Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-01-2022, 20:50   #51
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Nic mi nie jest! - Warknęła poirytowana Vannessa. Nie podobało jej się, że nie rozumie co się wokół niej dzieje. Spróbowała się przy tym podnieść. - To też wysłannik antykróla? - Wskazała ręką w kierunku lądującego anioła.

- Nie. To żołnierz Zwierzchności. Nieba. Zaczął się Sąd Ostateczny. Skrzydlaci zstąpili na Ziemię, aby unicestwić ludzkość i osądzić żywych i umarłych. - Brigit odwróciła się w stronę istoty z mieczem.
- Ona jest ze mną. Odstąp.
Skrzydlaty stał tuż obok. Lśniący, przerażający i bezduszny. Patrzył na Brigit piękną, ale pozbawioną emocji twarzą. Podobnie, jak Sithe. Vannessa czuła żar bijący z jego ciała i ostrza jego broni.
- Czym ty jesteś? - Skrzydlaty mówił do Birgit, ale patrzył na Vannessę. - I czemu bronisz tej śmiertelniczki? Stajesz pomiędzy posłańcem gniewu i jego ofiarą.
- To niewdzięczna i zadufana w sobie laska - odpowiedziała Birgit. - I nawet jej nie lubię. Ale obiecałam ją chronić. A ja zawsze dotrzymuję swoich obietnic.
Anioł spojrzał na Vannessę.
- Czy to prawda, żeś winna jest grzechu pychy? - zadudnił, ignorując obecność stojącej mu na drodze Brigit.
Vannessa słyszała krzyki mordowanych jakieś pół mili przed nimi ludzi. Przerażające, straszne krzyki kobiet, mężczyzn i dzieci.
- Święta nie jestem. To przyznaję - Druidka starała się zagłuszyć krzyki, które do niej docierały, a które nie pozwalały się zbytnio skupić. - W tej chwili zarzuciłabym sobie bardziej gniew. Zrzucę jej nietrafioną ocenę na karb tego, że mnie nie lubi - teraz Vannessa bardzo żałowała, że zgodziła się pojechać z Brigit z powrotem.
- Gniew. Gniewem też możemy się zająć.
Anioł zrobił krok w stronę Vannessy, ale Brigit stanęła mu na drodze. Jej plecy zalśniły, kiedy rozłożyła dziwne, niby eteryczne, srebrne jak blask księżyca skrzydła.
- Nephilim - Skrzydlaty cofnął się o krok w tył.
- Owszem - głos Birgit był teraz niczym zew rogu lub głos trąby. Czysty i potężny. - A teraz bądź grzecznym aniołkiem i idź wypełniać wolę Zwierzchności. Jej nie dostaniesz. Pojąłeś.
Skrzydlaty wahał się chwilę.
- To jeszcze nie koniec, dziecię zrodzone z upadku i grzechu.
Chciał mieć ostatnie słowo i Brigit pozwoliła na to. Skrzydlaty wzbił się w niebo i wrócił do rzezi, jaką dwóch jego pobratymców urządzało na wylotówce z York. Szybko zajął się ściganiem i mordowaniem zbiegów, którzy niczym spanikowane zwierzęta rozbiegły się we wszystkie strony. Ta taktyka na niewiele się zdawała. Skrzydlaci polowali na uciekinierów z przerażającą sprawnością i eliminowali, jednego po drugim. Nie zwracają uwagi na płeć czy wiek.
Brigit schowała swoje "skrzydła" i spojrzała na Vannessę.
- Czy mogę cię prosić, abyś to co właśnie zobaczyłaś i usłyszałaś, zachowała tylko dla siebie?
Vannessa odetchnęła z ulgą i popatrzyła się na kobietę podejrzliwie. Słowo kobieta przestało pasować do Brigit. Jednak zdarzenie to wyjaśniło dlaczego jej towarzyszka zupełnie nie znajduje zrozumienia dla obawy o życie najbliższych, które Billingsley tak mocno żywiła.
- Tak - odparła w końcu. - Zachowam to dla siebie.
Po tych słowach Vannessa zajęła się sprawdzaniem czy nic jej nie jest.

Była cała. Miała otarcia i krew, ale żadnych śladów na ciele, nawet zadrapań.

Dziwna sytuacja. Żadnych ran, tylko otarcia. Vannessa jeszcze raz przyjrzała się śladom na swoim ciele i ubraniu. Potoczyła zdezorientowanym wzrokiem po najbliższej okolicy. Już dawno nie czuła się tak skołowana.
Najpierw przebudzenie w lochach jakiegoś zamczyska z daleka od domu. A teraz apokalipsa.
Co tu się właściwie działo? Takie pytanie cisnęło się na usta. Chciała je wykrzyczeć. Ale zrezygnowała. Zamiast tego podniosła się z ziemi. Otrzepała ubranie. Na niewiele to zdało się, bo krew zmieszana z kurzem i glebą już wsiąkła w materiał.
- Czy możemy jechać dalej? - Zapytała towarzyszki. A w myślach dodała "z tobą jest równie bezpiecznie jak i bez ciebie" . Zaraz też zganiła się za tę myśl. Przecież Brigit nie miała wpływu na to co ją spotkało. Zaraz też jej myśli pognały w kierunku najbliższych. Czy rzeczywiście spotkała ich taka straszna śmierć z ręki sług Nieba? Zacisnęła na chwilę mocno powieki. Wzięła kilka głębokich oddechów by uspokoić się.

- Mieliśmy jechać przez York - Bridgit nie odrywała oczu od rzezi, kierując się jednocześnie w stronę motocykla. - Będziemy musiały poszukać drogi lasami. Umiesz prowadzić motor?
- Nie, nie potrafię - Billingsley powiedziała zgodnie z prawdą.
- Dobra. To trzymamy się wcześniejszej wersji. Jedziesz za mną. Najpierw w tamten las. Spróbuję coś zrobić. Słuchaj. Wiem, że jesteś Uzdolnioną. Że masz przebudzone moce. Jakiego są rodzaju? Może uda nam się wpaść na to, jak je wykorzystać w tej sytuacji, żeby okazały się pomocne i żebyś nie czuła się ciężarem. Ci tam, mordercy, oni mogą w końcu otrzymać rozkaz by się za mnie zabrać. A ty oberwiesz rykoszetem. Jeden z takich jak on mnie spłodził. Jestem mieszanej krwi. Nephilim. Dla nich stanowię abominację. I zagrożenie. Jestem od nich potężniejsza, na niemal każdym poziomie. Ale też wzbudzam ich obrzydzenie bo jestem żywym przykładem na to, że nie są tak doskonali, za jakich chcieliby uchodzić. Więc każda pomoc mi się przyda i za każdą będę wdzięczna.
- Nie, nie czuję się jak ciężar - zapewniła gorąco Druidka. - Co do moich umiejętności, nie zapytam skąd o tym wiesz. A potrafię wyczuć te zawirowania mocy, a także w pewnym stopniu kontrolować Odmieńców.
- Fae? Wyśmienicie! Pojedziemy przez rezerwat wrzosowisk na północ od nas. Rezerwat Północnego Yorku. Tam jest duże siedlisko Mglistego Dworu. Są wrogami Antykróla i Ukrytego Dworu i pewnie podejmują się jakiś działań, które mogą im pomóc uciec przed tym, co się zbliża. W razie czego pomożesz mi swoimi zdolnościami. Wsiadaj.
Billingsley kiwnęła głową na znak zgody i usiadła na motorze.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 02-02-2022, 23:46   #52
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
To był koszmar. Inaczej nie dało się tego nazwać. Miasto, w którym przyszłam na świat, miasto, w którym żyłam znikło i zamiast tego pojawił się ten koszmar z mojego snu. Mogłabym uwierzyć, że gdzieś tutaj pośród trupów wędrowała jedna z Zapomnianych, ta sama która mi się przyśniła. Kimkolwiek byli Zapomniani i cokolwiek uczynili nie wydawało mi się, aby było gorsze niż to co teraz zgotowali ludziom Skrzydlaci. Poza tym zrozumiałam już co miał na myśli Jehudiel mówiąc o bolesnej śmierci. Okazało się, że ci którzy umarli szybko byli tymi, którzy mieli lepiej, bo oszczędzono im bólu. Cała reszta miała wić się w agonii nie wiadomo jak długo. To było tak chore, tak bezduszne, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Potem chciałam coś z tym zrobić, przerwać to, ale nie miałam pojęcia jak. Finch chyba też nie wiedział, jak to zakończyć i próbował mnie stamtąd jak najszybciej odciągnąć. A później staliśmy się świadkami tego co może spotykać głupiego anioła latającego samotnie. Nie każdy mieszkaniec tego miasta był bezsilny wobec Skrzydlatych. Benedykt i ferajna udowodnili to rozdzierając go praktycznie na strzępy.

Złapałam Fincha za rękaw nie bardzo wiedząc co powinnam zrobić. Serce podpowiadało mi jedno a umysł drugie. Obydwa zgadzały się tylko w jednym, nie zgubić mojego towarzysza podczas tej całej rozróby. Finch spojrzał na mnie, a potem na swojego ojca. Widziałam jego oczy za lekko zaparowaną szybą. Widać było, że podejmował jakąś cholernie dla niego trudną decyzję.

Zdałam sobie sprawę, że ściskałam jego ramię prawie do poziomu bolesności, ale nadal się nie odzywałam ciężko łapiąc oddech przez maskę. Myśli biegły chaotycznie przez mój umysł, kiedy próbowałam odnaleźć się w tym szaleństwie i znaleźć właściwą drogę.

Poczuł mój nacisk, widziałam to, co mu chyba nieco pomogło, chociaż nie wiedziałam, w czym.

- Ojcze! Uciekaj! - krzyknął w stronę Benedykta, który na ten dźwięk poderwał łeb zakrwawiony srebrną, świetlistą krwią aniołów. W jego oczach zobaczyłam zrozumienie i lęk. Lęk o syna, którego w jakiś sposób poznał pomimo maski na twarzy. Benedykt widząc anioła, lądującego obok nas, ruszył Finchowi z pomocą.

- Nieee – król ssaków ryknął niemal niezrozumiale. - Ty za mną! Bezpiecznie!

- Co?! - Krzyknęłam do Fincha, nic nie rozumiejąc z tej wymiany słów pomiędzy nimi.

- On chyba chce, byśmy za nim szli - wyjaśnił O'Hara.

Anioły były niemal przy nas. Marcel i jego kompani cofali się pędem w stronę bramy, z której wybiegli. Benedykt wahał się, spoglądając na syna.

- Po co? - Pytanie zawisło w powietrzu wypowiedziane przeze mnie.

- Nie mam pojęcia! - odkrzyknął, wyraźnie się wahając.

Skrzydlaci byli tuż, tuż.

Ja także się wahałam. Z jednej strony czułam, że nie powinniśmy mieszać się w to wszystko tylko robić swoje, z drugiej strony odczuwałam taki gniew i żal, że chciałam się wmieszać.

- Chodź! - Krzyknęłam i pociągnęłam Fincha za rękę biegnąc w stronę Benedykta.

Nie mogliśmy czekać w nieskończoność, więc podjęłam decyzję. Widziałam wahanie Fincha i wydawało mi się, że on tego właśnie chciał tylko nie potrafił się zdecydować.

Widząc, że biegniemy w jego stronę Benedykt przepuścił nas przodem. Finch biegł równym krokiem, aż wpadliśmy do bramy.

- Tutaj - odmieniony już Marcel, cały ochlapany srebrną krwią wskazał nam wejście do piwnic. Zobaczyłam sigile i znaki nad wejściem chroniące przed istotami Celestialnymi. Na pomniejsze w Hierarchii Anioły powinny zadziałać.

Finch skręcił i zbiegł w dół o mało nie zabijając się na schodach. Przytrzymałam go powstrzymując jego ryzykowny i szaleńczy bieg po schodach.

- Spokojnie - Wydyszałam przez maskę.

- Staram się - wychrypiał. - Ale mam ochotę przestać się powstrzymywać.

W wąskim korytarzu piwnicznym czekał na nas jeszcze jeden loup-garou.

- Tędyk! Szybkuśko! - ponaglił nas ruszając dalej ciemnym korytarzem.

Nie było już innej opcji, więc podążyłam za nim wskazanym tunelem.

Za sobą słyszeliśmy jakieś zamieszanie i jeszcze kogoś, kto szedł za nami. Całun wokół szalał od dzikiej emanacji Zmiennokształtnych i to z rodzaju tych potężnych, jak mało co.

"Tędyk" prowadził. Dzięki nekro-wizji widziałam drogę przed sobą całkiem dobrze. Dotarliśmy do dziury w betonie, która prowadziła głębiej. "Tędyk" zeskoczył i usłyszałam chlupot czegoś, co brzmiało trochę jak woda, a trochę jak szlam. Dzięki masce nie czułam smrodu, ale wiedziałam, że tam niżej, muszą znajdować się tunele sieci kanalizacyjnej.

- Tędyk! Choćta! - ponaglił nas nasz przewodnik.

Finch złapał mnie za ramię.

- Zejdę pierwszy, dobra?

- A nie chcesz czasem wrócić na górę zamiast babrać się w kanalizacji? – Zapytałam chociaż sama wiedziałam, że teraz nie dałoby się tego zrobić.

- Teraz już chyba nie ma takiej szansy. Skrzydlaci nas widzieli. Ciężko będzie wyjaśnić. Dla nich będziemy podejrzani. A nie chcę mieszać w to Greya. Jednego jemioła może bym załatwił. Trzech. Raczej nie mam szans.

Przechyliłam lekko głowę na bok i pogłaskałam go po głowie.

- No przecież wiem. - Stwierdziłam krótko. - A teraz właź do dziury. Będę tuż za tobą.

Kiwnął głową, przytrzymał chwilę moją dłoń w swojej i zsunął się w dół.

- Gówno - usłyszałam jego głos dochodzący z dołu. - Uważaj, Em, bo jest śliskie.

- Dobre gófno to ślizgie gófno - potwierdził nasz przewodnik. - Dziuocha tyż skacze. Tędyk!

Za mną pojawił się Marcel. Chyba mnie nie poznał, kiedy miałam na sobie maskę.

- Damy przodem - mruknął w ten dziwny, wibrujący sposób, w jaki potrafili mówić jedynie kotowaci zmiennokształtni.

- Tam naprawdę są ścieki? - Zawołałam na dół do Fincha. - Bo jak tak to się rozmyśliłam, wolę zaryzykować starcie ze Skrzydlatym.

- Są. Ale mamy maski więc tylko się upaćkamy po łydki. Ja już to zrobiłem, więc … dołączaj do zabawy.

Marcel szczerzył się do mnie, wyraźnie rozbawiony. Jednak chyba mnie rozpoznał.

- Czego się cieszysz Marcel? - Wydyszałam przez maskę - Nie sądziłam, że się lubisz babrać w gównie.

- Ja swoje balasty zakopuję. Spokojnie. Też mi się tam nie podoba. Ale tam mamy potem wodę. Wszystko się ładnie zmyje.

- Co tam się zakorkowało - sapnięcie zza Marcela zdradziło, że Benedykt też już był w podziemiach.

- Z butów i spodni kurde tak się ładnie nie zmyje - Sapnęłam i zaczęłam bardzo ostrożnie zsuwać się w dół.

- Złap mnie, proszę - Te słowa skierowałam w dół do Fincha.

- Skacz! Dam radę. – Odpowiedział.

- Oby - Rzuciłam do niego i rzuciłam się w dół.

Złapał. Miał silne ramiona. I nie było wysoko.

- Mam cię też nieść? – Rzucił do mnie.

Rozejrzałam się. Byliśmy w betonowym tunelu, dość wysokim i szerokim. Na dnie stała ciemna maź, czy też gęsta woda, a ściany ociekały wilgocią i jakimś szlamem czy też grzybem. Nasz przewodnik, niewysoki, lekko zgarbiony facet ze zmierzwioną brodą, podskakiwał w wodzie, na której unosiły się dziwne kawałki wyglądające jak coś organicznego i rozlazłego.

- Iziemy. Iziemy. Tędyk! – Ponaglał nas.

Po czym ruszył zwinnie, nie przejmując się cieczą sięgającą mu do kolan.

- A możesz mnie nieść? - Odpowiedziałam pytaniem Finchowi trzymając się go mocno podkurczając przy tym nogi, żeby nie dotknąć obrzydliwości na dnie kanału.

- Jasne. Dla ciebie, wszystko. Co prawda wolałbym cię przenosić przez próg, ale przez ścieki też się chyba nada, co? Jako okazanie uczuć, czy coś.

Nie było źle, bo starał się żartować.

Za nami z gracją w szambie wylądował Marcel.

- Się kawaler nie wpierdoli w szlam - mruknął zmiennokształtny.

- Nie, postaw mnie, tak tylko gadałam, przecież nie będziesz mnie niósł cholera wie jak daleko. - Zaczęłam osuwać się na dół.

- Mogę nieść. Ty, tam z przodu, daleko mamy przez te gówno? - Finch przytrzymał mnie w powietrzu.

- Nie. Nie daleko. Zaraz. Blisko jusz nie bundzie gónfa. Szkuda.

Przestałam się osuwać.

- Naprawdę chcesz mnie nieść przez to całe gówno? – Dopytywałam.

- Czemu nie. Jeśli cię to uszczęśliwi, albo przed nim ochroni, to mogę cię nieść milami.

Marcel minął nas posyłając mi dziwne spojrzenie. Jego oczy lśniły kocim blaskiem w ciemnościach.

- Słodkie z was gołąbeczki - syknął cicho.

Za nami, do wody, z zadziwiającą zwinnością wskoczył Benedykt.

- Ciii - Powiedziałam do Fincha - Bo Marcel jest zazdrosny i będzie się dąsał.

- Pajac - mruknął O'Hara.

Nie odpowiedziałam a skoro nie mogłam pomagać to przynajmniej starałam się nie przeszkadzać rozkładając najlepiej jak potrafiłam swój ciężar.

- Jak ci ciężko to mnie postaw - odezwałam się po chwili.

- Nie ma potrzeby. Dam radę.

Finch brodził w brei. Minął nas Benedykt przyglądając się O'Harze z lekko rozbawioną miną.

Ja całkiem umilkłam i milczałam, aż do końca tej drogi i niesienia mnie przez Fincha.

A to całe "niedaleko" okazało się całkiem długim tunelem. Finch niósł mnie z uporem chociaż widać było, że jednak wymagało to od niego sporo wysiłku. W końcu znaleźliśmy się na dużym i rozległym skrzyżowaniu, które chyba nazywano kanałami burzowymi. Zbudowane były z betonu oraz stali i były zdecydowanie nowsze niż pierwsza część, którą szliśmy, ale niestety tylko odrobinę czystsze. Zmiennokształtni, wraz ze swoim królem, czekali na nas na metalowym podeście rozciągniętym jakieś trzy i pół jarda nad tunelem. Aby tam wejść, musiałam wspiąć się po drabinie.

Finch doniósł mnie do tej drabiny więc złapałam się szczebla i położyłam stopę na wystarczająco wysokim szczeblu, żeby nie dotykać podłoża.

Finch pomógł mi utrzymać równowagę z plecakiem przy okazji podsadził mnie na górę łapiąc za tyłek. A podobno miał się hamować z tym tyłkiem. Zaczęłam wspinać się na górę.

Łaki czekały, a gdy weszłam na podest ruszyły w górę. Ogólnie, jak oceniłam, czekało nas jakieś osiem pięter wspinaczki po drabinach i rampach. O'Hara szedł za mną. Wydawało mi się, że słyszałam jego ciężki oddech zza maski pod sobą. W końcu znalazłam się, nieźle wymęczona, przy otworzonych metalowych drzwiach. Stał przy nich tylko Benedykt. Tędyk i Marcel gdzieś już sobie poszli.

Król łaków kiwnął na mnie głową i ruszył korytarzem z cegieł rozświetlonym przez jedną żarówkę wiszącą na zwykłym kablu.

Nie narzuciłam zbyt szybkiego tempa kontrolując oddech, a w szczególności pilnując, aby Finch się za bardzo nie męczył, wystarczająco już się umęczył dźwigając mnie.

Korytarz doprowadził nas do kolejnych drzwi, przy których czekał Benedykt. A za nimi, kiedy przeszłam przez próg, znalazłam się w schronie. Schronie pełnym ludzi i Zmiennokształtnych. Ujrzałam tam dzieci, kobiety i mężczyzn. Przerażone tłumy, podzielone na grupki, rodziny, bliskich. Siedzące koło siebie, patrzące nieufnie lub tępo na mnie i sapiącego O'Harę.

- W całym przeklętym Londynie akurat was najmniej spodziewałem się spotkać - Benedykt podszedł do nas. - Cieszę się, że żyjecie. Co ten skrzydlaty skurwiel chciał? Chodźcie za mną, w miejsce, gdzie będziecie mogli zrzucić te klamoty i odpocząć. Finch, wyglądasz jakbyś miał zamiar zaraz zarzygać tę maskę.

Kiwnęłam głową, bo nie chciałam krzyczeć przez maskę, a i ciężko mi się oddychało, więc nie chciałam jeszcze przy tym sapać.

Król zaprowadził nas przez korytarze pełne ocalonych do czegoś, co wyglądało niczym stare biuro. Z ebonitowym telefonem tarczowym, metalową szafą i czymś, co wyglądało jak jakaś nastawnia czy coś takiego. Gdy tylko oboje przekroczyliśmy próg Benedykt doskoczył do Fincha, złapał go za ubranie i walnął nim o szafę, która aż zajęczała pod siłą ciosu. Król zmienił się lekko, nabrał masy i przycisnął syna do mebla.

- Nie mów, że o tym nie wiedzieliście? – Zawarczał.

Z wściekłością ściągnęłam maskę i pieprznęłam swoim plecakiem o podłogę.

- No chyba sobie kpisz! - Warknęłam na łaka. - Naprawdę?! Naprawdę tak uważasz?!

Nerwowo przeczesałam potargane włosy odgarniając je z twarzy.

- Skąd niby do jasnej cholery mielibyśmy o tym wiedzieć?! I przestań nim tak miotać, bo to nie jego wina! – Zaprotestowałam.

Benedykt puścił Fincha. Ten tylko spojrzał na ojca, zdjął plecak, potem maskę i uśmiechnął się do mnie. Na widok tego uśmiechu król łaków zmrużył dziwnie oczy, a potem wybuchnął dzikim, ale serdecznym śmiechem.

- To spojrzenie, chłopcze. To spojrzenie! Niech mnie licho! - Odwrócił twarz w moją stronę. - I ten twój ogień, dziewczyno. Za to cię polubiłem. Za ten ogień w oczach. - Przestał się śmiać. - Przepraszam. Za moje zachowanie. Ale od jakiegoś czasu wszystko wokół zmieniło się w ostry pierdolnik. Siadajcie.

Wskazał krzesła stojące przy konsoli.

- Chcecie coś zjeść lub czegoś się napić?

Zamrugałam zaskoczona najpierw wybuchem Benedykta i brakiem reakcji Fincha na ten wybuch, a później tą nagłą zmianą postawy króla łaków. Stałam przez chwilę skonfundowana ściskając w dłoni maskę, przenosząc spojrzenie z jednego O’Hary na drugiego zastanawiając się co tu się właśnie odwaliło.

- Coś mocniejszego, to chętnie. I jakąś wodę, bo muszę trochę opłukać buty.

Finch skierował się do jednego z krzeseł.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 02-02-2022, 23:54   #53
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Nieźle to ogarnęliście. Te glify nad wejściami. Kto was ich nauczył? - Finch spojrzał na mnie z troską w oczach, jakby chciał tym spojrzeniem upewnić się, że wszystko u mnie w porządku.

Usiadłam na drugim krześle nadal ściskając w rękach maskę.

- A ty? - Benedykt zwrócił się do mnie. - Chcesz czegoś do picia?

- Nie, dziękuję, niczego mi nie potrzeba - Odpowiedziałam lekko zdystansowanym tonem.

- Na pewno? W sumie to jestem gospodarzem i odczuwam lekki dyskomfort z tego powodu, gdy gość odmawia.

Rzuciłam mu spojrzenie, które za czasów MRu prawdopodobnie jako jedno z elementów załatwiło mi ksywkę Żelaznej Fantomki.

- A co mi możesz zaoferować do picia Benedykcie? Bo w obecnych warunkach zakładam nie jest łatwo z dostępem do zapasów.

- Mamy kawę, herbatę, w różnych odmianach. Mamy alkohole, słabsze i mocniejsze. Na ten moment nie jest źle. Kryjówka Króla Szczurów okazała się dość dobrze przygotowana na to, co się dzieje.

- To poproszę coś zimnego do picia, jeżeli masz coś takiego.

- Zimna wódka? - zaproponował. - Zimne piwko? Zimna woda? Zimna cola? Lodówki jeszcze działają.

- To colę poproszę.

Benedykt wyjrzał przez drzwi, zawołał kogoś i poprosił o to, czego chcieliśmy. Potem stanął, górując nad nami, oparty o maszynerię, przy której siedzieliśmy. Finch przyglądał się mu z nieodgadnioną twarzą, jak niedawno wcześniej Greyowi.

- Skończyłeś te pierdoły? - zapytał ojca pozbawionym ciepła tonem. - Zaczniesz o coś nas oskarżać, czy możemy chwilę złapać oddech i odpocząć. Tak przy okazji, cieszę się, mimo wszystko, że przetrwałeś ten syf i że pomagasz tym ludziom.

Benedykt nieco chyba się zmieszał, ale nie byłam pewna, bo ojciec Fincha potrafił być czasami tak irytujący i skryty, jak jego syn. Niedźwiedziołak mruknął coś pod nosem i spojrzał na mnie.

- A więc ty i mój syn, tak? Jak temu ciapciakowi udało się zdobyć kogoś takiego. Jesteś zdecydowanie poza jego ligą. On to okręgówka, ty raczej co najmniej europejska. Uroda, klasa, charakter. A on … - Benedykt machnął dość pogardliwie ciężką łapą.

- A tak właściwie to do czego zmierzasz? - Odparłam mu - Chcesz mnie o coś zapytać czy tylko tak sobie głośno myślisz?

- Głośno myślę - Benedykt wyszczerzył się do mnie. Podobnie czasami robił Finch, gdy mnie mocno irytował, jeszcze na początku mojej drogi z Towarzystwem. - I zastanawiam się, jak do tego doszło. Z litości? Z żalu? Przez przypadek?

- Możemy zostawić moje sprawy osobiste. - Wtrącił się Finch. - Jesteśmy tutaj przez zupełny przypadek. I, to już zupełnie celowo możemy też wykorzystać to jako szansę na sojusz. Widzę, że chronicie ludzi. Masz jakiś plan?

- Nawet jakby, to nie sądzisz, że powiem o nim komuś z Pieczęcią. Zaczęła się wojna. Dla mnie każdy, kto ma na sobie znamię aniołów, bardzo łatwo może zostać uznany za wroga. – Odburknął Benedykt.

- Więc czemu nas tutaj ściągnąłeś. Pokazałeś tych ludzi. Sentyment czy kalkulacja. Chociaż nie. Ty nic nie robisz z sentymentów, prawda, athair? – Drążył Finch.

Nim Benedykt odpowiedział, pojawił się posłaniec z colą. Benedykt podał mi ją. Butelka była zimna, nawet lekko oszroniona. Niedźwiedziołak wyciągnął flaszkę z szafki. Na ile się zorientowałam była to whiskey. Mocna, dobra, droga irlandzka "myszówka". Benedykt postawił na konsoli trzy szklaneczki, również wyjęte z metalowej szafy, nie przejmując się pokrętłami, guzikami i przełącznikami i napełnił dwie z trzech szklanek nalewając tak po jednej czwartej głębokości bursztynowo- złocistego trunku. Spojrzał na mnie.

- Na pewno nie? - zapytał.

- Przez przypadek? - Prychnęłam nie mogąc się powstrzymać co do jego wcześniejszej insynuacji - Przez przypadek to można w coś wdepnąć albo przywalić w coś stopą, a nie… - Urwałam i nakryłam dłonią pustą szklankę. - Nie, nie chcę alkoholu.

Wstałam, odłożyłam gdzieś cały czas trzymaną w dłoni maskę. Usiadłam z powrotem. Przyjrzałam się butelce, była to jedna z tych do której potrzebowałam otwieracza. Otwieracza, którego nie miałam, więc po prostu odstawiłam butelkę na konsolę. Założyłam nogę na nogę i spojrzałam na Benedykta.

Starszy mężczyzna wzniósł szklankę.

- Za spotkanie - powiedział i potem zauważył, że nie otworzyłam swojej butelki. Spojrzał na syna.

Finch bez słowa wziął odstawioną buteleczkę, przyłożył do wystającego fragmentu metalu, uderzył lekko i zdjął kapsel. Podał mi butelkę uśmiechając się lekko.

- No to raz jeszcze, za spotkanie – Benedykt ponownie wzniósł toast.

Wzięłam butelkę od Fincha patrząc na niego z zakłopotaniem. Czekałam na jego reakcję.

- Za spotkanie, athair. Niech będzie ich więcej. - powiedział Finch.

Jedna brew powędrowała mi do góry, kiedy usłyszałam słowa Fincha, ale nic nie powiedziałam tylko wzniosłam lekko swoją butelkę w geście toastu, a potem upiłam niewielki łyczek.

- Dobra, dziewczyno. To powiedz, jak usidliłaś takiego ćwoka, co? - Benedykt nie dawał za wygraną. To głosu miał, chyba żartobliwy.

- Nie rozumiem - Przyznałam - Najpierw go poszarpałeś, poobrażałeś i powbijałeś szpile, a teraz wzniosłeś toast i wszystko już jest w porządku?

- Zawsze z nim tak było. Lubił nam dokopywać. Mieliśmy przez to stać się twardzi - wyjaśnił Finch. - Taki zimny chów. Przywykłem. To dupek, ale kocha nas na swój sposób. Tylko to taka dupkowata miłość, która wyrządza więcej krzywd.

- Miarkuj się, synu - warknął Benedykt.

- A co? To nieprawda? Mój athair jest, był, zbyt krótkowzroczny, by wiedzieć, że nas wcale nie wzmacnia, tylko krzywdzi. Ale bez obaw, ja już ci dawno wybaczyłem. Przepraszam, Em, że musisz być tego świadkiem. Miałem niczego nie ukrywać.

Zakłopotana uśmiechnęłam się tylko do Fincha i ponownie wzięłam łyk coli z butelki.

- Pomogłeś nam, prawda? Tam na ulicy? Myślałeś, że Skrzydlaty nas atakuje i bałeś się o to, że zginę. Niepotrzebnie, ale doceniam i dziękuję. Myślę, że oboje powinniśmy podziękować.

Ja nadal piłam colę z butelki, więc póki co nie podziękowałam.

- Jeżeli chcecie, możecie tutaj zostać - Benedykt dokończył trunek i od razu przeszedł do konkretów. - Tutaj będziecie w miarę bezpieczni. Te małe robale nie przechodzą naszych glifów. Te skrzydlate gnoje tracą zwrotność i przewagę w tunelach. Mamy całkiem dobre zaopatrzenie. Przeczekamy jakiś czas a potem ułożymy jakieś dalsze plany działań.

- Czyli jednak nie uważasz, że przysłano nas na przeszpiegi, żeby wydać aniołom tych wszystkich ludzi ukrytych tutaj. To po co te całe gadki na początku, co? - Oderwałam w końcu usta od popijanej coli - Dziękujemy za propozycję, dziękujemy za twoją pomoc, ale my już mamy pewne plany i nie uwzględniają one siedzenia w podziemiach.

- Może jednak znasz sposób na przejście na północny brzeg Tamizy. To by nam pomogło. – Wtrącił Finch.

Jako potwierdzenie jego słów kiwnęłam głową.

- Znamy kilka ścieżek. Wszystko zależy jak bardzo chcecie ryzykować. I jak szybko chcecie przedostać się na północ. - Stary O'Hara spoglądał na nas z uwagą, badawczo. Poczułam, jak włoski na moim ciele stają dęba. Najwyraźniej Król Zmiennokształtnych świadomie lub nieświadomie próbował stosować na mnie jakąś swoją moc lub zdolność mistyczną.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

- Nieładnie - Pokręciłam z dezaprobatą głową. - Jak chcesz się czegoś ode mnie dowiedzieć to może spróbuj zapytać czy coś w tym stylu.

Benedykt zmrużył oczy, z miną jakby nie miał pojęcia o czym mówiłam.

Odchyliłam się na krześle.

- Wiesz, że czuję, jak próbujesz używać na mnie swoich mocy? – Zapytałam.

- Wiem. I nie jest to działanie celowe, regulatorko. I w żaden sposób nie zamierzone. Może to mój majestat? To co odczuwają różne nadnaturalne istotki. Większość po prostu przytłaczam. W niektórych przypadkach to utrudnia w innych pomaga. W każdym bądź razie, nie czaruję ciebie. Nie pochlebiaj sobie - wyszczerzył się szczerze.

- A kogo w takim razie czarujesz? - Zapytałam z nieco wyzywającym spojrzeniem, bo ewidentnie czułam moc i to taką, którą ktoś zaczął używać dokładnie teraz a nie kiedy się spotkaliśmy z Benedyktem, więc jego wytłumaczenie było marne.

- Król już ma swoją nową królową - zaśmiał się rubasznie. - Nie wszystko, co dzieje się w świecie Martwych wy, Żywi, wiedzieliście. Nawet słynne Towarzystwo i równie słynny, MR. Nawiasem mówiąc, za Biurwaków, Regulatornia zmieniła się w gnój. Z tobą, dziewczyno - spojrzał na mnie - pracowało się świetnie. Graliśmy na podobnych falach. Zależało ci na Żywych, tak jak mnie i mi lojalnym łakom. A potem - machnął łapą z warkotem. - Chuj bombki strzelił.

- Jestem świadoma tego co się dzieje i żeby nie być ci dłużną to muszę odpowiedzieć tym samym, żebyś sobie wiesz też nie pochlebiał, bo absolutnie nie jesteś w moim typie. - Przy tych słowach nie udało mi się zachować powagi, bo słowa Benedykta brzmiały dla mnie zbyt absurdalnie. No i jeszcze te słowa o królowej, o której niby nie mieliśmy pojęcia. Zabrzmiało to jakby wymyślił wszystko na poczekaniu. Aż mnie kusiło, żeby drążyć temat i załapać go na kłamstwie.

- No i słusznie - Benedykt też nie krył rozbawienia. - Ale mam nadzieję, że mój syn jest?

- Athair, to nie twoja sprawa, jak mi się wydaje - wtrącił się Finch, nim odpowiedziałam. Chyba się nie obawiał mojej odpowiedzi? - Powiedz lepiej, kim jest moja nowa leasmháthair?

- Czyżbyś się dogadał z Anastazją? - Rzuciłam przynętę, a potem skupiłam się na odczytywaniu pomieszczeń swoim Zmysłem Śmierci, bo jeśli rzeczywiście Benedykt mnie nie “badał”, ani nie używał na mnie swoich mocy to może zrobił to ktoś inny w okolicy.

- Nie - zaśmiał się Benedykt. - To inna kobieta. Z Anastazją nie bardzo się dogadywaliśmy. Nazywa się Martha. Martha Matterson. Jest w porządku.

Zabrzmiało mi to totalnie jak zmyślone na szybko, ale na Anastazję się nie złapał. Wiedziałam, że Anastazja nie zostałaby jego królową, ale zapewne on też wiedział, że ja to wiedziałam.

Za to mój odczyt przyniósł owoce. Z dołu, przez szybę przyglądał mi się rudy, chudy facet. Stał oparty o ścianę, pomiędzy ukrywającymi się tutaj ludźmi i łakami. I to on był źródłem tej emanacji.

Przestałam przysłuchiwać się rozmowie i zaczęłam się przyglądać facetowi próbując zrozumieć z kim miałam do czynienia i jakie mogły być jego motywy.

Nie znałam typa. Ale wyczuwałam wrogość. Cokolwiek robił, oczywiście nie działało. Moje moce spokojnie sobie z tym radziły. Nie był też jedynym, który nam się przyglądał. Czasami ktoś podniósł głowę, spojrzał, ale to była taka zwykła ciekawość. Ludzka. Na zasadzie kto był u szefa, skąd się wziął, te sprawy. Ale od rudego typka czułam coś więcej. Jakąś niedobrą motywację. Coś, co mnie lekko niepokoiło. Finch i Benedykt rozmawiali w tym czasie o jakimś tunelu technicznym pod rzeką.

- Cholera - wtrąciłam się w ich rozmowę - To nie twoją moc wyczuwałam. To ten rudy koleś z dołu próbuje na mnie swoich mocy. Kim on jest i czego ode mnie może chcieć? - Spojrzałam zmrużonymi oczami na starszego O’Harę.

- Sheamus O'Braien - powiedział Benedykt, nawet nie patrząc. - Lisołak. Czego chce? Nie mam pojęcia.

- Mam sprawdzić? - Zapytałam zimnym tonem.

- Nie musisz. Nie zrobi niczego, wbrew mojej woli. A jak spróbuje, sam się tym zajmę. - Ton Benedykta stał się złowrogim i złowieszczym pomrukiem niedźwiedzia na skraju gniewu. Ale to nie był gniew skierowany na mnie, lecz na rzeczonego Sheamusa.

Dopiłam resztkę coli myśląc intensywnie, wiedziałam, że czegokolwiek próbował na mnie lisołak nie działało, ale on i tak tkwił w tym swoim uporze i ponawiał próby. Stwierdziłam, że dam mu parę minut na zaprzestanie tych działań, a jeśli loup się nie ogarnie w tym czasie i nadal będzie mnie atakował to dam mu posmakować jego własnej mocy używając na nim fantomskiej mocy Odbicia. Typek mnie irytował.

- Dobra - z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Fincha. - To jak, Em? Sądzisz, że zaryzykujemy przejście tunelem pod rzeką, czy skorzystamy z kajaków?

Skupiając się na Sheamusie, zgubiłam nieco wątek i szczegóły rozmowy ojca i syna o przeprawie przez Tamizę.

- A ty którą opcję uważasz za dogodniejszą? - Zapytałam, żeby ukryć swoje zagubienie w tej kwestii.

- Tunel nie wiadomo w jakim jest stanie. Kajaki, będziemy na widoku.

- To są wady tych rozwiązań – Zauważyłam - a ja pytałam o to, którą opcję uważasz za lepszą?

- Kajaki. Będziemy mieli możliwość działania, a jak tunel nam się zawali na łby to zginiemy.

- Początkowo myślałam, że tunel będzie lepszym rozwiązaniem, ale jak tak to przedstawiłeś to zmieniłam zdanie. Masz rację. – Przyznałam - Do tego jeszcze nie wiemy jak dużych zniszczeń w jego okolicach mogły dokonać te wielkie zionące ogniem molochy, więc tym bardziej lepiej tam nie schodzić.

- Dokładnie. Pokażcie nam drogę do tej przystani z kajakami, a dalej poradzimy sobie sami. – Finch zwrócił się do Benedykta.

- Zgadzam się. To dużo lepszy plan niż jakakolwiek inna przeprawa. – Poparłam go.

- To co, Em - Finch spojrzał na mnie - Zabieramy się stąd? Jesteśmy wdzięczni za okazaną pomoc i tego typu grzecznościowe pierdoły, jakie tutaj zaszły, ale mamy swoje sprawy. No i jakiś lamus chyba za mocno obczaja dziewczynę, której nie powinien obczajać.

- Myślę, że to dobry pomysł, bo jeszcze chwila tego obczajania, a dam mu po łapach. No i - tutaj spojrzałam na Benedykta - to spotkanie sprawiło, że poczułam się nieswojo. Dziwne, bo moje wcześniejsze rozmowy z królem przebiegały w lepszej atmosferze.

- Zmieniły się warunki. - Powiedział Benedykt. - Towarzystwo czy kto tam za tym stoi, służy Skrzydlatym gnojkom rozwalającym świat na kawałki. Gdyby nie to, że was znam i na swój sposób lubię i szanuję, moi ludzie zapewne rozerwaliby was na kawałki.

- Nic takiego by nie zrobili, bo zajęci byliby walką z tym Skrzydlatym, a my nie musieliśmy wcale tutaj przychodzić. – Wytknęłam mu - To była w sumie moja decyzja, której teraz trochę żałuję. A Towarzystwo nie rozpętało tej całej Apokalipsy, więc wypraszam sobie takie insynuacje. Ponowię pytanie, które, jeśli dobrze pamiętam zadałam już wcześniej. Naprawdę uważasz, że bylibyśmy w stanie skazać ludzkość na coś takiego?

- Ty, nie. On - spojrzał na syna - mógłby się nie zorientować. Wasi zwierzchnicy, kto wie.

- A, czyli uważasz Fincha za niezbyt rozgarniętego durnia. A myślałam, że to ja mam pod górkę z moją matką. - Drugie zdanie wymamrotałam już cicho do siebie.

- Co tam mruczysz pod nosem, młoda damo? - zamruczał niedźwiedziołak.

- Nie odmówiłam sobie porównania tej sytuacji z moją i stwierdziłam, że moja matka także często wątpi w moją ocenę sytuacji i moje wybory życiowe. - Odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy bez żadnego mrugania ani nie wykonując żadnych innych ruchów ciałem.

- Ha. - Stary O'Hara poklepał się rękami po udach i roześmiał rubasznie. - Tacy już są rodzice. Zawsze podcinają skrzydła swoim dzieciakom. To naturalny porządek rzeczy. Nie przejmuje się jednak, dziewczyno, moim gadaniem. Jestem stary, martwy, marudny. Gdybyś miała szansę dożyć starości, też pewnie stałabyś się taką gderliwą jędzą, jak ja gderliwym dziadem. Lubię cię. Niech cię nie zmyli moje gadanie. I lubię mojego syna, chociaż się pogubił w życiu.

- Kto się pogubił, ten się pogubił, athair. Ja wiem, dokąd zmierzam. Teraz wiem to, jak nigdy wcześniej.

- To się chwali synu. A jeśli ta dziewczyna - spojrzał na mnie - ma coś wspólnego z tym, co mówisz, to jestem jej wdzięczny.

Benedykt lekko mi się skłonił.

- Nie rozczulaj się za bardzo. - Pozwoliłam sobie na niewielki uśmiech skierowany do starszego O’Hary.

- Nie rozczulam. To nie w moim stylu.

Rzuciłam szybkie spojrzenie Finchowi, żeby ukryć swoją twarz przed Benedyktem, a młodszy O’Hara mógł zobaczyć moją wiele mówiącą minę.

- To co zbieramy się? - Zapytałam Fincha podnosząc się z miejsca.

- Gotowy. Daj nam tego przewodnika, athair i zobaczymy się, jak los pozwoli.

Wyciągnął rękę do ojca.

- Odprowadzę was. Sam będę tym przewodnikiem. Możemy ruszać, jeśli chcecie.

Ruszyłam w stronę swojego plecaka. Stwierdziłam, że póki co daruję sobie używanie mocy na Sheamusie. Potem jeszcze się okaże, że akurat tej odrobiny mocy mi zabraknie jak będzie bardziej potrzebna. Jedyne co przyszło mi do głowy co lisołak mógłby na mnie używać to próba przechwycenia mojego zapachu tak aby mnie móc później wyśledzić a nie mógł tego zrobić, bo moja moc mnie przed tym ochroniła więc po co miałabym się tym przejmować i jeszcze dać mu znać, iż wiedziałam co próbował zrobić. Dręczyło mnie tylko pytanie po co chciałby mnie śledzić. Sam z siebie? Ktoś mu to zlecił? Ale przepytywanie nie wchodziło w grę, bo Benedykt nie dałby nam tego zrobić. Sam chciałby się nim zająć i nie pozwolił nam się wpierniczać w swoje wilkołackie sprawy.

Wychodziło na to, że raczej się nie dowiem o co chodziło temu lisowi, ani czy rzeczywiście Benedykt wymyślił sobie związek z Marthą, żeby nie wyjść na gorszego od syna. A tak lubiłam wszystko wiedzieć. Szkoda.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 08-02-2022, 10:55   #54
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Brigit nie marnowała czasu i Vannessa szybko ponownie znalazła się na siodełku jej motoru.

Tym razem jednak Brigit zjechała kompletnie z drogi i jechały po wertepach, wąskimi, polnymi dróżkami, w najlepszym przypadku szutrówkami. Bardzo szybko Vannnessa, a w zasadzie jej tyłek, odczuły różnicę między drogami. Motocykl, mimo całkiem dobrego zawieszenia, nie był pojazdem terenowym i każda nierówność, każda dziura i każdy wykrot to było rodeo. Jednak nawet na tych wertepach Brigit utrzymywała ostre tempo. Takie, że o mało kilka razy nie znalazły się w rowie. Ale przynajmniej zostawiły dym płonącego miasta za plecami.

Wokół nich wznosiły się teraz liczne, zielone pagórki, tu i ówdzie porośnięte niskimi drzewami czy krzewami. Byłoby nawet pięknie, gdyby nie okoliczności, w jakich tutaj trafiły.

Brigit zatrzymała się na jakimś szlaku, którym do tej pory zapewne chodzili piesi, jeździli rowerzyści i być może czasami jakiś inny pojazd. Szlak był oznaczony klasycznym, turystycznym drogowskazem. Na ramieniu jednego z nich, poza napisem informującym o Rezerwacie Północnego Yorku Vannessa rozpoznała oznaczenia dworu Fae.

Wspomnienie uderzyło w nią z siłą narkotycznej wizji.

Siedziała w jakiejś zamglonej sali, a ktoś, monotonnym głosem, prowadził jakieś szkolenie. Dotyczyło Odmieńców, jako potencjalnych przestępców.

- Zarówno Ukryty Dwór jak i Jasny Dwór nie są naszymi sojusznikami ani przyjaciółmi. Podobnie jak Martwi, to potencjalne zagrożenie dla Żywych. I jako takie powinniście je, jako Regulatorzy traktować, panie i panowie. Pamiętajcie. Nie lubią żelaza. Znają dziwne sztuczki. I pod żadnym pozorem nie podajecie im swojego prawdziwego imienia. W sensie, prawdziwe imię to to, które dali wam rodzice, różne sytuacje społeczne i życiowe wraz z nazwiskiem panieńskim matki. Czyli moje niemal całe prawdziwe imię brzmiałoby Damien William Sutterbath Wiston.

Sala szkoleniowa, na której Vannessa siedziała - tego była pewna - z grupką innych kobiet i mężczyzn. Regulatorzy. Była jedną z nich? Chyba tak. Kiedy? Nie potrafiła sobie tego przypomnieć.

- Jesteśmy już blisko. Omówmy plan, dobra. Na wszelki wypadek, gdyby nas rozdzieliło czy coś. Ty będziesz z nimi rozmawiała. Jako Druidka masz do tego największy dar. Powiedz im, że chcemy dostać się do Filey, ale Skrzydlaci zaatakowali. Że chcemy przejechać przez ich ziemię. No i teraz nasz cel. Małe miasteczko Filey nad Morzem Północnym. Mildford Street 63. Stary hotel to nasza placówka. Tam musimy znaleźć się, jak najszybciej damy radę.

Nie tracąc dalej czasu na nic więcej niż mały łyk wody, Brigit znów odpaliła manetkę i ruszyły w dół niezbyt stromego wzniesienia wzbudzając za sobą wstęgę kurzu i pyłu.

Trzy mile później były już na wrzosowiskach i suchych łąkach. Wokół nich były tylko ptaki płoszone przez silnik ich motoru i słońce nadal stojące w tym samym miejscu na niebie.

To, że coś się wokół nich zmieniło, Vanenessa poczuła jako mrowienie. Najpierw czubkach palców, potem na głowie, a następnie te "mrówki" zaczęły tańczyć już po całym jej ciele. Wokół nich, mimo że pogoda przecież była słoneczna, widoczność pogorszyła się, jakby wjechały w sferę mgieł lub oparów.

Magia. Glamour. Lśnienie.

Była wszędzie wokół nich. W powietrzu i w ziemi.

Silnik motoru zakrztusił się i zgasł. To było oczywiste. Szum Duchowy był tutaj tak potężny, że nawet maszyna chroniona silnymi znakami musiała ulec. Technologia i magia po Fenomenie Noworocznym w najlepszym przypadku tolerowały się. Najczęściej jednak Całun, jak czasami też nazywano Szum Duchowy, tłamsił wszystko, co miało w sobie chociaż odrobinę elektryki, elektroniki czy nawet mechaniki.

Potem Vannessa poczuła inne zawirowania. Wokół nich, gdzieś w tej nienaturalnej chociaż niezbyt gęstej mgle, poruszały się jakieś cienie. Wyraźnie słychać było szepty, dziwaczne podmuchy - niczym westchnienia, aż w końcu z oparu wyłoniły się trzy otaczające je i niesprawny motor sylwetki. Każda z nich wysoka na jakieś pięć stóp i sześć cali. Każda odziana w poszarpane szaty skrywające ciała i sylwetki. Szaty te przypominały bardziej całuny, które szarpał niewidzialny wiatr, niż jakikolwiek inny strój. Każda z twarzą zakrytą czymś, co przypominało ślubny woal lub zasłonę trędowatego. Istoty te pojawiły się na tyle blisko, że Vannessa nie tylko wyczuwała ich energię - zimną i złowrogą, ale nawet widziała ich oczy, mętne i białe, niczym u trupów lub niewidomych. To były banshee. Wiedziała o tym. Trzy silne banshee. Otoczyły Brigit i Vannessę, chociaż na to, jak się zachowywały, lepiej pasowało słowo - osaczyły.

Poza tą trójką Druidka wyczuwała jeszcze coś lub kogoś. Silniejszą emanację, ukrytą gdzieś tam, w miejscu, gdzie opary mgły były gęstsze. Kogoś, komu banshee były posłuszne i wierne. Komuś znacznie od nich silniejszemu i komuś na granicy zdolności kontroli Vannessy.

- Nie mam zbyt dużego doświadczenia z fae - szepnęła Brigit przyjmując pozycję, z której równie dobrze mogła zaatakować, jak i się bronić. - Co robimy?


EMMA HARCOURT


Pożegnali się dość oschle. Benedykt nie kwapił się, aby ich odprowadzić "do kajaków". To zadanie otrzymał Tędyk, co oznaczało chyba trochę wędrówki pod ziemię. Oby nie "gónwem", które szczurołak tak bardzo lubił.

Padło kilka słów. Obietnic, że skontaktujecie się ze sobą, jak już Finch dołączy do Towarzystwa, ale oczywistym było, że to tylko kurtuazja i loup-garou raczej nie zechcą współpracować ze "sługami aniołów", teraz - kiedy świat ginął pod okrutnymi razami Skrzydlatych.

Tak, jak się Emma tego obawiała, musieli przemieszczać się tunelami. Pocieszającym było jednak to, że tym razem nie kanalizacją, ale jakimiś betonowymi i wąskimi przejściami technicznymi, pełnymi kabli, rur i innych przewodów. Wiedziała, pracując w MR, że pod Londynem istnieje drugi, podziemny świat, ale nie przypuszczała, że tak rozległy i zróżnicowany.

"Tedyk" prowadził ich szybko, pewnie i ostrożnie. Atak nastąpił, gdy akurat Finch przeciskał się przez zwężenie wykute niedawno w betonie i cegłach - łączące ze sobą dwa korytarze. Ich Pieczęcie znów zapłonęły ogniem bólu, jakby ktoś podpalił pod ich skórą wszystkie zawiłe linie tworzące Pieczęć Jehudiela. Ból był tak intensywny, że Emma musiała usiąść na podłodze krzycząc wewnątrz maski z cierpienia. Finch musiał czuć się podobnie, bo osunął się plecami po ścianie, siadając pod nią z podkulonymi pod brodę kolanami. Ich przewodnik musiał wiedzieć, że dzieje się coś niecodziennego, bo zatrzymał się w odpowiednim dystansie, gdyby okazali się dla niego niespodziewanym zagrożeniem i przeczekał, aż atak minie.

Kiedy Emma doszła do siebie, zobaczyła O'Harę, który nadal siedział pod ścianą, ale zdjął maskę. Trzymał w rękach manierkę i pił z niej drobnymi łyczkami. Emma znalazła w sobie dość siły, aby dostać się do niego i osunąć obok. Finch, jak zawsze w pewnym chyba nieuświadomionym odruchu, podał jej manierkę.

- Czułaś to? - pytanie - zupełnie debilne, też zdradzało, podobnie jak twarz Fincha, jakiego cierpienia przed chwilą doświadczyli.

- Wiesz, co to było?

Nie wiedziała. Nadal jednak miała zbyt mało sił, aby odpowiedzieć.

- Grey został ranny. Mocno. Zaczerpnął z nas, aby sobie pomóc. Jesteś w stanie iść?

Twarz Fincha nie wyrażała zbyt wiele emocji. Ale oczy tak. Bał się. Bał się, chyba po raz pierwszy od czasu, gdy go poznała. Wiedziała, o czym myśli. O "Radości". O tym, czy Skrzydlaty został zraniony tam, gdzie miał zanieść syna Kopaczki? Czy gdzieś indziej?

- Tędyk! Szypko! Szypko! Tędyk!

Przewodnik skakał koło nich.

- Rzyka niedaliko! Chodźta! trza leźć!

Finch wstał, wyciągnął do niej rękę, pomagając podnieść się z podłogi korytarza.

- Pogadamy, jak już sobie pójdzie - wskazał na szczurołaka.

Dała radę wstać i pójść dalej. Chociaż sama dziwiła się, skąd znajduje na to siły. Czuła się obolała, osłabiona, niemal zdewastowana, jakby przed chwilą walczyła mieczem o życie z tłumem wymagających wrogów. A z każdym krokiem czuła się coraz mocniejsza, coraz sprawniejsza, coraz silniejsza. Finch szedł tuż przed nią, ale widziała, że ogląda się co jakiś czas, aby upewnić się, że Emma jest za nim, że nie zniknęła i nic jej nie grozi.

Tym razem "Tędyk" nie kłamał. Było naprawdę blisko. Ściany wokół nich znów stały się bardziej wilgotne, porośnięte jakimś szlamem i zaciekami, aż Emma ujrzała nagle słońce na końcu korytarza, w który skręcili. Dno korytarza pokrywała woda. Cuchnęła Tamizą, ale nie nieczystościami i sięgała ledwie do kostek. Korytarz kończył się kratą przez którą Emma zobaczyła taflę wody i betonowy brzeg po drugiej stronie.

Zaraz przy kracie, na płytkiej wodzie, unosiło się coś przykrytego brezentem. Kilka innych kształtów widać było pod ścianami. To były kajaki. Niezbyt duże, ale pasujące do ich potrzeb. Podchodząc bliżej Emma ujrzała też, że krata to tak naprawdę okratowana brama, zamknięta na kłódkę. Wokół wejścia ujrzała też dobrze i starannie nałożone znaki ochronne - wymalowane sprayem i farbą przez kogoś, kto dobrze wiedział, co robi. Znaki chroniły przed wieloma zagrożeniami, ale nie przez Zmiennokształtnymi, co od razu rzuciło się w oczy Fantomce.

- Kodżaki - Tędyk wskazał czarną od brudu ręką kształty, a potem wyjął z kieszeni solidny klucz. - Jak króle mówiły. Weźta jeden lub dwa, jak wolita.

Lisołak pojawił się, niczym duch. Sheamus O'Braien. Zawirowanie Całunu nie zdradziło jego obecności, bo Szum Duchowy w tym miejscu szalał - ze względu na znaki ochronne na ścianach, jak i obecność Tedyka, który był całkiem potężnym loup-garou. A może to, co przed chwilą działo się z ich Pieczęciami, ukryło obecność drugiego zmiennokształtnego przed ich zmysłami, także tymi nadnaturalnymi? Nieważne. Ważne było to, że lisołak, którego nienawiść była wręcz namacalna, stał w korytarzu z karabinem maszynowym w rękach - wysłużonym, lecz niezawodnym AK, który z tej odległości zrobiłby z nich sito.

- Szejmusz - szczurołak zareagował pierwszy. - Czo ty odpierdulasz?

- Nie wtrącaj się, szczurze - warknął Sheamus nie odrywając wzroku i mierząc prosto w Emmę. - W końcu cię dopadłem. Zabiłaś mojego brata. Sprawa "Gryzadło". Pamiętasz?

Pamiętała, ale słabo. Sprawa jakich wiele zakończyła w pracy dla MR-u. Sprawca zamordował dwie osoby. W tym ciężarną kobietę. Był loup-garou - psołakiem. Pracowała nad nim z dwoma innymi osobami jeszcze przed tym, nim Zmiennokształtni dostali przywilej sami regulować takich wykolejeńców. Wytropiony, wyśledzony i wyregulowany. Kilka dni śledztwa. Likwidacja i raport.

Nie zmieniało to faktu, że lisołak ma ich jak na talerzu. Lufa AK-acza mierzyła w Emmę, ale wystarczyło kilka ruchów, by ołów zalał cały korytarz.

- Jak to przyjemnie, hyclówo? - Lisołak najwyraźniej postanowił przedłużyć na ile się dało swoją chwile tryumfu. - Jak się teraz czujesz, gdy stoisz po drugiej stronie karabinu? Przysiągłem, że pomszczę Adama. I proszę, koniec moich poszukiwań. Hyclówa, która zabiła mi mojego braciszka, sama wchodzi w moje szpony.

Adam. Adam Carver. Przypomniała sobie nazwisko sprawcy.

- Szejmusz - Tędyk najwyraźniej chciał przemówić napastnikowi do rozumu. - Król urwie ci puszty łeb.

- Niech urywa! Kurwa! - Lisołak aż się zapluł, cały czerwony z wściekłości. - I tak wszyscy niedługo zdechniemy wybici przez te skrzydlate dziwadła! Ale przynajmniej przed śmiercią dotrzymam słowa danego małemu Adamowi. Czas zdychać, hyclówo!

Lisołak przymierzył się do otworzenia ognia.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 08-02-2022 o 10:59.
Armiel jest offline  
Stary 03-03-2022, 12:40   #55
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Co robimy? - To pytanie odbiło się echem w głowie młodej kobiety.
Brigit chyba oczekiwała, że Vannessa zapanuje nad tymi istotami. Miło byłoby. Problem w tym, że Billingsley nie miała pojęcia jak tego dokonać. Uporczywe powtarzanie, że Vannessa ma jakąś moc wcale nie pomagało. Wręcz irytowały.
- Czego one chcą? -Billingsley odpowiedziała pytaniem na pytanie łamiąc przy tym zasady dobrego wychowania.
- Czego chcieć?! - Krzyknęła w kierunku banshee osaczających ich. Włożyła w to całą złość jaką nagromadziła się w niej od czasu nieprzyjemnej pobudki w nieznanym jej miejscu.

- Weszliście na teren Mglistego Dworu - zajęczła jedna z banshee. - Czego szukacie na zakazanej ziemi, śmiertelnicy?

Vanessa spojrzała na Brigit. Następnie na banshee i znowu na Brigit. Prawdę powiedziawszy, to wcale nie oczekiwała, że stwór przemówił.
- Drogi do domu - powiedziała ponownie przenosząc wzrok na banshee. - Chcemy tędy tylko przejść nie niepokojąc nikogo.

- Domu? Gdzie jest ten dom? Czym jest ten dom?

- Dom to magiczne miejsce na ziemi, ...ostoja miłości, … miejsce do którego zawsze się wraca - Vannessa wyrecytowała zasłyszaną czy przeczytaną gdzieś formułkę.

- Miłości? Szukasz miłości. Magicznej miłości. To piękne.
Zjawy cofnęły się.
- Możemy ci jakoś pomóc?
- Jak już mówiłam chcemy tędy przejść - Billingsley rzuciła spojrzenie w kierunku Brigit. Ale tylko na chwilę. Chciała się upewnić, że ta nadal tam jest.
Wojowniczka była. Niby spokojna, ale czujna i gotowa do walki, gdyby zaszła taka konieczność.
- Przepuścimy cię - powiedziała jedna z banshee z jękliwym zawodzeniem, od którego Vannessie zrobiło się zimno. - W zamian za odrobinę twojej miłości. Twojego ciepła.
- Raczej spasuję Haronie - Vannessa aż cała wzdrygnęła się przy tym. - To zbyt wygórowana cena za przeprawę.
Nie było dobrze. Z jednego bagienka wpadły w drugie. Vannessa Billingsley była całkiem zdezorientowana. Jak to z prawie wszystkimi istotami nie będącymi ludźmi bywało i banshee były niebezpieczne i nieprzychylnie nastawione do ludzi. Niestety nie działo przeciw nim srebro.
- Generalnie to ja też nie wiem co robić - Billingsley odezwała się do swojej towarzyszki.
- Może poproś aby nas przepuściły za darmo lub za inną cenę? - zaproponowała Brigit czujnie obserwując fae, jakby chciała uprzedzić ich ewentualny atak.
- Haronie? - Banshee chyba nie bardzo zrozumiała jej odpowiedź. - Spasuję? Co znaczy górna cena? Chcemy trochę ciepła. Życia. Miłości. Rozpacz i smutek też się nada. Może być Lśnienie. Twój Blask. Odrobina Blasku i wskażemy wam drogi przez Domenę Mgieł.
- Albo postraszę podkową - burknęła cicho Vannessa przerzucając wzrok z jednego upiora na drugiego.
- Jakiego znowu blasku? - tym razem to Druidka zdawała się nie rozumieć wypowiedzi. - Może jednak dacie przekonać się by poprowadzić nas za darmo? - Poprosiła bardzo ładnie. - Za darmo? Nie! Nie. Nigdy za darmo. Cena. Zawsze jest jakaś cena. Zawsze musi być jakaś cena. Zawsze! Takie są Prawa Dworów. Jeśli nie Blask - sposób, w jaki Fae wymawiała to słowo sugerował, że okreslało ono coś ważnego - to co zaproponujesz? Twój śmiech? Twoje łzy? Twój smutek? Twoje sny? A twoja towarzyszka? Jaką cenę ona gotowa jest zapłacić?
Banshee nie odniosła się do straszenia podkową. Może nie chciała? Może nie zrozumiała? A może po prostu je zignorowała lub uznała za coś mało istotnego.
Pozostała dwójka widmowych kobiet krążyła wokół nich. Brigit nie spuszczała z nich oka,
gotowa bronić siebie i Vannessy.
- Zapłacę wam szeptem - odpowiedziała jednak Brigit na pytanie przywódczyni Banshee. - I westchnieniem przedśmiertnym mojego wroga.
- Doskonała cena. Szept i ostatni oddech wroga ofiarowany dla Dworu Mgieł. Akceptuję taką zapłatę. A ty?
Spojrzenie widmowej kobiety znów wpiło się w Vannessę? Co ty nam dasz?
Billingsley powoli odwróciła głowę w kierunku Brigit. Spojrzała na nią z wyraźnie zarysowanym zdziwieniem na twarzy. Bo poetycki tekst, który wydobył się z ust jej był bardzo dobry. I nie tylko banshee spodobał się.
- Łzy chcecie? Łzy śmiertelnika? - Vannessa znów spojrzała na upiory. - Dobrze. Dorzucę do ceny jaką ona płaci łzę. Moją łzę uronioną za wrogiem, którego tchnienie otrzymacie.
- Dobrze - Banshee zaakcpetowała propozycję. - Przeprowadzimy was przez Domenę, na drugą stronę.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-03-2022, 19:04   #56
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Benedykt chyba się obraził, bo wbrew wcześniejszym zapewnieniom nie odprowadził nas do kajaków. Może zrozumiał, że chwalenie się swoim związkiem z Marthą, zmyślonym czy nie brzmiało odrobinę frajersko. A do tego dowiedziałam się o co chodziło lisołakowi i nie spodobało mi się to. Lepiej by było gdybym nadal trwała w niewiedzy.

Kiedy lisołak wycelował we mnie z broni zamiast wdawać się z nim w bezsensowne dyskusje zadziałałam niemal odruchowo tak jak podczas akcji w terenie za czasów MRu. Użyłam zdolności znikania i natychmiast ruszyłam z miejsca, żeby lisołak nie był w stanie określić, gdzie się znajdowałam.

Lisołak był jednak cholernie szybki. Nacisnął cyngiel mierząc tam, gdzie stałam. Udało mi się zejść z linii ognia, ale nie całkowicie. Ja nie byłam aż tak szybka. Lufa wypluła kule a ja poczułam, jak jeden z pocisków rozerwał mi udo, a drugi przejechał po boku. Ledwo się powstrzymałam, aby nie jęknąć z bólu i nie krzyknąć z wściekłości, bo od razu bym zdradziła swoją miejscówkę. Do tego zobaczyłam jak kilka kul trafiło i szczurołaka i Fincha. Kule wystrzelone z tej dość niedużej odległości podziurawiły ciało, jak drapieżniki ofiarę.

Tędyk, nie zważając na swoje rany, dopadł do agresora i rzucił się na niego z wściekłością. Finch upadł na ziemię i zobaczyłam jak na jego brzuchu zaczęła się rozlewać coraz większa plama krwi. Jeżeli do tej pory byłam wściekła to widząc poranionego Fincha zagotowałam się ze złości.

W jednej chwili przestałam przejmować się sobą i tym, że oberwałam ani tym, że nadal mogłam oberwać, jeśli szczurołak nie powstrzymałby lisa. Przypadłam do Fincha, przyłożyłam dłonie do jego brzucha i desperacko sięgnęłam do mocy Pieczęci modląc się w duchu, aby zadziałała pomimo tego, co miało miejsce chwilę wcześniej. Nic się nie wydarzyło. Pieczęć nie działała. Finch za to zerwał maską, plunął krwią i mruknął do mnie.

- Schowaj się. Ja się składam. Mocą łaków.

Pokiwałam tylko głową, bo prawie od początku całej akcji z Sheamusem byłam “schowana”. Przesunęłam się w takie miejsce, żeby nie oberwać przez przypadek podczas bijatyki “Tędyka” z lisołakiem i czekając na jej rozstrzygnięcie stwierdziłam, że czas się zająć własnymi obrażeniami. Ja nie potrafiłam tak jak Finch poskładać się mocą łaków.
Szczurołak w tym czasie zyskał wyraźną przewagę. Rzucił lisołaka na ziemię, przycisnął kolanami do kanału zanurzając jego mordę w wodzie. Finch powoli wstał i ruszył w stronę unieruchomionego strzelca.

- Trzymaj go. Zaraz ci pomogę.

Widząc, że chłopaki ogarniali sytuację skupiłam się na własnych obrażeniach sprawdzając jak bardzo poważne były.

Kula w udzie tkwiła głęboko, rana mocno krwawiła i bolała jak diabli. Ta na żebrach za to okazała się ledwie draśnięciem.

Ucisnęłam ranę i na tym w sumie skończyły się moje umiejętności pierwszej pomocy. Musiałam poczekać, aż Finch i “Tędyk” skończą sprawę z lisołakiem. Miałam tylko nadzieję, że nie puszczą im nerwy i nie wybebeszą liska.

Nerwy im nie puściły. Lisołak został przyciśnięty do ziemi i spacyfikowany. Finch podszedł do mnie, gdy upewnił się, że agresor nie stanowił już zagrożenia. Przykucnął przy mnie i zaczął badać ranę.

- Nie wygląda to najlepiej. – Stwierdził, jakbym sama tego nie wiedziała - Pieczęć jakąś chwilę będzie nieaktywna. Musze to czymś obmyć i opatrzyć. Ale w tych kanałach to raczej średnio mądry pomysł. Najpierw zatamuję krwotok.

Z plecaka wyjął małą apteczkę.

- Muszę przeciąć nogawkę spodni – Dodał wyjaśniająco.

Wyjął nóż zza paska i ostrożnie tnąc po szwach zajął się spodniami. Potem obmył ranę i przyglądał się jej przez chwilę.

- Kula jest w ciele. Tutaj jej nie wyjmę. Musimy wracać do mojego starego.

- Obawiałam się, że to powiesz. – Odezwałam się puszczając mój kamuflaż - A możemy tego nie robić i skorzystać z jakiejś innej opcji?

- Jasne. Możemy przejść na drugą stronę rzeki. Pieczęć zacznie działać i wtedy kula wyjdzie, a ty poskładasz się w całość.

- Bo nie chciałabym wracać tymi syfiastymi tunelami i ryzykować zakażenia. – Otwarta rana i ścieki to nie było dobre połączenie - To po pierwsze. A po drugie to gdybyśmy tam dotarli to niezależnie od wszystkiego chyba nie powstrzymałabym się i zasadziła twojemu staremu takiego kopa w dupę, żeby go poczuł nawet przez swoje grube niedźwiedzie futro.

- Należy mu się. - Zaśmiał się Finch. - Dobra. Tędyk. Otwórz nam kratę i zabieramy się z tego śmierdzidołka. Powiesz królowi, co odpierdzielił ten lis. Możesz wstać? - To ostanie pytanie skierował do mnie.

- Jak mi podasz pomocną dłoń to dam radę. - Odpowiedziałam Finchowi - A co do Sheamusa - zwróciłam się do szczurołaka - to wystarczy mi jak dopilnujesz, żeby za nami nie polazł. Nie musisz mówić Benedyktowi co zrobił, bo nie chcę, żeby Sheamus sobie leczył na mnie swoje poczucie winy. Niech sobie znajdzie inny sposób, a jak chce popełnić samobójstwo, bo nie potrafi żyć przez wyrzuty sumienia to niech się poświęci w słusznej sprawie atakując jednego ze Skrzydlatych broniąc swoich braci czy też ludzi, których wzięli pod opiekę czy coś w tym stylu.

Tędyk wyszczerzył zęby, a Finch podał mi rękę.

Podałam mu swoją i wsparłam się na nim mocno zaciskając przy tym zęby.

- Tylko do kajaka. – Pocieszył mnie - Siądziesz. Ja zepchnę nas na wodę i powiosłuję.

O'Hara ruszył i zdjął pokrowiec z kajaka. Zajął się kratą. Chwilę później nieduży, trzyosobowy kajak znalazł się na wodzie. Finch ponownie podał mi rękę.

- Pomogę ci tam wejść. Położymy plecaki do środkowej komory. Ty siadaj na dziobie. Ja nas zepchnę na wodę i wiosłuję. Trzymaj ranę i patrz, czy nie tracisz za dużo krwi. Mów mi, jakby ci się coś działo, dobra? Ogólnie mów do mnie.

Skorzystałam z jego pomocy i jakimś cudem oraz niewyobrażalnym wysiłkiem dałam radę podążyć za nim do kajaka.

- Zachęcasz mnie do mówienia? – Wymamrotałam - Ojojoj, czy ty wiesz na co się piszesz?

Zdjęłam plecak i podałam mu, żeby schował go w kajaku.

Ulokował plecak w bezpiecznym miejscu i pomógł jej usiąść. Czujnie spojrzał na moją ranę.

- Tak. Mów, ile dasz radę. Nie trać świadomości ani na moment. Siedzisz dobrze?

Ulokowałam się tak, aby jak najmniej narażać się na niewygodę i nie urazić nogi oraz boku. Położyłam dłoń nad raną na żebrach, żeby w razie czego osłonić bok przed uderzeniem o brzeg kajaka. Drugą ręką złapałam się kajaka i wbiłam spojrzenie w nogę, żeby kontrolować upływ krwi.

- Siedzę dobrze. - Odpowiedziałam Finchowi - I normalnie aż mam ochotę namalować im na około bramki znaki ochronne przeciwko łakom, chociaż oczywiście tego nie zrobię, bo gdyby musieli uciekać z tych kanałów tym wyjściem to mieliby problem. Ale kusi mnie takie wredne zagranie.

- Nie traćmy czasu. A ty nie trać energii. Gotowa?

- Tak, gotowa. – Potwierdziłam - I przecież miałam gadać, więc się zdecyduj. Na takie gadanie się traci trochę energii.

- Gadaj. Jak najbardziej. Ale nie rób rytuałów.

Finch zaczął spychać kajak na głębszą wodę. Widać było, że siła loup-garou jeszcze była przez niego absorbowana, bo robił to bez wysiłku. Zwinnie wskoczył na swoje miejsce w kajaku i zaczął wiosłować.

- Możesz na przykład mówić, jakim jestem fenomenalnym facetem. Albo coś równie miłego. Przestanie mnie boleć.

Oślepiło nas światło, gdy kajak wypłynął na szeroką taflę Tamizy.

- Nie no mówiłam, że nie będę robić żadnych rytuałów, bo mogłabym tym ich wszystkich udupić. - Wyjaśniłam szybko.

- Bardzo cię boli? - Zatroskałam się o stan Fincha, bo przypomniał mi swoimi słowami, że przecież on także oberwał.

- Zapewne mniej, niż ciebie - odpowiedział wiosłując. - Mam w sobie łaczą energię. Ona działa jak niezły szot znieczulenia i adrenaliny. A jak się ty czujesz?

- Buzuje we mnie odpowiednia ilość gniewu, żebym prawie nie odczuwała bólu. – Odpowiedziałam.

- Świetnie.

Rzeką płynęły ciała. Unosiły się na wodzie twarzami w dół. Nad nami zaczęły krążyć jakieś skrzydlate istoty. Zbyt małe na anioły. Finch zamilkł i zaczął pracować wiosłami jak szalony. Chciał jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg. Ujrzałam, że cienie skrzydlatych stworzeń nad nami kilka razy już zdążyły zatoczyć koło nad naszym kajakiem, a gdy byliśmy mniej więcej w połowie drogi, zaczęły spadać, prosto w naszą stronę.

- Co to za małe cholerstwa?! - Wykrzyknęłam do O’Hary.

- Chyba te skorpiono-szarańcze, ale większe! Teraz jednak nie patrzę w górę! Zasuwam wiosłami!

- To ja w takim razie będę na nie patrzeć i informować cię na bieżąco! – Odkrzyknęłam.

Gdy rozpędzony kajak przeciął mniej więcej dwie trzecie szerokości rzeki na naszych plecakach wylądował jeden z tych skorpiono-paskudztw. Spojrzał na mnie paskudnymi oczami w wykrzywionej niby-twarzy. Jego zakończony kolcem jadowym ogon poruszał się za nim, niczym ogon kota.

Uznałam, że najwyższy czas coś przedsięwziąć.

Spojrzałam na maleństwo, niezbyt przyjemne maleństwo i odezwałam się w języku aniołów:

- Odstąp.

Przerośnięta kreatura patrzyła na mnie tą swoją wykrzywioną mordą, ale nie ruszyła się z miejsca. Albo mnie nie zrozumiała albo miała to gdzieś. Za to druga wylądowała za mną, na rufie. Poczułam jak jej ciałko opadło na tworzywo, z którego wykonany był kajak.

- Odejdźcie - ponownie odezwałam się w języku anielskim nadal próbując przekonać je słowami.

Finch wiosłował jak szaleniec. Robale, póki co nic nie robiły. Drugi brzeg zbliżał się coraz szybciej. Na kajaku wylądował kolejny okaz "niby-szarańczy". Tym razem prosto na ramieniu O'Hary.

- Jeden wylądował na twoim ramieniu - odezwałam się tym razem do Fincha i nie używałam już języka aniołów - Co mam zrobić? Pacnąć go czymś?

- Pacnij, ale tak, by nie dziabnął!

Rozejrzałam się po kajaku szukając czegoś czym mogłabym walnąć to cholerstwo tak, abym nie musiała dotykać tego dłonią. I znalazłam ułożone na dnie kajaka jakieś krótkie wiosło. Ktoś widocznie kiedyś je tam rzucił i zostało. Do wiosłowania w kajaku nadawało się średnio, ale może sprawdziłoby się jako wielka packa na latające paskudki. Złapałam je mocno sprawdzając uchwyt dłoni. Nie chciałam, żeby wyśliznęło mi się z ręki. Przycelowałam w stwora siedzącego na ramieniu Fincha i lekko się zamachnęłam. Chciałam strącić stworzenie i wrzucić je do wody, a nawet przytrzymać je tam chwilę, żeby je dokładnie zmoczyć. Być może nasiąknięte wodą skrzydełka utrudniłyby mu latanie.

Stwór oberwał i spadł do wody. Finch nie przerywał wiosłowania. A mnie coś udziabało w plecy. Najwidoczniej stwór siedzący za mną uznał mój atak na jego pobratymca jak uzasadnienie dziabnięcia mnie swoim jadowym kolcem. Ból był przeszywający, niczym wylanie na ciało kwasu.

- Na zimne, zgniłe, zzieleniałe i sparszywiałe paluchy Boggarta! Ten mały paskudek mnie udziabał! Taki jesteś wredny?! Podobno jesteś anielskim stworzeniem a zachowujesz się jak mały, paskudny diabeł! A kysz! Wynocha z łódki! I z moich pleców! - Wykrzykując te słowa wygięłam się i wykręconą do tyłu ręką zaczęłam machać szaleńczo, żeby pozbyć się stworzenia z pleców.

Wszystko zaczęło być dziwne. Rozmyte. Jakby uciekało mojej percepcji. Czułam, że moje ciało zaczęło wiotczeć, mięknąć, jakby ktoś przeciął mi wszystkie sznurki albo zamienił mięśnie w sflaczałą gumę. Rzeka stała się brzydką plamą brudnej, burej cieczy, a drugi brzeg, wysoki i wzmocniony betonowymi konstrukcjami, zaczął rozmazywać się jak farba pociągnięta rozpuszczalnikiem.

- O nie! - Jęknęłam. - Jestem naćpana.

Finch coś odpowiedział, ale jego słowa doszły do mnie zniekształcone. Jakby z oddalenia. A potem kajak zniknął, a ja siedziałam przy stole przygotowanym do posiłku.

- Łokcie! - Głos matki przywołał mnie do porządku.

- Przecież się nie podpieram. - Zaprotestowałam odruchowo i na wszelki wypadek położyłam obie dłonie na udach.

Czułam, że strasznie mi się pocą dłonie.

- Nie ociągaj się Emmo.

Mama postawiła przede mną talerz z obiadem.

- Wiesz, że dzisiaj ma przyjść do nas na herbatę madame Geraldine, aby porozmawiać o twojej karierze w balecie.

Wzdrygnęłam się na te słowa. Nie cierpiałam baletu i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, żadnej kariery ani niczego innego. Jednak najbardziej nie cierpiałam madame Geraldine, która była niemiła i krzyczała na wszystkim poza swoją ulubienicą Sophie. Jeśli się nad tym zastanowić to nie przepadałam także za Sophie.

Pogmerałam widelcem w talerzu, ale widząc wzrok mamy zaczęłam szybko jeść. Może wizyta madame nie okaże się taka zła. Madame powie mamie to co zawsze mówiła podczas lekcji, że się nie nadaję do baletu, mam dwie lewe nogi, dwie lewe ręce i nie potrafię poruszać się z wdziękiem. Wtedy mama przestanie posyłać mnie na lekcje i już nigdy więcej nie będę musiała oglądać madame Geraldine ani Sophie. I chociaż bardzo lubiłam pozostałe dziewczynki, które tam chodziły to byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie gdybym mogła zrezygnować z baletu. Zjadłam, odniosłam talerz do kuchni, umyłam ręce i poszłam do swojego pokoju.

Patrzyłam zdziwiona na mamę. Nie rozumiałam z tego nic a nic. Chociaż madame zawsze beształa mnie na lekcjach i mówiła różne nieprzyjemne rzeczy to mamie powiedziała zupełnie coś innego. Nic o lewych nogach i rękach, a o jakiś możliwościach i potencjałach? Wynikało z tego, że już nigdy nie uwolnię się od baletu i będę tam musiała ciągle chodzić. Chciało mi się płakać. Nie wiedziałam co robić.

Mama biegała po moim pokoju przetrząsając moje szafy.

- Gdzie jest twój kostium Emmo? No gdzie on może być!

Nie odzywałam, bo wiedziałam, że mama nie mnie pytała a mówiła sama do siebie. Poza tym nie odzywałam się, bo doskonale wiedziałam, gdzie był kostium. Nie chciałam kłamać, ale też nie mogłam powiedzieć prawdy, więc milczałam. Moje wcześniejsze kryjówki nie były za dobre, bo mama w końcu zawsze odnajdowała ukryty przeze mnie strój, ale tym razem najnowsza kryjówka przysporzyła jej sporo problemów. Jeśli nie uda jej się znaleźć mojego stroju na balet to ominie mnie dzisiejszy trening.

Mama się wyprostowała i spojrzała na mnie.

- No trudno. Nie znajdę go. – Powiedziała a ja z trudem powstrzymałam się od uśmiechu. – Emmo idź do piwnicy i przynieść z szafki twój stary kostium. Jeszcze się w niego zmieścisz.

W tym samym momencie poczułam chłód na całym ciele. Piwnica mnie przerażała. Zawsze mi się wydawało, że czaiło się tam coś strasznego. Światło nie docierało do jej zakamarków i zawsze bałam się, że nagle całkiem zgaśnie. Przełknęłam ślinę i zaczęłam się zastanawiać czy nie przyznać się mamie, gdzie schowałam mój strój, ale zdecydowałam się na piwnicę. Jeśli wbiegnę tam szybko, wyjmę rzeczy i szybko wybiegnę to przecież nic się nie stanie.

Podeszłam do drzwi prowadzących do piwnicy i otworzyłam je szeroko. Włączyłam światło, zaczerpnęłam tchu i szybciutko zbiegłam po schodach na dół. Dopadłam do szafki, żeby ją otworzyć, ale kiedy szarpnęłam za drzwiczki te nie otworzyły się jakby je coś blokowało od wewnątrz. Zaczęłam za nie szarpać jeszcze mocniej, ale one nadal ani drgnęły. Uderzyłam w nie dłonią i wtedy trzasnęły drzwi na górze. Podskoczyłam i odwróciłam się w tamtym kierunku, ale zanim zdążyłam tam pobiec, żeby sprawdzić co się stało usłyszałam skrzypnięcie od szafki, która jeszcze chwilę temu nie dawała się otworzyć. Ruszyłam w kierunku wyjścia i wtedy nagle zgasło światło. Potknęłam się w ciemnościach i zaczęłam krzyczeć ze strachu.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 11-03-2022, 19:21   #57
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Po dobiciu targu z fae Vannessa i Brigit mogły ruszyć dalej, przez mgły. Rudowłosa wojowniczka pchała motocykl, bo Szum Duchowy uniemożliwiał jego uruchomienie. Szły powoli, przez kłębiące się wokół nich mgły, a banshee towarzyszyły im, prowadziły przez tumany oparów. Billingsley wyczuwała nie tylko te trzy Odmieńca, ale jej zmysły wykrywały obecność wielu innych istot z rasy Fae. Ukrywających się gdzieś we mgle, poza zasięgiem tradycyjnych zmysłów wzroku, słuchu czy węchu.

We mgle łatwo było stracić poczucie czasu. Jakby szły przez coś, co zostało wyrwane z osnowy rzeczywistości, przez jakąś dziurę w "tu i teraz". Ale przynajmniej były względnie bezpieczne.

Jej towarzyszka milczała no i Vannessa nie miała o czym z nią rozmawiać. Zresztą banshee snujące się wokół nich niczym widma też nie sprzyjały konwersacji.

Po jakimś czasie, gdy Vannessa zaczynała czuć irracjonalną obawę, że już nigdy nie opuści tych mgieł, biały tuman wokół nich zaczął rzednąć. Jej oczy, do tej pory niemal bezużyteczne w gęstej jak zupa mgle, zaczynały dostrzegać zarysy kształtów wokół niej - krzaków, drzewa, jakiegoś kamienia, czegoś lub kogoś przemykającego gdzieś obok. Im wyraźniej widziała otoczenie, tym mniej Odmieńców wyczuwała wokół siebie Vannessa. W końcu pozostała już tylko ta banshee, z którą rozmawiały wcześniej, a gdy przez mgłę zaczęły przebijać się promienie słoneczne, również towarzysząca im fae zatrzymala się.

- Pamiętajcie o danej obietnicy - usłyszała Vannessa szept istoty, a potem poczuła, jak ta oddala się w głąb osnutego mgłami terytorium za ich plecami.

- Nie cierpię Odmieńców - powiedziała Brigit. - Nie cierpię ich niestałości i kapryśności rozwydrzonych dzieciaków. Ich przeklętej magii i tego, że każde z nich gra w te swoje gierki i pragnie krzywdy żywych.

Potem spojrzała na Vannessę.

- Dobrze się spisałaś. Dzięki.

Wokół nich świat nabrał realności i kolorów. Znajdowały się na jakiś polach z łanami falującej na lekkim wietrze trway. Słońce świeciło jasno. Nadal stało w tym samym miejscu, jak wtedy, gdy wchodziły we mgły. Za to Vannessie burczało w brzuchu i czuła, że jej ciało rozpaczliwie domaga się pożywienia. Brigit musiał też czuć to ssanie, bo zatrzymała motocykl przy rozłożystym, samotnie rosnącym na polu drzewie i zaczęła szperać w sakwie przewieszonej przez siodełko pojazdu. Wyciągnęła z niej ciasto, jakieś kanapki i szklaną, zakorkowaną butelkę z czymś, co wyglądało jak wino, albo sok.

- Trzymaj - podała część zapasów Vannessie i usiadła na ziemi wpatrując się w niebo i wystawiając twarz do słońca. Zaczęła jeść popijając z butelki, którą co jakiś czas podawała Vannessie.

Kiedy skończyły Brigit sprawdziła motocykl i udało jej się uruchomić silnik.

- Wskakuj. Nie wiem gdzie jesteśmy, ale do Filey nie może być już daleko. Tam - wskazała ręką kierunek - musi być jakieś skupisko ludzi.

Vannessa wiedziała, dlaczego Brigit tak przypuszcza. W niebo we wskazanym kierunku wznosiły się gęste wstęgi dymu, co oznaczało, że płonie tam jakieś miasteczko lub miasto.

* * *

Motor spisywał się bez zarzutu. Brigit, jako kierowca, również. Jechały jakąś zapomnianą dróżką, w pożałowania godnym stanie technicznym, jakimiś lasami i polami. Gdyby nie sytuacja można byłoby nazwać okolicę piękną.

Na pierwszych uciekinierów natknęły się pół godziny później, na skraju lasu. A właściwie na ciała. Kilka samochodów stało na drodze. Dwa z nich zderzyły się ze sobą. Na siedzeniach nadal widziały zakrwawione ciała pasażerów. Potłuczone szkło migotało na czarnym asfalcie niczym rozsypane diamenty. Za biorącymi udział w kolizji autami były kolejne - porzucone z pootwieranymi drzwiami lub wybitymi szybami, a w samochodach i wokół nich widziały ciala ludzi. Nad zakrwawionymi ciałami krążyły roje much.

Brigit zamiast przyśpieszyć zwolniła, a potem zatrzymała motocykl i z niego zsiadła. Podeszła do najbliższego trupa - młodego chłopaka w kolorowej, teraz zabrudzonej zakrzepłą krwią koszuli i przykucnęła przy nim. Zdjęła kas i zaczęła … obwąchiwać ciało.

- Coś jest nie tak. Za bardzo śmierdzi. Rozkład wygląda na dwa, może trzy dni.

Odwróciła się w stronę Vannessy.

- Czy jest możliwe, ze fae coś namieszały w czasie i szłyśmy przez te mgły więcej, niż nam się wydawało?

To było możliwe. Tak naprawdę nikt nie rozumiał magii Odmieńców. Czasami, Vannessa sama nie wiedziało skąd jej to przyszło na myśl, same Fae nie rozumiały swojego Lśnienia, swojego Glamour.

Nim zdążyła jednak odpowiedzieć Brigit wydarzyło się coś, co postawiło obie kobiety w kolejnych tarapatach.

W ich stronę zbliżał się … wierzchowiec. Ale ni był to zwyczajny koń, lecz szkielet konia obleczony w zaschniętą skórę. Na grzbiecie wierzchowca siedział ktoś, w zardzewiałej kolczudze - kolejny szkielet otoczony widmową, złowrogą poświatą. Za tym konnym, upiornym wojownikiem, z lasu wyłoniło się kilku następnych. Szkieletowate konie przenikały drzewa, widmowe ręce dzierżyły tarcze, topory i miecze ze znakami kojarzącymi się ze szczątkami widzianymi w muzeach. Normanowie, czy tam wikingowie.

- I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych - zacytowała Pismo Święte Brigit.

Widmowi jeźdźcy zobaczyli kobiety, spięli konie i ruszyli w ich stronę.


EMMA HARCOURT



Potknięcie się Emmy rozpocząło istny koszmar.

To, co działo się potem w głowie Emmy, było niczym kolejka górska prowadząca przez tunele koszmarów i najgorszych wspomnień z życia. Przeprawa przez rzeki cierpienia, smutku i traum. Umysł torturowany i dręczony przez sadomasochistyczny obłęd psychologiczny.

Kiedy się ocknęła, poczuła, że leży. Było jej zimno i ciepło - na przemian. Czuła też gorąc rozlewającą się z piersi - moc Pieczęci Jehudiela wróciła. Przez chwilę jej udręczony koszmarami umysł i zmysły nie potrafiły się odnaleźć w rzeczywistości, ale potem zobaczyła Fincha siedzącego koło niej.

Kiedy zobaczył, że otworzyła oczy, na jego wąskiej, wymizerowanej twarzy pojawił się uśmiech. Radosny i jeden z piękniejszych uśmiechów, jakie widziała Emma. W oczach O'Hary zapłonęła autentyczna ulga i radość.

- Zaczynałem się martwić - powiedział, siląc się na ten swój czasami irytujący, żartobliwy ton.

Leżała na czymś, co było chyba materacem. Nad sobą widziała jakiś sufit. Osmalony przez płomienie, z łuszczącą się farbą. Czuła zapach dymu, spalenizny oraz słodkawą i mdlącą woń psującego się mięsa.

- Napij się - Finch podał jej plastikowy kubek wypełniony czymś słodkim, lekko wygazowany i ciepławym - cola lub pepsi. - Ma też energetyka i elektrolity. Musisz odzyskać siły. Dasz radę coś zjeść?

Chciała odpowiedzieć ale przez zeschnięte na wiór gardło wyrwał sie jej jedynie jakiś chrapliwy ni to jęk ni to charkot. Nie miała również sił, aby dać znać głową.

- Dobra - Finch dotknął jej czoła. - Poleż chwilę. Pieczęć wróciła do gry więc zaraz poczujesz się, jak irlandzki koń przed wyścigami. A ja ci opowiem, co zaszło, bo zapewne potem mnie o to i tak wypytasz.

Finch usiadł koło niej. Ujął jej dłoń w swoją. Miał ciepłą skórę, może nawet gorącą. Jakby się nad tym zastanowić też nie wyglądał najlepiej.

- Dzięki twojej ochronie żaden z tych potworków, szarańczy jak ją nazwałem, mnie nie ukąsił i udało mi się dobić do drugiego brzegu. Tam, sam nie wiem jakim cudem, ale chyba resztką mocy mojego ojca i jego siły, wywlokłem ciebie i nasze plecaki na nabrzeże. Przeciągnąłem cię do jednego z budynków, który wyglądał na taki, co nie zawali się nam na głowy. To był sklepik z pamiątkami. Ale z poduszek i kocy zrobiłem ci posłanie. Potem opatrzyłem ranę, oczyściłem tym, co udało się tutaj znaleźć i czekałem, aż się ockniesz. Minęło, jak na moje oko, jakieś sześć może siedem godzin od akcja na kajaku.

Dopiero teraz zorientowała się że Finch siedzi w samym podkoszulku i spodniach.

- Wpadłem do wody, jak ostatnia sierota - wyjaśnił, widząc jej spojrzenie. - Rozwiesiłem ubranie, żeby wyschło. Co więcej, znalazłem nam środek transportu. Na podwórku. Ktoś tam zostawił kilka rowerów. Mogę obejrzeć bandaże?

Nie czekał na odpowiedź. Zwinnymi i sprawnymi palcami sprawdził jej opatrunki - jeden na ranie postrzałowej, drugi w miejscu, gdzie dziabnęła ją szarańcza. Kiedy skończył, spojrzał na nią z troską i ciepłem w oczach. To było naprawdę spojrzenie kogoś, komu strasznie zależy na drugiej osobie. Kogoś, kto wpadł po uszy w studnię uczuć. I utonął w niej z radością.

- Jak się czujesz? Będziesz w stanie coś wypić?

Emma czuła, że Pieczęć robi swoje. Płynąca z niej energia działała jak … wiadro kawy, końska dawka środków przeciwbólowych czy jakiegoś świństwa, które powodowało, że człowiek czuł się tak, jakby mógł przenosić góry, rzucać skałami, rozbijać wrogie armie w puch. Pierwszy raz, być może przez jad szarańczy, czuła Pieczęć tak silnie, tak intensywnie, jak jakiś dopalacz czy adrenalinowy kopniak. Nic dziwnego, że plany Kopaczki i Fincha zazwyczaj są mniej więcej tak finezyjne, jak walenie młotkiem i równie przemyślane, jeśli płyną na fali tego, co dawała Pieczęć.

- Jak tylko będziesz w stanie iść, będziemy musieli ruszać dalej - uśmiech zniknął z twarzy Fincha i zastąpiła go troska. - W "Radości" mają jakieś kłopoty. Ale Alicja jest już na nogach i pomaga je ogarnąć, cokolwiek tam się nie dzieje. Kazał ci podziękować za to, co dla niej zrobiłaś w sprawie Harry'ego. A mi kazała ruszyć tę starą, leniwą i chudą dupę jak najszybciej. Myślisz, że Kopaczka ma jakąś obsesję na punkcie mojego tyłka? Często o nim wspomina, jak się nad tym zastanowić. Jak ja o twoim tyłeczku, prawda?

Zrobił błazeńską minę, która trochę nie pasowała do jego marsowego oblicza. Starał się, jak zawsze, utrzymywać humor, ale Emma wiedziała już, że to sposób Fincha na udawanie twardziela i metoda radzenia sobie z wypełniającą go energią Pieczęci.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-03-2022, 18:26   #58
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy się obudziłam koszmar ulotnił się jak resztki snu. No może nie do końca, bo pierwszą część, tą, która przypominała mi moje lekko tylko zmodyfikowane wspomnienia z dzieciństwa pamiętałam dość dobrze, za to cała reszta istniała gdzieś tam poza moją świadomością. To znaczy wiedziałam, że widziałam i doświadczyłam straszliwych, pokręconych okropności, ale kiedy próbowałam sobie przypomnieć szczegóły wszystko się zamazywało i rozmywało w jeden bezkształtny zlepek niedoprecyzowanych wrażeń i uczuć.

Leżałam tak przez chwilę jak człowiek, który tuż po przebudzeniu potrzebuje chwili, żeby odkryć, iż sen się skończył a zaczęła się jawa i rzeczywistość, w której to trzeba zwlec tyłek z wyrka i ruszyć do swoich obowiązków.

Uświadomiłam sobie, że musiałam dać niezły popis swoim zjazdem, bo Finch strasznie się ze mną cackał jakbym tam miała co najmniej zejść z tego świata. Musiał się naprawdę wystraszyć, bo wyrzucił z siebie taką ilość słów z taką prędkością, z jaką ja zwykle mówiłam.

Przeturlałam się ostrożnie na bok tak aby nadal leżąc móc napić się z kubka i nie oblać przy tym.

- Co? – Powiedziałam do O’Hary, kiedy już zwilżyłam wysuszone gardło.

To wszystko co byłam w stanie powiedzieć na ten jego słowotok.

- Co, co? - Widząc, że poczułam się lepiej usiadł na ziemi. Widziałam jaki był wymęczony. Najwyraźniej opieka nade mną musiała go kosztować sporo sił. - Zalałem cię taką falą słów, że nie wiem do czego to "co?" się ma tyczyć.

- Uszczypnij mnie. – Poprosiłam.

- Eee? Po co? – Wyraźnie się zdziwił.

- Muszę jakoś się upewnić, że to jest rzeczywistość a nie jazda w moim umyśle. – Wyjaśniłam.

- Buziak może być? - Cmoknął mnie w czoło.

- Tak właśnie byś powiedział gdybyś był moją imaginacją. – Zauważyłam.

Uszczypnął mnie lekko, ale wyczuwalnie w ramię. Przekonało mnie to w pewnym stopniu.

- No powiedzmy, że to koniec moich przygód w świecie koszmarów. Na ten moment oczywiście. – Musiałam czemuś zawierzyć, żeby nie ześwirować.

Spróbowałam usiąść podpierając się przy tym ręką. Udało mi się. Rozejrzałam się po otoczeniu stwierdzając, że znajdowaliśmy się w jakimś zdewastowanym sklepie.

Spojrzałam na Fincha i jego wymęczone oblicze.

- A teraz mów prawdę, co się wydarzyło od momentu jak mnie użądlił ten mały, wstrętny, latający robal? – Zażądałam.

- Dokładnie to, co powiedziałem Em. Nic więcej. No może, poza tym, że i mnie jeden dziabnął. – Przyznał.

- Jak to?! Kiedy?! To jakim cudem udało ci się tutaj dotrzeć razem ze mną?! – Zdenerwowałam się, bo moje poświęcenie na nic się nie zdało i O’Hara też oberwał.

- Pieczęć albo dar niedźwiedzia. A może wprawa w przeżywaniu traumy. - Wzruszył kościstymi ramionami. - Chcesz jeszcze wody?

- Tak. Kiedy cię użądlił? Jeszcze na wodzie czy później? – W sumie to do niczego nie była mi potrzebna ta wiedza, ale chciałam się dowiedzieć.

- Jak wysiadaliśmy. Gnojek.

- To wtedy wpadłeś do wody? – Zapytałam.

- No mniej więcej. I chyba to trochę pomogło. Nie wiem, nie ma pojęcia. Chcesz jeszcze pić? - Finch się zaczął powtarzać.

- Tak. Już mówiłam, że chcę. Wezmę sobie. – Machnęłam lekceważąco dłonią, bo to było dla mnie dość mało znaczące w tej chwili.

Podniosłam się jednak na nogi i zaczęłam szukać swojego plecaka, żeby przestał w końcu do tego wracać.

- Jak nie chcesz o tym mówić to po prostu to powiedz, a nie zmieniasz temat. – Wytknęłam mu to obsesyjne zainteresowanie moim stanem nawodnienia, które moim zdaniem miało na celu odwrócenie mojej uwagi od innych kwestii.

- Nie zmieniam tematu - uśmiechnął się. - Po prostu powiedziałem wszystko.

Wzięłam swój plecak, przytachałam na posłanie, na którym się ocknęłam. Klapnęłam sobie z powrotem na miejsce i wyjęłam swoją butelkę z wodą. Zaczęłam pić małymi łyczkami. Kiedy ugasiłam pragnienie zagaiłam:

- To czemu mam wrażenie, że coś pominąłeś? Czy to tylko moja paranoja czy rzeczywiście czegoś nie chcesz mi powiedzieć?

- Paranoja? - zaśmiał się cicho. - Nie nazwałbym tego paranoją. Raczej niechęcią do utraty kontroli. Starasz się wtedy łatać wszystkie dziury, jak moja babcia, skarpetki.

Wstał z miejsca.

- Mają tutaj colę i energetyki, jakbyś chciała. I kibelek. Tam, na zapleczu. Działa hydraulika, więc nie jest źle. Przynieść ci? Znaczy colę lub energetyk, a nie kibel czy hydraulikę.

- Nie, no, sama sobie wezmę. A dopytuję tak mocno, bo wyglądasz naprawdę kiepsko, w sensie na straszliwie wymęczonego i chciałam się dowiedzieć, dlaczego, ale jak mówisz, że nie kryje się pod tym nic więcej to chyba powinnam sobie darować. – Może i powinnam, ale czy tak zrobię?

Zakręciłam butelkę i schowałam ją do plecaka.

- A co z tą Alicją i “Radością”? Wiesz co się tam wydarzyło? - Teraz to ja zmieniłam temat.

- Nie. Niestety. Ale wygląda na to, że Alicja czymś się mocno przejmuje. Coś tam się komplikuje. Prosiła, byśmy ruszyli do nich najszybciej, jak tylko damy radę. Nawiązaliśmy więź tylko na chwilę, bo utrzymują tę barierę, która ma utrudnić ich namierzenie czy coś.

- Jeżeli to coś pilnego to nie damy rady im w tym pomóc, bo zejdzie nam cholernie dużo czasu zanim tam dotrzemy. Jeszcze się nawet nie wydostaliśmy z miasta.

Nerwowo potarłam czoło zmartwiona tym faktem.

- Powinieneś odpocząć. - Stwierdziłam stanowczo - A ja rozejrzę się po tym miejscu.

- Nie wychodź za bardzo na zewnątrz. A ja mam siłę pojeździć na rowerze.

- Nie zamierzałam wychodzić na zewnątrz tylko rozejrzeć się w środku. W tym czasie możesz się przecież zdrzemnąć albo chociaż poleżeć sobie trochę. - Zauważyłam.

- Dobra. To sobie posiedzę i popatrzę, jak się kręcisz, okay?

- A nie możesz się położyć?

Wstałam i zaczęłam sprawdzać swoje rany uciskając je lekko dłonią. Tę na boku, tę na udzie i nawet sięgnęłam na plecy do ugryzienia po robaczysku.

Pieczęć zrobiła swoje. Nie wyczuwałam już niczego więcej poza świeżymi bliznami.

- Hmmm. Wyczuwam swoją Pieczęć silniej niż dotychczas, a ty wyglądasz na wyczerpanego, jak wtedy, kiedy przywróciłeś do życia Alicję. Do tego nie chcesz odpocząć i mam wrażenie, że zaraz polecisz do WC podcierać mi tyłek. Czy ja umarłam? - Pytanie zawisło w powietrzu a ja spojrzałam Finchowi prosto w oczy przytrzymując dłużej to spojrzenie.

- Nie! - zaśmiał się, tym razem naturalnie i szczerze. - Oczywiście, że nie. Po prostu byłaś poważnie ranna. Kula w nodze. Jad jakiegoś cholerstwa. Ale nie, nie umarłaś. Po prostu, jak zawsze, robiłem, ile trzeba nie patrząc na to, że zabiera mi to mnóstwo energii. A potem siedziałem koło ciebie i próbowałem, nie wiem, jak to powiedzieć, zasilać twoją Pieczęć. Ty się na nią zamykałaś tak długo, że teraz, gdy jest potrzebna, ciężko ci ją wykorzystywać, szczególnie gdy jesteś nieświadoma.

- Aha. Widzisz lepiej powiedzieć mi wszystko od razu niż pozwolić mojej wyobraźni uzupełniać luki. - No i nie mógł tego powiedzieć mi od razu?

Podeszłam do niego, usiadłam naprzeciwko i zarzuciłam mu ręce na szyję bezceremonialnie przyciągając go do siebie.

- A to co? - Spojrzał na mnie zaskoczony, ale odwzajemnił objęcie przytulając mnie do siebie.

- O nie! Czyli to też sobie wymyśliłam? Moja jazda w głowie zaczęła się dużo wcześniej niż przypuszczałam. – Przez moment poczułam się dziwnie niepewnie.

- Co. Nie - zaśmiał się. - Chodzi ci o naszą "kawę?". To było jak najbardziej realne. I niesamowite, jeśli mam być szczery.

- To co się tak zmieszałeś przytulaniem? Pomyślałam sobie, że to też miało miejsce tylko w mojej wyobraźni.

- Nie, no po prostu zaskoczyłaś mnie. - Pocałował mnie w czoło. - Tak zwyczajnie.

- Wyglądasz jakbyś potrzebował tego, żeby ktoś cię przytulił. - Stwierdziłam i uściskałam go jeszcze raz.

- To zawsze tak wyglądam przecież. Wymęczony gryzipiórek, czy coś w ten deseń. Ale faktycznie - uścisk niczego sobie. Dodaje energii.

- To w takim razie dziwne, że wszyscy ludzie nie biegają za tobą, żeby cię przytulać.

Mówiąc to puściłam go, wstałam i zaczęłam przetrząsać sklepik w poszukiwaniu picia i jedzenia oraz innych przydatnych rzeczy.

To był jakiś sklepik z pamiątkami. Znalazłam tutaj jednak sporo słodkich przekąsek i różnych napojów. Większość w opakowaniach najbardziej popularnych marek w UK po Fenomenie.

Zjadłam sobie trochę ze znalezionych rzeczy resztę wpakowałam po równo do swojego i Finchowego plecaka. Wypiłam energetyka, resztę ustawiłam równo na jakimś parapecie zastanawiając się czy któreś z nich zabrać. Plecaki miały ograniczoną pojemność, do tego napoje swoje ważyły, ale warto się było zastanowić czy wziąć część ze sobą.

Potem poszłam skorzystać ze wspomnianego wcześniej kibelka. Szczególnie zależało mi na umywalce, aby opłukać ręce, twarz i być może górną część ciała oraz stopy, jeśli wody by wystarczyło. Poza tym przebrałam spodnie i koszulkę, które były podarte i pobrudzone krwią. Krew spłukałam tak na wszelki wypadek a podarte mokre ciuchy chciałam najpierw wyrzucić, ale potem pomyślałam, że nie powinnam wybrzydzać, bo po zszyciu mogłyby mi jeszcze posłużyć, więc wywiesiłam je do wyschnięcia.

Po tych zabiegach wróciłam do O’Hary.

Ten łobuz Finch nie odpoczywał. Siedział na jakimś przewróconym regale i ze skupieniem na twarzy przeglądał mapę rozłożoną na kolanach. Przy okazji zajadał jakiegoś batona.

- Lepiej się już czujesz, Em? - podniósł wzrok i spojrzał na mnie.

- Oczywiście, że czuję się lepiej. Nie umarłam, wydobrzałam, najadłam się, napiłam, skorzystałam z łazienki, przebrałam się i już nigdy nie będę musiała chodzić na lekcje baletu. – Odparłam siadając obok niego.

- Lekcje baletu? - Skupił się na tym ostatnim, chyba nie bardzo łapiąc o co mi chodziło.

- No tak, bo mój koszmar przypomniał mi moje lęki z dzieciństwa i między innymi te nieszczęsne lekcje baletu, ale teraz jak oprzytomniałam to już wiem, że to przeszłość, do której nie ma potrzeby wracać. Było, minęło i nikt mnie do tego nie zmusi, nawet jad jakiś tam anielskich pszczół. Zresztą on tylko wydobył te wspomnienia, bo przecież to nie działo się naprawdę. A jak ty się czujesz? I co tam tak przeglądasz? - Zajrzałam mu przez ramię. - Szukasz dla nas trasy?

- Szukam najlepszych alternatyw, żeby uniknąć przepraw przez rzeki i inne chaszcze. Unikać głównych tras, bo tam na pewno jest najwięcej … strasznych rzeczy. Rowery pozwolą nam też na uniknięcia zatorów. Ale jesteśmy wystawieni na ataki. Liczę na to, że Pieczęcie zrobią swoje i nie będzie nieprzyjemnych sytuacji, ale… - zatrzymał się w pół słowa, jakby wpadł na jakiś pomysł. - Emm. A powiedz. Twoje zdolności fantoma chronią cię przed celestianami? Bo ta szarańcza mogła cię dostrzec, ale być może to przez ranę i kajak i to, że machnęłaś wiosłem by mnie ochronić. Więc, jak to z tą twoją mocą jest?

- Nie mam pojęcia. – Przyznałam - Nie próbowałam ukrywać się przed nimi, bo od razu założyłam, że moja moc ukrycia nie działa na nie. Nie wiem czy błędnie czy nie.

- Warto poeksperymentować - zmrużył oczy, jak dzieciak przed zrobieniem psikusa. - Ale czy warto ryzykować?

- Jak się okaże, że jednak mnie widzą to mogą mnie znowu dziabnąć i wtedy dostanę kolejną jazdę. Obnażenie moich lęków z dzieciństwa było nieprzyjemne, ale do zniesienia, jednak jak tym razem dostanę traumę z czasów dojrzewania to może być gorzej. – Średnio mi się spodobał jego pomysł.

- Dobra. Nie ryzykujmy. Zasuwamy na rowerach, jak tylko będziemy gotowi.

- Jakbyś wymyślił jakiś dobry plan to może byłabym skłonna spróbować. No i bardzo optymistycznie założyłeś, że potrafię jeździć na rowerze.

- A nie potrafisz? - spojrzał na mnie zaskoczony. - No to będziemy dreptać. Trudno. Możemy wziąć jeden rower i wrzucić na niego plecaki. Będziemy mieli mniej do targania.

- Nie no potrafię, ale nie wiedziałeś tego planując dalszą drogę. - Wskazałam na niego palcem przy słowach “nie wiedziałeś” - Chociaż ze sto lat nie jeździłam. Co najmniej.

- No, aż tak staro nie wyglądasz - mrugnął do mnie wyraźnie dając znać, że żartował. - Co najwyżej na nieco styraną życiem osiemdziesiątkę. Ja to taki sto dwudziestolatek z wyglądu.

- Chciałbyś - odpowiedziałam żartem na jego żart.

- No dobra. Sto pięćdziesiąt? - zrobił łobuzerską, żartobliwą i błagalną minę, jak ktoś, kto liczy na łaskawy wyrok.

- Myślę, że tak ze sto czterdzieści. - Nie utrzymałam pokerowej twarzy i uśmiechnęłam się jak to powiedziałam.

- Uff. Słowa, które dodają otuchy. - odpowiedział uśmiechem, który objął zarówno twarz, jak i oczy.

- Nadal mi nie odpowiedziałeś, jak się czujesz? – Przypomniałam sobie.

- Tak jak wyglądam, czyli bosko. Jak Xolotl.

Przyjrzałam mu się. Może i przez tą szczupłość czy wręcz chudość mógłby przypominać nieco szkielet, ale głowę miał zdecydowanie ludzką, żadnego podobieństwa ani do psa, ani do małpy.

- Dość wymijająca odpowiedź, więc zinterpretuję ją po swojemu. – Zagroziłam.

- Wiem. Gotowa do drogi?

- Tak, ale jak mamy ruszać to jeszcze raz skorzystam z łazienki, póki mam do niej dostęp. – Podniosłam się na nogi.

- Leć. W sumie to ja też skorzystam. Ale później.

Poszłam korzystać, ile się dało, żałując, że nie mogłam poużywać jej na zapas. Wróciłam do pomieszczenia, do Fincha i sprawdziłam swój plecak, czy wszystko było schowane i czy nie zapomniałam niczego dopakować. Znalazłam jakąś torbę i schowałam tam swoje jeszcze mokre, przeprane ubrania. Do tego chciałam zabrać stąd jak najwięcej znalezionych zapasów. Już wcześniej poupychałam dodatkowe batoniki do plecaka swojego i Fincha a teraz próbowałam jeszcze coś tam upchnąć.

Finch tymczasem w końcu leniuchował, czyli starał się wypocząć i odzyskać siły.

- Jestem gotowa - Przysiadłam się do O’Hary, kiedy już ogarnęłam siebie i zapasy.

Spojrzał na mnie, uśmiechnął się dziwnie, zaśmiał pod nosem.

- No to chodź. Pokażę ci to i owo.

- Hmmm. Już widziałam to i owo.

- Rowery - mrugnął. - Sama zaczęłaś dosiadając się i oznajmiając, że jesteś gotowa. W sumie to mamy czas na kawę, ale tę czarną i zaparzaną, a nie naszą. Jeśli chcesz możemy dać sobie jeszcze kilka chwil.

- Jak potrzebujesz jeszcze chwili odpoczynku to bez problemu możesz mi się do tego przyznać. Nie martw się. Nikomu nie powiem, że zdarza ci się jak człowiekowi czasem odpocząć. - Uśmiechnęłam się przyjacielsko na potwierdzenie moich słów.

- Nie. W sumie już jest ok. Tylko trochę mi się nie chce ruszać. Boję się tego, co na zewnątrz i tego, co może nas czekać w "Radości" - przyznał. - Jedźmy jednak. Trzeba temu stawić czoła.

- I tak będziemy musieli zatrzymać się kilka razy na odpoczynek.

Kiwnął głową i zaprowadził mnie przez zniszczone drzwi na podwórze, gdzie faktycznie na stojaku stało kilka rowerów.

- Wybieraj - wskazał ręką znalezisko. - Ale ten różowy jest mój. Żeby nie było. Ten z misiami panda i króliczkami i koszyczkiem w marchewki.

- To ja biorę ten granatowy. - Wskazałam ręką wybrany rower - Też ma koszyk to dołożę tam trochę dodatkowych rzeczy. Zaraz wracam. Poza tym musimy znaleźć nożyce do metalu, żeby przeciąć łańcuchy.

Wszystkie rowery nadal były przypięte łańcuchami.

- Voila! - Finch podszedł i zerwał łańcuchy mocnym szarpnięciem. - Odrobina siły niedźwiedziołaka nadal jest we mnie no i Pieczęć działa, jak trzeba. Weźmiemy słodycze. Dzieciarnia w "Radości" będzie zachwycona.

- Ok. - Zatrzymałam się w pół kroku, kiedy zobaczyłam akcję Fincha, ale później znowu ruszyłam do sklepiku, żeby zabrać zgromadzone już wcześniej zapasy i upchnąć je w koszyku wybranego roweru.

Plecak założyłam na plecy i trzymając kciuki za moją umiejętność jazdy na rowerze wlazłam na siodełko. Obejrzałam się, żeby sprawdzić czy Finch rzeczywiście zabrał dla siebie różowy rower tak jak twierdził, że uczyni.

Rzeczywiście. Przygotowywał go do jazdy i znosił do koszyczka rzeczy.

Poczekałam aż Finch skończy i ruszy.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 23-03-2022, 18:35   #59
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Ruszyliśmy na zdewastowane, na pół spalone ulice. Lawirując rowerami pomiędzy wrakami samochodów, ciałami, gruzami. Co chwila widzieliśmy Skrzydlatych i szarańczę, która przeczesywała zdewastowane miasto. Anioły szybowały nad dachami, nad gruzowiskami a szarańcza przesiadywała, niczym stada ptaków, na nieruchomych, żywych londyńczykach. Kilka razy posłańcy Niebios zbliżali się do nas, ale wyczuwając, zapewne, emanacje Pieczęci Jehudiela, oddalali się w swoją stronę.

Finch jechał pierwszy, przez apokaliptyczne zgliszcza. Niezbyt szybko, aby nie wywrócić się na jednej z licznych pułapek dziurze, kawałku gruzu, zerwanym zderzaku czy oponie albo ciele. Często spowijały nas kłęby dymu z płonących budowli. A kiedy wyjechaliśmy z jednej z nich zauważyliśmy nowe okropieństwo.

Na jednej z alei zgromadzili się ludzie. Szli, niczym zahipnotyzowani lub w jakimś transie. W poszarpanych ubraniach a czasami nawet półnadzy i do tego poranieni. Śpiewali coś, co brzmiało jak pieśni religijne. Szli prosto w stronę czegoś dużego, co miało kilka par skrzydeł lśniących jakimś blaskiem. Pośrodku tych skrzydeł widziałam jedno wielkie oko. Oko, które jasnym promieniem światła wabiło, kusiło i przyciągało.

Kiedy jakiś z ludzi zbliżał się do skrzydlatego stworzenia, klękał przed nim, a Posłaniec Niebios spoglądał na tego człowieka. W chwilę później nieszczęśnik stawał w płomieniach i odbiegał w bok wrzeszcząc przeraźliwie, by po kilku krokach rozpaść się w popiół i pył.

Finch zjechał z głównej alei kierując rower w boczną ulicę.

Prędko skręciłam za nim, tak szybko, że omal się nie wywróciłam przy tym manewrze. Udało mi się jednak zapanować nad pojazdem.

- Wszystko ok? - Finch zaczekał na mnie, upewniając się, że wszystko było w porządku.

- Tak. Nie wyglebiłam się. Oddalmy się stąd jak najszybciej.

- Czytasz mi w myślach - zaczął zawzięcie pedałować w dół ulicy nie zważając na wraki i szczątki.

Umilkłam i starałam się utrzymać jego tempo.

Nie musiałam długo się wysilać, bo po przejechaniu może pół mili Finch zwolnił i zatrzymał się koło jednej z kamienic, która zdawała się być nietknięta przez niszczycielskie żywioły przebudzone przez Celestianów.

- Dobra, jeszcze pięć mil i znajdziemy się na obrzeżach.

Gdzieś niedaleko usłyszeliśmy serię wystrzałów. Finch spojrzał na mnie, wyraźnie zaskoczony.

- Kto to może być?! - Ja też byłam zaskoczona.

- Chcesz sprawdzić?

- Nie wiem czy chcę, żeby ktoś znowu do mnie strzelał. – Przyznałam.

- A ja akurat wiem, że na pewno tego nie chcę. Omijamy?

- Nawet jak tam walczą jacyś ludzie, to czy damy radę im pomóc? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Raczej mała szansa? Albo duża. Jedźmy w swoją stronę. Skupmy się na celu.

- To prowadź. – Zgodziłam się.

Ruszyliśmy dalej. Skierowaliśmy się tak jak mówił Finch na obrzeża. Słońce przypiekało nam plecy, wysiłek fizyczny i żar bijący od pożarów wytapiał z nas ostatnie krople potu, ale kiedy minęliśmy gęstą zabudowę blokowisk i wjechaliśmy w szeregowe domki przedmieść, pożary nie były już codziennością. W niektórych miejscach okolica wydawała się wręcz być nietknięta przez apokalipsę. Ale to były pozory. Wszędzie polowały skrzydlate stwory, które mnie pokłuły. Ale w pewnym momencie zobaczyliśmy jeszcze coś nowego: unoszący się w powietrzu przed nami okrągły kształt ze skrzydłami. Niczym wielka głowa zawieszona na skrzydełkach. Znajdował się od nas może z milę unosząc nad zabudową przedmieść. Nagle głowa rzygnęła strumieniem ognia w dół, niczym smok, podpalając ulice i domy pod nią.

- O kurde! - Wyhamowałam - A cóż to za cholerstwo?! I jak je ominiemy?

Spojrzałam w stronę Fincha.

- Mam nadzieję, że nie kusi cię, aby jechać w tamtą stronę? - Zapytałam podejrzliwie.

- A weź, daj spokój. W życiu! Cholerstwo leży na naszej trasie. Musimy się przyczaić, albo to ominąć. Możemy nadłożyć kilka mil, ale nie wiem jak dobrze widzi i czy nasze Pieczęcie wystarczą, aby nas nie usmażyło na węgiel.

- Omińmy to naprawdę szerokim łukiem. – Zaproponowałam - Nie wygląda jakby się miało stąd szybko ruszyć i nie wiemy jaką trasą będzie się przesuwać, jeśli już się ruszy.

- Piękna i mądra - zgodził się, siląc na wesołość, chociaż wiedziałam, że gotował się bardziej niż teren owiewany przez płomienie wyrzygiwane przez potworność.

Skręcił rowerem w kolejną ulicę. Kiedy przejechaliśmy jakieś trzysta jardów i wjechaliśmy w wąską, ładną kiedyś ulicę zaczęło wydawać mi się, że z mijanych domów obserwowały nas czyjeś oczy. Za zasłonami i roletami mignęły mi wystraszone twarze ukrywających się mieszkańców. Ta dzielnica była nadal zamieszkana.

Zacisnęłam zęby. Ci ludzie byli zbyt przerażeni, żeby uciekać, więc prawdopodobnie zostaną wkrótce usmażeni przez tą wielką głowę. A ja nie mogłam nic na to poradzić, przynajmniej nie w tej chwili. Jedynym wyjściem był finchowy plan zapobiegnięcia temu wszystkiemu zanim się to wydarzy. Powtarzałam to sobie w myślach, kiedy mijaliśmy osiedle.

Nikt z ukrywających się nie zareagował na nasz widok, więc szybko wyjechaliśmy na wylotówkę z Londynu, ale tutaj znów pojawiły się problemy. Setki samochodów stały w korku, niektóre z nich były wbite w inne samochody. Jedna wielka kraksa. Potłuczone szkło walało się wszędzie, do tego widziałam leżące ciała i plamy krwi, a także ślady na pojazdach wyglądające, jakby ktoś pociął blachy palnikiem. To wszystko wyraźnie wskazywało, że Skrzydlaci zrobili sobie tutaj polowanie. Nawet przejazd rowerem był dla nas wyzwaniem. Musieliśmy zsiąść z siodełek i pchać rowery koło siebie. Mijaliśmy opuchnięte ciała, które szeroko rozwartymi martwymi oczami obserwowały nasz marsz. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Wszyscy zamordowani podczas daremnej próby ucieczki z metropolii.

Finch zaklął szpetnie, jakby do siebie, pełen wściekłości, którą musiał z siebie wyraźnie wyrzucić. Ja milczałam, ale płacz dławił mnie w gardle.

Po dłuższej chwili przeszliśmy przez to cmentarzysko wsiedliśmy na rowery i zjechaliśmy w pola oraz zagajniki żywopłotów okalające tereny wokół Londynu. Finch zatrzymał się na rozwidleniu, zdjął maskę i zaczerpnął powietrza. Otarł pot z twarzy i wystawił ją do słońca świecącego jak zawsze w tym samym punkcie na niebie.

- Muszę odsapnąć - wyjaśnił. - Nie mam pojęcia, ile jechaliśmy przez Londyn, sześć czy siedem godzin, ale mam dość. Tam - wskazał stary, turystyczny przystanek dla rowerzystów - możemy chwilę posiedzieć. Ma daszek. Ochroni nas przed słońcem.

O'Hara nie wyglądał najlepiej. Upływ czasu zdradzała jego twarz, zarośnięta na oko trzydniową szczeciną. Chociaż jeśli się nad tym zastanowić to ten wygląd oscylował gdzieś blisko jego normalnego stanu, bo miał on w zwyczaju nie dosypiać, nie dojadać i za mało odpoczywać.

Pokiwałam tylko głową zgadzając się na jego propozycję odsapnięcia. Zdjęłam maskę, odgarnęłam włosy z twarzy i ruszyłam powoli w stronę wskazanego przystanku.

Finch wyjął puszkę picia, jakiegoś batona i zaczął jeść wpatrując się w panoramę zdewastowanego, ogarniętego pożarami miasta. Milczał.

Przysiadłam się obok. Też wyciągnęłam coś do picia, ale wybrałam wodę zamiast słodkiego napoju. Także odpakowałam sobie jakiegoś batonika i zaczęłam go jeść, chociaż tak naprawdę nie czułam specjalnie głodu. Finch milczał, więc i ja milczałam.

- Ogarniemy to jakoś, prawda? - Zapytał niespodziewanie patrząc na mnie. - Uda nam się ocalić tych wszystkich nieszczęśników?

- No oczywiście. - Powiedziałam z przekonaniem. - Przecież masz plan. I to tym razem taki porządny a nie w stylu przyjmowania ognia na klatę. I to wszystko się nie wydarzy. I nikt z nich nawet nie będzie się domyślał czego udało im się uniknąć. I nie będzie wiedział, ile tobie zawdzięcza. Wszystko zgodnie z planem. – Pokiwałam potakująco głową.

- Nie mi, Emm. Nam. Bez ciebie mój plan byłby przyjmowaniem ognia na klatę, bo nie ma co ukrywać zbyt bystry to ja nie jestem, nieprawdaż?

- No, ale to ty układałeś ten plan i podobno już wykonałeś z niego pierdyliard kroków. Tak mi przynajmniej mówiłeś.

- No, ale ty dodałaś motywacji, wiary w powodzenie i zdrowego rozsądku - spojrzał na mnie czule. - Nawet nie wiesz jaką mam teraz cholerną ochotę na to, aby cię pocałować i przez chwilę zapomnieć o tym syfie i zniszczeniu wokół nas.

- Obściskiwanie się na przystanku to klasyka. - Uśmiechnęłam się.

- To fakt. - Zgodził się. - Ale też szansa, aby na chwilę poczuć coś miłego i pięknego.

- Nie wiem co mam odpowiedzieć na te twoje romantyczne bajanie. – Mój uśmiech zmienił się w nieco bardziej żartobliwy.

- Prawdę - też się uśmiechnął. - Jaki jestem mądry, przystojny i męski. I ja bardzo za mną szalejesz.

Mrugnął żartobliwie okiem.

- Wiesz. Nawet jeśli będziesz kłamczuszkowała, to po to, aby podnieść morale.

- To już nie wiem, czy wolisz się obściskiwać, czy mam ci kadzić? – Zapytałam.

- Obie propozycje są kuszące.

- A to teraz już wiem. Po prostu chciałeś sobie pogadać, tak jak teraz. – Stwierdziłam.

Nachylił się do mnie i cmoknął w policzek.

- Właśnie tak. Możemy ruszać dalej? – Zapytał.

- Jeszcze nie. – Zaprotestowałam.

Przysunęłam się bliżej, zarzuciłam mu ręce na ramiona i pocałowałam go w usta, tak porządnie a nie jakieś tam cmoki w policzek. Wtuliliśmy się w siebie i całowaliśmy dalej próbując zapomnieć o tym wszystkim co zostawiliśmy tuż za nami oraz próbując nie myśleć o tym co czekało przed nami. I przez chwilę nam się to nawet udawało.

Później trzeba było jednak wrócić do rzeczywistości. Byliśmy oboje za dorośli i za bardzo odpowiedzialni, żeby przeciągać zbyt długo ten moment. Zsunęłam się z jego kolan i usiadłam obok. Wzięłam jego dłoń w swoją i ścisnęłam delikatnie. Uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk dłoni.

- Humor ci się poprawił. – Zauważyłam.

- Przy tobie zawsze mam dobry. Chyba, że sytuacja jest beznadziejna czy coś. Wtedy się po prostu śmieję losowi w twarz. To co? Ruszamy dalej? Według moich obliczeń potrzebujemy jeszcze jakiś trzech godzin, aby dojechać na miejsce. A jeśli uznasz, że potrzebujemy jeszcze gdzieś przystanku, śmiało możesz to mówić. Jesteśmy na nogach jakieś szesnaście, osiemnaście godzin. Tak sądzę. Licząc wyjście z naszej kryjówki. Ja jeszcze daję radę. Ty, widzę, że również. No chyba, że uważasz, że możemy pół godziny odpuścić, pójść tam, głębiej w las i zobaczyć, jak długo wytrzymamy seks w plenerze.

Zmrużyłam lekko oczy zastanawiając się nad czymś mocno. Przekalkulowałam to sobie w myślach.

- Po drodze nie znajdziemy czynnej łazienki ani wody do umycia. - Stwierdziłam w końcu.

- To fakt. Mamy jezioro, ale to średni pomysł. Odpocznijmy jeszcze moment i ruszajmy. Nim nam znów jakieś grzeszne myśli do głowy wlezą.

- No teraz to zabrzmiałeś jak sędziwy staruszek. – Wytknęłam mu.

Schyliłam się do mojego plecaka, wydobyłam stamtąd kolejnego batonika i machinalnie go otworzyłam.

- A nie jak odpowiedzialny facet?

- Pierwsze zdania to odpowiedzialny facet, ostatnie to sędziwy staruszek. - Zaczęłam jeść batonika - Ostatni na drogę. - Uniosłam go na chwilę w górę, żeby pokazać o co mi chodziło.

- No może trochę staruszek, a może zawiedziony facet - też się przekomarzał.

- Na czym się tak zawiodłeś?

- No w sumie to na niczym - uśmiechnął się. - Próbuję błyskotliwej, rubasznej konwersacji, ale mi chyba nie wychodzi. Ruszamy?

Dokończyłam batonika i kiwnęłam głową. Podniosłam swój rower, wcisnęłam maskę na twarz i wsiadłam na siodełko pojazdu. Wskazałam ręką kierunek.

- Teraz tam?

- Maskę możesz zdjąć. Poza miastem nie powinno być już tylu pożarów.

Finch wskoczył na swój rower.

- Tak. Doskonale wskazałaś kierunek. Coś się stało? Mam nadzieję, że cię czymś nie uraziłem?

Zdjęłam maskę.

- Już się chyba zaczęłam do niej przyzwyczajać. - Mówiąc to schowałam ją do rowerowego koszyka.

- Nie. Nie uraziłeś mnie. Po prostu moje myśli pobiegły do “Radości” i jak o nich pomyślałam to znowu poczułam ten niepokój. No wiesz, nie wiem co się tam dzieje. I chciałabym jak najszybciej się tam znaleźć.

- Rozumiem. Ale chciałbym coś ustalić, dobra? Nim ruszymy. Jak dojedziemy na miejsce, gdy tylko będziemy mieli sposobność, będę chciał znaleźć gdzieś miejsce, byśmy mogli znów nacieszyć się sobą. Może mniej otwarcie i spontanicznie, ale nie mniej czule i łagodnie. Dobra?

- Nie wiesz co tam zastaniemy. - Powiedziałam poważnie.

- Nie wiem, ale trzymam się nadziei, że będzie w porządku. No i chcę cieszyć się każdą naszą chwilą, każdym momentem, bo potem … sama wiesz, co będzie potem.

- Zapominasz tylko o jednej istotnej rzeczy. Poprzednio byliśmy prawie całkiem sami, a tam, w pensjonacie nie będziemy.

- Nie zapominam, ale mam to w nosie. W końcu świat się kończy. Będę zachowywał się przyzwoicie, ale nie za cenę naszego szczęścia. A co! - Zaśmiał się.

- Próbuję to sobie wyobrazić. - Zamyśliłam się na chwilę. - Hmmm. Nie wiem, czy się niepokoić czy cieszyć. Lepiej już jedźmy.

Skierowałam rower we wskazaną wcześniej stronę. Skinął mi głową i ruszył za mną. Jechaliśmy szeroką drogą asfaltową. Słońce grzało mocno, bo najczęściej jechaliśmy otwartą przestrzenią. Kilka razy udało nam się wjechać w cień drzew. W pewnym momencie, po przejechaniu może trzech albo czterech mil wyjechaliśmy na malowniczy krajobraz. Po lewej stronie mieliśmy piękne pola uprawne, a po prawej ukwiecone łąki i zagajniki drzew. Horror i zniszczenia wydawały się wręcz nierealne. Pół mili później zobaczyliśmy zabudowania małej wioski i porzucone samochody.

Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła sprawdzając dokładnie niebo. Nie chciałam zostać zaskoczona przez żadną z form, którymi Skrzydlaci atakowali ludzi, ale niebo było czyste. Nigdzie żadnych śladów sił Niebios.

- Dziwne - zwróciłam się do Fincha - Nie widzę tutaj żadnych Skrzydlatych a ludzie porzucili swoje samochody. Co się stało? Zabrakło im paliwa? Czy coś innego się wydarzyło?

- Nie mam pojęcia, ale musimy przejechać przez tę osadę. Na pierwszym skrzyżowaniu w lewo. Potem dalej lasami, aż do jeziora.

Rozejrzałam się dokładnie tym razem obserwując budynki. Szukałam uszkodzeń, ale też czyjejś obecności, ludzi bądź zwierząt.

Nikogo ani niczego nie dostrzegłam. Domy wyglądały na opuszczone, nie widziałam też zniszczeń ani leżących ciał.

- To kto idzie pierwszy na wabia sprawdzić czy nie czyha tam jakieś niebezpieczeństwo? – Rzuciłam.

- Jasne, że ja! – Finch uśmiechnął się, naprawdę ucieszony okazją.

- No to do dzieła. Ja cię będę ubezpieczać. – Powiedziałam.

- Pistoletem? - wyraźnie żartował.

- Pozytywną energią i psychicznym wsparciem. – Odpowiedziałam.

- I tego mi najbardziej potrzeba - posłał mi promienny uśmiech i ostro nacisnął na pedały.

Finch pomknął na rowerze w stronę opustoszałej wioski, a ja się zaczęłam zastanawiać czy on nie był totalnie pojebany.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 24-03-2022 o 09:15.
Ravanesh jest offline  
Stary 25-03-2022, 12:20   #60
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Finch był szalony. Ale miał też szczęście. Nic nie czaiło się pośród domków. Nic go nie zaatakowało. Dał znak ręką i Emma dołączyła do niego i mogła pobieżnie zlustrować okolicę.

Mieszkania były opuszczone w wyraźnym pośpiechu. Tu i ówdzie widziała porzucona walizkę, plecak, jakiś tobołek, stojący samochód z otworzonymi drzwiami. Po ludziach nie było ani śladu.

Potem wyjechali z wioski zapuszczając się na pola porośnięte trawą, jakimiś uprawami i pojedynczymi drzewami. Słońce piekło niemiłosiernie utrudniając wysiłek fizyczny związany z jazdą na rowerze. Nadal było w tym samym punkcie na niebie, ale zdawało się dawać więcej ciepła. A może winą było to, że powietrze nie miało okazji się schłodzić przez noc, której nie było.

Nim dojechali do lasów okalających tereny wokół "Radości" Emma, podobnie zresztą jak Finch, zużyli niemal cały zapas wody.

Cień drzew dał chwile wytchnienia, ale po kwadransie jazdy przez las, Emma poczuła muśnięcia magii. Jej rozbudzone zmysły Fantoma wyczuwały działanie sił nadnaturalnych. Obserwowały ich ptaki. Małe i większe leśne stworzonka obserwowały ich wędrówkę. Zimorodek. To musiała być magia Fae. Zbliżali się do "Radości". Emma bez trudu rozpoznała niektóre charakterystyczne obiekty na trasie - drzewo o ciekawie wygiętych konarach, tablice informacyjną dla turystów, kamień z namalowanym znakiem wskazującym jakiś szlak odbijający w lasy. Co jakiś czas dostrzegali też taflę jeziora przebijającą gdzieś pomiędzy drzewami.

Ludzi usłyszeli jeszcze przed tym, nim ich zobaczyli.

Grupa składająca się z kilkunastu osób w zróżnicowanym wieku. Mieli ze sobą plecaki, tobołki i walizki na kółkach. Pośród nich była też Manda Mattson. Wyraźnie nadzorowała przemarsz ludzi.

- Cześć - rzuciła do nich, jakby nigdy nic. - Miło was w końcu widzieć. Myśleliśmy, że was coś zżarło. Zimorodek już nas o was poinformował. Jedźcie przodem. Nie czekajcie na nas. Powiedzcie, że ostatnia grupa dotrze za niedługo.

- Nie chcesz pomocy? - zainteresował się Finch.

- Nie. Zasuwajcie. Tam na was czekają z niecierpliwością.

* * *

Za bramą ośrodka "Radość" panował chaos. Ale wyjaśniło się, gdzie prawdopodobnie zniknęli wszyscy mieszkańcy okolicznych wiosek i samotnie stojących domostw.
Pomiędzy budynkiem pensjonatu, a brzegiem jeziora, rozbito dziesiątki namiotów. Pomiędzy nimi biegała dzieciarnia, suszyły się ubrania, w kilku miejscach na gazowych butlach ktoś gotował jakiś posiłek.

Wyglądało to, jak gigantyczny piknik zorganizowany dla mieszkańców jakiejś dzielnicy.

Emma szybko wyłuskała wzrokiem członków Towarzystwa, próbujących zapanować nad tym chaosem.

Pierwszą osobą, z jaką przyszło im się skonfrontować była Alicja.

Kopaczka pilnowała bramy wjazdowej. Miała na sobie czarny T-shirt, na nim pas z amunicją, i pistolet maszynowy pod ręką. Na ich widok na rowerach jej twarz pojaśniała w szerokim, szczerym uśmiechu i po chwili była przy nich, a oni zatonęli w jej hyper-adrenalinowy uścisku. Zdążyli jedynie zatrzymać się na rowerach, nim dopadła ich ta czerwonowłosa furia radości.

- Hej! Nie za tyłek! - zażartował Finch odsuwając rozpromienioną Kopaczkę.

- Myślałam, że już nigdy tutaj nie dotrzecie. Dobrze, że się ze mną skontaktowałeś, głupolu, bo już chcieliśmy wysyłać jakąś ekipę ratunkową.

- Mattson! - rzuciła do brata Mandy, który pochłonięty był rozmową z trzema ludźmi wyraźnie w jakimś sporze. - Bierzesz posterunek przy bramie. Emm i Nexus wrócili. Zaprowadzę ich do środka. Ludzie ich tutaj nie znają. Tam zostawicie swoje … wehikuły.

Nie czekając, aż Michael da jej znać, że ją zrozumiał, ruszyła w kierunku zastawionego namiotami przedpola dając znak Finchowi i Emmie, żeby szli za nią.

- Dziękuję, za Harry'ego - zrównała się z nimi, na ile pozwalali na to obserwujący ich z zaciekawieniem ludzie. - Nie wiem, jakbym przeżyła to, gdyby …

Twarz Alicji złagodniała. Emmie zdawało się, że w Kopaczce coś się zmieniło. Jakby doświadczenie ostatnich dni, wypaliło na niej piętno.

Ktoś wykrzyknął jej imię i zobaczyła Gemmę, biegnącą w ich stronę. Dziewczynka z twarzą, którą Emma bardzo dobrze znała, przedostała się przez tłum uchodźców, a kiedy znalazła się tuż przy nich, zatrzymała i Emma wiedziała, że tylko ostatnim wysiłkiem siły woli, ta małolata nie rzuciła się im na szyję. Ale wyraźnie widziała łzy wzruszenia i szczęścia w oczach dziewczynki, kiedy patrzyła na Emmę.

Na schodach pojawił się Joe i Aniołek. Ojczulek trzymał za rękę Harryego, który najwyraźniej dobrze czuł się w otoczeniu tych wszystkich ludzi.

- Stęskniliśmy się za wami - rzucił Aniołek, gdy podeszli bliżej.

- I potrzebowaliśmy waszych poleceń - dodał Joe. - Percival nie dał nam żadnych wytycznych, kiedy przyniósł małego. Powiedział, że ty i Nexus wiecie wszystko.

Jego twarz ociekała potem, oczy miał podkrążone i zmęczone, jak wielu mijanych ludzi.

- Joe - Aniołek położył dłoń na ramieniu właściciela "Radości". - Wolniej. Oboje wyglądają niezbyt dobrze. Potrzebują odpoczynku. Może wody i jedzenia. Jak się ogarną, zajmiemy się poważnymi sprawami.

O'Hara rzucił maską w trawę u swoich stóp. Oczy miał zimne i spięte. Emma tylko raz czy dwa pracując dla Towarzystwa widziała go w takim stanie. O'Hara był wściekły. Nie wiedziała jednak, co wywołało jego gniew. Wpatrywał się w tłum uciekinierów, a dokładnie w jedną osobę. Mężczyznę, który stał otoczony wianuszkiem kobiet pod jednym z drzew w okolicach placu zabaw.

Mężczyzna miał przystojną twarz i zamknięte oczy, jakby cieszył się słońcem.

- Co on tutaj robi? Kopaczka? Aniołek?

- Kto? - Voorda też musiała wyczuć gniew O'Hary.

- Hayden Carr! Cholerny Szeptacz! A któżby inny.

Teraz Emma zrozumiała, gdy padło nazwisko. Słyszała o nim, lecz nigdy go nie widziała. Szeptacz był jednym z ludzi - legend w Londynie. Czarownik, łączący w sobie dwie lub trzy zdolności - nekromanty i tresera, albo nawet zaklinacza. Rzadko widywana kompensacja mocy magicznych. Hayden Carr był kandydatem do Towarzystwa, jeszcze sprzed czasów, gdy Emma o nim słyszała. Ale coś poszło nie tak. Ktoś zginął. Ich ścieżki rozeszły się. Raz jeden Emma miała do czynienia z działaniami czarownika nazywanego Szeptaczem, gdy padło na niego podejrzenie dokonania kilku krwawych rytuałów połączonymi z ofiarami z ludzi. Niczego nigdy Haydenowi nie udowodniono, ale był na "liście podejrzanych o praktyki zakazane".

- Fury powiedział, że jest ważny i potrzebny.

- Trzymajcie go ode mnie z daleka, jeśli tak. Nie jestem mściwy, ale zabił mojego przyjaciela. Niemal brata. Wiem, że nikt w to nie wierzy, każdy myśli, że zwariowałem, ale ja wiem swoje.

Hayden Carr otworzył oczy.

- Witaj Nexusie - wokół Emmy i Fincha dało się słyszeć jego szept, mimo że stali od niego dobre kilkadziesiąt kroków. - Dobrze będzie znów pracować razem.

- To się jeszcze okaże. Dobrze wiem, co zrobiłeś Henryemu. I nie sądź, że zapomnę.

- Emma! Emma Harcourt - znajomy głos przeciął powietrze i gdy Fantomka odwróciła się zobaczyła dawnego koordynatora, nazywanego Irolem, który stał przy jednym z namiotów z jakimś kanistrem w ręku.

- Wiem, że nie zapomnisz, ale wiem też, że będziemy musieli współpracować - szept znów krążył koło uszu Emmy, jakby ten, kto szeptał kręcił się wokół niej, ale widziała, że czarnoksiężnik, który uwalnia z siebie te słowa, nadal stoi daleko.

- To naprawdę ty? - Irol miał poczerwieniałą twarz. - Myślałem, że nie żyjesz.

- Chodźmy do środka - zaproponował Joe.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 25-03-2022 o 12:36.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172