Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2022, 20:05   #98
Ketharian
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Mostek kombajnu, 15.08.2181, 22:05

George O'Brien zaczekał, aż jego współtowarzysze podróży opuszczą mostek, po czym przeciągnął się z trzaskiem kości i splótł palcami obie dłonie wyłamując sobie z suchym trzaskiem kostki. Bliżej niesprecyzowany niepokój młodego pilota zelżał zastąpiony mieszaniną podekscytowania i zawodowego napięcia. Decyzja o lądowaniu na transportowcu zapadła prawdopodobnie definitywnie, ale O’Brien nie dowiedział się jeszcze jak pilotaż lądownika miał wyglądać od strony technicznej.

Jim mógł teoretycznie pomieścić w swoim wnętrzu do sześciu osób, ale wiązało się to z ogromną ciasnotą i niewygodą, zwłaszcza w obliczu faktu, że jeden z pasażerów miał być wsadzony w kaftan bezpieczeństwa, a pozostali trzymać przy sobie broń palną. George nie wątpił, że mógłby pozostać na mostku kombajnu i poprowadzić lądownik zdalnie w taki sam sposób jak podczas lotu zwiadowczego, ale niepokoiły go problemy z kilkusekundowym zrywaniem połączenia pomiędzy pojazdem i modułem zdalnego sterowania. Czym innym był lot wokół zaopatrzeniowca z zachowaniem odpowiedniej prędkości i dystansu od tendera, a czym inny skomplikowany manewr dokowania w śluzie i montowania kołnierza łącznikowego. Zerwanie połączenia w tak krytycznym momencie mogło się wiązać z ryzykiem kolizji, a tym samym z naruszeniem integralności kadłuba lądownika. Procedury bezpieczeństwa sugerowały w takich przypadkach obecność pilota w kokpicie maszyny i sterowanie ręczne.

Decyzja leżała w rękach kapitan Williamson. George miał do swojej przełożonej dość głębokie zaufanie, aby nie kwestionować jej wyborów, gotowy był zatem przygotować się na każdą z dwóch ewentualności.

Lądownik powracał na kombajn lecąc w linii prostej od strony przypominającego wymarły metalowy grobowiec tendera. Pilot sprawdził profilaktycznie parametry maszyny, po czym otworzył szufladkę w konsolecie głównego terminalu i wyciągnął z niej energetyczny baton. Rozrywając foliowe opakowanie zębami wsadził sobie w usta połowę przekąski za jednym zamachem, obracając się w fotelu w stronę jednego z bocznych komputerów i wywołując na ekran urządzenia program informacyjny zawierający aktualizowaną w trakcie stoczniowych postojów bazę danych geopolitycznych.

Weyland-Yutani w otwartym konflikcie ze Zjednoczonymi Amerykami? Taki koncept nie mieścił się O’Brienowi w głowie, chociaż mężczyzna zdawał sobie sprawę, że megakorporacja tragicznie zmarłego Petera Weylanda mogła dysponować aktywami idącymi w szranki z amerykańskim budżetem transkontynentalnym. Logo WY pojawiało się w każdym zakątku znanego wszechświata, a także najpewniej poza jego granicami, w każdej bez mała działalności biznesowej, ekonomicznej bądź naukowej. Dysponujące niewyobrażalnymi dla zwykłych zjadaczy chleba funduszami megakorporacje - nie tylko Weyland-Yutani, ale też Steegson, BionTech czy Venture - toczyły zaciekły bój o każdy kawałek tłustego kosmicznego tortu, ale nigdy dotąd nie odważyły się wejść w otwarty konflikt z rządami najpotężniejszych ziemskich mocarstw.

Cokolwiek wydarzyło się na pokładzie wojskowego zaopatrzeniowca, nie mogło mieć w opinii Georga zaplanowanego z wyprzedzeniem charakteru militarnego. Akcje giełdowe WY spadłyby w jednej chwili, gdyby inwestorzy zwietrzyli wieści o zamrożeniu aktywów firmy na terytorium Zjednoczonych Ameryk. Żadna megakorporacja nie mogła sobie pozwolić na takie ryzyko, na nieuniknione sankcje gospodarcze, na zajęcia kont bankowych, zakaz prowadzenia działalności na terytorium Ameryk czy blokadę szlaków tranzytowych. Nie, zastanawiając się nad tym przez dłuższą chwilę George doszedł do wniosku, że korporacja nie mogła wejść w otwartą wojnę z amerykańskim rządem i marynarką.

Na pokładzie Bleinerta musiało dojść do tragicznego w skutkach nieporozumienia albo aktu podstępu, z którym prawdziwe Weyland-Yutani nie miało nic wspólnego. Być może załoga Wallandera nie miała nic wspólnego z WY, może składała się z piratów dość zdesperowanych, by spróbować ataku z zaskoczenia na wyładowaną zapasami wojskową jednostkę? A jeśli faktycznie należała do korporacji, istniało pewne prawdopodobieństwo, że jej członkowie padli ofiarą szaleństwa, dziwnej odmiany choroby psychicznej, jakiejś odbierającej zdrowy rozsądek paranoi. Przypadki takie nie należały wcale do rzadkości. W orbitalnych barach i jadłodajniach snuto czasami opowieści o takich incydentach, zazwyczaj pod wpływem luzującego języki alkoholu i syntetycznej marihuany. Ludzie spędzający całe lata w farmakologicznym śnie stawali się podatni na zaburzenia psychiczne, na ekstremalne fobie i schizofrenię. Oliwy do ognia potrafiła dolać obecność humanoidalnych syntetyków, często budzących w ludziach głęboką podejrzliwość i niechęć.

Wszyscy znali doskonale niekwestionowane założenia Pierwszego Prawa, ale od zawsze istniały szeptane pokątnie spekulacje, że niektóre korporacje akceptowały zdejmowanie z bloków pamięci syntetyków zabezpieczeń uniemożliwiających im wyrządzanie krzywdy ludziom. Co gorsza, George słyszał raz czy dwa, zawsze z mało wiarygodnej trzeciej ręki, że zdarzały się przypadki błędów w oprogramowaniu człekokształtnych robotów uwalniające syntów od ograniczeń Pierwszego Prawa.

O’Brien potrafił sobie wyobrazić sytuację, w której uszkodzony syntetyk typu Bishop czy David dokonałby błędnej oceny sytuacji i sprowokował katastrofalny w skutkach incydent na pokładzie wojskowego zaopatrzeniowca. A kto, jeśli nie dysponujące ogromnymi funduszami Weyland-Yutani mogło infiltrować syntetykami pokłady swoich firmowych jednostek?

Istniała też ewentualność zakażenia załogi Wallandera oddziaływującym na psychikę pasożytem, może rodzajem jakiegoś grzyba albo mikrobami pozaziemskiego pochodzenia. Chociaż według oficjalnej linii ONZ ludzkość wciąż bezskutecznie poszukiwała kontaktu z zaawansowanymi formami życia pozaziemskiego, na niektórych planetach poza Układem Słonecznym natrafiono na budzące ogromne społeczne podekscytowanie proste mikroorganizmy, często wywołujące w kontakcie z ludzkimi organizmami niepożądane reakcje.

George wgryzł się w swój baton, snując w myślach coraz więcej hipotez i obserwując jednocześnie cyfry ilustrujące przebieg lotu powrotnego lądownika.

Szanowni, pozwoliłem sobie przedstawić szereg przemyśleń pilota na temat stanu rzeczy na tenderze, w odniesieniu do polityki i świata biznesu. Wiedza Waszych postaci oscyluje na tym samym poziomie (jeśli nie wyższym), stąd możecie przyjąć, że Wasi bohaterowie zastanawiali się nad podobnymi scenariuszami, co O’Brien.


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline