Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2022, 17:53   #251
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Carsten słuchał z uwagą słów tłumaczonych przez Glebovą i choć nastrój rozmowy stawał się coraz bardziej naturalny, bez promieniującej wrogości to nie uspokoił ochroniarza. Zwłaszcza fakt, że ludzie Armando zamierzali pozostać w tej zrujnowanej piramidzie. Zastanawiał się, czy istnieją argumenty, które przekonają awanturnika do zmiany swej decyzji? Od tego zależało nie tylko jego życie, o które Eisen zbytnio nie dbał, lecz pojmanych przez niego podwładnych Rivery. Tymi już czarnowłosy wykidajło przejmował się dużo bardziej, wiedział też jaka szansa otworzy się, kiedy przyprowadziliby ich żywych do obozu. Warto było starać się o realizację tych zamierzeń. Chwile dumał nim wyrzekł słowa, prosząc Zoję o wierne tłumaczenie.

- Sam możesz kawalerze porozmawiać o tym z kapitanem Riverą dziś przy wystawnej wieczerzy, a Twoi ludzie otrzymają syty posiłek. Wystarczy, że niebawem ruszymy w drogę powrotną do obozu to zdążymy przed zmierzchem. – celowo uderzył w te tony, tak aby złaknieni kamraci Armando też wyobrazili sobie godziwy posiłek i napitek. – Wymiana listów jest czasochłonna, a my tego czasu nie mamy.

- Powtórzę, że to złe miejsce zwłaszcza w cieniu Hexennacht. Wiem o tym od uczonej, która bada takie zjawiska, jednocześnie sam mam dość rozsądku i doświadczenia, by wierzyć, że noc duchów to nie czcze opowieści powstałe, by straszyć nimi dzieci. Zwłaszcza tutaj, w nieznanej ziemi, pełnej zagadek i uśpionej grozy. Nie wierzę, że nie dostrzegliście kamieni naznaczonych tajemniczymi malowidłami i rytualnymi symbolami. Ta nekropolia nie odbiega od tych, które możemy odnaleźć w Starym Świecie. – zawyrokował.

– Proszę Was, nie narażajcie siebie i jeńców… Zbyt wartościowe jest każde życie by ryzykować jego utratę w ten okrutny sposób. Jesteśmy po jednej stronie, niejednego z was zrodziła ta sama ziemia, co naszych ludzi. Wrogów winniśmy szukać, gdzie indziej, a nie pośród siebie…

Na znak tego, uwolnił z silnego uścisku strażnika. – To dowód naszej dobrej woli, a zbędna zwłoka, może tylko przynieść kłopoty, uwierzcie temu, który przemierzył tutejsze Nawiedzone Bagniska.

- Wracaj do kamratów, jesteś wolny. – rzekł do zaskoczonego Estalijczyka, szturchając go lekko, acz stanowczo.

Pozostawało czekać na decyzję, jaką podejmie Rojo. Carsten po przemowie miał cichą nadzieję, że umęczeni podkomendni awanturnika też swoją postawą wpłyną na swojego przywódcę…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 20-02-2022 o 20:56.
Deszatie jest offline  
Stary 26-02-2022, 10:47   #252
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Bertrand zastanawiał się nad sytuacją. Nie do końca był zachwycony, że Carsten i Zoja prowadzili jakieś negocjacje bez jego udziału, nie powinni dokonywać wiążących ustaleń bez porozumienia z nim. Zawsze uważał się za wojownika, ale ostatnio stwierdził, że odnosi coraz większe sukcesy w dyplomacji.

Natomiast na wypadek gdyby jednak doszło do walki z tymi awanturnikami postanowił na razie kontynuować obserwację z ukrycia żeby w razie czego mógł przyjść z odsieczą. Przygotował swoje dwa pistolety. Ciekawe czy ta obca grupa wiedziała o ich wyprawie i zdawała sobie sprawę z zagrożenia nocowaniem dzisiaj w tych nawiedzonych ruinach. Możliwe, że jeśli tu zostaną ich kwestia sama się rozwiąże tak czy inaczej.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 27-02-2022, 10:08   #253
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - 2525.XII.33 mkt; zmierzch

Czas: 2525.XII.33 mkt; zmierzch
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, między ruinami a obozem
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, mżawka, łag.wiatr, gorąco



Wszyscy






https://f4.bcbits.com/img/a0412358919_10.jpg



- No i jeszcze padać zaczęło. Bo tego błota to za mało już na ziemi było. - mruknęła blondwłosa Kislevitka zadzierając głowę do góry. Na dnie zielonego oceanu rzadko było widać niebo. Chociaż wędrowali w pobliżu rzeki gdzie po prawej wciąż widać było prześwity nieba tam gdzie dżungla kończyła się a zaczynała rzeka.

- Tak, pada. Ale mało. Jednak my jeszcze daleko do obozu. Albo szukać miejsca na nocleg albo iść w deszcz i po ciemku. - ciemnoskóra tłumaczka królowej pokiwała głową na słowa Glebowej i też zadarła głowę do góry. Jak stały obok siebie kontrast między nimi był uderzający. Zoja była jasnoskórą blondynką zaś Majo miała ciemną karnację i włosy. Ubiorem też się znacznie różniły. Kislevitka miała na sobie spodnie obcięte gdzieś do połowy łydki i biała koszulę przez co wydawała się całkiem swojska dla większości mieszkańców Starego Świata. Chociaż tam zdecydowana większość kobiet chodziła w spódnicach. Jednak spodnie dla kobiety wykonującej zawód marynarza czy żołnierza jakie zwykle wykonywali chodzący w spodniach mężczyźni wydawała się być zrozumiałym wyjątkiem. Amazonka zaś niewiele miała na sobie. Przepaskę biodrową i trochę materiału zasłaniającego jej piersi. Gdyby w takim stroju pokazała się na jakiejś staroświatowej ulicy wywołałaby skandal. Nawet w domu czy karczmie uznano by pewnie taki śmiały strój za mocno nieprzyzwoity. Do tego jeszcze te liczne ozdoby, kolczyki, naszyjniki z kłów i korali, tajemnicze malunki i tatuaże na skórze dodawały jej jeszcze bardziej egzotycznego wyglądu. Więc jak te dwie, młode kobiety tak przez chwilę stały obok siebie i patrzyły na kończący się dzień jaki zaczął się monotonną mżawką to każda z nich wydawała się być z całkiem innego świata.

- No cóż za pasjonujący wybór. - sarknęła panna de Schwarz. Ona w swójej czerwono - czarnej spódnicy do samej ziemi wydawała się być wzięta z jeszcze innej bajki. Bardziej by pewnie pasowała do jakichś balów i salonów niż człapania po dnie błotnistej dżungli. Okazywała się jednak zaskakująco odporna na tą niepogodę i trudy podróży. A chociaż zdawała się roztaczać wokół siebie aurę chłodnej niedostępności jaka co jakiś czas prowokowała Glebową do różnych żartów na ten temat to jednak imperialna szlachcianka do wielu spraw podchodziła z humorem i nonszalancją. Jak teraz gdy zdawała się być obojętna na wybór tych opcji o jakich wspomniała tłumaczka królowej. I bardziej martwiła ją zabłocona suknia. Tak można było sądzić po tym jak obdarzała ją krytycznym spojrzeniem. Cały jej dół był mokry i upstrzony kawałkami błota, liści i gałązek. Co prawda wszyscy na to cierpieli z powodu przedzierania się przez tą dżunglę ale na jej dwubrawnej sukni było to chyba najbardziej widoczne.

- Może spróbujesz założyć spodnie? Wydają się dużo praktyczniejsze na tą dżunglę. - zaproponowała bretońska szatynka pokazując na swoje zgrabne nogi okryte spodniami podobnym krojem do tych jakich używała szablistka z Kisleva. Do chodzenia w takich spodniach Izabela już się chyba przyzwyczaiła w ciągu ostatniego tygodnia. I chyba potrafiła docenić ich praktyczną wyższość nad długimi sukniami w jakich do tej pory chodziła. I może dlatego, że też była szlachcianką wydawała się być jedną z niewielu osób jakich czarnowłosa imperialna dama nie deprymowały. Chociaż to właśnie Vivian zrobiła na kapitanie Rojo największe wrażenie. Co prawda zaskoczyła go obecność tak wielu kobiet. Ale nad obecnością Zoji przeszedł prawie od razu do porządku dziennego. Jakby uważał ją za oczywistą część świty swojego kolegi kapitana i skoro on tu był w okolicy to i naturalne było, że Kislevitka też. Ucałował po szarmancku dłoń Izabelli ale młoda dziewczyna z łukiem i w spodniach chociaż ładna i zgrabna nie zrobiła na nim takiego wrażenia sama w sobie. Chociaż traktował ją z szacunkiem należnym szlachciance i siostrze Bertranda. Samemu Bertrandowi uściskał prawicę i skinął głową z szacunkiem należnym między szlachcicami. Estalijczyk bardziej zdziwił się widokiem obu dzikusek jakie towarzyszyły wyprawie. Chyba nie spodziewał się, że można było z nimi jakoś się dogadać skoro miały opinię jeszcze bardziej krwiożerczych dzikusek niż Norsmeni. Całkiem sporą uwagę przykuła pancerna kapitan. Brunetka odziana w imperialne płyty i z wielkim mieczem na chwilę go mocno zaabsorbowała, chyba bardziej niż jej równie pancerny oddział gwardzistów. Ostatecznie jednak podobnie jak Amazonki były niejako jednymi z wielu mieszkańców tej krainy tak i obecność najemników z dalekich stron nie była aż tak wyjątkowa. Chociaż kobiety i to w roli oficera i dowódcy faktycznie zdarzały się o wiele rzadziej. No ale to właśnie imperialna szlachcianka w swojej sukni do samej ziemi wydawała się tu wyglądać najbardziej egzotycznie. I kapitan aż zerkał na nią co jakiś czas jakby chciał się upewnić, że to żadna zjawa i naprawdę tu z nimi jest.

W końcu bowiem kapitan Rojo przystał bowiem na pomysł Carstena, że właściwie to mógłby osobiście się rozmówić ze swoim kolegą po fachu i krajanem. Obaj w końcu byli morskimi wilkami i śmiałkami z Estalii jacy postanowili spenetrować lustryjska krainę aby wydrzeć jej złoto i sekrety. Chociaż negocjacje trwały na tyle długo, że grupie wsparcia znudziło się czekanie zwłaszcza, że ponoć słyszeli głosy tych rozmów. I nijak nie pasowało to do odgłosów walki. No i wszyscy mogli się spotkać i poznać osobiście. Oddział Rojo wyglądał jak banda zarośniętych zbirów i piratów. Ale chyba obie strony były dobrej myśli i ufały sobie na tyle aby raczej rozmawiać ze sobą niż celować do siebie z broni. Doszło też do radosnego i wzruszającego spotkania z Almedo i jego góralami.

- Carsten! To ty?! Naprawdę ty?! Już straciłem nadzieję, że cię kiedyś zobaczę! - z bliska Almedo wyglądał gorzej niż gdy Sylvańczyk go widział ostatni raz po powrocie z niezbyt udanej wyprawy jaka miała odnaleźć zaginione elfy Ektheliona. Policzki mu się zapadły i wydawał się chudszy. Ale radosny entuzjazm z odzyskanej wolności przykrył to wszystko. Podobnie i jego ludzie witali się i ściskali ze swoimi towarzyszami z wyprawy. Nawet jeśli spotykali się po raz pierwszy. Kapitan Rojo bowiem uznał, że trochę niestosowne by było prowadzić Almedo i jego ludzi na postronku skoro mieli się udać do obozu de Rivery. Więc też okazał dobrą wolę i puścił ich wolno. Chociaż bez broni. Górale więc szli wymieszani z pozostałymi dwoma grupami.

Ludzi Rojo nie było aż tak wielu. Może z tuzin, może trochę więcej lub mniej. Z czego z połowa miała kusze a pozostali włócznie i ogólnie raczej byli nastawieni na walkę bezpośrednią. Więc liczebnie nie było porównania z wyprawą de Rivery jaka wciąż liczyły pewnie ze trzy setki osób. Nawet jeśli walki, choroby, insekty i dżungla nieco uszczupliły te stany osobowe. Te wszystkie rozmowy, powitania, pakowanie się i ustalenia jednak zajęły większość południa. Więc gdy pstrokata kolumna zaczęła marsz powrotny to początek zmierzchu, do tego zroszony mżawką, zastał ich gdzieś w połowie drogi między rzeczną wyspą z ruinami a obozem de Rivery. Na otwartym polu jeszcze by może było jasno ale na dnie dżungli prawie z każdą chwilą robiło się ciemniej i ciemniej. W ciągu pacierza czy dwóch zrobiłoby się całkiem ciemno. No i jeszcze się rozpadało. Raczej mżawka niż deszcz. Ale na pewno nie była czynnikiem jaki ułatwiał warunki bytowe na ziemi nie mówiąc już o marszu.

- Ja mogę iść i mogę zostać. Ale jak mamy zostać to trzeba by zacząć natychmiast póki jeszcze cokolwiek widać. A jak mamy iść to trzeba rozpalić pochodnie bo niedługo będzie całkiem ciemno. - oświadczyła obojętnym tonem pancerna kapitan. Krople mżawki spływały topornie po jej naoliwionym pancerzu. Smary i oliwy miały chronić pancerze i broń przed rdzą i ogólnie przed pożarciem przez tropikalny syf. Wszyscy wydawali się wahać czy lepiej by było nocować w tym przypadkowym terenie i rano dołączyć do głównego obozu czy zaryzykować marsz przy świetle pochodni i spróbować dotrzeć tam jeszcze dzisiejszego wieczoru. Obie możliwości wydawały się mieć swoje wady i zalety.

Po drodze była okazja pogadać i ze starymi i z nowymi znajomymi. Tak jak przez jakiś czas Zoja rozmawiała z kapitanem Rojo. Bo z nich wszystkich tylko ją Estalijski oficer rozpoznawał. Potem Kislevitka powtórzyła i dodała coś od siebie tłumacząc na reikspiel. A mianowicie, że kapitan Rojo też był morskim wilkiem co pływał po morzach i oceanach. I też tak jak ich kapitan w końcu zawitał na dłużej w Porcie Wyrzutków gdzie skusiły go bogactwa tej tajemniczej krainy. Z miesiąc… Cholera, teraz to już ze dwa miesiące! No wtedy przy końcu pory deszczowej namawiał kapitana de Riverę aby połączyć siły i ruszyć do piramidy po chwałę i złoto. Wtedy jeszcze sprawa z wicehrabiną była w mocno wstępnej fazie i nie było wiadomo co z tego wyjdzie to de Rivera na poważnie rozważał czy nie ruszyć razem z Rojo. Zdecydowała jednak pora deszczowa. Wolał poczekać na jej koniec chociaż było ryzyko, że inni też wpadną na ten pomysł i ruszą razem z nim. No i sama wicehrabina de Lima jaka w końcu dała się przekonać kapitanowi aby zostać głównym sponsorem ekspedycji. Więc w końcu de Rivera został w mieście aby przygotować tą wyprawę a Rojo ruszył z zebranymi śmiałkami w trzewia dżungli aby spróbować szczęścia.

Almedo też miał swoją historię. Początek mocno pokrywał się z tym co już wcześniej mówili jego dwaj ludzie którzy czystym przypadkiem uniknęli schwytania i dotarli z alarmującymi wieściami do głównego obozu. Czyli patrolowali teren, pod koniec dnia zaczęło padać tak jak teraz. Ale akurat znaleźli tamtą jaskinię nad rzeką. Chcieli tylko w niej przeczekać do końca deszczu albo dnia. Almedo właśnie się zastanawiał czy jednak zaryzykować wyjście na deszcz i powrót do obozu czy zostać na noc i wrócić rano. Gdy wpadli ludzie Rojo. Wzięli ich do niewoli chociaż Almedo przysięgał, że w pierwszej chwili chcieli ich zabić. A może to on tak to teraz przedstawiał. W każdym razie kapitan Rojo pytał kim są no i jak usłyszał, że od de Rivery to się pomiarkował. Także dlatego, że okazało się, że nadprogramowi kopacze i tragarze mogli mu się przydać a Almedo widząc, że jego los balansuje na ostrzu noża i jedno krzywe spojrzenie może podkusić kapitana by kazał zarżnąć ich wszystkich obiecał mu pełną współpracę i ogólnie pomoc.

- Mieli skrzynie. I worki. Ciężkie i duże. Złoto. Jak nic złoto. Nie widziałem co jest w środku no ale przecież zwykłych kamieni by nie przenosili nie? - powiedział szeptem nadal nieco nerwowo oglądając się na brodatego kapitana.

Potem opowiadał jak to słyszeli te negocjacje z kimś od kapitana de Rivery. Niedługo po schwytaniu. No ale jak Rojo chciał pogadać w połowie drogi z Cesarem to tamten odszedł i zostawił go z niczym. Do tego zaczęli rzucać te gałęzie aby wykurzyć ich dymem to widząc co się dzieje i nie do końca mając ochotę na walkę albo zostanie jeńcem dał znać aby wycofać się tylnym wejściem. Z tego co opowiadał Almedo to ty była cała sieć tych jaskiń jakie konkwistadorzy Rojo używali sobie całkiem śmiało. Tak wydostali się z tamtej jaskini nad brzegiem rzeki a koniec końców wylądowali w tej piramidzie co się spotkali dzisiaj. I kiepsko z jedzeniem było bo już jak ich pojmali to dawno byli bez zapasów prowiantu. W końcu koczowali w dżungli już z drugi miesiąc. To co zabrali ze sobą albo się skończyło albo zgniło. Jedli to co udało się zebrać i złowić z okolicy to jakoś szło wyżyć ale głód był ich stałym towarzyszem. Tu znów Almedo obawiał się o swój los i swoich schwytanych ludzi bo było jasne, że stali się dla Rojo tylko balastem do wykarmienia. No ale być może to, że byli podwładnymi kapitana jakiego czarnobrody znał i szanował znów ich uratowało.

- No ale dobrze, że przyszliście bo nie wiem co by było później. - herszt bandy górali nie ukrywał, że wyzwolenie przyniosło mu wielką ulgę i radość. Nawet jeśli wracali do obozu bez broni no to i tak był to o niebo lepszy los niż to co mogło ich czekać jako niechcianych jeńców. I chociaż sam wyglądał na zabiedzonego i wychudzonego jak i reszta konkwistadorów jaka ich schwytała to radował się jakby dostał nową szansę na życie. Teraz jednak i on i reszta mokli od tej mżawki i mieli dylemat do rozwiązania co dalej robić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-02-2022, 14:17   #254
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Nie wiedział na ile jego przemowa i argumenty podziałały na rozsądek awanturnika, czy ostateczny wpływ na decyzję mężczyzny miało objawienie się znienacka reszty zwiadowców, zwłaszcza Amazonek o egzotycznej urodzie oraz Vivian, która osobliwie prezentowała się w swej iście balowej sukni na szczycie ruin piramidy. Siły prawie natychmiast się wyrównały, a negocjacje zmieniły w nawet przyjazną rozmowę. Rojo, jak zauważył Carsten, trudno było ukryć poruszenie i zaskoczenie widokiem przybyłych kobiet. Nie dziwił mu się, sam już trochę oswoił się z towarzystwem wojowniczek i intrygującej uczonej, lecz gdyby nie to z pewnością miałby taki same rozterki, co estalijski kawaler.

Kiedy niespodziewanie pojawił się Olmedo, Sylvańczyk nie krył radości.

- Powiadasz…? – uśmiechnął się szeroko. - Ta piekielna dżungla jeszcze nie zdusiła mego animuszu. Nadal w służbie Kapitana, pierwszy do nowych wyzwań. Za to ty się leniłeś ostatnio – zażartował, aby trochę poprawić nastrój zmizerniałego jeńca. - Musiałem odwalać robotę za dwóch. Dobrze, że wkrótce wrócisz do obowiązków.

Uścisnął silnie górala, bo przecież podczas szukania śladów elfów, sami byli wycieńczeni i zmordowani trudami bagien. To zahartowało ich i połączyło więzami serdeczności. Kolejne powitania utrwaliły pogodny nastrój, a także rozproszyły nieufność. Kusze, łuki i pistolety zostały opuszczone przez jednych i drugich. Słońce opromieniło szczyty piramidy, jakby dając znak i dobrą wróżbę na wzajemne porozumienie…

***

Jasność pozostała tylko miłym wspomnieniem, a każdy kolejny krok przynosił większą szarzyznę, jakby zagłębiali się w ciemnozielony tunel. Na wspomnienie o tajemniczych skrzyniach, ochroniarz również szepnął w zaufaniu.

- Ciekawie prawisz, może to jakie zabezpieczenie Rojo na poczet przyszłości? Z tym wyjątkiem, że niestety obecnie złotem się nie najesz, bracie… - stwierdził cierpko.
Unikał jednak dalszej rozmowy, by nie wzbudzić nadto podejrzeń. Ta kwestia nie była w tej chwili nagląca, acz mogła mieć znaczenie w niedalekiej przyszłości.

Mżawka prędko oblepiła odzienie i spsuła do tej pory spokojną wędrówkę. Gdybyż nie zmitrężyli tyle w ruinach, ech... - westchnął Carsten. Wtedy prawdopodobnie wieczerzali by już w obozie w namiotach. A tak ponownie trzeba było podejmować decyzję o tymczasowym noclegu lub dalszej pieszej wędrówce w pogarszających się warunkach, w podmokłym gruncie i bliskości nocy. Żadna z tych opcji nie jawiła się dlań zbyt nęcąco.

- I tak przemokniemy do cna… – wyraźnie mruknął Carsten, zasuwając płaszcz, tak by nie kapało mu za kołnierz. Długie włosy kleiły mu się do policzków, a surowe oblicze przecinał grymas niezadowolenia.

- Lepszy marsz przez te ostępy, niż niepewny nocleg, zwłaszcza żeśmy niedaleko od tych ruin, które niosą ze sobą widmo zagrożenia. Takie jest moje zdanie, jeśli niedawni jeńcy dadzą radę, to winniśmy kontynuować marsz, by nawet nocą dotrzeć do obozu…

Nie uśmiechało się barczystemu mężczyźnie tracenie czasu na rozbicie prowizorycznego koczowiska w strugach deszczu, w konarach jakiegoś drzewa albo innej niedogodności. Wolał wzmożony wysiłek i nawet jedynie pół nocy przespane w głównym obozowisku sił Rivery. Aliści przywykł już do tego w swoim żywocie i pełnionej profesji, że nie on będzie tu ostateczne decydował…
 
Deszatie jest offline  
Stary 06-03-2022, 21:58   #255
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand podczas podróży przez dżunglę postanowił dowiedzieć się więcej od Rojo. Korzystając z tego że znał estalijski, odezwał się do awanturnika w jego ojczystym języku.

- Musieliście przeżyć tutaj wiele przygód, zachodząc tak głęboko w dżunglę. Spotkaliście może jakieś niezwykłe bestie, chociażby jaszczuroludzi? My z nimi walczyliśmy - dodał z nutą dumy we głosie.

- O, też ciachałeś się z tymi gadzinami? Dobrze! Bardzo dobrze! Trzeba wyciachać tego plugastwa na tyle aby odeszły z piramidy. - roześmiał się brodacz o wyglądzie stereotypowego pirata. Ale roześmiał się rubasznie i radośnie, poklepał nawet po przyjacielsku ramię Bertranda aby dać mu znać wyraz swojego poparcia i uznania. Skoro we dwóch przelewali gadzią krew nawet jeśli w innych walkach.

- A stworów, tak, całe mnóstwo. Robactwo co składa jaja w tobie i małe glizdy wiją się potem pod skórą żrąc cię żywcem od środka aż nie wyżrą drogi na zewnątrz. Latające gady większe niż największe ptaki jakie widziałem. Węże zdolne zadusić konia. Wodne poczwary jakie niespodziewanie capią cię spod wody i tam wciągają nim ktoś cię zdąży złapać i pomóc. Przeklęta, po stokroć przeklęta kraina! Wszystko co tu żyje tylko myśli jak cię zabić, zatruć albo pożreć! Jak tylko obłowię się w złoto wyruszę stąd jak najdalej i więcej tu nie wrócę! - Rojo z emfazą opowiadał jak jakąś powieść w karczmie. Jednak biorąd pod uwagę stan jego i jego ludzi oraz świadomość, że bytuje w dżungli już kolejny miesiąc sprawiał, że mógł przeżyć to wszystko o czym opowiadał. On i jego towarzysze.

- No a powiedz mi przyjacielu po co ty tu jesteś? I jak do kroćset dogadaliście się z tymi dzikuskami? Przecież one zabijają każdego kogo tylko zobaczą. A, że zwykle widzą cię pierwsze niż ty ich to robi się z tego niezły ambaras, że tak powiem. - odparł kapitan wciąż chyba nie mogąc się nadziwić, że dwie smagłe dzikuski towarzyszą ludziom de Rivery.

- Robaki co zżerają ludzi od środka? - Bretoński szlachcic skrzywił się z obrzydzeniem.
- Tego na szczęście nie spotkałem, ale latające gady tak. A jednego z tych olbrzymich węży ubiliśmy. Zaś co do Amazonek… nie jest to łatwe, ale można się porozumieć z tym egzotycznym ludem. Przyzwyczajone są, że awanturnicy ze Starego Świata chcą je porywać w niewolę albo rabować ich skarby - spojrzał się badawczo na Estalijczyka.

- Wy mieliście z nimi kontakt? I czy spotkaliście też gdzieś po drodze grupę elfów?

- Elfy? Nie, chyba nie. Chociaż czasem spotykaliśmy jakieś ślady po ogniskach i obozowaniu. Ale nie wiemy kto je zostawił. Może elfy. A może kto inny. Trudno powiedzieć. - brodacz zastanawiał się przez kilka kroków nim odpowiedział wciąż nad tym myśląc.

- A te amazońskie suki niestety tak, spotkaliśmy. Przecież mówię. Wejdziesz gdzieś w kawałek dżungli co wygląda jak tysiące innych kawałków dżungli a tu nagle lecą w ciebie włócznie i strzały nie wiadomo skąd i gdzie. I te ich dzikie wycie. Szkoda gadać. By były miłe tak jak wyglądają to by było co innego a tak to tylko utrapienie z nimi. - co do Amazonek to estalijski kapitan miał dość pragmatyczne podejście. I widocznie tutejsze wojowniczki dały mu się poznać raczej od tej mniej przyjemnej strony niż miała to okazję wyprawa de Rojo.

Szlachic z ciekawością słuchał relacji awanturnika, próbował ocenić czy jego słowa na temat braku wiedzy o tym co stało się z elfami są prawdziwe. Czyli w takim razie nie grupa Rojo stałaby za tym zniknięciem...


*********************************************


Kiedy zaczęło się ściemniać zgodził się z Carstenem, że powinni postarać się dotrzeć do głównego obozu.

- Dołóżmy sił i spróbujmy dotrzeć do głównej wyprawy. Nie za bardzo podoba mi się nocowanie w dżungli gdy nadciąga ta przeklęta noc. Nasz obóz jest dobrze ufortyfikowany i broniony, tam będziemy bezpieczniejsi.

Nie dodał że nie miał też pełnego zaufania do Rojo i jego ludzi i wolał jak najszybciej znaleźć się w miejscu gdzie ludzie de Rivery będą mieli zdecydowaną przewagę liczebną.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 07-03-2022, 21:40   #256
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Czas: 2525.XII.33 mkt; wieczór
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, między ruinami a obozem
Warunki: na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pochmurnie, sła.wiatr, nieprzyjemnie, wilgoć i mgła


Wszyscy





https://i1.sndcdn.com/artworks-00001...x-t500x500.jpg



- Trochę chłodno się zrobiło. Ale chociaż widoki ładne. - powiedziała cicho Izabela. Do tropikalnego, duszącego gorąca można się już było przyzwyczaić. Bo był wszechobecny podobnie jak błoto i wilgoć. Dzisiejszy wieczór wydawał się jednak jakiś chłodniejszy. A może tak się tylko wydawało w mokrych od mżawki ubraniach. Ta przestała w końcu padać jednak zostawiła po sobie nieprzyjemną wilgoć. Która wydawała się szczególnie dokuczliwa i kojarzyłą się z zapachem jeziora albo bagna. Zwłaszcza, że od tej wilgoci zdawały się podnosić opary jakie coraz bardziej przypominały mgłę. No ale w końcu wędrowali w pobliżu rzeki. Dzięki przewodniczkom od królowej Aldery nie musieli iść dosłownie wzdłuż niej jednak musiała być gdzieś w pobliżu. W końcu sam główny obóz był położony w jej pobliżu. Szli więc po zmierzchu i prawie po ciemku w mokrych butach i ubraniach, przez mokre błoto. I w myślach dokuczała monotonia i trudy całego dnia spędzonego na własnych nogach. Popędzała zaś nadzieja na ciepły posiłe i bezpieczne miejsce do schronienia.

- Ciekawe czy im też jest chłodno. - zastanawiała się Kislevitka obserwując prawie nagie plecy którejś z Amazonek jaka szła gdzieś na czele pochodu. One miały na sobie jeszcze mniej niż staroświatowcy i w dzień jak było ciepło czy wręcz gorąco to wydawało się wygodne rozwiązanie. Teraz jednak można było sądzić, że dzikuski powinny odczuwać ten chłód podobnie jak reszta wyprawy. Nie skarżyły się jednak i nie wydawały się nie zrażone trudnościami marszu. Właściwie wygłądało, że są niezmordowane i mają jakiś sposób na każdą sytuację jaka może zaserwować dżungla.

Tak było o zmroku. Padała mżawka, może niezbyt mocna ale zdążyła już zmoczyć solidnie wszystko i wszystkich. Więc powstał kłopot jak rozpalić te pochodnie skoro zdecydowali się kontynuować marsz. Jak wszystkie trawy i gałęzie były tak samo mokre jak reszta. Marynarze i konkwistadorzy szykowali się już do zbierania drewna aby rozpalić chociaż jedno ognisko i od niego pozapalać gałęzie jakie miały służyć za pochodnie. Ale okazało się, że Amazonki znają prostszy i szybszy sposób. Poszukały trochę i znalazły jakieś kolejne drzewo z dziuplą. Nie wydawało się jakieś inne czy wyjątkowe na tle sąsiadów. Jednak Majo z Karą pogmerały tam trochę, skrzesały iskry na jakimś mchu czy czymś takim co było wewnątrz, coś tam obtoczyły czy umoczyły i pojawił się płomyk, potem niewielki ogienek aż wreszcie na tyle duży, że można było po kolei odpalać nawet mokre gałęzie. Trochę to czasu zajęło ale jednak i tak zeszło szybciej niż gdyby szukali drewna na zwykłe ognisko i próbowali je rozpalić. I tak dzięki temu mogli ruszyć w dalszą drogę w świetle tych pochodni odpalonego od ognia Amazonek.

Mżawka w końcu się skończyła ale było już ciemno jak w nocy. Chociaż to zapewne był dość wczesny wieczór. Pora kolacji. A wszystkim już w żołądku burczało. Nie jedli nic porządnego od śniadania jeszcze w obozie. I pomiędzy wojakami co jakiś czas padała wzmianka czy zdążą na kolację do obozu. Znów ich wspomogła wiedza i doświadczenie tubylczych wojowniczek. Pokazały im ni to wysoki krzew ni to małe drzewo. Pełne białych kwiatów i pomarańczowych, krągłych owoców jakimi częstowały gości podczas wizyty w swojej wiosce. Nie mogło to zastąpić kolacji jednak pomagało złagodzić głód oraz pragnienie bo małe owoce były słodkie i soczyste. A po całym dniu na nogach manierki i bukłaki też były coraz lżejsze. A sznur pochodni rozciągał się coraz bardziej w miarę jak znużenie i zmęczenie dawało się wędrowcom we znaki coraz bardziej. Trudno było ocenić kto się czuje gorzej. Ludzie de Rivery byli w marszu od rana, najpierw do ruin nad rzeką a teraz z powrotem. Pozostali mieli tylko tą drugą połowę trasy jednak wydawało się, że wcale nie jest im lżej z tego powodu. Pewnie, przez te niedobory w żywieniu na jakie oficjalnie wcale się nie skarżyli.

- Już chyba niedaleko co? - zapytała Izabela nie bardzo wiadomo kogo. Na oko i wyczucie to powinni być już bliżej jak dalej. Mniej więcej pół dnia szli na piechotę do ruin to i podobnie powinno być to z powrotem. Chociaż teraz z powodu zmęczenia i mżawki no i nocnych ciemnościach szło się ciężej i wolniej. Niemniej to wciąż trudno było zgadnąć w tych ciemnościach jak daleko jeszcze do tego obozu głównego nad rzeką. Może jeszcze dzwon czy dwa. A może pacierz albo dwa.

- Jeszcze kawałek. Myślę, że do północy to powinniśmy już być w swoich namiotach. - pocieszyła ją Kislevitka niosąca w jednej dłoni pochodnię. Zamilkła bo od przodu powstało jakieś zamieszanie. Szli gęsiego, jeden za drugim a razem było ich jakieś trzy dziesiątki piechurów. Trudno było więc objąć wzrokiem tak długą kolumnę w całości jaka przechodziła pomiędzy niebotycznymi, czarnymi pniami i mrocznymi plamami krzaków. Przynajmniej takie się zdawały w nocy póki nie oświetlił ich promień ciepłego światła pochodni.

- To Majo. Chyba coś się stało. - mruknęła pancerna kapitan patrząc jak ciemnoskóra Amazonka idzie z powrotem w ich kierunku. Całkiem szybko. Znów przyjęły ten system. Kara szła pierwsza przed wszystkimi i to bez pochodni. A jakoś sobie radziła mimo ciemności. Więc nie było dziwne, że nawet czoło kolumny zwykle jej nie widziało. Na czele zaś szła tłumaczka królowej Aldery. Właśnie jako łącznik między swoją siostrą a resztą grupy. I ten system zdawał się sprawdzać całkiem nieźle. Ale zazwyczaj nie wymagał takich nagłych postojów. Tłumaczka zaś doszła do centrum kolumny i poprosiła aby zaczekać bo muszą coś z Karą sprawdzić co jest przed nimi. Wydawała się być zaskoczona i się śpieszyła. I chyba nie chodziło o jakąś zasadzkę czy innego wroga ale o co trudno było zgadnąć z jej lakonicznej wypowiedzi. Poszła znów na czoło kolumny i tym razem obie zniknęły pozostałym z oczu.

- Pewnie nie zasadzka. Bo już by ktoś do nas strzelał i leciał na nas z dzidami. - kapitan Koenig wzruszyła ramionami i dała znać ludziom by się zgrupowali po dwóch i każda para miała obserwować jedną stronę dżungli. Było to raczej dla uspokojenia nerwów. Bo w nocy w tej dżungli właściwie jak kończył się promień światła pochodni to i kończyły się szanse na dostrzeżenie jakiegoś zagrożenia.

- W nocy to robactwo chyba mniej żre. Albo to po tym deszczu. - rzuciła Zoja też nie bardzo wiedząc czego się spodziewać po tym postoju. Głaskała dłonią rękojeść pistoletu wsadzonego za gruby pas i rozglądała się dookoła. Teraz jak stanęli to te wszystkie nocne trzaski, skrzeki i stukoty jakie niosły się przez dżunglę wydawały się jakieś bardziej niepokojące i bliższe.

- Nie seniorita! W nocy robactwo zmienia się na warcie. Jedne idą spać i oddają cię drugim! - roześmiał się Rojo ale chociaż wydawał sie beztroski podobnie jak imperialna kapitan dał znak ludziom i kusznicy wycelowali broń w ciemności nocy. Niepokój narastał i rozlewał się po przemokniętych deszczem sercach.

- Ale po deszczu faktycznie jest tego robactwa nieco mniej. A nasze gospodynie, obawiam się, że trafiły na coś czego same się nie spodziewały. - czarno - czerwona szlachcianka i uczona wydawała się zachowywać spokój i pogodę ducha nawet w takiej enigmatycznej sytuacji. Nawet potrafiła poslać ciepły i pogodny uśmiech do towarzyszy jacy ją otaczali.

- One się mogą czegoś nie spodziewać? Przecież są stąd. - zapytała trochę zdziwiona Koenig. Dało się wyczuć, że ta niepewność oczekiwania na nie wiadomo na co działa jej na nerwy. Chociaż potrafiła je trzymać na wodzy jak na weterana pól bitewnych przystało.

- Padało. Może jakieś bagno się zrobiło i trzeba jakoś obejść. To całkiem częste w tej przeklętej krainie. - Rojo podrapał się po swojej czarnej brodzie wzruszając ramionami.

- Zaraz się chyba dowiemy. - odezwała się po chwili panna Glebova bo znów widać było jak wraca do nich Majo. Mijała czekających żołnierzy aż znów doszła do centrum.

- Tam są lotosy! Kara wyczuła zapach. Ale chciała się upewnić. To mnie powiedziała. - oznajmiła podekscytowana tłumaczka. Co wywołało dłuższą dyskusję bo mało kto wiedział o co chodzi z tymi lotosami i czemu to takie ważne. Więc ciemnoskóra wojowniczka pokrótce im to wyjaśniła. Lotosy to były kwiaty. Wyjątkowe kwiaty. Jakie rosły tylko w zakamarkach dżungli. Nawet jaszczury nie umiały ich wyhodować w swoich ogrodach. Amazonki też nie.

Lotosy miały niepowtarzalne właściwości. Wieszczki, kapłani, magowie, wyrocznie używali ich do swoich rytuałów. Pozwalały zapaść w niezmoąconą medytację jaka mogła pokonać tajemnice czasu i przestrzeni. Dla jaszczurów były cenniejsze niż złoto. Dla Amazonek zresztą też chociaż to tylko wyrocznie i kapłanki mogły ich używać. I to nie tak dobrze jak jaszczury.

Jednak te tajemnicze i wyjątkowe kwiaty miały też swoją mroczną stronę. Ten letarg potrafiły wywołać samym swoim aromatem. Mało kto miał tyle silnej woli aby im się oprzeć. Dlatego zbieranie ich było takie trudne. Trofeum było cenne i warte ryzyka. A, że lotosy kwitły rzadko to Amazonki jak i jaszczury korzystały z każdej okazji aby je zebrać. W tej okolicy raczej te kwiaty nie rosły ale być może miało to jakiś związek z nadchodzącą Hexennacht. Wpływ tej przeklętej nocy mógł się objawiać trochę wcześniej lub później. Także takimi fenomanemi jak zakwit magicznych kwiatów. Dlatego ona i Kara były gotowe zaryzykować no ale nie były same. Poza tym lotosy też nie. Nie było pewne, że to wyjątkowe zjawisko utrzyma się do jutrzejszej nocy albo choćby do rana.

- Tam coś przy nich jest. Coś się rusza. Jakby cień pływał w powietrzu między drzewami. - Majo ściszyła głos i dodała z pewnym wahaniem. Popatrzyła na otaczające ją twarze.

- Ja się chętnie przejdę. Słyszałam o tych lotosach, nawet widziałam ususzone okazy ale w naturze to ich jeszcze nie oglądałam. - imperialna uczona odezwała się pierwsza deklarując chęć zbadania tego fenomenu.

- Jakby chodziło o złoto to może bym się przeszedł. Ale dla jakichś kwiatków to szkoda zachodu. - Rojo machnął ręką dając znać, że on sam dla odmiany nie jest za bardzo przekonany do dodatkowych nocnych wycieczek. Pozostali zastanawiali się nad tą nagle odmienioną sytuacją.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-03-2022, 19:17   #257
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Marsz w ostępach tropiku ponowie odcisnął piętno na kondycji Carstena. Choć był już nieco zaprawiony i niestrudzenie wędrował po raz kolejny po rozmiękłym błocie, w deszczu i nieustannym zagrożeniu to dotychczasowa wyprawa dokładała kolejny ciężar na barki. Ochroniarz nie miał czasu, by się zregenerować. Poszukiwanie śladów elfów, przeprawa przez nawiedzone bagna, czujna obserwacja piramid, wreszcie zwiad w kolejne ruiny nakładały się na siebie w ostatnich dniach kumulując zmęczenie. Szedł bez słowa, słuchając jedynie pogadanek niektórych towarzyszy. Zwłaszcza kobiety miały skłonność, by zabijać czas rozmową. Jemu mimo ich gadaniny, nadal upływał zbyt wolno, a nocleg w obozowym namiocie zdawał się być wytęsknionym marzeniem, jak pokój w najlepszym przybytku.

Tak naprawdę uświadomił sobie, iż chwile wytchnienia miał w wiosce królowej Aldery, gdzie nikt nie zlecał mu kolejnej misji i dawał czas na solidny, niezmącony wypoczynek.

Teraz kiedy obóz był tak blisko, znowuż nieprzewidziane okoliczności spłynęły na nich jak opary mgły. Sprawa musiała być poważna, a kwiaty warte ryzyka i kolejnego opóźnienia. Na początku przysłuchiwał się tylko Majo, nie mając zamiaru uczestniczyć w nocnym zbieraniu unikalnego kwiecia. Jednakże po namyśle stwierdził, że jest trochę więcej winien Amazonkom, niż podziękowania za zdobycie owoców ptasznika. Mógł tym razem się wykazać i pomóc sojuszniczemu plemieniu. Postanowił słuchać dzikusek i ich zaleceń przy tym śmiałym przedsięwzięciu, wierząc że okazana pomoc może jeszcze bardziej zjednoczyć w bliskiej i jak się wydawało nieuchronnej konfrontacji z Jaszczurami. Do tego śmiałość panny Schwarz prowokowała, aby dyskretnie przyjrzeć się jak ta dama poradzi sobie w nietypowych okolicznościach.

- Te kwiaty jak słyszę mogą powodować omdlenie i inne niemiłe przypadłości… - Carsten rzekł te słowa zdało się beznamiętnie.

- Przyda się tobie pani towarzystwo i męskie ramię, gdybyś zasłabła… zachwycona i odurzona pięknem lotosu… - nie wiadomo czy w kolejnym zdaniu była zawarta tylko żartobliwa troska, czy szczera chęć ochrony tak znamienna dla jego profesji.

Zaopatrzony w lśniący sztylet i nos osłonięty chustą przed nadmiernym wdychaniem wydzielanego przez rośliny aromatu ruszył niezgrabnie śladem Amazonek. Wkrótce cień jego rosłej sylwetki został całkowicie wchłonięty przez nocny bezmiar dżungli…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-03-2022 o 22:09.
Deszatie jest offline  
Stary 11-03-2022, 22:57   #258
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Bertrand zawahał się, kiedy usłyszał informacje Majo na temat wykrytych przez Karę tajemniczych kwiatów lotosu. Ciekawiły go te mistyczne kwiaty, lecz z drugiej strony nie chciał by ich grupa włóczyła się zbyt długo w nocy po dżungli, która nawet za dnia potrafiła być śmiertelnie niebezpieczna. Szczególnie, że zbliżało się Hexenacht a niedaleko były podobno nawiedzone ruiny.

Jednak kiedy Vivian, jego sojuszniczka, wyraziła chęć udania się na zbieranie lotosu a Carsten podążył za nią, stwierdził że nie może okazać się tchórzliwszy od kobiet i Sylvańczyka, którzy wcześniej udali się jako pierwsi na zwiad w ruinach. A potem wzięli na siebie główny ciężar negocjacji z Rojo.

Westchnął więc i za przykładem Carstena przygotował sobie chustę, poprawił rapier u pasa i podążył w stronę kwiatów.

- Poczekajcie tu na nas - przekazał reszcie grupy. Nie było sensu żeby wszyscy tam szli, wtedy pewnie najsłabsi omdleli by i utrudnili zadanie reszcie.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 12-03-2022 o 00:03.
Lord Melkor jest offline  
Stary 12-03-2022, 10:48   #259
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 53 - 2525.XII.33 mkt; wieczór

Czas: 2525.XII.33 mkt; wieczór
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, między ruinami a obozem
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, mżawka, łag.wiatr, gorąco



Wszyscy



- No to powodzenia. Jak coś będzie nie tak to po prostu wracajcie i tyle. - powiedziała Koenig na pożegnanie. Blachy jej pancerza zgrzytnęły gdy się odwróciła w stronę odchodzących z dwójką Amazonek.

- Tak, uważajcie na siebie. Zwłaszcza ty braciszku. - Izabela objęła brata na pożegnanie jakby odchodził na nie wiadomo jak daleko i długo.

- W razie czego strzelajcie albo krzyczcie. To będziemy wiedzieć gdzie jesteście. - Rojo klepnął jeden ze swoich pistoletów wsadzonych za gruby pas jakby liczył się z jakimiś kłopotami w jakie mogą wpaść odchodzący.

- To chyba nie tak daleko. Bo one dość szybko wróciły. Jak się zgubicie to kierujcie się ku rzece. Potem idźcie z nurtem rzeki. To prędzej czy później dotrzecie do naszego obozu. - poradziła im Zoja która chyba do końca zastanawiała się czy iść czy nie. W końcu jednak zdecydowała się zostać. Poklepała Bertradna i Carstena na pożegnanie i aby życzyć im powodzenia.

W końcu poszli w piątkę. Dwójka Amazonek jako przewodniczki, impierialna szlachcianka, sylvański ochroniarz i bretoński kawaler. Jeszcze przez jakiś kawałek jak się odwracali to widzieli blask pochodni jakie prześwitywały pomiędzy pniami drzew i krzaków. Ale dość szybko czarna kurtyna nieskończonego, tropikalnego lasu oddzieliła ich całkowicie od tego podnoszącego na duchu wskaźnika cywilizacji. Szli w milczeniu i po ciemku. Łatwo było odnieść wrażenie, że są ostatnimi cywilizowanymi ludźmi w tej dzikiej, tropikalnej krainie. Noc jeszcze bardziej potęgowała uczucie obcości i zagubienia. Szli w milczeniu i po ciemku. Słychać było mlaskanie błota pod nogami, własne oddechy, szelest ubrania albo jakiś sprzączek, jakieś gałązki jakie ktoś odchylił albo kogoś zahaczyła gdy tak szli. Ale mimo to ich przewodniczki wydawały się być pewne dokąd idą bo szły miarowym, równym tempem. Zupełnie jakby szły w jakimś mieście przez park późnym wieczorem. Co chociaż ciemny to jednak wiadomo jak przez niego iść. Jawiły się jako skaczące plamy i punkty ich pleców czy malunków na skórze.

Panna von Schwarz chociaż z wyglądała jak szlachetna dama wyglądać powinna, zwłaszcza w tej długiej sukni i rapierem u boku co wydawała się wyrwana z jakiegoś szlachetnego dworku i rzucona przypadkiem w trzewia dżungli to jako towarzyszka podróży sprawdzała się całkiem nieźle. A rapier wydawała się mieć bardziej jako oznakę statusu niż broń jaką mogła używać. Chociaż roztaczała wokół siebie chłodną aurę dostojnych manier jaka tak skutecznie onieśmielała wiele osób przed zwracaniem się do niej. Teraz jak już po ciemku szli przez mokrą i obłapiającą mokre ubrania dżunglę też nie zwlekała i nie marudziłą dotrzymując kroku pozostałym. Zaś gdy jeszcze byli w oświetlonej pochodniami wyprawie skwitowała decyzję obu mężczyzn na swój dostojny sposób.

- Ależ to zaszczyt, że dwóch tak zacnych kawalerów będzie nam towarzyszyć i wspierać swoim mężnym ramieniem. - oznajmiła panna von Schwarz jeszcze przy oświetlonej pochodniami kolumnie gdy najpierw Carsten a potem Bertrand zdecydowali się towarzyszyć jej i Amazonkom w wyprawie po te kwiaty lotosu. Szlachcianka uprzejmie skinęła im obu głową chcąc z przyjemnym dla oka uśmiechem oddać im honor. A po pożegnaniu ruszyli za dwójką przewodniczek w mrok dość mokrej i chłodnej tego wieczoru dżungli. Szli po ciemku i w milczeniu. Ale raczej krócej niż dłużej. W pewnym momencie plecy Majo zatrzymały się i szeptała coś z idącą na czele Karą. W końcu cofnęła się i wzięła za rękę pozostałych aby ich po cichu przeprowadzić do wybranego miejsca. Schowali się za jakimś drzewem o tak masywnym pniu, że bez trudu zasłonił całą grupkę. Zaś wysoko wznoszące się korzenie stanowiły dodatkową zasłonę jaka promieniście rozchodziła się od pnia. Ale parę kroków od niego tworzyła skuteczny potykacz, zwłaszcza po ciemku jakby stworzony z myślą aby potykać i wywracać przechodzące tędy ofiary.

~ To tam. Czujecie zapach? To lotosy. Ale jeszcze jesteśmy dość daleko. Jak podejdziemy bliżej to czuć wyraźniej. Ale tam już może usypiać. ~ wyjaśniła szeptem tłumaczka królowej Aldery gdy już wszyscy schronili się za grubym pniem. Faktycznie stąd dało się wyczuć całkiem przyjemny i nowy zapach. Ładnie się odznaczał na tle mokrych i zgniłych woni jakie zwykle dominowały w dżungli. Jak jakiś aromat perfum szlachetnie urodzonej damy jaka tędy przechodziła niedawno i zapach miał się za chwilę ulotnić ale na tą chwilę jeszcze był wyczuwalny. Pomysł aby zorientować się co tak ładnie pachnie wydawał się całkiem naturalny. Wyglądało na to, że z tej odległości od źródła tego przyjemnego aromatu są dość bezpieczni ale to się mogło zmienić gdy podejdą bliżej.

Tam gdzie wskazywała czarnowłosa Amazonka widać było odblask wody. Pomimo tego, że byli na samym dnie zielonego oceanu to jakieś światło musiało się przedostawać aż tutaj bo jak tak chwilę stali i obserwowali to dało się dostrzec jakieś odblaski od tej wody. Na tej wodzie unosiło się coś co po ciemku i z tej odległości wydawało się jasnymi plamami. Wedle Majo to właśnie były owe lotosy. To były wodne rośliny więc unosiły się na wodzie. Wystarczyło tam wejść i je zebrać. No znaczy gdyby to były zwykłe kwiaty. Ale skoro to były te niezwykłe lotosy to trzeba było to zrobić szybko aby nie dać się im uśpić. Nagle jednak Kara zesztywniała. Odwróciła się do nich i wyciągnęła dłoń z włócznią przed siebie. Tak, było tam coś jeszcze.

W mroku nocnej dżungli widać było jakieś drobne punkciki bladego światła. Jak jakieś błędne ogniki albo świetliki. Poruszały się jednak leniwie w zgodnym kierunku. A to coś musiało być większe bo owocowało plamą czerni jaka przesłaniała widoczny granat dżungli i wody. Jakby jakiś podłużny cień jaki leniwie przepływał nad ziemią jak ryba w wodzie. Obserwowali to coś przez chwilę póki nie zniknęło im z oczu scalając się z czernią nocy.

~ Nie wiemy co to może być. Niewiele widać. To raczej żaden ptak ani gad. Tak tam lata przy tych lotosach. ~ szepnęła cicho Majo przyznając się do swojej niewiedzy w tym temacie.

~ Obawiam się, że to nic naturalnego na tym świecie. Być może z powodu Hexennacht. Bariera między światami już słabnie i coś się przedostało do naszego świata z innego. A może to nie ma nic wspólnego. I to coś po prostu tam jest albo akurat się przyplątało zwabione aurą lotosów. Ale to raczej nic z naszego świata. ~ Vivian odparła też szeptem a mówiła jakby pomimo ciemności mogła chociaż ogólnie coś powiedzieć na temat stworzenia jakie pływało tam dość nisko nad ziemią jak nażarta ryba w wodzie.

~ Nie tylko my i jaszczury interesujemy się lotosami. One potrafią zwabiać różne istoty. ~ odpowiedziała po chwili szeptanej narady z Karą. ~ Ale chcemy spróbować. Trzeba to coś przegonić albo pozbyć się tego. ~ mimo wszystko tłumaczka królowej wydawała się być zdeterminowana aby zdobyć te wyjątkowe kwiaty.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-03-2022, 19:43   #260
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Jeśli przyśniemy to obudź nas kopniakiem z tego lotosowego letargu… - Carsten skwitował słowa Koenig, patrząc równocześnie na Zoję.

Nie wzdrygał się przed tą wyprawą, bo wyzbył się sporo obaw, co nie zwalniało go jednak z roztropnej ostrożności. Spotkał bowiem w swoim życiu wielu awanturników, nazbyt pewnych siebie, którzy rychło witali się z kostuchą. Nie zamierzał popełnić tego samego błędu. Uśmiechnął się po nosem na decyzję Bertranda, szlachcic za wszelką cenę nie chciał okazać słabości i pragnął dać dowód odwagi. Nadzwyczajna czułość na punkcie honoru mogła okazać się jego słabością, Sylvańczyk zanotował to sobie w pamięci…

Powiódł wzrokiem w miejsce gdzie mierzyło ostrze włóczni Amazonki. Rzeczywiście poczuł podskórnie jakąś obawę i strzymał ochotę na pochopne działania. Coś nieopisanego pełzało w powietrzu nad kwiatami lotosu. Jakaś tajemnicza siła, mgiełka, cień? Niezwykle trudno było to sklasyfikować, a Sylvańczyk nie był przecież nowicjuszem. Miejsce z którego pochodził przesączone było jadem tajemnicy, magii i sił potępionych. Wspomnienia ubodły jego umysł bolesną drzazgą. Zagryzł wargi w odruchu złości i jeszcze wnikliwiej spojrzał na taflę wody. Kwiecie nęciło wędrowców nie tylko zapachem, lecz i aksamitnym widokiem, który magnetycznie przyciągał wzrok. W powietrzu jednak krążył drapieżca. Gorszy zdaniem Carstena, niż bytujące w dżungli potwory. Ta mroczna powłoka zdawała się nie być cielesna i uniemożliwiać proste zabicie w walce. Myśli gorączkowo przepływały przez głowę mężczyzny. Czy mają zaryzykować? Co jeśli okaże się, że muszą stawić czoła jakiejś demonicznej sile?

- Te kwiaty są… magiczne? – szepnął pytająco, jakby chciał znaleźć przyczynę tych osobliwości.

- Radzę zaczekać, nie wiemy, jaka to siła, ale sami prędko możemy popaść w jakieś nieliche problemy. A to nie jest nam potrzebne. Możemy spróbować zwabić ten cień, w inne miejsce, sprawdzić czy jakoś zareaguje na ruch, choćby strzałę wypuszczoną w ciemność? - rzekł trochę bez przekonania, lecz chętny by wyrazić jakiś pomysł na zaistniałą sytuację.
Nic innego nie przychodziło mu w tej chwili do głowy.
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172