Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2022, 15:54   #10
Nanatar
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
8. Sommerzeit, 2524 KI; Pogranicze Teoffen i Serrig

Pomysł ciągnięcia tak licznej grupy przez leśne ostępy w tak zbitej grupie wydawał się Fretce niedorzeczny. Na domiar grupy składającej się z pałacowych fircyków i blaszanych paniczów. Nikt jednak nie spytał go o zdanie, toteż Leo czuł się nieco obrażony, wbrew zdrowemu rozsądkowi darzył szlak kompletną ignorancją, całą czujność skupiając na osobie leśnego dziada. Może druida. Człek ów w istocie nie był wcale tak stary za jakiego chciał uchodzić, Leo nie rozumiał dlaczego ktoś miałby udawać starszego niż był w rzeczywistości, sam był miłośnikiem młodzieńczej energii i jędrności ciała, co więcej był pewien, że moda na młodość zdobędzie kiedyś cały świat, a ludzkość utonie w pogoni za eliksirem młodości i nieśmiertelności. Będą to z pewnością złote czasy dla jego dalekich elfich kuzynów.

Tymczasem las gęstniał, a ptaki śpiewały, że w tej części głuszy może czaić się niebezpieczeństwo, szumiały o tym drzewa, ale głośna kolumna potrafiła własnym rumorem zagłuszyć jawne ostrzeżenia. Fretka wręcz życzył dworakom draki, a obserwowanemu borowemu dziadowi pomyłki. Niemniej nie potrafił powściągnąć zainteresowania osobą druida. Z bezpiecznej odległości, wmieszany miedzy utyskujących na niedogodności mieszczuchów śledził każdy ruch, bezruch, a nawet reakcję lasu na obserwowanego.

Być może pojął niebezpieczeństwo szybciej od samego druida, po drgnięciach onego mięśni, po zawahaniu, działając wpół tylko świadomie wystrzelił do przodu jak strzała z balistae.
Dlaczego nie w tył - przemknęło mu przez myśl

W obliczu zagrożenia powinien chronić paniczów, tymczasem był już przy boku druida, wznosząc wysoko tarczę. Mógł właśnie skazać się na bolesne baty...

Nieco wcześniej we dworze Serring

Leo poklepał po zadzie klaczkę.

- Żebyś ty jeszcze umiała gotować Jaskółeczko - pogładził umięśniony bok wierzchowca, którego właśnie wyczyścił i opatrzył po podróży.

Mieszaniec lubił zapach stajni, miejsce gdzie dwór mieszał się z dzikością otwartych przestrzeni. Zapach siana przywodził na myśl czynione na nim miłosne figle z dojarkami i wodziankami. Z rozmarzenia wyrwało go bulgotanie w brzuchu dopraszającego się o kęs świata dla siebie. Leo skierował się do kuchni, ciepłych i przyćmionych pomieszczeń, pełnych śmiechu korpulentnych kucharek i czarujących zapachów.

Równie łapczywie jak pochłaniał podaną mu kaszankę pożerał wzrokiem pełne kształty Kunegundy, kobiety już nie pierwszej wiosny, ale wciąż żwawej i radosnej.

Już na piecu woda wrze,
Sagan z garnkiem tańczyć chce,
Tak ja prędko lepię chleb,
Już rumiane lico me
Dziś powróci mój kochany,
I tak długo wyglądany
....
- śpiewała kucharka

Urwała, kiedy w drzwiach zjawił się żołdak, Leo obrzucił go karcącym spojrzeniem.

- Kończ zwei Monde, panowie czekają na twój raport.
- Nie widzisz, że jem pachołku?! - odparł gniewnie jedzący
- To nie prośba odmieńcze. Rozkaz kapitana. - bronił się natręt

Tropiciel niechętnie wstał, wytarł ręce w spodnie, cmoknął Kunegundę w policzek. - Dziękuję moja piękna, wrócę dokończyć później.

Długo, mimo protestów i nakazów zamilknięcia tłumaczył przepatrywacz sytuację w lasach na granicy, przeciwstawiając się sposobowi i marszrucie wyprawy. Odesłano go pod groźbą batów i odebrano przewodnictwo zwiadowców.

8. Sommerzeit, 2524 KI; Pogranicze Teoffen i Serrig

Tarcza przyjęła pierwszy impet uderzenia, kamienie z proc i ciskane toporki odrywały drzazgi z jej drewnianego ciała. Tropiciel doskonale zdawał sobie sprawę, że nie sąsiedzi sprowadzili na poczet zasadzkę, podejrzewał w tym miejscu rabusiów i bandy zbuntowanych chłopów, niemniej nie mógł się nadziwić determinacji banitów, mogło to zwiastować, że napastnicy nie odkryli wszystkich kart i szykują niespodzianki gorsze i groźniejsze niż brawurowy atak na rycerstwo.

Zimno syknął do druida - Do kupy dziadzie, w kupie siła! - znów wzniósł tarczę, sparował cios błyskawicznie wypuszczając w przód ostrze włóczni, podobne do atakującego węża, by upewnić się skuteczności ciosu poprawił okręcając drzewce w powietrzu uderzył zadnią stroną opatrzoną w spiżową stopkę.

Krok za krokiem, wolno, byle nie spanikować cofał się w kierunku zwierających się szeregów obrońców, kiedy obawy przybrały postać gorejących płomieni. Oderwane od drewna kawałki zamieniły się w powietrzu w wirujące ogniki. Hipnotyczne, niebezpieczne, urzekające. Podniecenie rozmyło wzrok mieszańca, kierując zmysły w eter. Już nie napastników widział Fretka, a mieszaninę szaleństwa i strachu, smród bezpodstawnej złości wypełniał nozdrza zgnilizną, przypalonym plackiem i zafałszowaną balladą o wolności.

Tuż przed twarzą wybuchła plama przerażenia, a potwór ze stalowym łbem dzierżony w dłoni popędził wprost na jej spotkanie malując świat energią Shyish, napastnik pogrążył się w ametyście, zwiedziony płomiennym szafirem oczu Leonidasa.

Płomienie, nie trawiły tylko ściółki i drzew, kradły życie, skręcały się wokół Ghyran dusząc je w uściskach. Zdradliwie szeptały do świtlistookiego w próbach złamania jego woli.

Oczy wciąż jeszcze świeciły podobne zaklętym w ciele szafirom, kiedy uderzył bokiem tarczy o inną, co oznaczało, że stanął w szyku. Nie był to jego sposób walki, ale zdawał sobie sprawę, że taka taktyka ochroni być może i jego tyłek. Mąż, przy mężu, osłona zachodząca na osłonę, zgodne wytrenowane ruchy. Wznieś, uderz, krok w przód, krok w tył.

Serce biło w tempie galopującego wierzchowca, ale rytm się zrównał, nadwidzenie opuściło zmysły Fretki na tyle by ten zorientował się, gdzie znajdują się możni za których czuł odpowiedzialność. Znów drobiąc kroki skierował się w tamtym kierunku, może oszczędzi mu to batów, za to, że nie zjawił się tam wcześniej.

Inicjatywę przejęli zbrojni okuci w stal. Wykorzystując moment względnego spokoju rozejrzał się po okolicy szukając możliwej drogi odwrotu. Możliwej, choć nie oczywistej, bo na takiej mogła czyhać kolejna zasadzka. Torba na ramieniu przeszkadzała, łuk w sajdaku wystawał znad pleców jak niepotrzebna ozdoba.

Leo poszuka sensownej drogi odwrotu, zna nieco te lasy. Oceni też przebieg walki, kierunki natarcia, rozprzestrzeniania się pożaru i poszuka jego przyczyny - namacalnej, czy magicznej.



49/24/77/14/50
 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem