Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2022, 13:57   #177
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Dzień po dniu, tydzień po tygodniu Ammit utwierdzała się w przekonaniu, że wcale nie trafiła do lepszego miejsca niż struktura kadrowa Workmenów i wiedza ta wywoływała w niej niezmiennie ten sam wewnętrzny rechot. Naprawdę przez dłuższą chwilę miała cichą nadzieję, że słowa Vaude’a rzeczywiście znajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości, jednak oboje chyba wyszli na naiwniaków. Z drugiej strony wyszło całkiem nieźle, bo dzięki temu nie przegrała w ich małym zakładzie i nadal mogła się cieszyć z jako takiej możliwości manewru do docinek momentami przemądrzałemu porucznikowi Gwardii Republikańskiej.
Chociaż tak naprawdę do śmiechu im obojgu nie było.

Deszcz i rynna, mityczne Scylla i Charybda. Wciąż ten sam niezmienny, niezmierzony krąg spierdolenia potocznie przezwanego wojną (zimną, gorącą to bez znaczenia). Skurwysyństwo rozpanoszyło się wszędzie i po każdej stronie, w powietrzu latały wyświechtane frazesy typu “ludzie się zmieniają”, lub “wojna zmienia i nic się na to nie poradzi”. Bzdura. Wymówka. Wazelina na duszę i pieprzona czarna farba żeby zamalować niewygodne detale obrazu. Takie jak użycie brudnej bomby w Bennington.

Widziała obojętność u pozostałych jakby nie stało się nic złego, absolutnie żadne bariery nie zostały przełamane, a świat grzecznie parł sobie do przodu swoim tempem upominając o nadchodzące eventy rodzaju konieczności zakupienia części zamiennych do ich maszyn albo dramatu niepewności co zjeść na obiad - fakty postawione na równi z masowym morderstwem.

Co innego mordować adwersarzy co jest zrozumiałe, co innego wydawać ciche przyzwolenie na mordowanie własnych ziomków z rodzinami bo ich życia nie znaczą nic poza ciche pierdnięcie maskowane atakiem kaszlu winowajcy. Grunt że usunięto wroga, reszta się nie liczyła. Nic się nie liczyło, poza wygodę i bezpieczeństwo własnych najbliższych. Inni byli do utylizacji, jakże znany najemniczce schemat, przerabiany do porzygu i déja- vu. Przy detonacji poprzedniej bomby też czuła się chora, a objawem tej choroby był postępujący paraliż serca, duszy i mózgu, a także wściekłość na ludzi, okolicę, siebie i Alexa. Gdyby nie on uciekłaby zaraz po opuszczeniu namiotu medycznego i miała w dupie debilną wojenkę, przycupnęła gdzieś na peryferiach z dala od wielkich aglomeracji z zamiarem przeczekania najgorszego i zgromadzenia siły żeby sztuka po sztuce podziękować dawnym kumplom ołowiem za wbicie maczety w plecy.
Gdyby sama nie była taka głupia nigdy by się nie zakochała i nie dała wciągnąć w nowe bagno. Niestety skoro dała się wciągnąć, należało tonąć w godnością.

Wiedziała też dobrze, że lepiej się nie odzywać. Zamknąć gębę, stulić pysk, ani mru-mru. Całe to gadanie o sztuce porozumiewania się i wyrażaniu uczuć to bujda. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło, co ma się do powiedzenia. Unikała więc ludzi wpierw w bazie, gdzie oprócz treningów, wykładów i symulacji VR trudno było ją spotkać gdziekolwiek. Potem unikała ludzi podczas manewrów, ograniczając się do wymaganych czynności żeby nikt nie mógł się przyczepić albo narobić smrodu zostawionemu pod Górą narzeczonemu. Wykonywała powierzone zadania w milczeniu, nie odzywając się niepotrzebnie. Stała się wewnętrznie zdziczała, albo dumna z samotności. Obca dla samej siebie, odkąd zmuszono ją do pożegnania jeszcze w hangarze głównej bazy. Ani radosna, ani smutna, z niezmiennym wyrazem twarzy ostrym jak nóż o który można się pokaleczyć. Szklanka wody miała w sobie więcej życia niż ona. Przypominała ubranie które zakładała, mecha kiedy do niego wsiadała, twardą pryczę kiedy kładła się spać, myślami będąc daleko poza obozem.

Mechaniczny twór zaprogramowany do walki ledwo jej dłonie chwytały drążki śmiercionośnej maszyny. Walcz. Zabij. Zgnieć. Rozstrzelaj. Powtórz. W kółko i w kółko. Konieczność stanięcia naprzeciwko Abased powitała z ulgą, gdzieś pod skórą mając nadzieję, że może się jej nie uda. Z drugiej strony nie chciała umierać, przecież obiecała…
Tonący w deszczu obraz pola bitwy widziany zza gogli hełmu wydawał się surrealistyczny, kolejny trening VR z tą różnicą, że tym razem porażka oznaczała realną śmierć, w słuchawkach rozlegały się krótkie komendy i krzyki pozostałych Minutemen. Ammit czekała na sygnał od dowódcy lancy Alpha, a gdy nadszedł, ruszyła przed siebie robiąc to, do czego ją tu sprowadzono. Do czego się zobowiązała.

Przedzierali się przez kolejne linie wroga, z początku bez strat własnych i szło im naprawdę dobrze. Byli zgrani, każdy doskonale wiedział na czym polega jego rola, a rzęsista ulewa działała na ich korzyść. Błoto pod nogami stalowych kolosów zmieniło barwę na czerwień vermonckiej krwi, ale wysoko w kokpicie prawie dało się tego nie zauważyć. Amok minął dopiero gdy ostatnia z wrogich maszyn eksplodowała, kończąc pościg i pewien rozdział w historii tej wojny. Blada i spocona van den Akker, zamknięta w kokpicie Kintaro, pozwoliła sobie na opuszczenie powiek i oparcie czoła o stery.
Nie czuła radości, ani złości, tylko pustkę. Powoli docierało do niej, że może, chwilowo co prawda, lecz wrócić do wytęsknionej normalności zamkniętej w uśmiechu i cieple serwowanym przez niebieskie oczy i szelmowski uśmiech wiszący nad mundurem Gwardii.
Tylko to się liczyło.
 

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 27-02-2022 o 13:54.
Dydelfina jest offline