Wobec zgodnego postanowienia towarzyszy, Zwinnorękiemu nie pozostało nic innego, jak podążyć za nimi. Pomny słów, jakimi poprzedniego dnia Rogacz opisał Grimborna i jego wojów, czujnym wzrokiem obrzucał mijanych ludzi, których mrowie, pomimo później pory, kręciło się pomiędzy chatami i rozstawionymi dalej namiotami. O dziwo, przejazd drużyny nie wzbudził większego zainteresowania, a nieliczne spojrzenia napotkanych ludzi zwracały się raczej ku jadących przodem Gléowyn, Yáraldiel i Eiliandis, niż ku Rogaczowi, jakby obecność ciemnowłosego górala nie była w tym miejscu niczym niezwykłym.
Minąwszy rozległą łąkę, gęsto zastawioną namiotami i oświetloną blaskiem licznych ognisk, skręcili w bok, porzucając drogę wiodącą dalej w górę, ku bramie otwierającej się w stojącej na wysokiej grani palisadzie. Zwinnoręki wstrzymał na chwilę konia, wpatrując się w ciemność za bramą, której nie rozświetlały trzepoczące na wietrze płomienie pochodni, zatkniętych po bokach masywnych wrót. Jeśli czuwali tam wartownicy, to najwyraźniej nie chcieli się pokazać; nikt też nie obwołał podróżnych.
Gdy oddalili się nieco od drogi, zsiedli z koni. Zwinnoręki, oporządziwszy Szrona, zataszczył siodło i odpięte od niego sakwy do miejsca, w którym Cadoc szykował miejsce pod ognisko i gdzie dyskutowano właśnie plan dalszego działania. Gdy padł pomysł udania się do miejscowej gospody, natychmiast przytaknął mu z zadowoleniem.
- Idę z wami! - raźno rzucił w stronę Gléowyn i Eiliandis. W jego głosie pobrzmiewałą nuta niecierpliwości - Nie chcę tu siedzieć w oczekiwaniu na to co przyniesie jutrzejsza rozmowa z tym, jak mu tam… Grimboldem. Czy Grimbornem.
Niedługo potem we troje opuścili obozowisko, w którym właśnie rozbłyskały pierwsze płomyki rozniecone przez Rogacza. Ponownie znaleźli się pomiędzy namiotami. Wkoło rozbrzmiewał gwar, śmiechy i nawoływania. Blask ogni oświetlał rozciągnięte na żerdziach płótna, błyskał w okuciach ustawionych rzędami okrągłych tarcz i na grotach pozatykanych w ziemię włóczni. Tu i tam grupy zbrojnych skupiały się wokół ognisk, posilając się, czyszcząc oręż lub odpoczywając. Wielu ciągnęło drogą od strony gospody, niosąc wypełnione strawą misy, parujące w nocnym chłodzie. Chwiejny krok niektórych sugerował, że wieczorny posiłek hojnie podlali piwem.
Zwinnoręki kroczył u boku towarzyszek, czujnie mierząc wzrokiem otoczenie. Postawa i wyraz twarzy, jaki przyjął, miały sugerować, że ewentualne zaczepki wobec nich nie spotkają się z przychylnym przyjęciem. Idąc, wystukiwał rytm sięgającym ziemi styliskiem trzymanego w ręce topora.