Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2022, 20:52   #172
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Post przy współpracy z MG

Wszystko powoli zmierzało do restartu wojny, a im w miarę dobrze szło z gromieniem i Benefaktora i z odpieraniem wrogów. Jednak Julian przeczuwał że to wszystko nie tyle za łatwo idzie co nie będzie wcale końcem zakulisowego wroga. Przecież ten zinfiltrował struktury wszystkich frakcji na planecie, a oni dorwali jakiegoś zamachowcę w NV, i kilka zbrojnych grup.
Pomimo szacunku jaki żywił do Pana Ishidy, stary Kuritanin niespecjalnie był wylewny. Informacji docierało do niego niesamowicie dużo, natomiast je same porcjował wychowankom wedle własnego uznania.
Julianowi się to nie podobało. A już szczególnie stwierdzenie “wszystko się wyjaśni”. Takie słowa wzbudzały niepokój, aż dziwne było że stary mechwojownik pozwolił sobie wypowiedzieć głośno taką sentencję.
Tak czy inaczej Jackson chciał zasięgnąć porady kogoś kto mógł był trochę mniej oszczędny w słowach… i nie był bezpośrednio związany z którąkolwiek frakcją działającą na Amerigo.
Akolici ComStaru zapytani o swojego przełożonego skierowali Jacksona… do hangaru. Manula zdziwiło to że Almasy nie siedział w jakimś biurze koordynując działania swojego kościoła. Demi-precentor stał na jednej z wyższych galerii i zaciągając się swoim kognitywnym papierosem przyglądał się mrówczej pracy nad szeregiem maszyn w dole.

Spojrzał na bok, zauważywszy kątem oka, że ma gościa.

- Pan Jackson. Akurat myślałem o tych… przeróbkach Atlasa. Nie powiem, całkiem niezły pomysł, a i wykonanie równie dobre. Może nie najtaniej, ale jako tako. Ten Warhammer przedtem też się sprawdził. Nieźle, jak na samotną planetkę ukrytą w Głębokich Peryferiach. Nieźle, jak na małą grupę MechTechs. I nieźle, jak na pojedynczego… hmm. Wynalazcę? Nie, innowatora.

Jackson poprawił okulary na nosie i skinął głową duchownemu.
- Dziękuję za miłe słowa. Usłyszeć pochwałę odnośnie spraw technicznych z ust Zakonnika to dla mnie… wyjątkowe wyróżnienie. - powiedział przybierając swój lekki nieśmiały uśmiech - Staram się patrzeć na swoją pracę z możliwie szerokiej perspektywy. Zastanawiając się nad usprawnieniami staram się brać pod uwagę dostępne zasoby, logistykę oraz wszelkie możliwe sytuacji jakim będę musiał stawić czoła - przerwał na moment by zrównać się z Almasym i by móc też mieć widok na to co się dzieje poniżej - Żeby to działało potrzebuję zawsze informacji, wiedzy… a także różnych punktów widzenia i doświadczeń. Gdy mi ich brak staram się pytać osoby lepiej obeznane. Dlatego chciałbym porozmawiać z wami, Wielebny. Najchętniej o mechach, ale… teraz jest coś dużo ważniejszego co mnie trapi.
Jackson oparł się o barierkę i zmrużył oczy.
- Dwóch szermierzy mierząc się ze sobą wykonują kroki i ciosy. Można nacierać, bronić się, zastawiać, unikać. Można też zrobić wypad do przodu, znacząco skracając dystans i wyprowadzić cios, który przeciwnik będzie miał problem uniknąć. Problem polega na tym że w wypadzie, do wyprowadzenia tego mocnego ciosu ustawiasz się w pozycji która ogranicza twoją manewrowość. Jeżeli przeciwnik wytrzyma i wykona kontrę, uciekając z wypadu ciężko odzyskać równowagę. - oblizał wargi i zwrócił się do Almasy’ego - Minutemani przeszli do natarcia na Benefaktora, lecz ja uważam że zrobiliśmy wypad. Usuwamy… oczywiste zagrożenia. Mam wrażenie… że przeciwnik ma w drugiej ręce sztylet którego nie widzimy. Chciałbym poznać opinię osoby, która ma większe doświadczenie w sprawach walki między cieniami na to co się dzieje. Przeciwnik zinfiltrował wszystkie frakcje na planecie. To cośmy mu zabrali… to dość mało w mojej ocenie.

- Tak, słyszałem o tych obławach. Muszę powiedzieć, że i tak bardzo sprawnie sobie poradziliście z odkryciem i eliminacją tych sił tego… Benefakora, które były narażone na wykrycie. Dużo szczęścia było w tym, że udało się wam uratować przed zniszczeniem choć część danych wywiadowczych - akurat tyle, aby ustawić te kostki domina. Problem z tego typu… stronnictwami… jest taki, że albo się je niszczy od razu i wyplenia w zarodku, albo trzeba się szykować na, jak to pan szermierczo określił, kontrę. Albo wycofanie. Na to drugie bym nie liczył. Ten Benefaktor wyraźnie czegoś chce od Amerigo. Albo tylko od Nowego Vermontu. Bądź innych frakcji. Ale to bezwartościowa spekulacja. Eliminacja piratów, baz księżycowych i tych komórek planetarnych, które dało radę wykryć i przyłapać musiała przynajmniej wybić zęby temu stronnictwu.

Zaciągnął się długim, brązowym papierosem (czy cygaretką?) z fifki. W powietrzu pojawił się gęsty, siwy dym o zapachu wiśni.

- Część waszych obław się nie udała. Nieznana liczba agentów zeszła do podziemi. Niełatwo ich będzie wykurzyć. A w nadchodzącym nowym zamieszaniu może się to okazać niemożliwe. Lub wręcz odwrotnie, w takim chaosie może coś wam wpadnie. Ciężko powiedzieć, panie Jackson. Ma pan jakieś… konkretne pytania? Swoją opinię już wyraziłem. Pobawiliśmy się w polityków.

Przez chwilę Jackson przyswajał sobie to co powiedział Almasy. W końcu odezwał się, mówiąc powoli.

- Biorąc pod uwagę sprzęt jakiego użyto i jaki sprowadzono na Amerigo, z zewnątrz… czy ta operacja… infiltracja przez dziesięciolecia, pieniądze które trzeba było w to wpompować… Czy jakiekolwiek złoża germanium lub jakiegokolwiek innego pierwiastka są na tyle cenne by pokryć to przedsięwzięcie?

Myślał nad tym przez chwilę.

- Akurat teraz by się przydał ten bufon, Benisek. Pewnie by się nagadał, że “to zależy od złóż”. Czystość, pierwiastki towarzyszące, ilość, takie tam. Potem by się nagadał o rynkach germanium. To kluczowy pierwiastek, panie Jackson, bez niego nie ma ani mechów, ani podróży międzygwiezdnych. Natomiast po tylu dziesięcioleciach Wojen o Sukcesję fabryczne moce przerobowe tego zasobu są mniejsze niż jego podaż. To cenny metal, ale nikt nie zapłaci za niego więcej niż wartość rynkową, biorąc jeszcze pod uwagę odległości, brak przekaźnika HPG i resztę logistyki. Nie, nie wydaje mi się, by germanium z Columbusa wystarczyłoby.

Zastanowił się znowu. Bez pośpiechu zaciągnął się.

- Choć historia, i to wcale niedawna, zna przypadki budowy kiełkujących związków międzygwiezdnych w oparciu o duże złoża tego surowca. Peryferia, planeta Alphard, niejaka “Hegemonia Mariańska”. - wzruszył ramionami - Meh, kolejne bandyckie królestwo bez przyszłości. Mniejsza. A dla piratów albo innych biedaków takie złoża też mają astronomiczną wartość. Mówimy tu o dziesiątkach milionów C-Bills, jeśli macie szczęście, panie Jackson. Ale czy warto o to ściągać na planetę tak… rzadki LosTech wojenny? Nie. Gdybyśmy mogli, zatrzymalibyśmy ten proceder, panie Jackson. I jeszcze ta broń atomowa… Póki co możemy tylko robić damage control.

Jackson stukał palcami o barierkę a kiedy Almasy skończył zaczął poruszać dłonią w powietrzu jakby coś kształtował.
- Odrzućmy więc uzasadnienie ekonomiczne. Co wiemy. Mają zasoby, przeprowadzili głęboką infiltrację. Trzymają swoje istnienie w sekrecie. Uderzyli gdy NV zaczęło planować ekspansję i eksplorację planety. Hmm.. Gdyby chcieli pozbyć się rywali… Mogli to zrobić wcześniej… Jednocześnie mają zasoby które rozdają ale sami rzadko walczą…
Julian zamarł na moment.
- Oni bronią czegoś. - wypowiedział cicho - Ich działania nie pasują do żadnego innego schematu.

- To możliwe, panie Jackson. Miałoby to dużo sensu. Pytanie czego Benefaktor mógłby tak bardzo bronić, że poświęcałby na to tyle LosTechnicznych komponentów i doposażał oraz organizował lokalnych piratów i bandytów. Jak wiemy, jeden fałszywy ruch i takie szumowiny same położyłyby łapę na czymkolwiek co byłoby tak cenne. Wielce ryzykowne.

- Tożsamość… Dziedzictwo. - stwierdził krótko Julian - Wszyscy agenci się zabijają zanim jesteśmy w stanie ich dorwać. Autodestrukcja mechów i struktur. Autodestrukcja sprzętu który oddają innym. To musi być ktoś kto ma wrogów w całym znanym kosmosie. Do kogo nienawiść jest tak mocno zakorzeniona, że przetrwała pokolenia. Jednocześnie musi być to ktoś dla kogo lostech nie jest niczym niezwykłym. Nie jest skarbem który zostawiłby wyłącznie dla siebie. - mówiąc ruszał dłonią jakby próbował nadać swojej koncepcji kształt - Na początku zakładałem że chodzi o kryptę lostechu. Teraz powiedziałbym że koloniści nieopatrznie osiedlili się na planecie na której znajduje się sekretna baza z okresu Gwiezdnej Ligi. Może SLDF? Ale nie… odpowiedź pojawiła się dość wcześnie… nikt kto był lojalny wobec generała Kerensky’ego nie trzymałby u siebie sprzętu Uzurpatora.
Zamilkł i uśmiechnął się półgębkiem.
- Czy ktoś inny jeszcze poza Domem Amaris pasowałby do tego? - szepnął.

Almasy zaciągnął się głęboko, kiedy Jackson wypowiadał ostatnią sentencję i aż się rozkaszlał.

- Czy ma pan na to jakieś dowody? ComStar z chęcią by się im przyjrzał. Jak pan wie, jesteśmy ostatnimi spadkobiercami Gwiezdnej Ligi. A tajemnicą poliszynela jest fakt, że część tych zbrodniarzy od Amarisa przetrwała pogromy Kerensky’ego i zapadła się pod ziemię, pewnie właśnie gdzieś na Peryferiach. Albo jeszcze dalej.

Jackson podrapał się po policzku palcem wskazującym. Pokręcił głową.
- Nie mam twardych dowodów. To że przejęliśmy Matara, nie jest żadnym dowodem - pozwala to tylko postawić pytanie: jak taka unikatowa maszyna miałaby trafić tutaj na kompletny zaścianek? Abased też mają maszyny z czasów tyranii Amaris - Phoenixy, Rampage’y, Dragoony. Niestety nie mamy zeznań, ani dokumentów, ani zapisów. Musielibyśmy dorwać kogoś, na przykład ich agenta albo wodza Abased i przesłuchać. Jednak jest jeszcze jedna kwestia w takim razie - Jackson wskazał dwoma palcami wielebnego - Taka że jeżeli to rzeczywiście resztki po Amarisie to jesteście w niebezpieczeństwie.

- Hmm. Pion Delta zaangażuje się w zdobywanie informacji w tej sprawie, sprawdzimy pańską teorię. Sugeruje pan, że to jest co… jakaś pułapka na Błogosławiony Zakon? Na krańcu świata? Bez urazy, ale pomijając PR pośród Peryferiów w tej okolicy, i teraz z tym germanium, to Amerigo nie jest wystarczającym magnesem dla interesów ComStaru. Chociaż… Amaris i jego wierchuszka nie takie rzeczy wyczyniali za swoich czasów… od których minęły prawie trzy wieki. Grube nici, panie Jackson.

- Myślę że raczej nie brali pod uwagę że ComStar się tu pojawi. Myślę że chodziło im o to by frakcje rzuciły się na siebie i zrobiły tutaj właśnie typowe zabijackie Peryferium… niewarte zainteresowania ze strony Zakonu. A biorący się za łby piraci, bandyci i najemnicy to gwarant że nikt nie będzie się zapuszczał na odludzia planety której nie da się zbadać satelitą. I gdzieś tam sobie żyją spokojnie albo chcąc zostać pozostawionymi w spokoju albo planując swoje paskudne intrygi. - Manul pokręcił głową - Nie. Nie miałem na myśli Comstaru, tylko was Wielebny i waszych akolitów. Ich celem jest zasiać chaos by przykryć swoje istnienie. Śmierć przedstawiciela Zakonu idealnie by się do tego nadało. Zrzucić winę na “dzikich peryferyjniaków”.
Jackson wyraźnie się zastanowił po czym znów podjął.
- Obawiam się, że generał Jackson rozłożył się pod Górą i będzie czekać na pierwszą walną bitwę Minutemanów, kiedy wszyscy wyruszymy w pole, a baza będzie niebroniona. Nie wiem czy jest agentem, może być po prostu chorobliwie ambitnym gnojem, jak to nazywa go mój ojciec. Myślę, że wejdzie tutaj, chociażby organizując prowokację i wchodząc do bazy by jej “bronić” a potem stąd nie wyjdzie. Co się wtedy zadzieje… nie wiadomo.

- Prześwietlimy go pod kątem przynależności do tych Amarisowców, bądź innych oponentów. Tyle jesteśmy w stanie zrobić. Niemniej jednak jeśli okaże się on nie być żadnym agentem, a mimo to podejmie kroki o których pan mówi, to zdaje pan sobie sprawę z tego, że ComStar pozostanie w tej… sprawie neutralny? Natomiast jeśli chodzi o pańską teorię, jeśli się potwierdzi… z pewnością zaaranżujemy większą ilość najemników do zgładzenia potomków tych rzeźników oraz inne wsparcie ze strony Błogosławionego Zakonu. Ale najpierw zbadamy tą sprawę samodzielnie.

Jackson skinął głową.
- Oczywiście. Jakby nie patrzeć nie mamy tutaj twardych dowodów. Proszę jednak uważać wraz ze swoimi podwładnymi. Gdyby ktoś nie miał zamiaru uszanować waszej neutralności postaram się wam pomóc jak tylko będę mógł.
Almasy podziękował skinieniem głowy na tą deklarację. Papieros w fifce wypalił się prawie do końca, więc odpalił nowego. A po momencie zastanowienia poczęstował z paczki również Manula. Mechwojownik co prawda nie palił, ale postanowił spróbować co też popala ComStarowiec. Obaj po chwili opierali się o barierkę smakując aromatyczny dym z papierosów wymieniając się uwagami odnośnie machin nad którymi w dole pracowali w pocie czoła technicy.

***

Wybuch głowicy w Middlebury uświadomił Manulowi że jest naprawdę niewiele czasu do rozpoczęcia konfliktu na nowo. Z Rooikat podzielił się więc zadaniami odnośnie transportu do Camp Blackmore Kiedy biolożka skupiła się na organizowaniu szkieletowego personelu (poza pilnowaczami), Jackson zajął się dopracowywaniem logistyki oraz planu ewakuacji. Postanowił dokupić sprzęt i zapasy do kryjówki z pomocą rodziny Archerów. Tak się składało że spora część sprzętu który mógł znacząco wspomóc ich kryjówkę nadawał się równie dobrze do rozbudowania lub zabezpieczenia farmy przed brakiem kontaktu z Ziarnami. Ba. Dodatkowe cywilne latadła też pasowały do tego profilu. Zakup od handlarzy z orbity miał zostać zrzucony w pobliżu Burlington gdzie znajdowała się farma… i część sprzętu miała trafić do ranczerów, a część do przelatujących w okolicy Minutemanów. Lokalizacja farmy była nader fortunna, Julian mógł dzięki temu łatwo wywieźć swojego brata z rodziną z Burlington - biorąc pod uwagę co się zadziało z rodziną i znajomymi towarzyszy, należało się obawiać ataku agentów Benefaktora. Wycieczka na wieś załatwiona po znajomości i można było ich zgarnąć.
Co ciekawe okazało się że farma przyciągała uchodźców z powojennych terenów, tych którzy szukali miejsca z dala od działań wojennych. Archerowie zatrudniali tych ludzi za jedzenie i dach nad głową do pracy na roli. Dzięki rozmowie z gospodarzami udało się wskazać pośród nich kilka osób o potrzebnych w Camp Blackmore umiejętnościach. Choć każda para rąk była kolejną gębą do wykarmienia, to ktoś znający się na przetrwaniu w dzikich terenach Amerigo i pałający niechęcią do wrogów NV był doskonałym kandydatem na jednego z zaopatrywaczy obozu.

Cywilne latadła z zakupu miały nie tylko być zapasowym transportem osobowym ale także usprawnić przerzut ludzi. W ramach ustanowionego pierwotnie planu ewakuacji wyznaczono szereg punktów zbornych w pobliżu rozległej dżungli do których mieli zmierzać w każdy możliwy sposób czy to powietrzem czy ziemią. Każde z tych miejsc było dobrą kryjówką w której można było schować ludzi i pojazd terenowy. Każde zostało też wyposażone w prosty nadajnik kierunkowy który miał powiadomić obsadę obozu o czekających gościach. Dzięki latadłom możliwe było ich zgarnięcie. Koordynaty tych miejsc zostały udostępnione zaufanym osobom. Jednak żadna z nich nie miała dostać więcej niż jednej lokalizacji i o więcej niż jedna wiedzieć. Manul skrzętnie zanotował które miejsce zostało komu ujawnione. Był też jeden specjalny punkt zborny… taki do którego miały trafić osoby bardzo ważne… lub podejrzane… do którego w razie czego mógł polecieć tylko Leopard z obstawą i lancą, bo spodziewana była na miejscu walka lub zasadzka. Miejsce to było też od pozostałych odseparowane.

No i pozostawała też kwestia tego kto miał wiedzieć o samym obozie… a kto wiedzieć gdzie on się znajduje. Pozostawiając znajomość koordynatów bazy jedynie u Minutemanów (i pilotów latadeł) gwarantowali sobie że wróg będzie miał problemy z dowiedzeniem się o lokalizacji.
Rooikat wyciągała po cichu ludzi. Byli to głównie ci z którymi Minutemani najściślej współpracowali i których łączyły z nimi więzi przyjaźni, pod pretekstem odpoczynku przed wznowieniem wojny. Tym którzy byli niezbędni w bazie mieli do dyspozycji koordynaty i plan ewakuacji. Jackson nie wyjawiał o co dokładnie chodzi, tylko o to że w razie kłopotów - zbiórka w tamtym miejscu.
Jedną z tych osób był Almasy, przy czym jemu powiedział że chodzi o tajną kryjówkę. Jackson wciąż miał obawy czy status ComStaru zostanie uszanowany w nadchodzących wydarzeniach, więc wolał by Demi-precentor miał w razie czego możliwość dotarcia do bezpiecznej przystani. Musiał też go poprosić o pomoc - wierzył w zdolności Ursuli i jej intuicję co do ludzi, lecz w jego odczuciach to mogło nie wystarczyć i potrzebne było profesjonalne spojrzenie na kwestię prześwietlania.
Z Małym Johnnym Manula łączyła dobra relacja po incydencie z Gabor. Żołnierz cały czas przy sobie nosił podarowany mu przez Jacksona nóż ze stopu pancernego. On również otrzymał koordynaty.
Z Annabelle wielokrotnie Julian współpracował i wydawała mu się osobą godną zaufania. Była też przyjaciółką Itanshy, więc klasyfikowała się do grona osób zaufanych.
Bliscy przyjaciele byli tymi na których najbardziej można było polegać w razie problemów.

No i był jeszcze Maurice Ishida.
Jackson obawiał się informować mentora. Ishida miał swoje sekrety, którymi się z nikim nie dzielił. Miał swoje zasady, jednak przymykał oko na niektóre okrucieństwa. Wiedział dużo więcej niż się dzielił, acz obiecał że wszystko się wkrótce wyjaśni.
Ostatecznie po wielu dniach rozważania tego wszystkiego Jackson postanowił powiedzieć Ishidzie o tym że na wypadek gdyby Góra Zielona padła mają przyszykowaną kryjówkę.
Podał koordynaty specjalnego punktu zbornego.
Miał nadzieję, że jego podejrzenia wobec mentora będą pomimo wszystko bezpodstawne.
 
Stalowy jest offline