Ani "Wędrowiec", ani Vuko, nie znaleźli żadnych śladów, zarówno na ulicy, jak i na kilku dachach… w kierunku muru miasta. Pogoda robiła swoje, a oni jednak mistrzami tropienia nie byli.
Nie pozostało więc nic innego, jak udać się… kilka osób zrobiło się głodnych. W sumie była już pora obiadowa, póóóźna pora obiadowa.
Do tartaku nie mają się co wybierać, tam w końcu udała się "konkurencyjna" grupka śmiałków. Na pastwisko poza miastem, to wyprawa zdecydowanie na co najmniej godzinę, albo dwie. Więc najpierw obiad…
Nadal z nimi nie było ani "Kołysanki", ani Draugdina. Gdzie też oni mogli się szlajać? No nic, jak głód, to głód, nie będą ich teraz szukali po całym mieście, pomyśli się o nich za chwilę. Rosłe chłopy, poradzą sobie sami, znajdą się…
Vuko co prawda pomieszkiwał, i stołował się w karczmie "Skaczący lew", ale dał się namówić, by zjeść posiłek w "Podpitym kocie". A co tam, czemu nie.
~
Blada i mało ruchliwa
kelnereczka obsługiwała paru gości przybytku, zajadających się… kurczakami. A do tego ziemniaki, zupa ziemniaczana, i pieczone ziemniaki. Jakiś dzień ziemniaka, czy co??
Dla Yaroda Corah(a właściwie jej stan) wciąż pozostawał zagadką.
Towarzystwo zasiadło więc przy wspólnym stole, i zamówiło jadło i napitek. Rozpoczęto też rozmowy o ich "śledztwie", które jak na razie przyniosło jeden wielki guzik. No dobra, coś się tam dowiedzieli od żebraka, o jakiejś superszybkiej i silnej małolacie z kosą. To była jednak przysłowiowa kropelka w beczce…
~
- Ech… muszę się do sióstr wybrać, zaś mnie w krzyżu łupie… - Odezwał się nagle jeden z biesiadników w karczmie, wyglądający na rzemieślnika.
- Do sióstr?? Ty lepiej uważaj, żeby cię po wizycie u nich co innego nie łupało - Odparł jego kamrat, i po chwili się obaj roześmiali.
- Ale ja poważnie gadam kumie, uważaj u nich, ludzie różne rzeczy gadają…
- E tam pieprzenie. Fajne dziołchy, i pomogą, co z tego, że dziwaczne…
***
Komentarze za chwilę...