21-02-2022, 12:23 | #181 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-02-2022 o 12:26. |
21-02-2022, 17:53 | #182 |
Reputacja: 1 | Punkt kulimacyjny sesji. Pierwsze dwa dni maja przyniosły oszałamiające zwycięstwo obrońcom w Bitwie pod Brighton. Było ono o tyle wyjątkowe, gdyż podobnych było ze świecą szukać nawet pośród wewnątrzsferowych dziejów Wojen o Sukcesję – oto bowiem mniejsza liczebnie i znacznie lżejsza w tonażu wzmocniona kompania mechów powstrzymała prawie cały batalion szturmowy, w dodatku posiadający w swych szeregach lostechowe maszyny. Mimo tej potężnej przewagi, wsparcie lotnictwa, piekielne warunki pogodowe, gęsta i ciągle odnawiana zasłona dymna, czarna noc i obecność zabudowań, fortyfikacji oraz wartkiej rzeki wystarczyły. Wróg podjął także nieadekwatne decyzje taktyczne, z początku próbując skupiać ogień na lotnictwie. Wprawdzie udało mu się zestrzelić wszystkie trzy ex-illyriańskie myśliwce typu Hellcat oraz prawie strącić Confederate'a, to jednak zmarnował na to zbyt wiele sił, środków i czasu. Skuteczna nocna obrona oraz pościg i przechwycenie następnego dnia wystarczyły, aby unicestwić kompanię najemną „the Abased” - coś, czego ta banda ponoć doświadczyła już w czasach Drugiej Wojny o Sukcesję. Tym razem mieli pewność, że tak pozostanie. Nie zdołał czmychnąć ani przeżyć nikt z mechwojowników, załóg pojazdów, techników czy piechoty zmechanizowanej. Cały batalion wraz z całym swym wsparciem polowym i zapleczem został unicestwiony. Rozwalono też doszczętnie ostatni Mobilny Long Tom należący do Czerwonych, LT-MOB-50; ten sam, z którego ostrzeliwano Middlebury (w tym głowicą Davy Crockett-M). Sprawiedliwości stało się zadość. Brutalnie, lecz skutecznie – poza tym, sami się o to prosili. Straty, jakie obrońcy ponieśli były dotkliwe: praktycznie wszystkie transportery opancerzone i pojazdy inżynieryjne NVDF oraz wszystkie zgromadzone mechy Knights of St. Cameron (w tym zdobyczny szturmowy BattleMaster) zostały zniszczone w ogniu walk i tylko część nadawała się do odzysku (podobnie jak tylko część mechów nieprzyjaciela). Minutemen musieli pożegnać się ze swoim Shadow Hawkiem i o mały włos nie stracili obydwu desantowców (które teraz musiały przejść poważne naprawy). Mimo to, stosunek zysków do strat wypadł nader korzystnie. Wróg utracił ostatnie ciężkie działo artyleryjskie oraz najpotężniejsze zgrupowanie battlemechów w tej wojnie. Dwukierunkowa linia kolejowa Middlebury-Bennington została również poważnie uszkodzona w kilku miejscach, co uniemożliwiało szybkie przerzucanie nieprzyjacielskich sił. Wkrótce później dotarły do nich wieści z innych zakątków frontu. Czerwoni przypuścili trójdzielne uderzenie – centralne na Brighton „grupą specjalną” (właśnie wyeliminowaną), mającą na celu przerwać logistykę płn.-płd. i otworzyć niebronione zaplecze na manewry penetracyjne bądź inne fragmenty frontu na oskrzydlające; południowe na Hartford siłami najemnego batalionu Bronson's Horde i elity KNZ (w tym niesławnego batalionu pancernego „Żeliwna Pięść”); północne na osi Middlebury-Fort Ticonderoga znacznymi siłami piechoty lekkiej, zmotoryzowanej, zmechanizowanej i czołgów z PPF, popartymi zmotoryzowanymi Bandytami na technicalach z KNZ. Niepocieszająca była ta zacieśniona współpraca między okupantami a kolaborantami, pomimo wysiłków ruchu oporu i Kompanii Skurwysynów. Póki co trwały poważne starcia manewrowe i boje spotkaniowe o szlaki komunikacyjne na północy (gdzie obronę stanowił Drugi Regiment Rycerzy, 2nd Capitol MI RCT oraz elementy 4th Interior Armored RCT i całe dywizje Volunteer Militia: 5th Newport, 6th, 15 i 16th Fort Ticonderoga, 12th Middlebury) oraz ciężkie boje o wnętrze Hartford i całą okolicę (obrońców tam stanowił Pierwszy Regiment Rycerzy, pozostałe siły 4th Interior Armored RCT, batalion najemny Harcourt's Destructors oraz dywizje Volunteer Militia: 9th Hartford i 13th Bennington oraz znaczne siły Border Patrol). Reszta Rangersów i 3rd Interior MI RCT byli trzymani w rezerwie. Wprawdzie PPF udało się pokonać spory dystans od Middlebury w stronę Fort Ticonderoga, a nieprzyjaciołom na południu wedrzeć w granice Hartford (po raz drugi rujnując to miasto), to NVDF i sprzymierzeni najemnicy byli przygotowani i znacznie liczebniejsi oraz silniejsi, aniżeli rok wcześniej. Pole bitwy to jednak dość nieprzewidywalne miejsce, a wojna się dopiero zaczęła (ponownie). Ta nieprzewidywalność miała się przejawić w nieco inny sposób dla Minutemen – i to zdecydowanie bardziej wstrząsający. Skoro świt do obozu pod Brighton dotarł posłaniec od Pana Ishidy, powracając pod Wielką Górę Zieloną wraz z zawezwanym przezeń Julianem Jacksonem. Niedługo potem „Moose” znów poleciał, tym razem z poleceniem mentora, aby wszyscy Minutemen stawili się pod górą wraz ze swymi maszynami, pomimo uszkodzeń. Rozkaz nie cierpiał zwłoki. Jak tylko pozostali mechwojownicy Nowego Vermontu wrócili na „stare śmieci”, to szybko zdali sobie sprawę, skąd ten pośpiech. Maurice Sakon Ishida, Warlock, Pan Ishida, ich mentor i zarządca projektu The New Minutemen... nie żył. Co więcej, zginął z własnej woli i własnej ręki – jedynie z drobną „pomocą” Manula, nakłonionego do udziału w rytualnym samobójstwie seppuku spotykanym w kulturze Kombinatu Draconis, wzorowanym na starojapońskich tradycjach kodeksu Bushido. Minutemen obejrzeli sobie nagranie z tego, co zadziało się w kwaterze Pana Ishidy. Potem, zgodnie z ostatnią wolą mistrza, zorganizowano mu całopalny pogrzeb na poziomie reaktora bazy, a prochy rozwiano ze szczytu Wielkiej Góry Zielonej. Wkrótce potem cała obsada bazy – grubo ponad sto osób, może nawet liczba ta dochodziła do prawie dwustu – zgromadziła się w kantynie, gdzie ściągnięto i uruchomiono telebim, na którym wyświetlono ostatnie nagranie starego mistrza. ///\\\///\\\ \\\///\\\/// Początek nagrania. Kamera ukazuje twarz Ishidy, popiersie. Te same białe kimono z purpurowym kwiatem. W tle jego kwatera. Widać, że nagrywane niedługo przed przybyciem Juliana. Kilka wyraźnych przeskoków. Stary musiał podchodzić do tego kilka razy i edytował. Na jego twarzy widać mieszankę ledwo skrywanych emocji. - Drodzy Państwo. Moi podwładni, uczniowie, towarzysze i przyjaciele. Jeśli to oglądacie, to oznacza, że moje martwe ciało zostało już pogrzebane. Na wstępie pragnąłbym ze szczerego serca podziękować za spełnienie ostatniej prośby zniedołężniałego starca i przeprosić za... zakłopotanie jakie musiałem wzbudzić oraz bałagan, jaki mogłem po sobie narobić. - Dalej... hmm. Może zacznę od końca. Minutemen, odważni bushi i lojalni samurajowie Amerigo. Wy i wasze maszyny jesteście na tyle bezpieczni, na ile mogłem to zapewnić. Wasze maszyny są pozbawione killswitches i pluskw. Prawa własności do nich scedowane na potajemnie założoną w tym celu spółdzielnię. Po zakończeniu tego ambarasu rozliczycie się między sobą samodzielnie, według woli. Na ich komputerach i w waszych kwaterach są też dane niezbędne do doprowadzenia amerygańskich spraw do zakończenia, które być może będzie was satysfakcjonować. Wasze dotychczasowe działania zakulisowe zostały obłożone odpowiednią ilością dezinformacji, co powinno kupić wam dość czasu. Ci, którzy wyposażeni byli w implanty cybernetyczne powinni też się dowiedzieć, że... kazałem je usunąć przy ostatniej okazji, w ramach tych rzekomych „poprawek”. - Jedyne o co proszę, a wiem, że być może nie mam w waszych oczach prawa o to prosić, to eliminacja tych, którzy zdradzili Nowy Vermont, was, waszych współobywateli. Przyczynili się do zdeptania świata, w jakim żyliście do tej pory. Norman Osberger, Jason Ortega, Elias Birma i im podobni, a także... a może w szczególności... Sonny Modeno. Śmierć tego ostatniego szubrawca osobiście przyobiecałem pani Gabor. Usłuchajcie prośby starego mentora i zmażcie skazę tego człowieka z powierzchni tej planety. Ishida milczy, spogląda gdzieś na bok. Wykonuje głęboki wdech, wydech. Zbiera się do następnych słów. Znów patrzy na kamerę. - To ja jestem Benefaktorem. [media]http://www.youtube.com/watch?v=rxx2Nx1Vunw[/media] Pozwolił, by to przebrzmiało pośród słuchaczy. - A dokładniej należę... należałem do organizacji, którą określiliście tym mianem. Benefaktorem jest Błogosławiony Zakon, ComStar. Jest on zainteresowany kilkoma różnymi sprawami dotyczącymi tej gromady gwiezdnej już od ponad stulecia, czyli blisko dwa razy dłużej jak istnieje kolonia nowovermoncka... i noworodezyjska, choć ta druga powstała raptem może dwie dekady wcześniej aniżeli „nasza”. Bogate złoża germanium i współwystępujących metali ziem rzadkich na Columbusie, salvage pozostałości po machinach terraformingowych, „zwyczajna” eksploracja tajemnic Peryferiów, tropienie poszlak o domniemanym przelocie Floty Eksodusu kiedy Gwiezdna Liga przestawała istnieć, różnego rodzaju badania specyfiki tak nietypowej planety jaką jest Amerigo. Wreszcie: szeroko zakrojony eksperyment socjologiczny, kulturowy i militarny. I kość niezgody, która wymusiła... tarcia frakcyjne wewnątrz zakonu w sprawie Nowego Vermontu i całego Amerigo. Zapiski z czasów Wielkiej Wojny Domowej wskazują, że w tych okolicach mógł pojawić się... okręt bitewny klasy McKenna, WarShip z marynarki Gwiezdnej Ligi. Z pełną obsadą myśliwców i promów marines. Okręt ten zaginął z powodu fenomenu misjump w trakcie lotu na Terrę pod koniec tamtej wojny. Lata poszukiwań pozwoliły nam odnaleźć kilka mniejszych bądź większych magazynów ze starymi mechami, prawdopodobnie założonego przez przezornych z Cesarstwa Amarisa, albo Republiki Światów Rubieży. Znaleziono tam mechy i inne pojazdy typowe dla sił zbrojnych tych państw, a także te spotykane w SLDF, ichnich dywizjach królewskich bądź z innych stron Sfery Wewnętrznej... a nawet sporo retrotechu. W zasadzie to podobne miejsca odnaleźliśmy także na innych, martwych światach gromady. Ktoś wyraźnie przygotowywał tutaj miejsce pod „coś”. Nigdy jednak nie doszło do sfinalizowania czegokolwiek czym to „coś” miałoby być. Westchnął ciężko. - I tutaj rozpoczął się rozłam między braćmi i siostrami Błogosławionego Zakonu. Frakcja opisana przez was jako „Górnicy” była zainteresowana wyłącznie eksploracją i eksploatacją zasobów naturalnych oraz odnalezieniem i wyczyszczeniem tych przedpotopowych magazynów. Uważali, że istnienie tego okrętu bitewnego na Amerigo czy w ogóle w tej gromadzie gwiezdnej to była bujda. Frakcja „Agresorów” natomiast uważała zupełnie inaczej i popadła wręcz w paranoję. Poszlaki o rozbiciu się McKenny miały być według nich potęgowane nieznanymi korzeniami pierwotnej populacji tutejszych Bandytów. A raczej... Bandytów. Projekt okiełznania Amerigo rozpoczął się dużo wcześniej aniżeli założenie NVR czy nawet RNR. Próby dogadania się z lokalną populacją bądź zmanipulowania nią spaliły na panewce. Próby siłowego rozwiązania sprawy za pomocą najemników wpierw, a naszych własnych ComStar Guards & Militia później, skończyły grzebaniem własnych zmarłych. Tubylcy nie zawsze byli tak... dzicy, jak obecnie. Należało użyć zdecydowanych środków, między innymi broni masowego rażenia. Śmiertelnych, szybko działających i równie szybko dezaktywujących się wirusów z czasów Gwiezdnej Ligi, popartych trzema głowicami nuklearnymi typu Alamo w kluczowych punktach. Później było polowanie na pozostałe sadyby, doszczętne burzenie pozostałości po miastach-koloniach, gazowanie ocalałych, polowanie agentów ROM na ostatnie osoby mogące w szczegółach pamiętać. Sprowadzanie na planetę różnych szumowin, już zinfiltrowanych przez naszych agentów, w tym o przepranych mózgach. Sztucznie wywoływane konflikty. Założenie Nowej Rodezji w rejonie Rdzenia jako zorganizowanego ośrodka mającego równoważyć anarchię Bariery i Pograniczy. Później przechwycenie projektu Nowego Vermontu – nieplanowanej inicjatywy tych paru Terran – i osadzenie go w rejonie dzisiejszych Ziaren. Tamtejsi tubylcy byli jednymi z ostatnich niedobitków, które kultywowały stare „legendy” o świetlanej przeszłości i wojnie z przybyszami z gwiazd. Frakcja „Agresorów” wymusiła ich eksterminację. Do tego celu zwerbowała kilkoro spośród oddanych i doświadczonych w boju Akolitów Zakonu. Między innymi mnie. The Old Minutemen. Zadbaliśmy o to, by barbarzyńcy z przyszłych Ziaren nie niepokoili nowych kolonistów... i by nikomu nie przekazali dawnych podań. Czy było to potrzebne? Zapytajcie paranoików. Patrzy gdzieś ponad kamerą. Chcekontynuować, głos mu się załamuje. Mija chwila. Zbiera się w sobie. Mówi nieswoim tonem: - Czy było potrzebne zaaranżowanie wypadków pozostałym Starym Minutemen z rozkazu paranoików? Czy musiałem być jedynym, który nie miał wtedy wątpliwości? Czy musiałem być mordercą własnych towarzyszy i przyjaciół? Wykonuje kilka głębszych oddechów. Uspokaja się. - To miało przecież sens. Opuścił rodzinę, klan, planetę, DCMS, służbę i ziemie Smoka. Ronin. Neofita. Nie wahający się w imię swych nowych mistrzów, w imię Błogosławionego Jerome'a Blake'a, wykonywać brudnych rozkazów. Tylko chwilę wahający się przed wykonaniem i tego rozkazu. Ciągnący tą szaradę aż po dzisiejszy dzień, od samego początku kręcący niewidzialnym i niewyczuwalnym nożem w plecach waszych, Drodzy Państwo. Aż do czasu. Nikt nie jest w stanie wygrać z własnym sumieniem, plamić swój honor i pluć na pamięć osób, którym przyobiecano być dobrym człowiekiem. Spogląda gdzieś obok kamery. O mały włos nie wytrzymuje, w oczach wzbierają się łzy. - Sześćdziesiąt lat kłamstw. Lawirowania między „Górnikami” a „Agresorami”. Drugiej tury tego szaleństwa, kiedy „zmienili się menadżerowie”. Kolejne pokolenie Wiernych, którzy uwierzyli w te mrzonki o WarShipie. Młodzi, ambitni, doskonale przygotowani, chętni też do ubicia kilku ptaków jednym kamieniem. Reaktywacja Minutemen i wyposażenie w symulator VR oraz implanty... wszystko po to, by zbierać dane i by inwigilować, kontrolować, nadzorować. W ostateczności implanty miały posłużyć jako killswitch na tych, co by się zbuntowali... albo przestaliby być potrzebni. Podobnie symulator, który w odpowiednich ustawieniach potrafi dokonać nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. Kiedy tylko Minutemen mieli wypełnić swe zadanie i dostarczyć danych Agresorom, zostaliby... wyłączeni i zutylizowani. A po drodze wykorzystanie mnóstwa sprzętu, mechów odnalezionych w tej gromadzie, wykreowanie Loxley's Raiders, zaaranżowanie wojen w Rodezji i Vermoncie. Wszystko po to by ułatwić poszukiwania WarShipa i by zbierać dane mogące posłużyć do usprawnienia metodologii ROM i ComGuards. Twarz mu stężała, pojawił się na niej zimny gniew. - Nie. Dość tego. Nie będę brał w tym udziału. Czymże jest jeszcze jedna zdrada w obliczu tak wielu? Niech Błogosławiony Blake mi wybaczy, ale czas postąpić właściwie. Nadchodzi kres mej pokręconej ścieżki, skrytej w cieniu i skąpanej we krwi. Czas mi rzucić na nią światło i ją naprostować, póki jeszcze potrafię. Nie mam zbyt wiele czasu. Także i wy, Drodzy Państwo, nie macie go zbyt wiele. Ani ci nieświadomi... ani ci aż nadto świadomi. Po tej wiadomości na ekranie wyświetlą się nazwiska tych, którzy są agentami Zakonu... pod Wielką Górą Zieloną. Wybaczcie mi, współwierni. Niech pokój Blake'a będzie z wami. I żegnajcie, moi uczniowie, moi Minutemen. Pozdrówcie ode mnie Xandera Almasy – tego, który sprowadził gehennę na wasz kraj. Przerwanie nagrania, czarny ekran. Po chwili pojawiają się na nim białe litery. Lista nazwisk. Niektórych znali. Strażnicy. Technicy. Personel zaplecza i administracji. Nawet medycy. Prawie połowa obsady bazy pod Górą. Niektóre nazwiska znali aż za dobrze. John Crickshaw, David McCoy, Steven Barnes... czy Martin Neyman. Cisza jaka zapadła miała zostać przerwana przez istną burzę...
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 25-02-2022 o 17:02. Powód: poprawki |
25-02-2022, 13:37 | #183 |
Reputacja: 1 |
|
25-02-2022, 20:37 | #184 |
Reputacja: 1 | - O ja pierdolę. - to było pierwsze, co przyszło Brandonowi na myśl i jedyne co powiedział. Nie mieściło mu się po prostu w głowie to, co przed chwilą zobaczył. Choć z drugiej strony wyjaśniła się niechęć Ishidy do Brandona, jak ten się do niego zameldował. Już wtedy go nie interesował, musiał już wcześniej podjąć decyzję o tym. Brandon wszystkich tutaj jeszcze nie znał, wystarczyło że usłyszał o Mandarynie. Reszta była czysta. Teoretycznie. Jak ostrzał artyleryjski dosięgła go informacja o historii Nowego Vermontu. W szkole nie był żadnym prymusem, historię kolonizacji jeszcze pamiętał, ale te wszystkie wydarzenia z wszechświata umykały mu, miał problemy z ich uporządkowaniem. A z resztą chrzanić to. Wychodziło na to, że nastąpiła kolonizacja zamieszkałej planety, czyli inwazja, a on był potomkiem nieświadomych kolonistów. W co kurwa grał Ishida i reszta tej gwiezdnej bandy? Ishida zbroił wroga, następnie z nim walczył. Nie, stop kurwa, stop. Niby on sam był czysty, ale siedział na skrzynce dynamitu. Każdy jest podejrzany i do zastrzelenia. Przeklęty Ishida, wpakował Burke'a w pułapkę! Że też miał zostać operatorem mecha budowlanego! Było mu źle w zwykłej koparce?
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
25-02-2022, 21:18 | #185 |
Reputacja: 1 | Zdrada… Na wojnie można się było tego spodziewać - ktoś zostanie przekupiony przez wroga, ktoś zmanipulowany, ktoś zaszantażowany, jeszcze inny będzie żądny zemsty na towarzyszach za prawdziwe lub wyimaginowane krzywdy. Ale Ishida… zdradził towarzyszy broni bo był zaślepiony ideałem walki o lepsze jutro. Całe lata zgryzoty i życia w kłamstwach, półprawdach, unikach i przejmującym ciężarze hańby w końcu złamały Draconisjanina i doprowadziły do samobójstwa. Iroshizuku miała nadzieję, że bardzo cierpiał. Przez te wszystkie lata utrzymywania zdrady towarzyszy w sekrecie. Wybiegając na korytarz czuła wzbierającą furię, która szybko znalazła ujście. Rozpoznała jednego ze zdrajców idącego z bronią, więc szybko wymierzyła i oddała dwa ostrzegawcze strzały w jego głowę. Może Ishida zdradził i rozpoczął rozłam, ale z drugiej strony potrzebna była taka noc oczyszczenia, aby na lata pozbyć się kretów ComStaru. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 26-02-2022 o 16:53. |
26-02-2022, 00:34 | #186 |
Reputacja: 1 |
|
26-02-2022, 11:32 | #187 |
Reputacja: 1 | Ammit, unieruchomiona z setką innych osób, mogła trochę ochłonąć, zobaczyć, że inni mają jeszcze gorzej (po raz kolejny domowy sposób na chandrę okazał się bezkonkurencyjny), zresztą o co miała się pieklić? Zaufanie było kulawą kobyłą na której niejeden już się przejechał, dlatego najrozsądniej w życiu stawało się trzymanie tego zaufania tylko dla siebie i nie szafowanie nim dookoła. Dla niej nie było szoku i zaskoczenia, ale rezygnacja, może doprawiona odrobinką zimnego cynizmu. Rozumiała, że zdradzanie własnych ludzi jest po prostu wpisane w naturę dowódców i trudno mieć nawet o to pretensje... są tylko niższym, ułomnym bytem, gorszym gatunkiem człowieka zeżartym od środka przez poczucie ambicji i ego tym bardziej wybujałe im więcej honorów im oddawano albo im dłużej toczyli się po padole łez. Więc jedynym słowem, jakie przychodziło jej teraz do głowy teraz, gdy stała zrezygnowana i patrzyła na tych wszystkich zszokowanych i wściekłych ludzi, brzmiało: ewakuacja. Nawet nie jej własna, tylko Alexa. Szybkie przeskoczenie wzrokiem po liście nazwisk wyklarowało sytuację. Obawiała się, że na telebimie przeczyta “Vaude”, a wtedy będzie trzeba działać błyskawicznie. Z reszty operatorów mechów stojących obok Trevor fizycznie odstawała od średniej ciemnych zaułków ulicznych, mogła ją wziąć na zakładnika i użyć jako żywej tarczy. Albo Spencera którego nie umiała nie widzieć przez pryzmat jego pierdolonego braciszka. Byłoby jej szkoda Manula czy oddziałowej pilotki… zresztą co dalej? Jakie życie czeka porucznika, gdyby udało mu się uciec w las? Byłby samotny i wyrzucony poza nawias. Prześladowany przez tych, których darzył zaufaniem. Opuszczony przez tych, którzy obiecali go chronić. Powrót do Jacksona odpadał, dołączeniem do Minutemen Marah sama osobiście wymalowała mu tarczę na piersi fluorescencyjną farbą. Ale nazwisko “Vaude” nie krzyczało z ekranu, najemniczka wzięła wdech, a w jej dłoniach pojawiła się broń. Przyszła pora na plan b. Pocieszało, że tym razem nie ma przeciwko sobie wszystkich dookoła, tylko łączy ją chwilowy rozejm z innymi pilotami. Znaleźli się po tej samej stronie i dobrze. Im ich więcej, tym większa szansa wydostania tej najważniejszej osoby poza niebezpieczną strefę, a potem... potem się pomyśli. |
02-03-2022, 18:39 | #188 |
Reputacja: 1 | Post wspólny
|
03-03-2022, 19:47 | #189 |
Reputacja: 1 | Wieści o wydarzeniach z poziomu generatorów szybko obiegły bazę. Ktoś trzeźwy dorwał się do głównej stacji interkomu bazy i poinformował o tym, zalecając również zdrajcom poddanie się, a wszystkim zgarnięcie czego tylko się dało i ewakuację - poprzez hangar czy poprzez windę prowadzącą do "opuszczonego" schroniska górskiego. Kody dezaktywacyjne Ishidy niestety nie podziałały, te użyte przez zdrajców miały "większą moc". Najwyraźniej Almasy (bądź nawet któryś z jego poprzedników albo innych Comstarowców) upewnił się, że gdyby rywalizacja frakcji ComStaru na Amerigo weszła na "poziom wyżej", to on trzymałby w ręku wszystkie karty. Tak czy inaczej, dalsze starcia albo wygasły, albo przeradzały się na próby wyrwania się z potrzasku. Wyglądało na to, że nikt nie miał zamiaru się poddać. Część szturmowała hangar, ale udało się ich odeprzeć - Highborn, Hermit i spora część lojalnych ludzi zdążyła się doń już dostać do tego czasu. Przez kwadrans walki całkiem wygasły. Wtedy mogli na serio zabrać się do roboty, opatrując rannych, zbierając fanty i ogarniając burdel w hangarze. Laserami pocięto wrak Mackiego, a następnie powpychano do Leoparda. Załoga wykazała się opanowaniem, a pozostali zgraniem. Dropship wykonał kilka przelotów do pobliskiego Montpelier - większość Minutemen zadecydowała bowiem, że w zaistniałej sytuacji należało się tam ewakuować, przegrupować i powiadomić NVDF (oraz generała Jacksona - gdyż według danych od Ishidy, nie był on agentem ComStaru). W ten sposób przetransportowali wszystkie mechy oraz lwią część pozostałych zapasów, maszyn i innych fantów oraz wszystkich tych, którzy wciąż żyli. Mimo to o mały włos zbrakło im czasu. Wkrótce po wylocie i zamknięciu za sobą zdalnie wrót hangaru, Góra zadrżała od wewnętrznych detonacji. Nie było jednak spektakularnych wybuchów, języków płomieni i zawalenia się całego masywu (choć lawiny poschodziły, w tym jedna, która zniszczyła schronisko). Pozbawione mocy wrota hangarowe odmawiały posłuszeństwa. Ktokolwiek chciałby się teraz dostać do ruin bazy musiałby je sforsować z powietrza, albo odgrzebać wejście w schronisku. Górskie miasteczko-kurort przyjęło ich skonfundowane, ale bez wahania. Część mieszkańców powróciła na stare śmieci i przez ostatnie miesiące mozolnie je odbudowywała, choć pomijając próby wznawiania wypasu zwierząt i małorolnictwa, to główne źródło utrzymania okolicy - turystyka - upadło z wiadomych względów. Władza przysyłała pomoc humanitarną. NVDF natomiast zajęło część opuszczonych domostw, a pod miastem stworzyła bazę polową. Minutemen byli tu już bezpieczni... choć cała ich sytuacja jeszcze sprzed doby legła w gruzach, a przyszłość była niepewna. [media]http://www.youtube.com/watch?v=-L2vnCl-rBg[/media] Pandur, vel Leon Clark, trafił do MASH w bazie (notabene zarządzanego przez lekarza wojskowego nazwiskiem Dylan Keith, znanego Vaude'owi i van den Akker). Jego stan był stabilny, choć obrażenia ciężkie - nie nadawał się do służby przez wiele tygodni. Było też sporo innych rannych w mniejszym lub większym stopniu. Dwóch nie udało się uratować. Straty wyliczano na dwudziestu ośmiu rannych, siedemnastu zabitych i... wszystkich osiemdziesięciu dwóch zdrajców. Część z nich zdołała uciec przez windę w schronisku, ale lojaliści skontaktowali się z kolegami z Montpelier i zorganizowali obławę. Wyłapano wszystkich. Żaden z nich się nie poddał ani nie dał pochwycić. Po tym jak opadła adrenalina, zniknął szok i byli wstępnie ogarnięci, Minutemen i co ważniejsi członkowie personelu bazy zrobili naradę. Prawie wszyscy wojskowi zdecydowali się wrócić do NVDF, część cywili również nie chciała kontynuować tematu po tym, co się wydarzyło. Również praktycznie wszyscy Minutemen byli za tym żeby tymczasowo pozostać na miejscu i przyjąć dawną ofertę generała Jacksona. Było tylko dwóch mechwojowników, którzy się wyłamywali z tego schematu: Julian Jackson i Roland z Eutin, optujący za jak najszybszym udaniem się do Camp Blackmore, bez przekazywania wiedzy o tym obozie w ręce kogokolwiek. Tak czy inaczej, wszyscy zgodzili się, aby rozmówić z generałem - i przekazać mu dane wywiadowcze o szpionach ComStaru. Generał został powiadomiony i już nazajutrz przyleciał helikopterem do bazy. Minutemen mieli resztę tego felernego dnia i nocy na odpoczynek. Generał otrzymał pełen raport, obejrzał filmy Ishidy oraz przekazano mu kopię teczek agentów. Był wyraźnie niepocieszony szeregiem faktów i jasno dał do zrozumienia, że chce widzieć Minutemen u siebie jako specjalną jednostkę wojskową pod swoim dowództwem. Inaczej "nie byłby w stanie zagwarantować im bezpieczeństwa i dobrego imienia". Mimo to, Minutemen byli - póki co - jeszcze wolni. Camp Blackmore pozostawało sekretem i była tam szkieletowa obsada, w tym rodziny niektórych z nich. Akty własności mechów przeszły na ich pilotów lub na całość grupy, wraz ze stosownymi prawnymi papierami według standardów NVR i międzyplanetarnych. Ishida dobrze ich tutaj zabezpieczył. Jackson mógł pod tym względem albo pozgrzytać zębami, albo złamać prawo - a do tego ostatniego się (chyba) nie kwapił. Musieli jednak podjąć decyzję. Każdy indywidualnie, według własnego sumienia.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
09-03-2022, 20:03 | #190 |
Reputacja: 1 | & Stalowy & MG
|