Odpowiedzi o Imharze wysłuchał uważnie. Nie skomentował jej jednak ni słowem ni gestem żadnym poza krótkim skinieniem głowy, które miało najwyraźniej być wyrazem podzięki.
Blondwłosy nizinnista w oficerskim uniformie w jakiś sposób Cadocowi pasował do tego rozbitego obozu i panującej wokół aury dyscypliny i wojskowego drylu. W Dunlandzie iście sprawy dla Rohańczyka przybrałyby zgoła odmienny obrót i zostałby on przykładnie sprowokowany i obity. Albo i nie. W górach nie było rzeczy pewnych. Tak czy inaczej im dłużej tamci bawili w karczmie, tym więcej niecierpliwych spojrzeń próbowało rozgryźć co tu robi Dunalndczyk i elfka. A że historia królewskiego posłania była istnym zrządzeniem losu, to niemal dało się wyczuć frustrację z porażki jaką owe dociekania się kończyły. W końcu któryś musiał nie zdzierżyć.
Cadoc na rzucone w kierunku elfki zawołanie uniósł na chwilę wzrok znad zajęcy, ale trwało to ledwie moment. Zaczepianie panien przez wojaków nie było niczym niezwykłym, a i nie zapowiadało w bieżącym wykonaniu kłopotów. Wrócił się do doglądania zajęcy. Uznał, że wpasuje się to w wizerunek przewodnika, którego towarzystwo wśród cudzoziemców miało sporą rację bytu u stóp Pogórza. Zaraz jednak wzrok ponownie uniósł, gdy w powietrzu zawisło zaproszenie do ichniego ogniska. Spodziewał się raczej, że elfka zbędzie gbura, ale musiał przyznać, że teraz było ciekawiej.
Wyprostował się nad ogniem i tym razem patrzył wprost na Rohańczyka trochę z zaciekawieniem, a trochę z niemym “I co teraz chwatku zrobisz?”