Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2022, 21:06   #81
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odpowiedzi o Imharze wysłuchał uważnie. Nie skomentował jej jednak ni słowem ni gestem żadnym poza krótkim skinieniem głowy, które miało najwyraźniej być wyrazem podzięki.

Blondwłosy nizinnista w oficerskim uniformie w jakiś sposób Cadocowi pasował do tego rozbitego obozu i panującej wokół aury dyscypliny i wojskowego drylu. W Dunlandzie iście sprawy dla Rohańczyka przybrałyby zgoła odmienny obrót i zostałby on przykładnie sprowokowany i obity. Albo i nie. W górach nie było rzeczy pewnych. Tak czy inaczej im dłużej tamci bawili w karczmie, tym więcej niecierpliwych spojrzeń próbowało rozgryźć co tu robi Dunalndczyk i elfka. A że historia królewskiego posłania była istnym zrządzeniem losu, to niemal dało się wyczuć frustrację z porażki jaką owe dociekania się kończyły. W końcu któryś musiał nie zdzierżyć.

Cadoc na rzucone w kierunku elfki zawołanie uniósł na chwilę wzrok znad zajęcy, ale trwało to ledwie moment. Zaczepianie panien przez wojaków nie było niczym niezwykłym, a i nie zapowiadało w bieżącym wykonaniu kłopotów. Wrócił się do doglądania zajęcy. Uznał, że wpasuje się to w wizerunek przewodnika, którego towarzystwo wśród cudzoziemców miało sporą rację bytu u stóp Pogórza. Zaraz jednak wzrok ponownie uniósł, gdy w powietrzu zawisło zaproszenie do ichniego ogniska. Spodziewał się raczej, że elfka zbędzie gbura, ale musiał przyznać, że teraz było ciekawiej.

Wyprostował się nad ogniem i tym razem patrzył wprost na Rohańczyka trochę z zaciekawieniem, a trochę z niemym “I co teraz chwatku zrobisz?”
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-02-2022, 23:51   #82
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Eiliandis uśmiechnęła się do dziecka i do Gléowyn.
- W tym tłumie nie trudno o potknięcie - powiedziała łagodnie. - Dobrze, że nasz druh ma taki refleks - tu posłała Zwinnorękiemu delikatne skinienie głowy, które miało być wyrazem jej uznania dla jego czujnego zachowania.

Zasłyszane przypadkiem wieści wyjaśniły i to bardzo dobrze obecność tyłu wojów. Niestety oznaczało to, że ich plan musiał zostać zmodyfikowany.
- Zamówmy czym prędzej to piwo, póki większość jest zajęta opowieścią - eadweardowa córka wskazała głową na gawiedź. - I czym prędzej wracajmy. Trzeba nam jak najprędzej do marszałka uderzyć. Nim ta cała tłuszcza ruszy się. W tym uprowadzeniu drugie dno musi być. A jeżeli te cietrzewie ruszą się, to biada marszałkowej. Jeżeli jeszcze żyje, to jedynie jej ciało sprowadzą. - Gondoryjka mówiła cicho. Z jej tonu wynikało, że nie ma najlepszego zdania o zaślepionych żądzą mordu Władcach Koni.
Mówiąc to przesuwała się w kierunku kontuaru.
A gdy tam dotarli zamówiła piwo dla nich wszystkich.
- Z tą pewnie wieścią pędziła owa wysłanniczka, cośmy ją napotkali. Źle wróży naszej misji to nieszczęsne zdarzenie. - Odrzekł Zwinnoręki równie cicho, mimowolnie zaciskając dłonie wsparte na stylisku topora. - Dobrze pani Eiliandis mówi, że trzeba nam jak najszybciej do naszych towarzyszy wracać, nim się wieść po obozie rozniesie. - Gléowyn? - obrócił pytające spojrzenie na Rohirrimkę, odnosząc wrażenie, że ta ma inne zamiary.
Słysząc opowieść Goldhelma, Gléowyn zmarszczyła brwi. Na słowa Eiliandis i Zwinnorękiego pokręciła przecząco głową.
- Idźcie zamówić napitek, ja spróbuję się wywiedzieć, gdzie Marszałek ze swoim wojskiem się znajduje. Wszak zachód to pojęcie dość rozległe, a czasu nie mamy, by go tracić na jazdę po polach. - Mówiąc to, poczęła się przedzierać przez ciżbę w stronę postawnego Rohirrima.
- Niech i tak będzie. - Zwinnoręki skinął głową i podążył za Eiliandis, starając się jednak nie stracić z oczu Gléowyn, która zwinnie poruszała się pośród ludzi oddzielajacych ją od owego Goldhelma.

Wielu stłoczonych ludzi zaczęło opuszczać izbę i tłok zelżał.
Mężczyzna jeszcze przed chwilą przemawiający do tłumu, siedział i posilał się pieczonym czerwonym mięsem z suszonymi owocami.
Wokoło patroni karczmy dyskutowali, jedli, pili i jeżeli w karczmie czegoś brakowało to muzyki.
Bardka podeszła do stolika, przy którym biesiadował Goldhelm i z przyjaznym uśmiechem zagaiła rozmowę.
- Bądź pozdrowiony Goldhelmie, mężu na służbie Marszałka Éogara, zwą mnie Gléowyn, córką Gléomera. - Mówiąc to, przysiadła się naprzeciwko wojownika. - Wraz z moimi towarzyszami dopiero co przybyłam z Edoras. Po drodze napotkaliśmy wojowniczkę, która nawoływała do przybycia do Grimslade i nie wyjaśniając niczego pośpieszyła do stolicy. Do karczmy weszliśmy w trakcie twojej opowieści i przyznaję, że twe słowa mocno mnie zaniepokoiły. Straszne jest to, co opowiadacie. Marszałek jak rozumiem, nadal ściga porywaczy? Gdzie się teraz znajduje? Byłeś tam panie podczas ataku, widziałeś porywaczy? - Cała ta sprawa bardzo martwiła Gléowyn i dało się to usłyszeć w jej głosie, kiedy przemawiała do Rohirrima.
Wojownik odgarnął kręcony lok spadający z czoła i przyjrzał się dziewczynie. Nie wyglądał jakby skończył więcej niż trzydzieści wiosen.
- Aye. - kiwnął potwierdzająco. - Byłem tam, ale mgła przeklęta nic widzieć nie dała. - rzucił z gniewnym wyrzutem na wspomnienie. - Éogar pod Sekretnym Lasem stoi.
Słysząc to, dziewczyna lekko przygryzła wargę.
- Lord Grimborn zebrał wielu wojów pod Grimslade. Jutro wyruszacie?
Upił z klicha.
- Czekamy na zgodę króla. Trzeciego dnia posłaniec wróci. - rzekł postawiwszy naczynie na stole. - Dokąd zmierzacie z Edoras? - zapytał.
Rohirrimka, zerknęła na swoich towarzyszy, a widząc, że już gotowi są do wyjścia, zwróciła się do rozmówcy z jeszcze jednym pytaniem.
- Jechaliśmy do Helmowego Jaru, do Marszałka Éogara. Teraz będziemy musieli zmienić nieco plany, ale spieszno nam do niego. Może będziemy go mogli wspomóc w tej czarnej godzinie. Proszę Goldhelmie, czy możesz mi wskazać gdzie znajduje się Sekretny Las i jak tam dojechać? - Zapytała uprzejmie wojownika.
- Po śladach kopyt koni jedź jak wielkim gościńcem. - wzruszył ramionami.
Gléowyn skinęła głową.
- Tak zrobię, dziękuję. - Powoli wstała od stołu. - Spokojnej nocy. - Pożegnała się i dołączyła do czekających na nią przy wejściu do przybytku, towarzyszy.

Razem wyszli na zewnątrz. Noc była gwarna, a ludzie zgromadzeni wokół ognisk ożywieni. Dziewczyna cicho zwróciła się Eiliandis i Roderica.
- Wracajmy szybko do obozu. Tutaj lepiej nie rozmawiać. - Mówiąc to, ruszyła szybkim krokiem w stronę, gdzie czekali na nich pozostali. Pilnując, by zarówno Gondyryjka, jak i Zwinnoręki, nie zgubili jej w tłumie.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-03-2022, 19:22   #83
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny


Eorling wstał od ognia i podszedł do sąsiadów. Nie usiadł, lecz kucnął.
- Dziękuje za zaproszenie, skryta pani. - uśmiechnął się nieznacznie. - Samotności nie cierpię, raczej z niej korzystam przed burzą, na którą się zanosi w Dzikich Krajach. - spojrzał wymownie niby na rozgwieżdżone niebo, niby na Rogacza. - Erkenhelm z Grimslade - skinął głową patrząc na Yáraldiel. - Już znajomy syn Rohanu. - dodał weselej.
Elfka odpowiedziała uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy. Blask ognia rozświetlał jej posągową twarz, a łagodne spojrzenie niebieskich oczu skierowała na swojego rozmówcę.
- Yáraldiel z Lothlórien - przedstawiła się zgodnie z tym, jak to zrobił Erkenhelm, gestykulując subtelnie dłonią, którą na krótką chwilę położyła na piersi, gdy wypowiadała swoje imię. - A to mój towarzysz podróży i przyjaciel. - Wskazała delikatnym gestem na Cadoca, pozwalając mu samemu zdecydować jak się przedstawić.
- Rogacz - odrzekł zdawkowo i bez nijakiej emfazy Dunlandczyk. Spojrzał przez moment na oficera, ale zaraz wrócił do zajęcy. Wziął jednak jeszcze jedną miskę i podzielił posiłek na porcje tak by starczyło na dodatkową osobę - Burze w Dzikich Krajach kapryśne. Gwałtowne. Nienawykli do nich powinni trzymać się nizin.

***

Gdy pozostała trójka zbliżyła się do miejsca biwaku, bystre oczy Zwinnorękiego z daleka spostrzegły przycupniętą przy ich ognisku trzecią, obcą postać.
- Mamy towarzystwo. - Odezwał się półgłosem.
Gléowyn skinęła Rodericowi głową.
- Dołączmy zatem i my. - Zwróciła się do dwójki towarzyszy i ruszyła śmiało w stronę ogniska.
Kiedy wyłoniła się z cienia i blask ognia rozjaśnił jej oblicze, uśmiechnęła się ciepło do siedzących i przywitała się uprzejmym skinieniem głowy z dodatkowym biesiadnikiem. - Dobry wieczór zacny gościu. - Zwróciła się bezpośrednio do obcego. - Zwą mnie Gléowyn, córką Gléomera, a to są moi drodzy towarzysze, pani Eiliandis i pan Roderic. - Przedstawiła pozostałych. Następnie zwróciła się do Cadoca, siadając obok niego, przy ognisku - Pachnie zachęcająco, dopiero teraz czuję jaka jestem głodna. Przynieśliśmy napitek, będzie wspaniale uzupełniał wieczerzę.
- Zwinnoręki, z Leśnego Grodu - Roderic skinął lekko głową i zaciekawionym wzrokiem obrzucił Rohirrima. Przysiadł na położonym na ziemi siodle i postawił przed sobą przyniesiony z gospody antałek.
- Eiliandis, córka Eadwearda - Gondoryjka skłoniła się lekkością i wdziękiem patrząc nieznajomemu w oczy, a na jej obliczu zagościł łagodny uśmiech.
Uzdrowicielka zajęła miejsce tuż przy Cadocu.
Rohirrim, który w końcu oderwał wzrok od elfki, jakby dopiero dotarło do niego, że ma do czynienia z przedstawicielką starej rasy, wstał i obrócił ku przybyłym.
- Erkenhelm z Grimslade. - popatrzył na dwa zające. - Dziękuję za gościnę przy ogniu. Pozwólcie, że z pustymi rękoma nie będę z niej skorzystał jako wy w rzeczy samej moimi gośćmi jesteście.
Sprężystym krokiem ruszył do namiotu, skąd wyniósł zawinięty w skóry pakunek. Rozłożył oprawione i przyprawione mięso wołowe gotowe do pieczenia. Dwa grube i długie wały świeżo wykrojonej polędwicy wyglądały bardzo apetycznie.

- Siła mężów zgromadziła się tu, zapewne w odpowiedzi na wezwanie dostojnego marszałka? - Zapytała gondoryjska uczona. - Słyszeliśmy o tym w karczmie - mimo iż ona również była bardzo głodna, nie oderwała wzroku od Erkenhrlma.
- Éored to Grimborna, który na wezwanie lorda Grimslade tu nadciąga. - wyjaśnił żołnierz, który złożył mięso przy obsługującym ogień Cadocu i zajął miejsce obok elfki.
Yáraldiel tylko spojrzała po pozostałych.
- Cóż żeście zasłyszeli w karczmie? Opowiadajcie czym prędzej - powiedziała, przechylając lekko głowę i wciąż przyglądając się im wyczekująco.
- Że żona marszałka została uprowadzona - wyjaśniła Gondoryjka. - Przez Dunlandczyków.
- Człek, co go zwali Goldhelmem, o tym nieszczęsnym zdarzeniu w karczmie opowiadał. - wtrącił Zwinnoręki. -Z tej to przyczyny wojownicy się zbierają? - Zawiesił pytający wzrok na twarzy Rohirrima.
- Tak, Grimborn wzywa. - potwierdził.
- Jak dawno białkę oną porwano? - spytał Cadoc rozdając dotychczasowe misy ze znacznie skromniejszym posiłkiem i konstruując ruszt, z którego połcie wołowiny by mogły zwisać nad ogniem. Upieczenie ich winno zająć szmat czasu. Oficerowi jednak wbrew temu co mówił, towarzystwo nie doskwierało skoro tyle chciał swego własnego poświęcić nieznajomym.
Samo porwanie na Rogaczu nie zdało się zrobić wrażenia.
- Pięć dni dzisiaj mija. - odrzekł Eorling. - To żona marszałka Éogara, pani Esfeld dla ciebie a nie „ona białka” - rzekł nie patrząc na Dunlendinga pracę, lecz wprost w twarz.

Rogacz skinął głową do dumnych połci wołka i spojrzał w gwiazdy jakby coś licząc.
- Pięć dni daje jakieś najmarniej sto pięćdziesiąt mil. W każdym kierunku. Szmat terenu. Nawet dla dwóch eoredów. Wiecie coś więcej o porywaczach? Panie woju?
- Wiemy co nam posłaniec Éogara przyniósł. Ślady wskazują na lokalny klan dunlandzki.
- W takim razie - Rogacz obrócił skwierczące wołki dołem do góry i ustawił je w tej nowej pozycji - Przydałby wam się zwiad, panowie jeźdźcy. Szpica na widok, której klany się nie poukrywają. I z którą zechcą porozmawiać.
Gondoryjka pokiwała głową na znak, że zgadza się ze słowami swojego towarzysza. I tak chcieli spotkać się z marszałkiem.

Eorling wsłuchał wywodu Dunlandczyka.
- Zwiadowców Éogarowi nie brakuje. A my nie będziemy od rozmawiania. - wzruszył ramionami. - Marszałek od pięciu dni z założonymi rękoma i oddziałem w dzikich ziemiach nie siedzi, ani kryje ze swoją obecnością. - rzekł ponuro. - Jeżeli pani Esfeld się nie znajdzie, lub żądania okupu, a król zgodę wyrazi, to w ogniu pogranicze stanie i klany o tym wiedzą. To żadna tajemnica. Wszak tobie o tym mówię. - Popatrzył po zgromadzonych. - Cel waszej wizyty w Grimsdale, jeśli nie z wezwania Grimborna, oraz waszej podróży nadal jest ukryty. - zauważył. - To niebezpieczny czas i miejsce na skrytość, bo to intrygą pachnąć może kiedy grupa cudzoziemców przy granicy w tych okolicznościach o tym mówić nie chce. - upił piwa. - Gondor i Las Lorien i Leśny Gród was za przewodników ma. - popatrzył od córki Gléomera do Rogacza. - Czyżbyście do Czarodzieja zmierzali?
Z początku Gléowyn przysłuchiwała się tylko rozmawiającym przy ognisku, ale po ostatnich słowach Eorlinga zmarszczyła brwi i odpowiedziała stanowczym tonem.
- Zważ na swe słowa Erkenhrlmie z Grimslade, rozmawiasz z posłańcami króla Thengela. Byliśmy w drodze do Marszałka Éogara, gdy spotkaliśmy wojowniczkę z Grimslade. Chcieliśmy dowiedzieć się co się stało zanim ruszymy w dalszą drogę. Nieuprzejmie jest wysuwać takie insynuacje do ludzi, którzy cię serdecznie do ogniska swego przyjęli.
- Słowa me zważone są miarą odpowiedzi mi udzielonej zanim do tego ognia przyszłaś. - odparł swobodnie Rohirrim. Albo na nim wzmianka o królu nie zrobiła wrażenia lub to dobrze ukrywał. - Nieuprzejmie jest wyciągać pochopne wnioski wedle słów twych pani. - uśmiechnął się dolewając sobie piwa. - A obowiązkiem gospodarzy tych ziem pytać cudzoziemców o ich drogę. Dowód królewskiego posłannictwa macie? - zapytał.

- Dowód? Iście widać, żeś nie od rozmawiania panie Rohu - Dunlandzką twarz wykrzywił uśmiech wywołany przez słuszne słowa bardki, która w ładniejszych słowach ujęła “całuj psa w rzyć”, które on sam chciał Erkenhelmowi rzeknąć - Ale nic to. Moja propozycja tedy taka. Tu na ziemi udeptanej spróbujemy się w twoim fachu. Ostrza w szmaty owiniemy. I do pierwszego trafienia. Wygram. Po kolacji zaprowadzisz nas do kogoś kto w eoredzie Długonogiego jest od rozmowy. Przegram. Po kolacji dostaniesz swój dowód, ale i i tak nas zaprowadzisz.
- Już słowo pani Gléowyn Ci winno ci wystarczyć, mości Erkenhelmie. - Zwinoręki odstawił kubek i zmrużonymi oczami spojrzał na Rohirrima. - Ale jeśli to mało… - Zza kaftana wydobył zawieszoną na szyi monetę ze Skaczącym Koniem. Metal zalśnił złociście w blasku ognia. - Choć z obcych krain pochodzę, twojemu władcy służę.
- Nie bez powodu monety wam dano. - rzekł Erkenhrlm spojrzawszy na wizerunek skaczącego konia. - Gdyby słowa każdego cenniejsze były od kruszcu, zapewne król niczego by wam nie dał. Za służbę Marchii dziękuje. - wzniósł kubek i upił. - Jeśli z Grimbornem rozmawiać chcecie, to brama jest otwarta. - skinął głową ku urwisku. - Pokażcie monetę a nikt was zatrzymywać nie będzie. - odpowiedział kompletnie ignorując zaczepkę Dunlandczyka.
- Słowo tej pani od kruszcu cenniejsze. Weź to, panie, pod rozwagę. - Powiódł wzrokiem po towarzyszach. - Tak jak i pozostałych.
Rohirrimka posłała Zwinnorękiemu ciepłe spojrzenie. Następnie zwróciła się do rodaka.
- Moi towarzysze z pewnością zaczekać chcieli na nasz powrót z gospody. Wystarczyłoby, byś zadał ponownie pytanie, gdy żeśmy przybyli. Odpowiedziałam, zobaczyłeś też dowód poselstwa, nie ma powodów by być dalej nieuprzejmym… - Tu spojrzała karcącym wzrokiem zarówno na Erkenhrlma jak i na Rogacza. - …Za nami szmat drogi, zmęczenie daje się we znaki i może powodować drażliwość. - Westchnęła cicho, by samej nieco się uspokoić. - Nie szukamy zwady, chcemy pomóc. Choć okoliczności nie są pomyślne, wieczór jest bardzo przyjemny, szkoda tracić go na zwady i spory. Wkrótce przyjdzie nam zmierzyć się, być może wspólnie, z tym problemem. Ale dziś wieczór powinniśmy odpocząć. Pozwólcie zatem moi drodzy, że zagram wam coś na poprawę nastroju.- Mówiąc to, wyciągnęła swoją lutnię i po krótkim strojeniu instrumentu, zainicjowała pieśń. Znaną już Bractwu z obiadowania u króla Thengela, o dzielnym sercu i odwadze. A zaśpiewała pięknie i głos jej się niósł po obozie, by zmieszać się z gwarem rozmów i opowieści przy ogniskach. Nie minęło więc wiele czasu, a wokół ich ogniska zebrał się mały tłumek Rohirrimów, których piękny głos dziewczyny zwabił jak konie do wodopoju.
W mniej więcej połowie pieśni nad uchem Eorlinga nachylił się jakiś Rohirrim i coś mu powiedział. Twarz Erkenhelma spoważniała, wstał i kłaniając się z stylu „służba nie drużba” nie przerywając występu Glèowyn ruszył za podwładnym.

***

Okręcane regularnie nad ogniem wołki nabrały w międzyczasie stosownego aromatu i koloru. Tłuszcz skapywał w ogień wzbudzając iskry i drażniąc nozdrza, które choć pierwszy głód zajęczą potrawką zaspokoiły, wyczuły niewątpliwą biesiadę. A muzyka i pieśń niosły się wraz ze smużką dymu w górę między gwiazdy niezmącone dalszą i tak nieklejącą się rozmową.

Gdy oficer opuścił ognisko, a grupa Rohirrimskich słuchaczy rozeszła się z powrotem do swoich ognisk, można było w końcu naradzić się bez słownego lawirowania, które Cadocowi mimo że nieobce, w smak nie było.
- No. To nam swaty przyjdzie w pożodze wojny urządzać - rzekł przymierzając się do skrawania pierwszego kawałka - Ten wołek to zły znak. Gąb żołnierskich siła. A duch bojowy jak u tego oficera. Nie na rozmowy i poszukiwania, a na rejzę i grabież. Boć trawy i korzonków Panowie Rohy jeść nie będą w Dzikich Krajach. Mus nam pilno do Marszałka. Może i panna tam będzie. Bodaj by to…
Skrzywił się spoglądając wilkiem na konia.

Zwinnoręki, żując w milczeniu kawałek pieczeni, przysłuchiwał się słowom Cadoca i rozmowie pozostałych.
- Tak myślę - rzekł wreszcie - czy dobry to pomysł teraz do marszałka jechać. O celu misji naszej, ni o ożenkach, tam pewnie nikt słuchać nie będzie chciał. Marszałek porwaną chce odzyskać, a może i zemścić się i do walki sposobi. Może zadanie nam takie przydzielić, że nijak go nam wykonać. Może lepiej od razu na ziemie Dunlandzkie ruszać i tam wypytywać? Pan Rogacz ze swoimi język znajdzie. A może na jakiś ślad porwanej natrafimy, nim wojsko marszałka w pole wyruszy?
- Pierwej trzeba by z Marszałkiem porozmawiać i wywiedzieć się, co się naprawdę stało. Kiedy doszło do porwania, mała gęsta zeszła i nikt porywaczy tak naprawdę nie widział, znaleźli jeno ślady potem. Z relacji posłańca wynika, że zniknęła tylko żona Éogara, pani Esfeld. Nie wydaje wam się to wszystko dziwne? I co przyszło by Dunlandczykom z tego porwania? Jeno gniew i krwawy odwet ze strony Rohirrimów. Chyba, że chodzi o osobistą zemstę na Marszałku, ale wtedy, czemu tylko żona zniknęła, a syn się ostał? W przypadku Koniożercy również obwiniano Dunlandczyków, a prawda okazała się zgoła inna. A może chodzi o to by jednych napuścić na drugich i wojnę wywołać? - Dodała Gléowyn.
- Dobrze by wcześniej choć ślady zbadać. Ale trop już pewnie wystygł - odparł Zwinnoręki.
- A to wiadomo gdzie to było?? - zdziwił się Rogacz - Co ten on pan poseł marszałka prawił dokładnie?
Zwinnoręki zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły opowieści zasłyszanej w gospodzie. - Leśna dolina, wkoło niej wodospady... u podnóża góry Try... Thry... Thrihyrne chyba.
Spojrzał kolejno na Gléowyn i Eiliandis, szukając potwierdzenia, potem obrócił wzrok na Cadoca.
- Znasz takie miejsce, panie Rogaczu? Może też dałoby się tam trafić po tropach oddziału marszałka nazad jadąc. Sześćdziesiąt koni musiało ślad zostawić, jak do tego Sekretnego Lasu podążali.
- Może - mruknął Cadoc tonem, który jednak nie zostawiał wątpliwości, że las zdołają wytropić. Po czym przeciągnął się i ziewnął.

Bardka wyciągnęła ręce, by ogrzać je przy ognisku.
- Czyli wyruszamy z samego rana? Posłaniec marszałka mówił, że ludzie Grimborna czekają na rozkazy od króla i że posłaniec wróci trzeciego dnia.

***

Gdy narada dobiegła końca, drużyna zaczęła szykować się do spoczynku. Zwinnoręki, który oddalił się na chwilę do wierzchowców, zastał przy nich również Cadoca. I chyba nie był to przypadek.
- To rasa panów, Rodericu - rzekł Rogacz gestem głowy wskazując otaczające ich żołnierskie ogniska - Nie śpiesz się tak więcej z czynieniem zadość ich zachciankom. Za należne sobie gięcie karku to mają. I szpicrutą wcześniej, czy później podziękują.

Zwinnoręki milczał dłuższą chwilę, gładząc chrapy Szrona. Wreszcie rzekł:
- Więcej mnie dobrego niż złego dotąd spotkało od tego ludu, panie Rogaczu i mojego karku nikt naginać nie chciał. A monetę z koniem pokazałem nie po to, by zachciankę owego słomianego łba spełnić, ale dlatego, że słowu Gléowyn wiary dać nie chciał. Ale… - zawiesił głos - Ale niechby kto zechciał podziękować mi tak, jako rzekłeś, to jego ostatnia rzecz by to mogła być, którą zrobił. - dokończył, patrząc wprost w ciemne oczy Dunlandczyka. - A wtedy pewnie i moja. - dodał krzywiąc usta w bladym uśmiechu. - Ale nie ma co o tym rozprawiać. Jutro ruszymy w drogę, zobaczymy co nam przyniesie.

Poklepał szyję konika i odwrócił się w stronę obozowiska.


 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 09-03-2022 o 19:30. Powód: drobne korekty
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-03-2022, 02:53   #84
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Bractwo tuż przed świtaniem zwinęło obóz i kiedy wyruszyło szarzało. Błotnista drogą, którą dotarli do Grimslade dalej prowadziła na południe ku czarnym krawędziom zachodnich Gór Białych.
Po wschodzie słońca jechali już otwartą doliną, o wiele bardziej szeroką jak okiem sięgnąć na południowy zachód.

Zryty kopytami szeroki pas wyraźnego śladu, który zostawił oddział marszałka był wyraźny. Mimo, że trawy zdołały się podnieść targane wiatrem, te złamane i zdeptane kopytami były widoczne jak na dłoni, a deszcz nie spadł w międzyczasie.

Jechali jeden dzień po drodze mijając małe wioski, które objeżdżał Éogar. Mieszkańcy byli mieszanego pochodzenia. Wiedziało to bractwo nie widząc żadnego z nich. To zabudowa zdradzała domy przypominające te typowe eorlingów, jak i te inne, jakże znajome Rogaczowi z jego ojczyzny oraz poniekąd elfce, która w krainie dunlandzkiej już zawitała. Kiedy trop oddziału obijał za daleko od ponoża, bractwo pod przewodnictwem Gléowyn jechało trzymając się domniemanego kierunku Sekretnego Lasu.

Wieśniacy, rybacy i rolnicy, w mijanych osadach chowali się po chatach z daleka na ich widok, zatrzaskując nawet drewniane okiennice ze skoblem od środka.

Późnym popołudniem drugiego dnia przecięli na powrót znajomy trop zapewne zaoszczędzając wiele godzin, jeśli nie dzień. Na noc zaś dotarli do obozu, o którym wspominał Goldhelm. Zastali tam czekających już na nich tuzin wojowników marszałka, którzy pilnowali dobytku całego oddziału. Ludzie Éogara byli w zdecydowanie złych humorach, by nie rzec rozeźlonych. Nie tryskali ani serdecznością, ani otwartością, a patrzyli zdecydowanie nieufnie spode łba. Nie oferując żadnej pomocy potwierdzili wszystko co tej pory wiedziało już bractwo. Po nocy można było skutecznie tracić czas na tropienie przeglądając okolice uprowadzenia marszałkowej. Bractwo rozbiło namioty, by zająć się oględzinami terenu rano.



Następnego dnia, mimo widocznych śladów zwiadowców Éogara, a później reszty oddziału, podróżowali ostrożnie i znacznie wolniej niżby tylko chcieli spotkać się z marszałkiem. Wszak Goldhelm przyniósł wieści gdzie stoi jego pan obozem. Więc żony nie odnalazł, trop zgubić musiał. Przeto uważali posłannicy królewscy, aby ledwie widocznych śladów nie zgubić. Szczęściem większość konnych jechała w oddaleniu od zwiadowców i trop nie był całkiem zatarty. Przed zachodem słońca zobaczyli ukryty w dolinie las zwany Sekretnym. Kilka godzin wcześniej odłączyli się od śladów rohirrimskich zwiadowców, którzy poprowadzili Éogara na zachód. Skoro marszałek również dotarł do lasu, to znaczyło to najpewniej, iż z innej strony.

Ciemności pokrzyżowało plany dalszego tropienia. Zgodnie z sugestią przewodnika, bractwo rozbiło obóz pod osłoną drzew na krawędzi Sekretnego Lasu, aby ich ogień nie był widoczny w dolinie.

Leśny Człowiek i Rohirrimka jako jedyni usłyszeli niesiony podmuchem wiatru głos. Śmiech? Ona była pewna, że nie należał do eorlingów. On wiedział to samo, nie wiedzieć do końca czemu? Wszak prócz Cadoca śmiechu klanów dunlandzkich do tej pory nie słyszał.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 25-03-2022 o 23:05.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-03-2022, 12:56   #85
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację


W ciągu tego dnia Zwinorękiego nie jeden raz opadały wątpliwości, czy dobrze zrobił namawiając towarzyszy, by porzucić pierwotny plan podążania do obozu marszałka, a zamiast tego wyruszyć na poszukiwania tropu porywaczy. Wszak gdyby nie odnaleźli tropu, lub zgubili go po drodze, zmitrężyliby cenny czas. Rohirrimscy wojowie, których napotkali w obozowisku, w słowach i spojrzeniach zdawali się nieść jedno tylko przesłanie: śmierć dunlandzkim porywaczom.
Z początku sprzyjało im jednak szczęscie. Czy to dzięki bystremu wzrokowi i wprawie w tropieniu zwierzyny, czy też intuicji - a może prostu dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu - młody łowca spostrzegł nikły ślad, który wymknął się oczom zwiadowców Éogara. Trop początkowo wiódł na południe, potem lekko odbijał na wschód, by po kilku milach, zataczając szeroki łuk, zawrócić ku zachodowi.
Przez znaczną część dnia podążali za śladem, który wiódł głównie szerokimi, trawiastymi kotlinami, z rzadka tylko przecinając grzbiety wzniesień, jakby ścigani ich unikali, bojąc się zapewne sokolego wzroku Rohirrimskich przepatrywaczy. Niekiedy jednak trop, i tak ledwie widoczny, ginął zupełnie na skalistym podłożu lub urywał się w jednym ze strumieni, których kamieniste koryta często musieli przekraczać. W takich chwilach nieoceniona okazywała się pomoc Gléowyn. Młoda Rohirrimka sprawnie objeżdżała teren, zataczając coraz większe kręgi, by prędzej lub później natrafić na ślad, który pozwalał wznowić pościg.
Dwakroć zdarzyło się jednak, że nawet ona nie potrafiła odnaleźć śladu, który zagadkowym sposobem znikał z powierzchni ziemi, jakby tropieni wzbili się w powietrze, albo zapadli pod skały. I dwakroć tę zagadkę rozwiązywała Yáraldiel, być może wiedziona jakimś elfim zmysłem: pewnie wskazywała kierunek, który za każdym razem naprowadzał ich na zgubiony trop.

***

Tuż przed nastaniem zmierzchu ich oczom ukazał się las, godzien swej nazwy, bo skryty w dolinie, której obecności się nie spodziewali. Obóz rozłożyli pod osłoną drzew, skryty przed wzrokiem ewentualnych obserwatorów w płytkiej kotlinie, u stóp niewysokiej skarpy nad którą zwieszały się korzenie drzew. Rozpalony przez Rogacza ogień dawał nieco ciepła i mało światła. Rozmawiali niewiele, przyciszonymi głosami.
Zwinnoręki, skulony w pobliżu ognia, by móc skorzystać z jego skąpego światła, ostrugiwał kawałek drewna. Jego słuch mimowolnie wychwytywał tak dobrze znane dźwięki lasu: cichy szmer liści, gdzieś wysoko poruszanych zamierającym wieczornym powiewem, skrzypienie gałęzi, nieliczne odgłosy nocnego ptactwa. Nagle – bardziej odczuł, niż usłyszał – dźwięk inny, obcy, niepasujący do tego miejsca. Odgłos, który brzmiał jak... śmiech. Poderwał głowę, przebiegł wzrokiem po twarzach towarzyszy, by zatrzymać go na siedzącej obok Gléowyn. W odróżnieniu od pozostałych, była wyprostowana, skupiona, wpatrując się ciemność między drzewami. Wyciągnął rękę, dotykając dłonią jej ramienia. Gdy obróciła wzrok w jego stronę, szepnął:
- Słyszałaś?


 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 28-03-2022 o 21:25.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-04-2022, 18:41   #86
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Po całym dniu jazdy w skupieniu, tropiąc ślady, Gléowyn była znużona. Kiedy więc skończyli przygotowywać obóz, oporządzili konie i usiedli przy rozpalonym przez Cadoca ognisku, z ulgą rozprostowała nogi. Wpatrująć się w ognisko, powoli pogrążyła się w zadumie. Wyglądało na to, że marszałek i jego ludzie zgubili prawdziwy trop porywaczy. Może jest jeszcze nadzieja, że Bractwo, podążając właściwym tropem ich odnajdzie i uratuje panią Esfeld. Choć minęło już sporo czasu od porwania żony marszałka, Rohirrimka pragnęła wierzyć, że niewiasta wciąż żyje.

Rozmyślając, Gléowyn położyła się na miękkim mchu i trawie, poczęła rozciągać zbolałe mięśnie. Zapach lasu upajał i jego wewnętrzna muzyka. Zamknęła oczy, by wsłuchać się w szum drzew, odgłosy nocnych ptaków i innych małych zwierzątek. i nagle w tą naturalną harmonię dźwięków, wdarł się inny, całkiem obcy, niepasujący odgłos. Jakby śmiech?

Bardka natychmiast poderwała się i usiadła sztywno na trawie. Wpatrująć siew ciemność lasu wytężyła słuch, by jeszcze coś usłyszeć, na próżno. Już zaczynała dochodzić do wniosku, że się przesłyszała, albo przysnęła na miękkim mchu i się jej przyśniło, ale dotyk ręki Zwinnorękiego i jego czujne spojrzenie upewniło ją, że on też to słyszał.

Na pytanie młodzieńca, skinęła głową.
- Tak.. jakby śmiech… - Ostrożnie podniosła się i przesunęła wzrokiem po pozostałych towarzyszach. Wydawało się, że tylko ona i Roderick zdołali usłyszeć ten dźwięk. Choć dziwne zachowanie obojga nie umknęło ich uwagi. - Chyba dochodził z głębi lasu. - Przeniosła wzrok z powrotem na Zwinnorękiego. - Może powinniśmy to sprawdzić? We dwoje moglibyśmy zrobić dyskretny zwiad. To mogą być porywacze, albo jakieś inne licho.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-04-2022, 17:38   #87
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
- Czyli to nie przywidzenie. - odszepnął i podniósł się z ziemi. Przez chwilę stał, próbując przebić wzrokiem mrok wypełniejący przestrzeń między drzewami. Blask płomieni ogniska, mimo że nikły, sprawiał że ciemność wokoło zdawała się być jeszcze gęstsza. Wyobraźnia podpowiadała obrazy istot kryjących się gdzieś w cieniach poza kręgiem światła, a pamięć przywoływała mroczne i zwodnicze ścieżki Mrocznej Puszczy, w które jeszcze nie tak dawno się zapuszczał.
- Tak, trzeba by pójść między te drzewa. - rzekł, siadając. - A ty nie...? - urwał, nie kończąc pytania. Słowa "... nie obawiasz się?" zamarły mu w ustach, gdy pochwycił wzrok dziewczyny, w którym wszak nie spostrzegł śladu lęku. - Pójdę z tobą. - dodał zaraz, starając się ukryć zmieszanie.
Obrócił się ku towarzyszom, obserwującym ich wymianę zdań. - Posłuchajcie. - rzekł - Usłyszałem... usłyszeliśmy coś dziwnego... odgłos, który brzmiał jak śmiech. Dochodził z głębi lasu. - wskazał kierunek, skąd, jak mu się zdawało, wiatr przyniósł ów dźwięk. - Jakowyś ludzie muszą być w pobliżu. Chcemy pójść z Gléowyn, przepatrzeć okolicę. Lepiej samemu wybadać, niż tylko czekać, czy ktoś nie popróbuje tu cichcem podejść. A jeśli to porywacze, odnaleźć ich kryjówkę.
 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 07-04-2022 o 21:08.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-04-2022, 04:05   #88
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Leśniak z Władczynią Koni zniknęli w ciemnym lesie zostawiajac bractwo przy zagaszonym ogniu. Jedyne co mieli to kierunek, który oboje zgodnie obrali jako właściwy. Idąc przez las poruszali się powoli idąc obok siebie. Na tyle daleko, aby nie być większym celem. Na tyle blisko, aby w ciemnościach nie stracić swych czarnych konturów z oczu. Obojgu nie brakowało odwagi a wspólnej przygodzie coraz szybciej i głębiej zawiązującej się między nimi więzi dodawał przyprawy dreszcz emocji niebezpiecznego przedsięwzięcia. O tropieniu czegokolwiek w takich warunkach nie było mowy. Las był wyjątkowo gęsty. Przez iglaste liściaste sklepienie nie przedostawało się wiele światła gwiazd, które mrugały z rzadka ukazując się jak podglądające oka przyłożone do dziury po sęku w ciasno osadzonym sztachetami ścianie płotu. Szli ostrożnie stawiając kroki, które tłumił mech i tylko z cicha pomrukujące igliwie czasami karciło, zwłaszcza Glèowyn, w myślach, że być może dunlandczyk Rogacz miał rację.

Co pewien czas przystawali nasłuchując. Las nocą tętnił życiem. A to leśny gryzoń przeskoczył z gałęzi na gałąź. Zaśpiewał cudnie słowik, którego koncert skończył się nagle jakby niedokończony. Zahuczała sowa. Zwinnoręki widział jeża bez pośpiechu posilającego się owadami z powalonego pnia. Gdy tylko odkrył obecność człowieka uciekł tak szybko, że został tylko oddalający się dźwięk szeleszczącego na ściółce runa.

Para przepatrywaczy przemieszczała się w głąb kniei w możliwie jak najbardziej prostej linii. Zgubić się w lesie Zwinnorękiemu byłoby trudno, lecz rozdzielony z Glèowyn, nie ręczył czy dziewczyna po kluczeniu, oby na pewno znalazły drogę powrotną do ich obozu, zwłaszcza przed świtaniem.
Najpierw usłyszeli rechot żab, później cichy szmer ślizgającego się po kamykach strumyka. Poszycie zgęstniało, gdyż wiele starych drzew w tej części lasu leżało zwalonych tworząc formę zasieków, które należało obchodzić dookoła, spodem lub prześlizgując się po omszałych pniach na brzuchu. Rozgwieżdżone niebo przeglądało się błyszcząc w wartkim nurcie wodnej ścieżki. W oddali dostrzegli ledwie widoczny blask, który dawało dobrze ukryte w zakręcie rozlewiska ognisko. Leśny gąszcz uniemożliwiał obserwację, lecz do ich uszu doleciały odgłosy ludzkiej obecności w obozowisku. Śmiech był zaraźliwy co najmniej kilku gardłom tej nocy.
Glèowyn, świadoma swych braków podczas skradania, już miała coś zaproponować towarzyszowi, lecz tamten przyłożył palec do ust i w kilku gestach dał jej do zrozumienia, aby została w tym miejscu. Sam bezszelestnie z błyskiem w oku oddalił się łukiem w stronę leśnego koczowiska.
Leśny Człowiek zdawał sobie sprawę, że podejmował ogromne ryzyko jednak nieświadomy jak to zwykle w danej chwili bywa ogromu swej nierozwagi. Polować na drapieżniki w ich lęgowisku było niebezpieczniej dla myśliwego, który w każdej chwili mógł stać się zwierzyną.

Zwinnorękiemu zajęło dużo czasu mozolne czołganie się między paprociami. Kiedy w końcu był na tyle blisko, by rozpoznać postacie, kilka drzew dalej dostrzegł opartego plecami o pień wartownika. Ani myślał przemieszczać się bliżej. Oddychał powoli uświadamiając sobie, że powrót do Glèowyn może okazać się jeszcze trudniejszy.

W biwakowisku doliczył się kolejnych sześciu postaci. Kobiety i mężczyźni w zwierzęcych skórach i futrach. Długie, gęste bujne czarne włosy, harde twarze i obcy język zdradził natychmiast pobratymców Rogacza. W oddziale wyróżniała się para wysokich dowódców. Podobieństwo między kobietą i mężczyzną od razu przywoływało skojarzenia, że hersztami porywaczy byli bliźniacy. Na posłaniu z mchu siedziała skrępowana niewiasta. Na głowę zarzucony wór nie pozostawiał wątpliwości, że to Esfeld.

Czas mijał, a Zwinnoręki czekał na odpowiedni moment aby wrócić do Glèowyn.




Pełna niespokojnej nadziei, zobaczyła Rodericka, gdy wyrósł nieopodal spod powalonego pniaka jak duch spod ziemi.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 11-04-2022 o 04:22.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-04-2022, 14:48   #89
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Lua Nova



Ostatnie, żółtawe płomienie ogniska zamigotały i zgasły, pozostawiając jarzące się czerwienią grudy żaru. Zwinnoręki wraz z Gléowyn odeszli nieco na bok, między drzewa. Przysiedli, wsparci plecami o pień omszałego buka, czekając aż ich wzrok w pełni przywyknie do ciemności. Młody łowca tłumił narastające podekscytowanie. Wyprawa była bez wątpienia ryzykowna. Wiedział o tym i bez przestróg Rogacza, który nie krył obaw wobec przedsięwzięcia. “Nocne eskapady w knieję, z której coś niby słychać, to proszenie się o guza. Albo zły urok. Pilnujcie się.” - rzekł im na odchodne. Zwinnoręki czuł to ryzyko - i cieszył się nim. Od kiedy wyrósł z dziecięcych lat, dniami i nocami włóczył się po Mrocznej Puszczy, zmagając się z jej grozą, mrokiem i swoimi lękami. Sam. Teraz jednak miało być inaczej.
Na policzku czuł delikatnie muśnięcia włosów siedzącej obok dziewczyny. słyszał jej lekko przyspieszony oddech. Wsłuchiwał się w dźwięki lasu. Lekki szelest liści w koronach drzew, łuskanych mocnym podmuchem. Pohukiwanie sowy. Odgłosy małych nocnych zwierząt, które pod osłoną ciemności szukały pożywienia. W uszach Gléowyn wszystkie te nocne odgłosy brzmiały jak pieśń matki natury. Gdyby nie powaga sytuacji, w jakiej się znaleźli, z ochotą zanurzyła by się w tych dźwiękach i wsłuchiwała, może aż do świtu.
W miarę, jak ich oczy zwolna przyzwyczajały się do mroku, ciemności lasu przestawała być nieprzenikniona. W nikłym świetle nielicznych gwiazd, błyskających w prześwitach między koronami drzew, zaczął dostrzegać zarysy pni bliższych drzew.
- Już czas. - szepnął Zwinnoręki i delikatnie ścisnął ramię dziewczyny. - Ruszajmy.
Rohirrimka skinęła tylko głową i podążyła w ciszy za towarzyszem.

***

Zwinnoreki szedł powoli lecz pewnie. Ciemny las był jego żywiołem. Emocje gdzieś odpłynęły. Ciało poruszało się pod dyktando odruchów, nabytych podczas niezliczonych wypraw po wiecznie skrytych w cieniu ścieżkach i bezdrożach Mrocznej Puszczy.
Przystanąć. Rozejrzeć się, wypatrując najdogodniejszych przejść. Płatów mchu, które pozwalają cicho stąpać. Grubych korzeni, dających pewne podłoże. Krok naprzód. Wysuniętą stopą delikatnie dotknąć podłoża. Zbadać jego twardość. Sprawdzić, czy nie ma szeleszczących liści lub zdradliwej gałązki, gotowej pęknąć z donośnym trzaskiem. Powoli przenieść ciężar z jednej stopy na drugą. Tak, by nie wydać żadnego odgłosu – miękka skóra butów, podarunku od Gléowyn, pozwala stąpać niemal bezdźwięcznie. Odsunąć giętką gałązkę, zagradzającą drogę, puścić ją delikatnie, by o nic nie uderzyła. Druga stopa do przodu. Kolejny krok. I następny.
Posuwając się naprzód, Zwinnoręki kątem oka obserwował swoją towarzyszkę, której sylwetka, odległa o kilka kroków, majaczyła w ciemności. Radziła sobie dobrze, choć nie poruszała się tak bezszelestnie jak on. Czasem jakaś gałąź zahaczyła o jej odzież, czasem pod stopą zachrzęściło igliwie. Dla dziewczyny był to pierwszy raz, kiedy zapuściła się w leśne ostępy. Starała się nie opóźniać towarzysza i poruszać się najciszej jak umiała. Wiedziała, że każdy jej błąd mógł ściągnąć na ich głowy kłopoty. Kiedy tak przedzierali się przez leśny gąszcz, zaczęła żałować, że nie zostawiła w obozie płaszcza, który teraz plątał się co jakiś czas między gałęziami. Od czasu do czasu, wzrokiem szukała Roderica, szary zarys jego sylwetki, majaczył na jej granicy wzroku, uspokajało ją to. Mimo obaw, czuła jak rośnie w jej sercu podniecenie, na myśl o tej przygodzie.
Krok za krokiem podążali w głąb lasu, nasłuchując i wypatrując.

***

Uszli chyba z milę, gdy do ich uszu dobiegły ludzkie głosy. Skierowali się ostrożnie w ich stronę i wkrótce, w oddali między drzewami, dostrzegli żółtawy poblask ognia, zwiastujący bliskość celu wyprawy.
Zwinnoręki wypatrzył miejsce ukryte w cieniu sterczących korzeniu powalonego, potężnego drzewa, pokrytych brodami gęstych mchów. Przyklęknął pod ich osłoną, i przywoławszy gestem towarzyszkę, rozpoczął ostatnie przygotowania. Wyciagnął i rozwiązał niewielkie zawiniątko, wypełnione popiołem zebranym z biwakowego ogniska. Szybkimi ruchami rozsmarował szary pył na twarzy.
Pochylił się w stronę siedzącej obok Gléowyn. W jej twarzy, bladej w nikłym świetle gwiazd, czerniały oczy, zdawało się, że w całości wypełnione rozszerzonymi od wpatrywania się w mrok źrenicami. Zdawało mu się, że dziewczyna chce coś powiedzieć, więc szybko wyciągnął rękę w przeczącym geście. Dłoń, która znieruchomiała na moment przed jej ustami, powoli posunęła się jednak dalej, aż dotknęła policzka i zsunęła się po nim, pozostawiając ciemną smugę popiołu.
Opuścił rękę i szybkim, tym razem zdecydowanym ruchem uścisnął ramię Gléowyn, po czym wstał bezszelestnie, odwrócił i ruszył naprzód. Chwilę później jego sylwetka rozpłynęła się pośród cieni.
Rohirrimka stłumiła w sobie chęć by go zawołać, albo iść za nim. Wiedziała, że by mu tylko przeszkadzała. Patrzyła jak jego postać powoli znika w ciemnościach. Chłodną dłonią dotknęła policzka, którego przed chwilą dotknął Zwinnoręki. Musi być cierpliwa i mu zaufać.

***

Najkrótsza droga podejścia okazała się niedostępna. Teren był na to zbyt otwarty, podszyt zbyt rzadki. Ruszył więc w bok, obchodząc łukiem zakole strumienia, aż natrafił na rozległe połacie wybujałych paproci. Przypadł do ziemi i zanurzył pomiędzy szerokie, pierzaste liście. Pełzł powoli, ostrożnie rozsuwając łodygi i badając dłońmi położe. W miarę jak zbliżał się do strumienia, teren opadał. Ziemia robiła się coraz wilgotniejsza, miejscami grząska; co i rusz pod palcami wyczuwał kępy podsiąkniętego wodą mchu. Rękawy kaftana i nogawki spodni, a niedługo później cały przód odzieży pokryły się błotem i nasiąkły wodą.

Mozolna droga zdawała się nie mieć końca. Wreszcie - co za ulga! - zza kolejnego, odchylonego na bok krzewu dostrzegł przed sobą polanę, oświetloną blaskiem ognia a na niej sylwetki ludzi. Wyciągał już ręke, by posunąć się dalej, gdy wtem kątem oka złowił ruch w bok od obozowiska. Zamarł momentalnie i wstrzymał oddech. Wartownik! Strzegący obozu mężczyzna stal wsparty plecami o pień drzewa tak, by ten odgradzał go od blasku ognia i krył w cieniu. Zdradził go jednak błysk światła, być może odbitego od broni wartownika, gdy ten się poruszył. Zwinnoręki powoli wypuścił powietrze z płuc. Wiedział już, że tą drogą nie podejdzie bliżej.
Starając się nie poruszyć żadnym liściem, począł lustrować obozowisko, starając się dostrzec i zapamiętać jak najwięcej szczegółów.
Postacie wokół ogniska. Sześcioro. Odziani w skóry i futrach. Długie czarne włosy. Ostre rysy. Dunlandczycy?

Zdawał sobie sprawę, że jest za daleko i że z tego miejsca za dużo nie wypatrzy. Jednak podejście bliżej zdawało się być szalonym pomysłem. Zaczął się ostrożnie rozglądać za inną drogą. Nieco na lewo dostrzegł rów, zarośnięty krzakami, schodzący do samej wody. U jego wylotu leżało zwalone drzewo. Ta droga dawała jakąś szansę. Powoli wycofał się i po kilku minutach czołgania był na krawędzi rowu. Zsunął się w dół. Od razu wylądował w wodzie. Rów okazał się korytem dopływu strumienia. Czując, jak całe ubranie nasiąka lodowata wodą, powoli przedzierał naprzód, aż dotarł do zwalonego w poprzek pnia. Pomiędzy nim a lustrem wody była szczelina, przez dało się wyglądać. Z tej nowej pozycji ogarniał wzrokiem cały obóz. I był znacznie bliżej niego, przez co był w stanie dokładniej przyjrzeć się postaciom zgromadzonym wokół ogniska. Dunlandczycy posilali się, siedząc lub półleżąc. Jego uwagę przykuła dwójka górali. Kobieta i mężczyzna. Rysy ich twarzy były tak bliźniaczo podobne do siebie, jakby byli siostrą i bratem. Nie tylko to ich wyróżniało - podczas gdy pozostali siedzieli lub leżeli, wspierając głowy o położone na ziemi siodła, ta dwójka zajmowała podwyższone miejsce na kłodzie, na którą narzucono naręcze skór i futer. Oboje przy bokach mieli miecze - broń, której nie zauważył u żadnej innej postaci obecnej na polanie.

Jeden z siedzących przy ognisku mężczyzn podniósł się i podszedł do leżącego kilka kroków dalej tłumoka. Schyliwszy się, chwycił go i szarpnął. Zwinnoreki zamarł. To co wziął za leżący na ziemi pakunek, było człowiekiem. Obwiązanym sznurem, z workiem zarzuconym na głowę. Zdawało się, że skrępowana postać odziana jest w suknię. Pani Esfeld!? Łowca nie widział jej wyraźnie, chaszcze porastające brzeg strumienia częściowo zasłaniały widok. Ale chciał - musiał - przyjrzeć się dokładniej. Wyjrzeć ponad pniem. Powoli zaczął podciągać się na ułamku gałęzi, gdy ta pękła. Przegniłe drewno poddało się na szczęście bez charakterystycznego trzasku, ale niefortunny zwiadowca z cichym pluskiem osunął się na dno rowu. Mimo lodowatej wody poczuł jak przenika go gorąco. Czy wartownik usłyszał? Przywarł twarzą do szczeliny pod pniem. Tak, mężczyzna opuścił posterunek pod drzewem i podszedł do skraju wody. Zwinnoreki widział tylko jego nogi, przemieszczające się wzdłuż przeciwległego brzegu strumienia. Stopy znieruchomiały. Strażnik zapewne wsłuchiwał się w otaczające go dźwięki. Zapewne również wypatrywał miejsca, z którego dobiegł ów plusk. Jedna stopa zrobiła krok naprzód, zagłębiła w wodę… cofnęła. Może Dunlandczyk nie chciał po prostu zamoczyć butów, wszak źródłem plusku mogło być zwierzę, choćby bóbr, których wiele musiało żyć w tym rozlewisku. Nie wrócił jednak na swoje poprzednie stanowisko, przykucnął na brzegu i tak pozostał. Zwinnoręki wiedział, że teraz musi czekać, cierpliwie, aż wartownikowi znudzi się wypatrywanie i odejdzie. Na razie jednak na to się nie zanosiło. Wtem nagła myśl przemknęła Zwinnorekiemu przez głowę. Gléowyn! Zostawił ją, nakazując oczekiwanie. A jeśli nie wystarczy jej cierpliwości i zacznie szukać go na własnę rękę? Był pewien, że z tak czujnymi strażnikami Rohirrimka nie ma szans. Usłyszą ją i chwytają! Torturując się tą myślą, leżał, drętwiejąc od przenikliwego zimna. Czas wlókł się niemiłosiernie. Momentami najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed podjęciem próby wycofania, zanim strażnik odejdzie. Wiedział, że skończyłoby się to katastrofą. W końcu los ulitował się nad nim. Od ogniska dobiegły wypowiedziane głośniej słowa, zapewne wezwanie. Strzegący brzegu mężczyzna wstał, tupnął kilka razy nogami, zapewne dla rozruszania zdrętwiały mięśni i oddalił się w stronę obozu. Błogosławiąc tę chwilę, Zwinnoreki ruszył w górę rowu, wkładając cały wysiłek, wszystkie swoje umiejętności w to, by poruszać się zarówno szybko jak i cicho. Rów wkrótce przeszedł w niezbyt głęboki jar, wcinający się w głąb wznoszącego się terenu. Wyprowadził go nieopodal miejsca, gdzie pozostawił Gléowyn, ale od przeciwnej strony. Wygramolił się na jego brzeg i spojrzał… była tam. Obrócona plecami, właśnie podnosiła się z ziemi. Niemal bez tchu, w kilku szybkich, bezszelestnych krokach znalazł się przy dziewczynie.

***

Gléowyn tkwiła w swojej kryjówce, starając się nie poruszać i nie hałasować. Bacznie nasłuchiwała odgłosów z obozowiska, które dochodziły do niej w postaci niezrozumiałych szmerów. Czekała. Czas dłużył jej się niemiłosiernie, a przyjazne i piękne dotąd odgłosy lasu zdawały się teraz przeszkadzać, gdyż odwracały uwagę i rozpraszały. Zwinnoręki długo nie wracał, co bardzo ją martwiło. Pocieszała się jednak, że gdyby go złapali, na pewno by to usłyszała. Czas mijał, a jego nadal nie było. Dziewczynie zaczęły drętwieć nogi od ciągłego tkwienia w przykucu. Chłodna i wilgotna ziemia zdawała się być coraz bardziej niewygodna. Coraz trudniej jej było siedzieć w bezruchu i kiedy postanowiła, że nie może dłużej czekać i musi sprawdzić co z jej towarzyszem, Zwinnoręki wyłonił się zza drzewa.
Bardka poczuła ogromną ulgę, jakby wielki głaz spadł jej z piersi. Ośmieliła się wziąć głębszy oddech i powoli wstała z ziemi, otrzepując z siebie gałązki i liście. Powoli i ostrożnie podeszła do towarzysza i objęła go mocno, tuląc do siebie.
- Już myślałam, że coś ci się stało, Rodericu. - Wyszeptała mu do ucha. Czując, że młodzieniec jest cały mokry i drzy z zimna, zdjęła swój płaszcz i otuliła go, znów przytulając. - Powinniśmy wracać do obozu, jak najszybciej. - Znów wyszeptała.
Zwinnoręki kiwnął tylko głową, nie wydając głosu. Wyswobodziwszy jedną rękę spod narzuconego nań płaszcza, objął dziewczynę, przyciskając do siebie całą siłą na jaką było go w tej chwili stać. Czuł, że mógłby tak stać całą wieczność. Wreszcie, wytężając siłę woli, rozluźnił uścisk.

Ruszyli w drogę powrotną, zrazu powoli i ostrożnie, aż poświata ogniska pozostała daleko za nimi. Wtedy dopiero Zwinnoreki pokrótce opowiedział Rohirrimce o wszystkim, co udało mu się wypatrzeć w obozie. Przyspieszyli też nieco marsz, czyniąc go mniej cichym i ostrożnym, ale nie spodziewali się już napotkać na swej drodze wrogów. Zwinnoreki rozgrzał się trochę, ściągnął więc użyczony przez towarzyszkę płaszcz, chcąc go zwrócić. Pod palcami czuł grudy błota pokrywające gładkie sukno, tam gdzie materiał płaszcza ocierał się o jego brudne ubranie, i zlepiające włosy futerka, którym był obszyty.
- Wybacz. - szepnął zakłopotany, wciskając bardce w dłonie zwinięty płaszcz. Wiedział jak Rohirimka lubiła ten płaszcz, i jak o niego dbała. - Pobrudziłem go.
- To nic, to tylko płaszcz Rodericu. Wyczyszczę go potem. Jesteś pewny, że już go nie potrzebujesz? - Spytała z troską w głosie. - Jest chłodna noc, a ty jesteś przemoczony. Ja go teraz nie potrzebuję, rozgrzał mnie szybki marsz. - Mówiąc to, podsunęła jeszcze raz Zwinnorękiemu płaszcz.
Chcąc gestem pokazać, że go nie potrzebuje, wyciągnął rękę, dotykając dłoni Gleowyn. Niespodziewanie poczuł dziwną słabość, jakby kolana zaczęły mu mięknąć i drżeć. To nie było tylko zmęczenie, sam ból zmęczonych mięśni, choć dokuczliwy, nie był przecież niczym nowym. To było coś innego.
Drżącymi dłońmi chwycił ją za przedramiona.
- Gléowyn - powiedział dziwnie chrapliwym szeptem, czując że słowa z trudem przechodzą przez ściśnięte nagle gardło. - Gléowyn, tak się bałem, że pójdziesz mnie szukać. Że cię pochwycą, jak panią Esfeld. Że.. coś ci się stanie.
Dziewczyna odwzajemniła uścisk i spojrzała na niego z czułością, choć nie mógł tego zobaczyć w ciemności lasu.
- Już dobrze, nic mi się nie stało, ja również martwiłam się o ciebie. Jestem wojowniczką, umiem się bronić, nie noszę miecza i tarczy dla ozdoby. - Starała się przybrać lekki ton. - Umiem sobie radzić, nie musisz się o mnie martwić. - Pogładziła go po policzku, ścierając popiół. - Choć przyznam, że przydałyby mi się lekcje cichego poruszania po leśnym poszyciu. Może później mógłbyś mi udzielić kilku lekcji? - Dodała wesoło, by rozpogodzić towarzysza. Rozumiała go jednak, sama bardzo się o niego bała. Gdyby coś mu się stało, nie wybaczyła by sobie, że puściła go samego.
- Chyba będzie jeszcze okazja na lekcje. - Zwinnoręki uśmiechnął się blado. Powoli wracał mu spokój. - Chodźmy. Nasi towarzysze obozie też pewnie się niepokoją.

***

Gdy wreszcie dotarli do skraju lasu, mrok nocy zaczynał już powoli przechodzić w szarość przedświtu. Zbliżali się właśnie do skraju kotliny, w której kryło się obozowisko, gdy gdzieś zza pleców usłyszeli ciche “Pssst!”. Obrócili się gwałtownie, zaskoczeni. Z cienistej kępy wysokich jałowców wynurzyła się postać Rogacza. Zbliżył się, spoglądając spod zmarszczonych brwi w ich poszarzałe ze zmęczenia twarze. - No, jesteście wreszcie. - rzucił.
I chociaż wyrzekł to szorstkim głosem, Zwinnorękiemu zdawało się, że dostrzega błąkający się w kąciku ust górala ślad uśmiechu.


 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 18-04-2022 o 18:18. Powód: drobne korekty
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-04-2022, 17:36   #90
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny



Powrót Gléowyn i Roderica z lasu nie od razu uspokoił Rogacza. Dunlandczyk podpatrywał na oboje lekko nieufnie, jako że wiadomym było, że urok nie od razu przecież może być widoczny. A spędzili w tym lesie zbyt wiele jak na jego gust czasu. Składne i rzeczowe sprawozdanie jakie zdał Leśny Człowiek odłożyło te wątpliwości na późniejszy czas.

Cadoc przysiadł przy wątłym ogienku zasępiony. Nie podobało mu się to wszystko. Mieszanie się w sprawy klanów było bardzo złym pomysłem. Nie tylko dla każdego. Ale dla niego może właśnie w szczególności.
- Żadnej walki - powiedział - Porwali białkę. Prawda. Ale nikogo nie zabili. Z tego co wiemy.
Wziął kijek i nakreślił pośpiesznie mapę okolicy na ziemi.
- Słyszałem o tej dwójce. To wodzowie jednego z tutejszych klanów. Trzymają się zwykle północnych rubieży Marchii Zachodniej. I nie płacą daniny nikomu. Nawet Wulfringom. - Zaznaczył następnie na południu kropkę - Tu jest Frecasburg. Siedziba lorda Frana z Wulfringów. To udzielny pan Zachodniej Bruzdy. Nie płaci daniny Edoras. Ale i nie ma dość mocy by ozwać się królem. Jeśli Frana zatrudnił bliźnięta do porwania, to wojny nie powstrzymamy. Ale myślę, że Frana o niczym nie wie. Dlatego jedno, albo dwoje z nas pójdzie do bliźniąt i powie im. Że albo oddadzą marszałkową. Albo Frana dowie się z czyjej winy po jego domenie szwendają się szukające zwady eoredy Eorlingów. Jeśli to nie podziała. Pozostali zajmą się końmi i dywersją.
- We dwóch z panem Rogaczem moglibyśmy pójść. - odezwał się Zwinnoręki. Siedział przy ogniu, otulony w płaszcz, oskrobując patykiem buty z grud zaschniętego błota, podczas gdy jego spodnie i kaftan, rozwieszone na żerdkach, parowały z wolna nad ogniskiem.
- Ja drogę znajdę, ale z owymi dunlandzkimi ludźmi się nie dogadam. A pan Cadoc to i poważanie ma. - popatrzył na chmurnego Dunlandczyka.
- Nie - uciął Rogacz propozycję Roderika - Podszedłeś ich raz. Znaczy do ich koni też zdołasz podejść. A i mój… Nie jestem z ich klanu. Nie słyszeli o mnie. Najlepiej będzie jeśli mówić do nich będzie … Pani Eiliandis - nieoczekiwanie spojrzał na Gondoryjkę. - Może się obcą zdawać. Ale kto był w Dolinie Czarodzieja wie jakimi ludźmi się on otacza. Wyglądasz na mieszkankę Isengardu i za nią możesz się podać. Podszyć swe słowa autorytetem Białego Czarodzieja. Nawet jeśli nie uwierzą, pomyślą dwa razy nim co zrobią. A jakby mieli zrobić co głupiego… Wraz ze Zwinnorękim i Yáraldiel narobimy tumultu, w którym z konną pomocą Pani Gléowyn wyciągniemy Ciebie i porwaną.
Zwinnoręki wytrzeszczył oczy na Rogacza. Przeniósł spojrzenie na Gondoryjkę. Przez dłuższą chwilę wodził wzrokiem pomiędzy nimi, aż w końcu wykrztusił - Pani Eliandis, sama, pomiędzy ludzi zbrojnych, co kobiety porywają?
- Nie. Ze mną. Sama będzie mówić jeno - rzekł Dunlandczyk zarzucając sobie topór na ramię. - Ty i Yáraldiel skryci w lesie. A Pani Gléowyn z końmi o rzut kamieniem.
- E… no tak… - zająknął się chłopak i zamilkł na chwilę, speszony, że posądził towarzysza o nierozsądek. Przetrawiał jednak plan Rogacza. - Ale z końmi blisko obozu nie dojdziemy. Nie od naszej strony. Tam drzewa pokotem leżą. A dalej mokradło.
- Nie jest to wcale zły pomysł - odezwała się Eiliandis. - Ważny jest element zaskoczenia. Masz jakieś konkretny na myśli panie Rogaczu?
Cadoc przejechał dłonią po zaroście i zmarszczył brwi.
- Nie - przyznał w końcu - Liczę na efekt imienia czarodzieja. Twojej… - z niejakim zakłopotaniem wskazał ją całą od stóp do głów - postaci. Naszych przyczajonych przyjaciół. I szybkiej możliwości ucieczki. Tedy Pani Gléowyn z końmi musi być blisko. A od drugiej strony? Ich konie jakoś tam wszak dotarły…
- Dobrze - Gondoryjka kiwnęła głową. - To dobry plan. Co wy na to? - Przeniosła spojrzenie na pozostałych.
- Ja tam zaraz mogę ruszać, tylko to na siebie wciągnę. - Zwinnoręki sięgnął do suszącego się odzienia. Skrzywił się, gdy poczuł, że płótno jest jeszcze na wpół wilgotne. - Jak do tych zwalonych drzew dotrzemy, spróbujmy kołem obejść. A nuż się lepsza droga pokaże. Dobrze by pod wiatr iść, żeby ich konie nas nie wyczuły. - Z niezadowoleniem trzepnął dłonią w płótno kaftana, przesiąknięte dymem. - Szczęściem i oni ogień palili. I dym po obozie się snuł. Tylko czy nasze konie nie narobią hałasu? Nie zaczną parskać, albo co… Jak myślisz, Gléowyn? - spojrzał pytająco na Rohirrimkę.
Dziewczyna słuchała słów towarzyszy z uwagą.
- Pomysł wydaje się ryzykowny, ale może się udać. To chyba najlepsze co mamy w tym momencie. Jeżeli pani Eiliandis jest gotowa zaryzykować, to ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić wam bezpieczny odwrót. - Zwróciła się do Zwinnorękiego. - Ryzyko zawsze istnieje, choć konie Rohirrimów są świetnie wyszkolone i powinnam dać sobie z nim radę z koniem pani Eiliandis również. Nie wiem jedynie czy Sindar będzie mnie słuchał i czy pani Yáraldiel powierzy go mojej opiece...

***

Niebo nad szczytami Białych Gór zaczynało się złocić, zwiastując rychły wschód słońca. Narada się skończyła. Z wygaszonego ogniska unosiły się ostatnie smugi dymu. Drużyna zaczęła szykować się do drogi, by wcielić w życie opracowany plan. Plan, który jawił się nader ryzykownym.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172