie i zaczęłam się przyglądać facetowi próbując zrozumieć z kim miałam do czynienia i jakie mogły być jego motywy.

Nie znałam typa. Ale wyczuwałam wrogość. Cokolwiek robił, oczywiście nie działało. Moje moce spokojnie sobie z tym radziły. Nie był też jedynym, który nam się przyglądał. Czasami ktoś podniósł głowę, spojrzał, ale to była taka zwykła ciekawość. Ludzka. Na zasadzie kto był u szefa, skąd się wziął, te sprawy. Ale od rudego typka czułam coś więcej. Jakąś niedobrą motywację. Coś, co mnie lekko niepokoiło. Finch i Benedykt rozmawiali w tym czasie o jakimś tunelu technicznym pod rzeką.

- Cholera - wtrąciłam się w ich rozmowę - To nie twoją moc wyczuwałam. To ten rudy koleś z dołu próbuje na mnie swoich mocy. Kim on jest i czego ode mnie może chcieć? - Spojrzałam zmrużonymi oczami na starszego O’Harę.

- Sheamus O'Braien - powiedział Benedykt, nawet nie patrząc. - Lisołak. Czego chce? Nie mam pojęcia.

- Mam sprawdzić? - Zapytałam zimnym tonem.

- Nie musisz. Nie zrobi niczego, wbrew mojej woli. A jak spróbuje, sam się tym zajmę. - Ton Benedykta stał się złowrogim i złowieszczym pomrukiem niedźwiedzia na skraju gniewu. Ale to nie był gniew skierowany na mnie, lecz na rzeczonego Sheamusa.

Dopiłam resztkę coli myśląc intensywnie, wiedziałam, że czegokolwiek próbował na mnie lisołak nie działało, ale on i tak tkwił w tym swoim uporze i ponawiał próby. Stwierdziłam, że dam mu parę minut na zaprzestanie tych działań, a jeśli loup się nie ogarnie w tym czasie i nadal będzie mnie atakował to dam mu posmakować jego własnej mocy używając na nim fantomskiej mocy Odbicia. Typek mnie irytował.

- Dobra - z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Fincha. - To jak, Em? Sądzisz, że zaryzykujemy przejście tunelem pod rzeką, czy skorzystamy z kajaków?

Skupiając się na Sheamusie, zgubiłam nieco wątek i szczegóły rozmowy ojca i syna o przeprawie przez Tamizę.

- A ty którą opcję uważasz za dogodniejszą? - Zapytałam, żeby ukryć swoje zagubienie w tej kwestii.

- Tunel nie wiadomo w jakim jest stanie. Kajaki, będziemy na widoku.

- To są wady tych rozwiązań – Zauważyłam - a ja pytałam o to, którą opcję uważasz za lepszą?

- Kajaki. Będziemy mieli możliwość działania, a jak tunel nam się zawali na łby to zginiemy.

- Początkowo myślałam, że tunel będzie lepszym rozwiązaniem, ale jak tak to przedstawiłeś to zmieniłam zdanie. Masz rację. – Przyznałam - Do tego jeszcze nie wiemy jak dużych zniszczeń w jego okolicach mogły dokonać te wielkie zionące ogniem molochy, więc tym bardziej lepiej tam nie schodzić.

- Dokładnie. Pokażcie nam drogę do tej przystani z kajakami, a dalej poradzimy sobie sami. – Finch zwrócił się do Benedykta.

- Zgadzam się. To dużo lepszy plan niż jakakolwiek inna przeprawa. – Poparłam go.

- To co, Em - Finch spojrzał na mnie - Zabieramy się stąd? Jesteśmy wdzięczni za okazaną pomoc i tego typu grzecznościowe pierdoły, jakie tutaj zaszły, ale mamy swoje sprawy. No i jakiś lamus chyba za mocno obczaja dziewczynę, której nie powinien obczajać.

- Myślę, że to dobry pomysł, bo jeszcze chwila tego obczajania, a dam mu po łapach. No i - tutaj spojrzałam na Benedykta - to spotkanie sprawiło, że poczułam się nieswojo. Dziwne, bo moje wcześniejsze rozmowy z królem przebiegały w lepszej atmosferze.

- Zmieniły się warunki. - Powiedział Benedykt. - Towarzystwo czy kto tam za tym stoi, służy Skrzydlatym gnojkom rozwalającym świat na kawałki. Gdyby nie to, że was znam i na swój sposób lubię i szanuję, moi ludzie zapewne rozerwaliby was na kawałki.

- Nic takiego by nie zrobili, bo zajęci byliby walką z tym Skrzydlatym, a my nie musieliśmy wcale tutaj przychodzić. – Wytknęłam mu - To była w sumie moja decyzja, której teraz trochę żałuję. A Towarzystwo nie rozpętało tej całej Apokalipsy, więc wypraszam sobie takie insynuacje. Ponowię pytanie, które, jeśli dobrze pamiętam zadałam już wcześniej. Naprawdę uważasz, że bylibyśmy w stanie skazać ludzkość na coś takiego?

- Ty, nie. On - spojrzał na syna - mógłby się nie zorientować. Wasi zwierzchnicy, kto wie.

- A, czyli uważasz Fincha za niezbyt rozgarniętego durnia. A myślałam, że to ja mam pod górkę z moją matką. - Drugie zdanie wymamrotałam już cicho do siebie.

- Co tam mruczysz pod nosem, młoda damo? - zamruczał niedźwiedziołak.

- Nie odmówiłam sobie porównania tej sytuacji z moją i stwierdziłam, że moja matka także często wątpi w moją ocenę sytuacji i moje wybory życiowe. - Odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy bez żadnego mrugania ani nie wykonując żadnych innych ruchów ciałem.

- Ha. - Stary O'Hara poklepał się rękami po udach i roześmiał rubasznie. - Tacy już są rodzice. Zawsze podcinają skrzydła swoim dzieciakom. To naturalny porządek rzeczy. Nie przejmuje się jednak, dziewczyno, moim gadaniem. Jestem stary, martwy, marudny. Gdybyś miała szansę dożyć starości, też pewnie stałabyś się taką gderliwą jędzą, jak ja gderliwym dziadem. Lubię cię. Niech cię nie zmyli moje gadanie. I lubię mojego syna, chociaż się pogubił w życiu.

- Kto się pogubił, ten się pogubił, athair. Ja wiem, dokąd zmierzam. Teraz wiem to, jak nigdy wcześniej.

- To się chwali synu. A jeśli ta dziewczyna - spojrzał na mnie - ma coś wspólnego z tym, co mówisz, to jestem jej wdzięczny.

Benedykt lekko mi się skłonił.

- Nie rozczulaj się za bardzo. - Pozwoliłam sobie na niewielki uśmiech skierowany do starszego O’Hary.

- Nie rozczulam. To nie w moim stylu.

Rzuciłam szybkie spojrzenie Finchowi, żeby ukryć swoją twarz przed Benedyktem, a młodszy O’Hara mógł zobaczyć moją wiele mówiącą minę.

- To co zbieramy się? - Zapytałam Fincha podnosząc się z miejsca.

- Gotowy. Daj nam tego przewodnika, athair i zobaczymy się, jak los pozwoli.

Wyciągnął rękę do ojca.

- Odprowadzę was. Sam będę tym przewodnikiem. Możemy ruszać, jeśli chcecie.

Ruszyłam w stronę swojego plecaka. Stwierdziłam, że póki co daruję sobie używanie mocy na Sheamusie. Potem jeszcze się okaże, że akurat tej odrobiny mocy mi zabraknie jak będzie bardziej potrzebna. Jedyne co przyszło mi do głowy co lisołak mógłby na mnie używać to próba przechwycenia mojego zapachu tak aby mnie móc później wyśledzić a nie mógł tego zrobić, bo moja moc mnie przed tym ochroniła więc po co miałabym się tym przejmować i jeszcze dać mu znać, iż wiedziałam co próbował zrobić. Dręczyło mnie tylko pytanie po co chciałby mnie śledzić. Sam z siebie? Ktoś mu to zlecił? Ale przepytywanie nie wchodziło w grę, bo Benedykt nie dałby nam tego zrobić. Sam chciałby się nim zająć i nie pozwolił nam się wpierniczać w swoje wilkołackie sprawy.

Wychodziło na to, że raczej się nie dowiem o co chodziło temu lisowi, ani czy rzeczywiście Benedykt wymyślił sobie związek z Marthą, żeby nie wyjść na gorszego od syna. A tak lubiłam wszystko wiedzieć. Szkoda.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline