Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2022, 08:23   #16
Bugzy Malone
 
Bugzy Malone's Avatar
 
Reputacja: 0 Bugzy Malone ma wyłączoną reputację
alka z przemienionymi w krwiożercze bestie najemnikami była nieunikniona. Zadawaliście im swoje razy, jednak i oni nie pozostawali wam dłużni. Najbardziej ranny został Fadil, ale Dae trzymało rękę na pulsie i uzdrawiało mnicha oraz Nurę, gdy zaszła taka potrzeba. W całym tym chaosie, jaki powstał przy obozie nieznajomych, nie minęła nawet minuta, gdy wszyscy byli martwi. Mimo wyraźnego hałasu, jakiego narobiliście podczas potyczki, nikt z lokalnych nawet nie wychylił się z okolicznych namiotów, by sprawdzić, co się działo. Kilka szakali nieruchomo przyglądało wam się z daleka z pochylonymi łbami, jakby były przygnębione faktem, że udało wam się zapobiec rozprzestrzenieniu zarazy.

Jasar, Ahman, Nura i Fadil zajęli się przeszukaniem namiotów martwych wojowników. W każdym z nich znaleźli typowe dla podróżnych rzeczy, broń, łuki i kołczany strzał. W namiocie kapitana natrafili na szkatułkę pełną złota oraz kilka mikstur leczniczych i to było wszystko, na co mogliście liczyć. Z ust Ahmana padł też pomysł spalenia ciał, co poparła Nura, więc zabraliście się i za to. Przeciągnęliście martwych najemników w jedno miejsce, po czym podpaliliście ich zwłoki. Gęsty, czarny dym szybko wzbił się w powietrze, gdy zbieraliście się do dalszej drogi. W międzyczasie Dae uleczyło kolejne rany Fadila i Nury.

Drugi Krąg miasteczka różnił się znacznie od tego, który zostawiliście za plecami. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, dominowały wapienne i drewniane domostwa, choć brak żywej duszy na ulicach mógł sugerować, że miejsce jest opuszczone. W oknach mijanych budynków widywaliście jednak co jakiś czas podejrzliwie patrzących na was mieszkańców a bliżej murów Dimayen grzebiące w śmieciach szakale.


W końcu dotarliście do łukowatej, żelaznej bramy osadzonej w wysokim murze i dwóch mniejszych, drewnianych wejść po obu stronach. Fadil zadudnił pięścią w główne wrota i dopiero po kilku sekundach te uchyliły się na szerokość dłoni, a podejrzliwe spojrzenie jakiegoś mężczyzny zlustrowały was od stóp do głów.

Na pytanie o powód wjazdu wyjaśniliście, w jakim celu się tutaj znaleźliście, więc strażnik pociągnął za wrota i otworzył je na oścież, pozwalając wam wjechać.
- Może w końcu ktoś się zajmie tymi przeklętymi bestiami - rzucił tylko na odchodne, gdy kierowaliście się w stronę centrum miasteczka.

Różnicę między Pierwszym Kręgiem a pozostałymi widać było gołym okiem. Ładne, zadbane piętrowe domy z kamienia kontrastowały wyraźnie z tym, co widzieliście za murami Dimayen. W tej części żyło się zdecydowanie lepiej i ktokolwiek mógł sobie pozwolić na zamieszkanie tutaj, musiał być dobrze sytuowany. Ludzie spacerowali spokojnie po czystych, zadbanych ulicach, jakby to, co działo się w okolicy zupełnie ich nie dotyczyło. Pozdrawiali was, czy uśmiechali się, gdy ich mijaliście, a ich kunsztowne odzienia zdradzały przynajmniej średnią klasę wyższą. Nigdzie nie widzieliście też żadnych szakali a zwierzęta w mijanych zagrodach wyglądały na zadbane i najedzone.


Dotarłszy do centrum, pierwsze, co rzuciło wam się w oczy, to wydzielona od reszty rynku, znajdująca się pośrodku i otoczona wysoką palisadą posiadłość. Zza wysokiego płotu widać było górne kondygnacje domostwa i można było się domyślić, że miejsce musi należeć do spadkobierców klanu Al Wutir, odkrywców Dimayen. Dotarcie do jedynej w miasteczku karczmy nie było trudne, bo wystarczyło zapytać o to pierwszą lepszą osobę na ulicy.

"Oaza Wspaniałości" była piętrowym, murowanym budynkiem, do którego dostawiono sporą stajnię i wodopój dla zwierząt. Stojąca tam młoda, na oko trzynastoletnia qadirańska dziewczynka zaprosiła was do skorzystania z miejsca odpoczynku dla zwierząt, z którego skorzystaliście, zostawiając czworonogich przyjaciół pod jej opieką. Skierowaliście się do środka gospody, która w środku wyglądała podobnie jak inne tego typu przybytki w całym kraju. Niskie stoły, wygodne sofy, poduchy na których można było usiąść i przyjemny, owocowy zapach kadzideł unoszący się w powietrzu. Miejsce pełne było głównie lokalnych mężczyzn, choć w tłumie ludzi mignął wam elf, krasnolud czy niziołek.


Podchodząc do kontuaru, z otwartymi rękoma i uśmiechem na twarzy witał was dobrze ubrany qadirańczyk, który najwyraźniej lubował się w złocie, gdyż miał kilka pierścieni na palcach obu dłoni jak również złoty łańcuch na szyi.
- Witam! Witam serdecznie nowych gości w progach mojej wspaniałej gospody - rzucił delikatnym, nieco zniewieściałym głosem. - Nazywam się Yami al Abdi i jestem właścicielem tego miejsca. Wspaniały to widok dla moich oczu, że pojawili się tutaj podróżnicy skłonni zatrzymać się w mojej gospodzie. Bo oczywiście się zatrzymacie, prawda, drodzy państwo? Widziałem, że Tamira zajęła się już państwa zwierzętami, mogą być państwo pewni, że otrzymają najlepszą paszę i wodę z tutejszych źródeł rodu Al Wutir. Nigdzie nie będą czuć się lepiej. Tak jak i państwo u mnie. Pojedynczy pokój to tylko dwie sztuki złota ze śniadaniem i oporządzeniem zwierzaka. Podwójne mamy za trzy złocisze, śniadanie i karmienie wielbłąda czy innego wierzchowca wliczone w koszta. Macie państwo szczęście, że akurat mamy na stanie dwa pokoje pojedyncze i trzy podwójne. Czy życzycie sobie jakiś obiad? Coś do picia? Mamy herbatę, kawę i mocniejsze trunki. Jest się czym raczyć. - Rozłożył ręce, uśmiechając się szeroko. - Dajcie tylko znać, a będzie załatwione, jeśli będę w stanie to zapewnić. Czy mogę zapytać jednocześnie, skąd państwo przybywają i co sprowadza państwa do Dimayen?

Dłuższe spojrzenie utkwił w Dae i ciężko było sprecyzować, czy po prostu po raz pierwszy widzi na oczy kogoś z rasy kapłanko w swojej gospodzie, czy dziwna fascynacja w spojrzeniu spowodowana była czymś innym...
 
Bugzy Malone jest offline