Wzniesienie nad osadą
Zimny dreszcz przebiegł w dół kręgosłupa Łasicy, zaraz po nim drugi. Noc sama w sobie była zimna, ale tropiciel wiedział, że dreszcze nie miały nic wspólnego z niską temperaturą otoczenia. Unosząc się na łokciach i próbując przeniknąć wzrokiem ciemność nocy sam słyszał ledwie rozpoznawalne trzaski dobiegające od strony pogrążonych w głębokim mroku ruin.
W podziemiach Enklawy nie żyły żadne zwierzęta. Podobno kiedyś, przed Karmazynowym Zmierzchem, rezydenci górskiej bazy posiadali psy i koty, ale ostatni ludzie mający styczność z tymi zwierzętami zmarli na długo przed narodzinami Mędrca. Ubity w osadniku płetwiasty drapieżnik był pierwszym oddychającym stworzeniem jakie Łasica ujrzał w życiu. Parę razy miał też styczność z istotami, które kiedyś były co prawda żywe, ale przed nos Łasicy trafiały już w postaci gotowanych kawałków mięsa wykrojonych wcześniej ze zwierzyny upolowanej przez Łowców.
Albo z padliny. Wspominając niedawne spotkanie z lecącymi gdzieś w górze skrzydlatymi bestiami i opowieść Rzemienia o oględzinach truchła jednego z tych stworzeń, Łasica zaczął się zastanawiać, czy niezbyt smaczne mięsne kąski serwowane w grzybowym sosie nie były przypadkiem wycinane właśnie z takich zezwłoków..
- Spotykaliście wcześniej mięsożerne drapieżniki, które mogłyby łamać szczękami ludzkie kości? - tropiciel odwrócił głowę w stronę Rzemienia szepcząc ledwie słyszalnie słowa - Jakieś psowate jak ze starych książek dla dzieci?
- Tutaj wszystko jest mięsożerne - odparł równie cicho przywódca Łowców - Ale większość stworzeń ma tu małe rozmiary, żeby móc się chować w skalistym rumowisku. Psów czy wilków dotąd nie widzieliśmy.
- Mówię wam, że to są najpewniej ogary piekielne - powtórzył swoją teorię Świrek - Jeśli nawet nie konspirują z nimi komuniści, to kosmici na pewno. Biblia słowem nie wspomina o istnieniu kosmitów, toteż ani chybi są pomiotem Szatana! Ich cerbery pożerają ciała zmarłych, a może nawet dusze?!
W głosie młodzieńca dźwięczała pewna posępna egzaltacja, na dźwięk której Łasics najchętniej bratu by przyłożył, ale nie wypadało mu Świrka tak bezwzględnie karcić w towarzystwie innych.
Kilka chmur przesunęło się po bladej tarczy księżyca, a kiedy jego rachityczne światło opromieniło ponownie skaliste pustkowie, wychylony ponad krawędź wzniesienia Magik syknął ostrzegawczo przez zęby.
Jego bystre oczy wyłapały pośród zalegającego w dole mroku masywny czworonożny kształt, który przystanął w wylocie jednej z udeptanych uliczek węsząc intensywnie, a potem zanurzył się w ciemnościach spowijających cuchnącą spalenizną i trupim odorem wioskę.
Żerujący w dole stwór - czy to wybryk natury czy też wypluty z trzewi piekieł szatański pomiot - był wielki, a mimo to poruszał się z budzącą niepokój gracją. Rzeczywiście przywodził na myśl coś z rodziny psowatych i Magik gotów był pójść w zakład, że gdyby stanął na tylnych łapach, mógłby oprzeć przednie na ramionach dorosłego mężczyzny.
- Kawał bydlaka - cmoknął z pozorną nonszalancją któryś z Łowców, ale Łasica z miejsca przejrzał fałszywą zuchwałość w głosie śmiałka - Ale kula i bagnet powinny go położyć jak jaszczurkę.
- Z tego, co słuchać jest ich kilka - powiedział Blacha - Możemy narobić hałasu, żeby je przepłoszyć albo zejść po cichu w kupie i zadźgać grupowo. Albo zaczekać do świtu. Co robimy?