Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2022, 14:17   #254
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Nie wiedział na ile jego przemowa i argumenty podziałały na rozsądek awanturnika, czy ostateczny wpływ na decyzję mężczyzny miało objawienie się znienacka reszty zwiadowców, zwłaszcza Amazonek o egzotycznej urodzie oraz Vivian, która osobliwie prezentowała się w swej iście balowej sukni na szczycie ruin piramidy. Siły prawie natychmiast się wyrównały, a negocjacje zmieniły w nawet przyjazną rozmowę. Rojo, jak zauważył Carsten, trudno było ukryć poruszenie i zaskoczenie widokiem przybyłych kobiet. Nie dziwił mu się, sam już trochę oswoił się z towarzystwem wojowniczek i intrygującej uczonej, lecz gdyby nie to z pewnością miałby taki same rozterki, co estalijski kawaler.

Kiedy niespodziewanie pojawił się Olmedo, Sylvańczyk nie krył radości.

- Powiadasz…? – uśmiechnął się szeroko. - Ta piekielna dżungla jeszcze nie zdusiła mego animuszu. Nadal w służbie Kapitana, pierwszy do nowych wyzwań. Za to ty się leniłeś ostatnio – zażartował, aby trochę poprawić nastrój zmizerniałego jeńca. - Musiałem odwalać robotę za dwóch. Dobrze, że wkrótce wrócisz do obowiązków.

Uścisnął silnie górala, bo przecież podczas szukania śladów elfów, sami byli wycieńczeni i zmordowani trudami bagien. To zahartowało ich i połączyło więzami serdeczności. Kolejne powitania utrwaliły pogodny nastrój, a także rozproszyły nieufność. Kusze, łuki i pistolety zostały opuszczone przez jednych i drugich. Słońce opromieniło szczyty piramidy, jakby dając znak i dobrą wróżbę na wzajemne porozumienie…

***

Jasność pozostała tylko miłym wspomnieniem, a każdy kolejny krok przynosił większą szarzyznę, jakby zagłębiali się w ciemnozielony tunel. Na wspomnienie o tajemniczych skrzyniach, ochroniarz również szepnął w zaufaniu.

- Ciekawie prawisz, może to jakie zabezpieczenie Rojo na poczet przyszłości? Z tym wyjątkiem, że niestety obecnie złotem się nie najesz, bracie… - stwierdził cierpko.
Unikał jednak dalszej rozmowy, by nie wzbudzić nadto podejrzeń. Ta kwestia nie była w tej chwili nagląca, acz mogła mieć znaczenie w niedalekiej przyszłości.

Mżawka prędko oblepiła odzienie i spsuła do tej pory spokojną wędrówkę. Gdybyż nie zmitrężyli tyle w ruinach, ech... - westchnął Carsten. Wtedy prawdopodobnie wieczerzali by już w obozie w namiotach. A tak ponownie trzeba było podejmować decyzję o tymczasowym noclegu lub dalszej pieszej wędrówce w pogarszających się warunkach, w podmokłym gruncie i bliskości nocy. Żadna z tych opcji nie jawiła się dlań zbyt nęcąco.

- I tak przemokniemy do cna… – wyraźnie mruknął Carsten, zasuwając płaszcz, tak by nie kapało mu za kołnierz. Długie włosy kleiły mu się do policzków, a surowe oblicze przecinał grymas niezadowolenia.

- Lepszy marsz przez te ostępy, niż niepewny nocleg, zwłaszcza żeśmy niedaleko od tych ruin, które niosą ze sobą widmo zagrożenia. Takie jest moje zdanie, jeśli niedawni jeńcy dadzą radę, to winniśmy kontynuować marsz, by nawet nocą dotrzeć do obozu…

Nie uśmiechało się barczystemu mężczyźnie tracenie czasu na rozbicie prowizorycznego koczowiska w strugach deszczu, w konarach jakiegoś drzewa albo innej niedogodności. Wolał wzmożony wysiłek i nawet jedynie pół nocy przespane w głównym obozowisku sił Rivery. Aliści przywykł już do tego w swoim żywocie i pełnionej profesji, że nie on będzie tu ostateczne decydował…
 
Deszatie jest offline