-Fadil al Hariri, tak się zwę. Z woli Sarenrae ramię jej sprawiedliwości, wykonawca jej wyroków i niewolnik. Znaki doprowadziły mnie do was a ja nie sprzeciwiam się woli bogini- powiedział do zdziwionych podróżników krzyżując ręce na piersi i kłaniając się nisko.
Omeny, które widział wszędzie, kierowały od czterech dekad jego życiem. Tak przynajmniej wierzył. One kazały mu dołączyć do grupy awanturników z którą teraz przemierzał pustynię w drodze do Dimayen. Kiedy nie rozmyślał o przeznaczeniu i Kwiecie Świtu, jak lubił nazywać boginię, chętnie rozmawiał z towarzyszami podróży na najróżniejsze tematy. Jedynym, którego nie poruszał był temat jego wyszkolenia i od kogo go odebrał. Poza Bractwem Światła w Ciemności nie mówiło się o bractwie i braciach. Fadil zawsze przestrzegał zasad. O czym więc mówił? Mówił dużo o swym przybranym ojcu Khadirze, o tym że rodziców stracił w młodym wieku z rąk kultystów Rovaguga, o swym kapłańskim powołaniu. Także o swojej pasji do warzenia trucizn. Lubił opowiadać o tym jak wszedł w posiadanie swego magicznego turbanu pozwalającego czytać myśli. Był łupem zdartym z kapłana Rovaguga, którego zabił w swojej pierwszej samodzielnej misji. W podobny sposób wszedł w posiadanie pantofli pajęczej wspinaczki i płaszcza osłony. Wszystko to zdobył walcząc gołymi pięściami od czasu do czasu pomagając sobie sztyletem.
Jechał teraz na czele ich niewielkiej karawany od czasu do czasu poganiając patykiem swego wielbłąda i pokrzykując do niego komendy.
Był wysoki i szczupły a z czarnym turbanem na głowie wydawał się jeszcze wyższy. Nagi tors okrył swym magicznym, również czarnym jak turban płaszczem. Oprócz tego ubrany był w szarawary i przepasany szerokim pasem za który na plecach miał zatknięty zakrzywiony sztylet.
Widząc osadę wydał radosny okrzyk i odwrócił się w siodle do towarzyszy.
-Bogini pobłogosławiła. Dojechaliśmy przed nocą.