Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2022, 22:09   #42
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Wiadomości ogólne:
Witajcie po przedłużonej przerwie. Wir życia wciągnął mnie dość mocno i powrót trwał parę dni (o czym świadczy moja zbyt optymistyczna wiadomość sprzed kilku dni w komentarzach).
Gabinet starego Flanaghana czasem nazywam biblioteką, biblioteczką. Pokój z dużą ilością książek.

Wszyscy:
Późny wieczór (a właściwie już noc) upłynęła w miarę spokojnie pomimo atmosfery czyhającego zagrożenia. Porozmawialiście trochę. Pojawienie się tematu muzyki ożywiło Goodmana, który okazał się być swoistą skarbnicą wiedzy na temat współczesnej muzyki amerykańskiej. Wydaje się, że gdziekolwiek podróżował to starał się dowiedzieć jak najwięcej na temat tego co najczęściej słuchało się w danym miejscu, a i znał kilka szczegółów na temat show-biznesu wschodniego wybrzeża i południa (przynajmniej jeśli chodzi o przemysł muzyczny). Niestety nawet ożywiony to wciąż zdrowie murzyna ewidentnie słabło z każdą minutą. Wyglądało to jednak na zwykły efekt zmęczenia. Ze względu na ostatnie wydarzenia Flanaghan nawet nie zwrócił uwagi, że Goodman przecież już przespał kilka godzin w ciągu dnia, więc nie powinien być aż tak senny. Zresztą nie był senny i była to jedynie iluzja. W rzeczywistości Goodmana dręczyło coś zgoła innego. Wszystko to jednak działo się w jego głowie, a Flanaghan był lekarzem od ciała, a nie od umysłu. Muzyk opowiadał i opowiadał, a wam nie chciało się odpowiadać, ale słuchaliście z mniejszym lub większym zainteresowaniem. W końcu jednak odpłynęliście ukołysani do snu coraz bardziej monotonnym głosem Goodmana. Choć nie pamiętacie tego, ale pierwszy zasnął Flanaghan, a drugi Davis.

James Davis (sen?):
- Kim jesteś? - jakby z oddali usłyszałeś szept jakiegoś mężczyzny. Delikatnie i w ślimaczym tempie otworzyłeś oczy. Zobaczyłeś, że nadal leżysz na kanapie w salonie, a przy kominku klęczy Goodman. Wydawało ci się, że modli się do płomieni, ale nie wiesz skąd przyszła ci do głowy ta myśl. W rzeczywistości nic nie robił, a tylko wpatrywał się. Wciąż w rękach trzymał starożytną księgę jakby kontemplował, czy wrzucić ją w płomienie, czy nie. Zanim jednak cokolwiek zrobiłeś to Goodman odwrócił się w twoim kierunku. Zamiast oczu posiadał oczodoły otwierające się na niezmierzoną, kosmiczną pustkę, w której migotały światła odległych gwiazd i całych galaktyk. Widok był zarówno przerażający, jak i hipnotyzujący. Otworzył usta, ale za ich linią również panowała ta sama mroczna, chłodna pustka. Nie miał zębów, ani języka - nic tam nie było tylko niezmierzony kosmos. A mimo to z tej otchłani wydobył się głos, który bardziej przypominał twój własny niż goodmanowy:
- Kim jesteś? - powtórzył, ale tym razem do ciebie.

James Davis (sen?):
Ocknąłeś się, otworzyłeś oczy i z przerażeniem spostrzegłeś postać klęczącą przy kominku. Sięgnąłeś do posłania Ryana, ale wówczas zorientowałeś się, że to właśnie on klęczy przy kominku. Dokładał drewna do ognia, a Goodman spał smacznie na fotelu od czasu do czasu świszcząc w dziwaczny, aczkolwiek ludzki sposób. Uświadomiłeś sobie, że stałeś się ofiarą koszmaru sennego, więc nie niepokojąc reszty powróciłeś do snu.

Ryan Flanaghan (sen?):
- Kim jesteś? - usłyszałeś męski głos, który dobiegł zza twoich pleców. Akurat delikatnie dokładałeś drewna do kominka. Powoli odwróciłeś się i spostrzegłeś Jamesa potrząsającego ręką twoje posłanie. Chciałeś mu powiedzieć gdzie jesteś (choć powinien widzieć), ale wtem w świetle ognia zobaczyłeś jego twarz - jego oczodoły przypomniały ci okna na bezkresną pustkę kosmosu z migoczącymi gwiazdami. Odruchowo odsunąłeś się i przewróciłeś się na podłodze. Jak znów podniosłeś wzrok (a minął może ułamek sekundy) to James smacznie spał jak gdyby nigdy nie obudził się. Uświadomiłeś sobie, że stałeś się ofiarą koszmaru sennego, więc nie niepokojąc reszty powróciłeś do snu.

Ryan Flanaghan (sen?):
- Nie jesteśmy bezpieczni z tą książką. - powiedział do ciebie szeptem Goodman, gdy klęczałeś przy kominku dokładając drewno. James wówczas spał.
- Czuję, że jest w niej zaklęte jakieś zło, o którym słyszałem jedynie z afrykańskich i karaibskich mitów. Boję się, że przez tą książkę zginiemy. - ostatnie słowa wypowiedział niemalże przez sen. Po chwili słyszałeś świst powietrza wydobywający się z jego ust. Nie było to chrapanie, ale coś podobnego. Po tych kilku zdaniach twoje nerwy lekko zostały zszargane (to znaczy: lekko bardziej, bo gdy myślałeś, że nie może być gorzej to okazało się: "a jednak"). Goodman wyraził swoje obawy, ale najwyraźniej udzieliło się twojej paranoi powiększając ją jeszcze bardziej. Od tego momentu każde skrzypienie, czy mocniejszy podmuch wiatru zaczął sugerować ci o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Mimo wszystko zasnąłeś.

Ryan Flanaghan (sen?):
- Kim jesteś? - usłyszałeś pytanie i zerwałeś się na równe nogi ze swoją bronią palną. Zobaczyłeś, że Goodman mocno śpi, a Davisa nie ma na kanapie. Właściwie to nigdzie nie widzisz Davisa. Zapaliłeś lampę i popędziłeś na piętro skąd, jak ci się wydawało, dobiegał głos. Przeszukałeś wszystkie pomieszczenia, ale nikogo nie znalazłeś. Wróciłeś na parter i zobaczyłeś, że Davis i Goodman śpią gdzie powinni. Pewnie przesłyszałeś się. Wróciłeś do snu.

James Davis (sen?):
W nocy poszedłeś do łazienki. Pomimo niewielkiej odległości jaką musiałeś przebyć to te parę metrów w zupełnych ciemnościach sprawiły trochę problemów. Nie podzielałeś aż tak wielkich obaw jak twój gospodarz. Nie spodziewałeś się, że ktoś dwa razy z rzędu przyjdzie do domu. Nagle jednak dostrzegłeś postać stojącą przy biurku w bibliotece... bibliotece, która powinna mieć zamknięte drzwi.
- Kim jesteś? - zapytałeś jakby przez sen i wówczas do twoich nozdrzy dotarł fetor padliny. Zakręciło ci się od niego w głowie, ale gdy podniosłeś wzrok to nie widziałeś już nikogo. Chciałeś krzyknąć na pomoc swoich kompanów, ale wówczas poczułeś dość silne uderzenie w klatkę piersiową. Straciłeś dech i upadłeś.

James Davis (i Ryan Flanaghan):
Zerwałeś się z kanapy z taką szybkością, że przewróciłeś się na stolik. Próbowałeś zatrzymać się na rękach, ale nie udało się i uderzyłeś klatką piersiową w blat - głowa znalazła się za twardą powierzchnią, a impet był zbyt słaby, żeby oderwać ci ją. Bolała jednak. Wypadki chodzą po ludziach. Rumor obudził Goodmana i Flanaghana. Na zewnątrz było już zresztą widno. Mężczyźni pomogli ci wstać. Obrażenia nie były groźne, Flanaghan natychmiast stwierdził, że żadne żebro nie zostało złamane, choć siniak bardzo szybko pojawił się. W domu (w tym w gabinecie) nie czuć żadnego fetoru padliny, wszystkie okna są pozamykane i jeśli ktoś był wewnątrz to nie widać, żeby cokolwiek tym razem zginęło. Innymi słowy wygląda na to, że w nocy jedyne co zakradło się do tego domu to nuda i piaskowy dziadek. Ach, no i wszyscy macie oczy na swoim miejscu. Goodman stwierdził, że śniły mu się dziwne rzeczy. Prawda jest taka, że wyglądał gorzej niż poprzedniego dnia. Jego oczy jakby pożółkły i w prawym oku pękła mu żyłka przez co wyglądał koszmarnie. Czuł się jednak nieźle, choć, jak sam stwierdził, dość apatycznie.
- Tak jakby mi się nic nie chciało, ale przecież mamy kilka spraw do załatwienia związanych z książką. Niemoc jest jakby z mojej głowy, choć równocześnie chcę działać. Doktorze - czy to szaleństwo? Nie miałem tak nigdy wcześniej. Jakbym miał pustkę w głowie, w której losowo pojawiają się rozbłyski, dzięki którym w ogóle jestem w stanie funkcjonować...

Poranek, sobota, 17 lipca 1920 r.
 
Anonim jest offline