Hans Gruber miał niewiele. Żył z dnia na dzień, z zadania na zadanie, a większość tego co zarabiał to szybko tracił. Resztę pożerały podatki. Mając niewiele nie mógł stracić wiele. Prosty rachunek zdawał się być jego dewizą życiową. Nie bardzo interesowały go szczegóły, a i geopolityka mało go obchodziła. Niektórzy mówili, że bycie najemnikiem to skomplikowana kariera, ale Hans w ogóle tak tego nie postrzegał. Wszystko było niezwykle proste. Przychodziło zlecenie, wypełniało się je i dostawało się pieniądze. Proste. Nie było czego komplikować, choć czasem ten czy inny chciał zdradzić misję i nie miał ku temu dobrego powodu. Bo przecież zawsze można dogadać się. Z każdym i zawsze. No może prawie z każdym i prawie zawsze. Każdy miał jakieś ograniczenia. Nawet Hans Gruber, choć ciężko było je dostrzec.
Marsz przez las nie wydawał się przyjemny. Coś wisiało w powietrzu i nie były to tylko bąki Gregera. Hans obiecał sobie, że wspomni osiłkowi, żeby przestał nażerać się fasolą przed misjami. To jest, kurwa, poważna sprawa - pomyślał sobie czując smród kolejnego bąka. Z tego powodu Hans odrobinę spowolnił kroku trzymając się teoretycznie anonimowych żołdaków. No w sumie nie byli tacy anonimowi, bo jednego czy drugiego spotkał na pijaństwie albo dziwkach. Chociażby taki jeden ponurak to Klaus Carstein - facet, którego raz wyrzucili z burdelu za wyrzyganie na dziwkę bardzo dużej ilości wina. Wyglądało to iście komicznie.
Nagle Gruber dostrzegł jakąś dziwną, z grubsza humanoidalną, postać czającą się na jednym z drzew. Wpatrywała się w ich oddział oczami, które w pewnym momencie zabłyszczały na zielono. Po chwili widziadło zniknęło, a Gruber dostrzegł jedynie jak gałęzie delikatnie ruszały się po kolejnych skokach tej dziwnej istoty. Powiedziałby reszcie o tym, ale nie chciał robić z siebie świra. Nikt inny tego nie zobaczył, a Gruber nie miał żadnych dowodów, że to nie jest jedynie część jego wyobraźni. Charakterystyczny zielony błysk oczu dostrzegł później raz jeszcze: chwilę przed zrzuceniem na jego kompanów oleistej cieczy i początku pożogi.
Co do samej pożogi to Hans Gruber w pierwszym odruchu opanował śmiech. Krzyk płonących ludzi był dla niego dość komiczny i miał ochotę wepchnąć w płomienie jeszcze kogoś, ale z drugiej strony bał się, że wówczas nie wytrzyma i po prostu zacznie się śmiać na głos. Śmiech to zdrowie. Gruber zasadniczo trzymał się zbrojnych, z którymi próbował dotrzeć do jakichś przeciwników przy okazji nie obrywając od nikogo. Na walce znał się dobrze, ale spróbuje wepchnąć kogoś w ogień - ot tak dla żartu. Oczywiście ten ktoś nie mógł być częścią jego "oddziału" (choć ten druid to chyba nie liczy się, nie?).
Dzień zapowiadał się naprawdę dobrze. Rzuty: 42, 63, 18, 29, 78
Ostatnio edytowane przez Anonim : 28-02-2022 o 21:14.
|