Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2022, 12:23   #181
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pocieszającym było dla Jacksona że Ishida wziął na poważnie jego obawy o bezpieczeństwo bazy. Sam też się cieszył, że zdołał zorganizować przeniesienie bliskich do Blackmore. Teraz cokolwiek się stało mogli spokojnie walczyć - nikt by im nie położył noża na gadle.
A wyglądało na to że po “swojej stronie” mieli takie osoby, które nie mogły się cofnąć przed niczym. Informacje Almasy’ego były jasne - o ile personel bazy był bez zarzutu to nowe władze NV roiły się od skorumpowanych ludzi. A rzadko ktoś kto raz nadużyje swoich możliwości poprzestaje na tym.

Natomiast wyjątkowo przyjemną niespodzianką okazało się zorganizowanie wspólnych manewrów w Wojskiem i Rycerzami. Gromkie powitanie zgotowane im przez zgromadzonych na poligonie pod Brighton sprawiło że Jackson zapomniał o swojej urazie do nowych włodarzy NV. Wdzięczność obywateli malująca się na ich twarzach uskrzydlała go, pozwalała też zapomnieć o tym że wróg może czychać wszędzie. Paskudne napięcie które odczuwał od dłuższego czasu…. znikło.

No i miał też możliwość przetestować w praktyce cały szereg mechów… ale najbardziej cieszyło go zasiądnięcie za sterami Atlasa.

Kokpit był obszerny, z dodatkowymi ekranami i konsolą wykorzystującymi potężną antenę wraz z komputerem do spełniania roli jednostki dowodzenia. Więcej miejsca oznaczało też więcej udogodnień. Więcej zapasów, możliwość pełnego rozłożenia fotela, a przede wszystkim w końcu mógł siąść na wysuwanym kiblu bez skręcania się w jakiejś niewydarzonej pozycji. Szczególnie zabawnym dla niego było siądnięcie za potrzebą i śledzenie w trakcie poczynań reszty na konsoli dowodzenia. Odkrył że zadziwiająco dobrze mu się wtedy analizuje spływające z łączności dane.

Lecz nie była zabawna wiadomość o tym co stało się w Bennington. Prawdopodobna śmierć bandyckiego króla była pewną pociechą, acz to że jego wojska jeszcze tego samego dnia ruszyły się świadczyło, że i tak byli przygotowani na to co się wydarzy. Na ofiary cywilne nie mógł nic poradzić - tylko przeżegnać się na myśl o tych którzy zostali tam zaciągnięci siłą. Natomiast miasto… Pokręcił głową i milczał. Nie mogąc dobrać żadnych słów.

Następną wiadomością która nimi wstrząsnęła byli Abased ciągnący całą zgrają w stronę Brighton. Akurat na to mogli coś poradzić…

***

Atlas wzniósł jedną z rąk z zaciśniętą pięścią. Juliana wciąż był zachwycony systemem kontrolującym dłonie olbrzyma. Prymitywne chwytaki które zamontował na Warhammerze nie mogły się równać z projektem SLDF. Dane spływające z okolicy wyświetlały się na ekranach modułu dowodzenia, dzięki spotterom i systemom obserwacyjnym miał dokładne dane powalające namierzać przeciwników. Szperacz warhammera, który oddali jednemu z Rycorów przecinał ciemność i deszcz strumieniem podczerwieni oświetlając oddalone cele. Włączył kanał ogólny.

- Ich czerepami… wybrukujemy ulice w Brighton! - zawołał - Lanca Alpha, ognia! - dał znak opuszczając ramię Atlasa i wskazując nadciągających wrogów.

***

Batalion mechów szturmowych to dostateczna potęga militarna by zrównać z ziemią dowolne miasto. Stalowa pięść która jest w stanie zgnieść każdy opór.
Sprawdziły się jednak wszystkie rzeczy wpojone im na wykładach o taktyce prowadzone przez Ishidę i McKinleya. Surowa siła to nie wszystko. Ukształtowanie terenu, warunki atmosferyczne, noc, konieczność przekroczenia rzeki przez wroga.
Wszystko to zsumowane sprawiło że wróg mógł tłuc ze swoich wielkich armat ile tylko chciał - nie był w stanie trafić.
Natomiast słabsze siły NV miały przeciwników jak na dłoni. Skuteczność ognia mechów, pojazdów i piechociarskiej broni ciężkiej była tak druzgocąca że wróg postanowił się wycofać, ścigany jeszcze ogniem z dalekiego zasięgu i lotnictwa. Jacksonowi błyszczały oczy za każdym razem kiedy udawało się wpakować pełną salwę z potrójnego moździerza prosto we wrogiego mecha lub obramować wybuchami odkryty pojazd. W praktyce w końcu mógł też wykorzystać ćwiczenia z symulatora kiedy zmuszany był do obsługi innego uzbrojenia niż lasery PPC i broń krótszego zasięgu. Na szczęście masa Atlasa wystarczyła do kompletnego niwelowania odrzutu lekkiego autodziała. Zarówno z niego jak i z moździerzy prowadził ogień ciągły woląc wypstrykać się z amunicji najszybciej jak to tylko możliwe.
Z tej do karabinów maszynowych nie miał nawet jak - wróg zaczął zwiewać zanim zbliżył się dostatecznie blisko.

Nim rozgorzała w pełni dyskusja Jackson jasno przedstawił swoje stanowisko - trzeba było dobić Abased zanim zdołają się przegrupować i wybić Benefaktorowi jego ostatnie wielkie zębiska. Operacja ta poszła sprawnie, bardzo, choć omal nie stracili Leoparda (z resztą Confederate też nie był w za dobrym stanie) - Alpha wyprzedziła przy pomocy transportera wrogów, zaś Beta mająca szybsze mechy ruszyła za nimi w pościg. Przelot Itan-shy z pruciem laserami torowisko odcięło wrogowi możliwość ucieczki.

Poniżeni przestali istnieć. Ich grupa najemna odnalazła swój definitywny koniec na Peryferiach.

***

Julian niedługo jednak nacieszył się zwycięstwem spod Brighton, choć te rzeczywiście było spektakularne. Już nazajutrz bowiem, trzeciego maja, na polowe lotnisko pod bazą NVDF zawitał prom KR-61 Minutemenów, “Moose”. Załoga zawezwała jedną osobę - Manula. Byli to ci sami ludzie, z którymi Julian Jackson odbył podróż na Illyrię i z powrotem. Nie było jednak czasu na zbyt długie i zbyt wylewne przywitania - Pan Ishida miał do Juliana nie cierpiącą zwłoki sprawę. Wydał też dyspozycję, aby cała reszta Minutemen stawiła się pod Górą nazajutrz (czyli czwartego maja).

Pospieszny lot z Brighton pod Wielką Górę Zieloną nie trwał długo - prom, nieobciążony cargo, szybko wzniósł się do stratosfery i pikował w dół niewiele później. Uniknął tym samym prawdopodobnych zagrożeń ze strony większości konwencjonalnego lotnictwa, jakie nieprzyjaciel mógł wciąż posiadać. Zadokował w hangarze bazy, gdzie od razu zajęli się nim AsTechowie.

Julianowi polecono najpierw “ogarnąć się”. Tak też zrobił, udając się do swojej kwatery. W środku czekała na niego wiadomość w wewnętrznym systemie bazy - Pan Ishida uprzejmie prosił o “odświeżenie się” i wdzianie przygotowanego stroju wraz z oporządzeniem. A przygotowany strój wisiał na wstawionym do kwatery wieszaku - był to galowy mundur kroju i barwy starych sił ochotniczych Nowego Vermontu przed reformą powołujcą NVDF, bez odznaczeń innych niż ten sugerujący, że właściciel był mechwojownikiem. Krój, kolorystyka i odznaczenia z tamtych czasów nawiązywały do dawnej tradycji SLDF. Był też pas na którym spoczywała pochwa z jego szablą. Zbadał ją. Ostrze zostało profesjonalnie odświeżone i naostrzone.

Cóż to wszystko mogło oznaczać? W głowie Juliana znów wybrzmiały echem niepokojące słowa jego mentora. “Wkrótce wszystko się wyjaśni.”

Przyglądając się mundurowi przez głowę Jacksona przeleciała cała masa scenariuszy które mógł oznaczać ten strój. Pierwszą i najpewniej dobitną było to że panu Ishidzie jest bardzo nie po drodze z “Nowym NV”. To zaś że szabla była gotowa do użycia… świadczyło o tym że w bazie może dojść do rozlewu krwi.
Umył się, ogolił, zaczął zakładać mundur. To wszystko robił sprawnie, nie zabierało wiele czasu, ale dla niego ciągnęło się. Złe obawy sprawiały że czuł się jakby szykował się stracenie…. nie, nie tyle na stracenie co na nieznane. Na wielki skok w przód po którym nie będzie odwrotu.
Do kabury wsunął rewolwer, który trzymał koło łóżka, zaś wysłużony pistolet boczny - lekki i łatwy do ukrycia schował do kabury na wysokim bucie (w drugim miał wsunięte dwa magazynki). Cięższego kalibru sześciostrzałowiec był bronią produkcji rodzimej i raczej mało praktyczny. Idealnie nadawał się na broń paradną. Do pasa dodał pochwę z jednym ze zrobionych przez siebie sztyletów. Rozejrzał się po pokoju. Z ramek wyjął zdjęcia swojej rodziny, złożył je w pół, a potem wcisnął do wewnętrznej kieszeni munduru. Pod spód ubrał obcisły kombinezon, włókno balistyczne zapewniało bardzo niewielką ochronę, ale było to lepsze niż nic. Przynajmniej nie będzie krwawił od byle rykoszetów.
Złapał się na tym że o spotkaniu z panem Ishidą myśli jak o odbyciu kolejnej bitwy. Wzdrygnął się.
Obejrzał się w lustrze. Wyglądał szykownie. Jakby wybierał się na bal, na którym w razie konieczności zawsze będzie gotów bronić swojego honoru.
Miał też wrażenie że już tu nie wróci do tego pokoju, który był jego domem przez całą tą wojnę.
Pomimo tego przysiadł na łóżku i odczekał chwilę. Potem wstał i wyszedł.

Droga do kwater szefa projektu Minutemen wydawała się być dłuższa, niż przedtem. Kroki rozbrzmiewały echem po korytarzu, mieszając się z szumem oświetlenia i wentylacji. Nie było nikogo. Było dziwnie pusto… albo Julianowi tak się zdawało, w końcu nie każdy korytarz był ciągle obstawiony i pełen życia.

Była też myśl, która mu mignęła w trakcie tego marszu. Mundur i buty były skrojone na miarę.

Dotarł na miejsce, zapukał. Drzwi rozsunęły się prawie bezszelestnie, wpuszczając gościa do środka.

https://www.youtube.com/watch?v=5eiSjD0_vI0

Wnętrze było takie, jak… zawsze. Pan Ishida zawsze dbał o nienaganną czystość (albo ktoś mu w tym pomagał, biorąc pod uwagę jego stan). Wizyta w jego kwaterach różniła się detalami. Taca, naczynia i narzędzia do tradycyjnego parzenia herbaty. Zastawa z jedzeniem. Albo tak jak dzisiaj. Nie było stolika ani utensyliów, tylko mały drewniany taboret na którym rozłożono białą tkaninę - a na tej tkaninie tanto, tradycyjny starojapoński nóż. Gospodarz siedział na swoim wózku odziany w olśniewająco białe, odświętne wręcz kimono pozbawione jakiejkolwiek symboliki poza kwiatem misternie utkanym purpurową nicią. W głowie mechwojownika zaświtało, że to mógł być mon - symbol rodziny, klanu Ishida. Nie było czarnego smoka ani gwiazdek vermonckich.
Zauważył też, że na ścianie wisiał pergamin ze świeżo wykaligrafowanymi znakami w japońskim.

- Jackson Julian. - Ishida skłonił się na tyle, na ile potrafił - Witaj, samuraju Nowego Vermontu.

Pomieszczenie wyglądało zawsze odświętnie jednak teraz wydawało się, że zostało przygotowane na jakąś wyjątkową okazję. Na jaką? Najwyraźniej Julian miał się zaraz przekonać.
Obecność noża na tkaninie wzbudziła jego niepokój. Odświeżone i naostrzone ostrze, przemknęło mu przez myśl.
Odpowiedział staremu wojownikowi kłaniając się z szacunkiem, przykładając przy tym dłoń do serca.
- Witaj, nauczycielu. - kiedy skończył oddawać honory wyprostował się - Zjawiam się zgodnie z twoim życzeniem.

- Zanim przejdę do sedna… ta rozmowa jest nagrywana. Jej kopie będą zabezpieczone i otrzymają je powołane osoby. Zapewni to Panu bezpieczeństwo i dzięki nim zostanie Pan wypuszczony z aresztu.

Zmilczał na dłuższą chwilę, spojrzał gdzieś na bok. Pokiwał głową jakby sam do siebie i znów zogniskował na nim wzrok.

- Nadchodzi kres ścieżki, którą kroczę, Panie Jackson. Nie mogę dłużej żyć z hańbą, jaka dociąża mą duszę. Jestem… zmuszony popełnić seppuku. Czy wie Pan, co to jest za rytuał?

Jackson kiwnął powoli głową.
- Honorowe odejście z tego świata. - powiedział powoli, musiał wziąć głębszy oddech by głos mu nie zadrżał w związku z dalszymi wnioskami - Nie znane mi są wszystkie szczegóły. Wiem jednak że potrzebna jest do niego jeszcze jedna osoba.

Ishida pokiwał głową.

- Tak. Odchodzący z tego świata wykonuje większość rytuału samemu. Ta druga osoba… nazwijmy go asystentem bądź sekundantem… precyzyjnym cięciem miecza ścina głowę rytualnego samobójcy, ażeby skrócić jego męki i pozwolić… zachować powagę.

Spojrzał na Jacksona przenikliwym wzrokiem.

- Nie mogę teraz powiedzieć dlaczego to robię. Mogę tylko rzec, że jestem zhańbiony i to jest dla mnie jedyna pozostała mi droga. Kiedy odejdę, wszyscy Minutemen i cała obsada tej bazy niech zgromadzą się w kantynie. Na telebimie zostanie wyświetlona ostatnia wiadomość ode mnie dla was. Wszystko okaże się jasne. Tak, jak obiecałem, Panie Jackson. Będziecie wiedzieć, co czynić. Otrzymacie szansę i niezbędne dane.

Przez chwilę milczał, po czym zadał pytanie:

- Czy mogę liczyć na pańskie zaufanie, Panie Jackson?

Julian zamknął oczy by przetrawić powagę słów Pana Ishidy, starając się też zachować spokój. Wiedział że mentor zrobi co będzie chciał zrobić tak czy tak, zaś prosząc go o udział w rytuale okazywał jakim zaufaniem i szacunkiem darzy Jacksona. W tej chwili nawet nie zastanawiał się nad tymi mrocznymi sekretami które nauczyciel skrywał. Ktoś inny pewnie w tej chwili zacząłby wypytywać starca o powody, dlaczego i skąd to wszystko… lecz Julian nie potrafił. Zaufanie to zaufanie.
Pewne było jednak że zaraz po tym rozpęta się burza, nad którą nie sposób będzie zapanować.
Będę musiał uderzyć z całego ramienia i ze skrętem by cięcie było czyste, przemknęło mu przez myśl.

- Możesz, nauczycielu. - powiedział otwierając oczy - Dziękuję za zaufanie jakim mnie obdarzasz prosząc o asystę. - dodał.

- Dziękuję i ja. Wybór był oczywisty, Panie Jackson. Dowiódł Pan swojego honoru nie raz. Jest Pan godny tytułu rycerza. - pokłonił się po raz kolejny - Zaczynajmy. I żegnaj, Jacksonie Julianie. To był zaszczyt móc Pana szkolić.

Spróbował sięgnąć po tanto… jednak wózek okazał się być zbyt wysoki. Starzec zmarszczył brwi, próbując się pochylić w wystarczającym stopniu. Na czoło wystąpił mu pot. Zadrżał. Z bólu… albo z gniewnej frustracji.

Ironią losu było to że człowiek który potrafił po mistrzowsku pilotować maszynę bojową został tak dotknięty przez życie że nie był w stanie wykonać tak prostej rzeczy jak sięgnięcie po nóż. Jackson przyklęknął wsunął dłonie pod tkaninę i uniósł ostrze tak by Ishida mógł wziąć je do rąk.
Kolejną ironią losu było to że swego czasu Doe też go poprosiła by był w stanie ją zabić zanim po nią przyjdą. Zgodził się. Czemu miałby odmówić tego Ishidzie?
Obawy. Czarny scenariusz. Coś zrobił i tak jak Doe chce uniknąć kary. Zapłacisz za to swoje poczucie wyższości, za ten swój honor, pomagając mu uciec.
Trudno, pomyślał Jackson, już się zgodziłem.
Przekazał nóż Ishidzie i stanął obok niego, po prawej by móc ciąć silniejszą ręką. Dobył szabli płynnym ruchem. Wykonał próbne przyłożenie pod kątem. Stanął w lekkim rozkroku by mieć większą stabilność postawy.
Z całego ramienia, ze skrętem, by nie cierpiał, pomyślał. Koniec ostrza, gdzie jest największa energia, dodał.

Podziękował Julianowi skinieniem głowy. Obnażył nóż z pochwy, tą odrzucił. Przygotował się. Kilka głębokich oddechów. Spokój wymalowany na twarzy. Wyraźny szept wypowiedziany gdzieś w podłogę.

- Mai… Ima okonatteru.

Zaraz potem - pchnął. Wydał nieme stęknięcie, twarz mu stężała. Cięcie boczne. Z ledwością zmienił chwyt na rękojeści tanto, sapiąc przez nos. Próbował ciąć teraz pionowo, jak nakazywała tradycja. Niewielu jednak się to udawało. Julian wiedział, że jego mistrz nie da już rady.

Skręcając tłów Jackson wykonał cięcie znad ramienia wypuszczając ze świstem powietrze. Skręt nadgarstka zwiększył jeszcze energię ciosu. Lekkość broni i mniejszą jej siłę rekompensowała twardość materiału wraz z wyjątkową ostrością.
Zadając cios nie myślał o niczym. Nie mógł. Był skupiony na tym by wyprawić jak najsprawniej Ishidę na tamten świat.

Ten cios wystarczył - na szczęście. Rytuał nie odbył się perfekcyjnie, głowa nie odeszła od tułowia, choć klinga dała radę przeciąć pień i zakończyć życie Ishidy. Ciało Draconisjanina bezwładnie “zwiędło” w swoim siedzisku. Krew plamiła kimono szkarłatem. Manul niejako bezwiednie oswobodził ostrze. Jedynym dźwiękiem jaki mu towarzyszył był jego własny, ciężki oddech. Został sam.

W kilka minut później sam stawił się u strażników, zdał broń i oddał się w ich ręce. Wkrótce później został wypuszczony, kiedy odtworzono nagranie z przebiegu całego zajścia. Zaraz potem wysłano kuriera w KR-61 aby ściągnąć Minutemen i ich maszyny czym prędzej pod Górę.

Kolejny akt tej tragedii miał się właśnie rozpocząć…
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-02-2022 o 12:26.
Stalowy jest offline