Piegus
Dobrych parę chwil zajęło, nim strażnik zdołał nabrać powietrza i wydukać coś składnego.
- psiesyny... wrzucili kogoś... - jęknął, nadal kuląc się z bólu i z ledwością powstrzymując nudności. Gdy był gotów wstać, ciało już spłynęło poza zasięg ich wzroku.
Szczęście:
1-15 dobrze 16-75 niedobrze 76-100 tragicznie
d100= 78
10 godzin później, karczma "u Bazyla"
- Niechby to wszystko zaraza... - strażnik, a właściwie Dirk, jak okazał się nazywać mężczyzna, u którego boku niziołek walczył przy kładce ze zbirami, dolał im z dzbana do wyszczerbionych kufli. Na zewnątrz właśnie rozpoczynał się dzień targowy. Gwar stłoczonych na ulicach ludzi był wręcz ogłuszający, mimo że obaj znajdowali się w środku budynku, a tłumy wydzierały się na zewnątrz.
- Takośmy blisko byli, jużem widział prawie to całe złoto, coś mi naobiecywał...
Zmełł w ustach przekleństwo. I faktycznie, popędzili za spływającym kanałem kształtem na tyle szybko, na ile byli w stanie. Ale gdy w końcu udało się go przegonić i jakimś cudem wyłowić, było za późno. O ile udało im się przywrócić mu dech, o tyle biedny Alf nie odzyskał już przytomności. Obecnie przebywał w miejskim przytułku Shallyanek, ani w pełni żywy, ani martwy, choć rokowania były kiepskie, ponoć zbyt długo pozostawał pod wodą.
Strażnik charknął i splunął pod stół. Po podłodze tej marnej oberży widać było, że zdecydowanie nie był jedynym, który zwykł był tak czynić.
- Gdyby przynajmniej tego Schmidta jakoś... - zacisnął pięść, ale prawie od razu opuścił ją w geście bezsilności.
- Ale wygląda na to, że mu się upiecze, jużem słyszał, co w strażnicy gadają. Ponoć w domu nic nie znaleźli, a staruchy przepytywać nie mają zamiaru, bo ciemno i daleko, tedy pewnie zmyśla, a twojego towarzysza po prostu przypadkowe zbóje napadły. Ino rzeknę ci, że Udo, ten z naszych co na przeszukaniu był domu, jakoś dziwnie się szczerzył, nie zdziwiłby się gdyby w łapę... I pewnie nie tylko on... - westchnął.
- Ale co uczynisz, jak nic nie uczynisz...
Spojrzał do kończącego się już dzbana z iście filozoficzną miną.
- No, przynajmniej żywota zachowaliśmy. - zerknął na niziołka.
- Jakbyś tam przy mnie nie ostał, to pewnie by mnie wykończyli, gdy w łeb dostałem, by świadka się łatwo pozbyć. A tak stchórzyli...
Po chwili zastanowienia dolał końcówkę napoju Piegusowi i westchnął.
- Zaraz wracam na służbę, za obity łeb mi całego dnia wolnego nie dadzą, a roboty od groma - wskazał tłum za oknem.
+ 1 Punkt Doświadczenia dla Piegusa
Tupik
Gdzieś na granicy świadomości usłyszał gardłowe nawoływania. Czy to był pościg? Nie był w stanie stwierdzić, wyostrzone w złodziejskim fachu zmysły, które zazwyczaj wskazywały mu bezbłędnie źródło zagrożenia, teraz zwodziły go i mamiły. Potykał się, czołgał, w końcu pełzł, czując na brodzie mokre runo zdziczałego ogrodu. Wszechobecne gęste zarośla stawały się niemal nieprzekraczalnymi barierami, spowalniając go i zakrywając coraz to jego jedyny punkt orientacyjny. W końcu, gdy wydawało mu się, że minęła cała wieczność, a on nigdy nie uwolni się z tego koszmarnego, niekończącego się ogrodu nagle niemal wypadł z krzaków prosto na miejską ulicę. Twarde kamienne garby zachrzęściły pod jego pokrwawionymi dłońmi.
I wtedy też usłyszał nawoływania za sobą. Tym razem zabójczo wyraźne. Zdecydowanie szły jego śladem, były liczne i rozbrzmiewały zaraz za nim. Nadal na granicy świadomości dojrzał jakieś kształty wyłaniające się właśnie lekko chwiejnym krokiem z jednej z uliczek i zmierzające z grubsza w jego stronę. Chciał zwrócić na siebie ich uwagę, ale głos ugrzązł mu w gardle. Wydał z siebie ciężki do zdefiniowania, przytłumiony jęk. Czy go usłyszeli? On na pewno słyszał pogoń będącą już prawie przy jego wycieńczonym, żałośnie pełznącym ciele.
Co stało się później, ledwo pamiętał. W zasięgu jego rozmazanego wzroku pojawiła się jakaś brodata gębą, którą chyba skądś kojarzył. Starał się wskazać jej coś, co było za nim, ale nie mógł ruszyć ręką. A potem z ogrodu za nim wyłoniły się liczne kształty, a brodate sylwetki rzuciły się na nie z pijackim rykiem. Stracił przytomność, gdy jakiś bryzgający krwią ludzki kadłub spadł prosto na jego głowę.
Ocucono go mało delikatnie w południe następnego dnia. Z nieprzytomności wyrwał go tępy, pulsujący ból w skroni.
- Pobudka! Pobudka! Pobudka do kurwy nędzy!
- Nu, toż rzekłem, że cię kojarzę chłopcze!
Siwobrody krasnolud, którego ostatnio niziołek widział zupełnie pijanego i odurzonego tupikowym narkotykiem teraz wyszczerzył do niego grube zębiska. Widząc, że jego pacjent się wybudził, łaskawie przestał tykać go w głowę tłustym krasnoludzkim paluchem.
- Ha! Toż ci historia, a mi się zdawało, żeś ino sennym widziadłem był, wprasowanym mi do łba przez to podłe człecze piwsko... A tu nagle jako te królicy z wora czarownika, wypadasz mi zupełnie znikąd w środku ciemni prosto przed me brzuszysko...
Niziołek starał się zorientować w sytuacji. Był chyba na piętrze budynku, sądząc po marnym nie-domowym wystroju należącym pewnie do jakiejś bechafeńskiej oberży. W pokoju z nim był tylko siwobrody krasnolud, ale po gromkich śmiechach i rykach dochodzących z dołu dało się poznać, że reszta krasnoludzkiej kompanii pewnie stołowała się niżej.
+1 Punkt Doświadczenia dla Tupika