Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2022, 18:41   #17
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Ten kto w Pustkę pogląda, mocą jej przesiąka. Prawdę poznaje, że nie ma nic przed nią i nic nie ma za nią. Oto sekret naszego jestestwa.”
z nauk pontifeksa Behruza



Ludzi mnogość, jakiej w życiu swym młodzian na oczy nie oglądał, w tym jednym miejscu stała. Na placu niewielkim, któren pośród chat gęsto upchany się najdował. Po strojach, rysach twarzy i ubiorze, a takoż po oznakach klanowych znać było, że z przeróżnych krain pochodzą. Lica tak śniade, jakby gęstym pyłem pokryte, jak i te blade niczym kości co z nich mięso odpadło. Nadziwić się Aran nie mógł tej różnorodności rasy ludzkiej. O elbenach wszak słyszał, co skórę szmaragdowa mają, jako toń rzeki mętnej. O zwergach, co bicepsy większe niźli głowy mają i z potężnej siły słyną. Nigdyż jednak nikt mu nie mówił, że taka rozmaitość w samym rodzie ludzkim występuje.

Domiszcza tutaj też mieli niezwykłe. Na palach wysokich je pobudowano, pewnikiem by je woda nie zabrała, a kładki niezliczone pomiędzy nimi się rozciągały, jako te co je na bagnach często spotkać można. Osady ludzkie nie raz i nie dwa Aran widział i w wielu bywał, aleć takich budowli, takich pluwaczy, co z rogu każdego swe szkaradne ryje wychylały, to jeszcze nigdy. Każda gadzina, choć jeno z drewna wyrzeźbiona ostała, to łudzie ulec można było, że lada chwila się ona na człowieka rzuci, by mu gardło przegryźć. Taką maestrią uczynione one, że niczym żywe maszkarony wyglądały.

Dziwnym też, że nikt na niego najmniejszej uwagi nie zwrócił. Pomiędzy dorosłymi chodził i żadyn nie tylko słowa ani jedne mu nie rzekł, aleć nawet spojrzeniem nie zaszczycił. Chocia obcy tu był, to jak między swemi kroczył i ze spokojem wszyćkiemu się przyjrzeć mógł i obserwować, co też tu takie mrowie zebrało.




- Krew przelać, wielga to rzecz, głupcy mówią. Każden kindżałem gardziel rozpłatać umie i juchą ołtarz skropić. Tak mówią! - rosły mężczyzna w hebanowe szaty, złotem zdobne, odziany na kazalnicy kamiennej stał i mowę wygłaszał. Głos jego po całej osadzie się niósł, jakby to jaki duch przemawiał, nie człowiek. Lico jego za złotą maską skryte było i ledwo to Aran dojrzał strach na niego blady padł. Wszak dopiero, co z niewoli kabalarskiej uciekł, a tu znowuż przed oblicze kaytulowego kapłana trafia.




Ten, co diatrybę głosił, nie był to byle kto. Zwykłych Siewców Pustki i Afirmantów, czy też Heroldów, to młodzian nie raz w swym życiu widział. Z daleka, co prawda na nich poglądał, aleć widział jak każden z nich się nosi i czym się od siebie różni. Takiego, co żezł złoty dzierżył, to jeszcze nigdy nie widział. Toż to najprawdziwszy Kabalarz. Kapłan najwyższy, który twarzą w twarz z Panem Pustki staje i ofiary przed jego obliczem składa, by zagładę świata powstrzymać. Tak przynajmniej kabalarskie ględy mówią. Gunari mówił, że to bzdura zwykła, by ludzi mamić i do posłuszeństwa zmusić.

Gdy Aran na majestatyczną postać kapłana ledwo spojrzał, trwoga go wielga do szpiku kości przenikała. Coś takiego z postaci hierarchy emanowało, że młody molsuli na kolana gotów był paść i pokłony bić i potęgę mrocznego boga chwaląc. Sam się tych myśli przeraził i wszechmocy jaka w głosie Kabalarza się kryła. Nic dziwnego zatem w tym dziwnego nie było, że nikt na obcego chłopca uwagi nie zwrócił, kędy każden jeden w mowę kapłana zasłuchany i w postać jego zapatrzony był.




Głowę Aran spuścił i jak najszybciej z placu oddalić się zapragnął. Wtem kątem oka spostrzegł coś, co krw mu w żyłach zmroziło. Chłopiec takiż sam, jak on. Jota w jotę, doń podobny, niczem bliźniak rodzony. Oniemiały na swego sobowtóra pogladał. Coraz większy lęk serce mu mroził, gdyż ten młodzian, co odbiciem jego żywym był, w skórzanej sakwie tęgiego jegomościa grzebał. Mężczyzna mocarny i szeroki, niczem zwerg najprawdziwszy z uwielbieniem w kierunku kazalnicy twarz miał zwróconą i zdało się, że nic jego uwagi od niej nie odciągnie.

Sobowtór aranowy z sakwy wpierwej trzy płaty suszonego mięsa wyjął, a chwilę później mała skórzaną sakiewkę. Ledwo dłoń na niej spoczęła, uśmiech na chłopięcym licu wykwitł szeroki.
- Cicho szaa,,, - szepnął sobowtór do Arana.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline