Oczy gubiły się w rozmazanych kształtach, wystawiały rzeczywistość na próbę. Bieg, pęd, gorąco, płomienie, krzyki. W tym wszystkim urazy, zderzenia, szczęk metalu, ogólny chaos. Omam rozdzielał się od powidoku, a powidok od prawdy tylko pod bezpośrednim kontaktem. Najczęściej kontaktem ostrza z ostrzem, macania za prawdą w desperackich wymachach bronią i odbijaniem się od napotykanych na drodze przeszkód. Doświadczenie realności owocowało bólem.
Można było inaczej – można było, jeśli umysł dawał się okiełznać, zachować twardy szyk, bojową postawę, rozeznanie przeciwników i strategizować. Ale ci, którzy postawili na żołnierski odpór zamiast spierdalać poza pożogę, skończyli już swój udział w przygodzie. Zabrali ze sobą napastników, polegli dzielnie. Wstrzymali pościg, co dla przynajmniej części zasadzki, która postanowiła bawić się w płonące pułapki w gęstym lesie, pewnie było takim samym finiszem jak dla obrońców.
Rust nie tracił rozumu pod ciśnieniem adrenaliny, ale też pod ryzykiem nie bawił się w pozoranctwo. Trzeba było spierdalać, to trzeba było. Można byłoby walczyć, okoliczności by pozwalały – czemu nie. Pojedynki w płonących puszczach, na bujających się mostkach nad wulkanem i na zlodowaciałych dachach kamienic De Groat zostawiał dla opowiadań. Uwielbiał dreszczyk emocji, które dodawały historii. - „Jak głęboko weszliśmy? Jesteś w stanie wyprowadzić nas na najszybszą drogę, żeby… – Rust zasapał się i gestem poprosił o moment. -„Powiadomić dwór? Muszą być gotowi.”
Fretka nie dosłyszał, bądź uznał, że nie czas na dyskusje i ruszył naprzód, zakładając wytyczony przez siebie porządek. - „Hans, musimy mu zaufać, zróbmy jak mówi… Ale miej go na oku” – Rust najpierw zwrócił się do Grubera, który proponował zasadzkę i miał w wyznaczonym pochodzie podążać za tropicielem. Potem jednak spojrzał szerzej, łącząc spojrzenia z pozostałymi, którzy też przybyli tu z Nuln. W tym układzie wszystkich łączył przynajmniej luźny wątek wcześniejszych wydarzeń (Rust inny miernik przyjął tylko dla sprawdzonego już wielokrotnie Gregera), a największą niewiadomą był obcy im Leonidas. – ”Sami widzieliście, też wpadł w gówno jak my, też ledwo się przebił… Poza tym jest na dworze w Serrig już jakiś czas. Gramy z tym, co mamy”.
Greger wzruszył ramionami, Hans splunął. Waldemar zasapał coś pod nosem, łapiąc oddech oparty o drzewo. - „Waldek, jak tam?” – Rust podszedł do starszego cyrulika i zgarnął go pod ramię. – ”Dajesz radę? Oprzyj się na mnie jak coś, ale na razie nie przystajemy”. Rzuty: 07, 16, 51, 37, 21. |