Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2022, 21:40   #256
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Czas: 2525.XII.33 mkt; wieczór
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, między ruinami a obozem
Warunki: na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, pochmurnie, sła.wiatr, nieprzyjemnie, wilgoć i mgła


Wszyscy





https://i1.sndcdn.com/artworks-00001...x-t500x500.jpg



- Trochę chłodno się zrobiło. Ale chociaż widoki ładne. - powiedziała cicho Izabela. Do tropikalnego, duszącego gorąca można się już było przyzwyczaić. Bo był wszechobecny podobnie jak błoto i wilgoć. Dzisiejszy wieczór wydawał się jednak jakiś chłodniejszy. A może tak się tylko wydawało w mokrych od mżawki ubraniach. Ta przestała w końcu padać jednak zostawiła po sobie nieprzyjemną wilgoć. Która wydawała się szczególnie dokuczliwa i kojarzyłą się z zapachem jeziora albo bagna. Zwłaszcza, że od tej wilgoci zdawały się podnosić opary jakie coraz bardziej przypominały mgłę. No ale w końcu wędrowali w pobliżu rzeki. Dzięki przewodniczkom od królowej Aldery nie musieli iść dosłownie wzdłuż niej jednak musiała być gdzieś w pobliżu. W końcu sam główny obóz był położony w jej pobliżu. Szli więc po zmierzchu i prawie po ciemku w mokrych butach i ubraniach, przez mokre błoto. I w myślach dokuczała monotonia i trudy całego dnia spędzonego na własnych nogach. Popędzała zaś nadzieja na ciepły posiłe i bezpieczne miejsce do schronienia.

- Ciekawe czy im też jest chłodno. - zastanawiała się Kislevitka obserwując prawie nagie plecy którejś z Amazonek jaka szła gdzieś na czele pochodu. One miały na sobie jeszcze mniej niż staroświatowcy i w dzień jak było ciepło czy wręcz gorąco to wydawało się wygodne rozwiązanie. Teraz jednak można było sądzić, że dzikuski powinny odczuwać ten chłód podobnie jak reszta wyprawy. Nie skarżyły się jednak i nie wydawały się nie zrażone trudnościami marszu. Właściwie wygłądało, że są niezmordowane i mają jakiś sposób na każdą sytuację jaka może zaserwować dżungla.

Tak było o zmroku. Padała mżawka, może niezbyt mocna ale zdążyła już zmoczyć solidnie wszystko i wszystkich. Więc powstał kłopot jak rozpalić te pochodnie skoro zdecydowali się kontynuować marsz. Jak wszystkie trawy i gałęzie były tak samo mokre jak reszta. Marynarze i konkwistadorzy szykowali się już do zbierania drewna aby rozpalić chociaż jedno ognisko i od niego pozapalać gałęzie jakie miały służyć za pochodnie. Ale okazało się, że Amazonki znają prostszy i szybszy sposób. Poszukały trochę i znalazły jakieś kolejne drzewo z dziuplą. Nie wydawało się jakieś inne czy wyjątkowe na tle sąsiadów. Jednak Majo z Karą pogmerały tam trochę, skrzesały iskry na jakimś mchu czy czymś takim co było wewnątrz, coś tam obtoczyły czy umoczyły i pojawił się płomyk, potem niewielki ogienek aż wreszcie na tyle duży, że można było po kolei odpalać nawet mokre gałęzie. Trochę to czasu zajęło ale jednak i tak zeszło szybciej niż gdyby szukali drewna na zwykłe ognisko i próbowali je rozpalić. I tak dzięki temu mogli ruszyć w dalszą drogę w świetle tych pochodni odpalonego od ognia Amazonek.

Mżawka w końcu się skończyła ale było już ciemno jak w nocy. Chociaż to zapewne był dość wczesny wieczór. Pora kolacji. A wszystkim już w żołądku burczało. Nie jedli nic porządnego od śniadania jeszcze w obozie. I pomiędzy wojakami co jakiś czas padała wzmianka czy zdążą na kolację do obozu. Znów ich wspomogła wiedza i doświadczenie tubylczych wojowniczek. Pokazały im ni to wysoki krzew ni to małe drzewo. Pełne białych kwiatów i pomarańczowych, krągłych owoców jakimi częstowały gości podczas wizyty w swojej wiosce. Nie mogło to zastąpić kolacji jednak pomagało złagodzić głód oraz pragnienie bo małe owoce były słodkie i soczyste. A po całym dniu na nogach manierki i bukłaki też były coraz lżejsze. A sznur pochodni rozciągał się coraz bardziej w miarę jak znużenie i zmęczenie dawało się wędrowcom we znaki coraz bardziej. Trudno było ocenić kto się czuje gorzej. Ludzie de Rivery byli w marszu od rana, najpierw do ruin nad rzeką a teraz z powrotem. Pozostali mieli tylko tą drugą połowę trasy jednak wydawało się, że wcale nie jest im lżej z tego powodu. Pewnie, przez te niedobory w żywieniu na jakie oficjalnie wcale się nie skarżyli.

- Już chyba niedaleko co? - zapytała Izabela nie bardzo wiadomo kogo. Na oko i wyczucie to powinni być już bliżej jak dalej. Mniej więcej pół dnia szli na piechotę do ruin to i podobnie powinno być to z powrotem. Chociaż teraz z powodu zmęczenia i mżawki no i nocnych ciemnościach szło się ciężej i wolniej. Niemniej to wciąż trudno było zgadnąć w tych ciemnościach jak daleko jeszcze do tego obozu głównego nad rzeką. Może jeszcze dzwon czy dwa. A może pacierz albo dwa.

- Jeszcze kawałek. Myślę, że do północy to powinniśmy już być w swoich namiotach. - pocieszyła ją Kislevitka niosąca w jednej dłoni pochodnię. Zamilkła bo od przodu powstało jakieś zamieszanie. Szli gęsiego, jeden za drugim a razem było ich jakieś trzy dziesiątki piechurów. Trudno było więc objąć wzrokiem tak długą kolumnę w całości jaka przechodziła pomiędzy niebotycznymi, czarnymi pniami i mrocznymi plamami krzaków. Przynajmniej takie się zdawały w nocy póki nie oświetlił ich promień ciepłego światła pochodni.

- To Majo. Chyba coś się stało. - mruknęła pancerna kapitan patrząc jak ciemnoskóra Amazonka idzie z powrotem w ich kierunku. Całkiem szybko. Znów przyjęły ten system. Kara szła pierwsza przed wszystkimi i to bez pochodni. A jakoś sobie radziła mimo ciemności. Więc nie było dziwne, że nawet czoło kolumny zwykle jej nie widziało. Na czele zaś szła tłumaczka królowej Aldery. Właśnie jako łącznik między swoją siostrą a resztą grupy. I ten system zdawał się sprawdzać całkiem nieźle. Ale zazwyczaj nie wymagał takich nagłych postojów. Tłumaczka zaś doszła do centrum kolumny i poprosiła aby zaczekać bo muszą coś z Karą sprawdzić co jest przed nimi. Wydawała się być zaskoczona i się śpieszyła. I chyba nie chodziło o jakąś zasadzkę czy innego wroga ale o co trudno było zgadnąć z jej lakonicznej wypowiedzi. Poszła znów na czoło kolumny i tym razem obie zniknęły pozostałym z oczu.

- Pewnie nie zasadzka. Bo już by ktoś do nas strzelał i leciał na nas z dzidami. - kapitan Koenig wzruszyła ramionami i dała znać ludziom by się zgrupowali po dwóch i każda para miała obserwować jedną stronę dżungli. Było to raczej dla uspokojenia nerwów. Bo w nocy w tej dżungli właściwie jak kończył się promień światła pochodni to i kończyły się szanse na dostrzeżenie jakiegoś zagrożenia.

- W nocy to robactwo chyba mniej żre. Albo to po tym deszczu. - rzuciła Zoja też nie bardzo wiedząc czego się spodziewać po tym postoju. Głaskała dłonią rękojeść pistoletu wsadzonego za gruby pas i rozglądała się dookoła. Teraz jak stanęli to te wszystkie nocne trzaski, skrzeki i stukoty jakie niosły się przez dżunglę wydawały się jakieś bardziej niepokojące i bliższe.

- Nie seniorita! W nocy robactwo zmienia się na warcie. Jedne idą spać i oddają cię drugim! - roześmiał się Rojo ale chociaż wydawał sie beztroski podobnie jak imperialna kapitan dał znak ludziom i kusznicy wycelowali broń w ciemności nocy. Niepokój narastał i rozlewał się po przemokniętych deszczem sercach.

- Ale po deszczu faktycznie jest tego robactwa nieco mniej. A nasze gospodynie, obawiam się, że trafiły na coś czego same się nie spodziewały. - czarno - czerwona szlachcianka i uczona wydawała się zachowywać spokój i pogodę ducha nawet w takiej enigmatycznej sytuacji. Nawet potrafiła poslać ciepły i pogodny uśmiech do towarzyszy jacy ją otaczali.

- One się mogą czegoś nie spodziewać? Przecież są stąd. - zapytała trochę zdziwiona Koenig. Dało się wyczuć, że ta niepewność oczekiwania na nie wiadomo na co działa jej na nerwy. Chociaż potrafiła je trzymać na wodzy jak na weterana pól bitewnych przystało.

- Padało. Może jakieś bagno się zrobiło i trzeba jakoś obejść. To całkiem częste w tej przeklętej krainie. - Rojo podrapał się po swojej czarnej brodzie wzruszając ramionami.

- Zaraz się chyba dowiemy. - odezwała się po chwili panna Glebova bo znów widać było jak wraca do nich Majo. Mijała czekających żołnierzy aż znów doszła do centrum.

- Tam są lotosy! Kara wyczuła zapach. Ale chciała się upewnić. To mnie powiedziała. - oznajmiła podekscytowana tłumaczka. Co wywołało dłuższą dyskusję bo mało kto wiedział o co chodzi z tymi lotosami i czemu to takie ważne. Więc ciemnoskóra wojowniczka pokrótce im to wyjaśniła. Lotosy to były kwiaty. Wyjątkowe kwiaty. Jakie rosły tylko w zakamarkach dżungli. Nawet jaszczury nie umiały ich wyhodować w swoich ogrodach. Amazonki też nie.

Lotosy miały niepowtarzalne właściwości. Wieszczki, kapłani, magowie, wyrocznie używali ich do swoich rytuałów. Pozwalały zapaść w niezmoąconą medytację jaka mogła pokonać tajemnice czasu i przestrzeni. Dla jaszczurów były cenniejsze niż złoto. Dla Amazonek zresztą też chociaż to tylko wyrocznie i kapłanki mogły ich używać. I to nie tak dobrze jak jaszczury.

Jednak te tajemnicze i wyjątkowe kwiaty miały też swoją mroczną stronę. Ten letarg potrafiły wywołać samym swoim aromatem. Mało kto miał tyle silnej woli aby im się oprzeć. Dlatego zbieranie ich było takie trudne. Trofeum było cenne i warte ryzyka. A, że lotosy kwitły rzadko to Amazonki jak i jaszczury korzystały z każdej okazji aby je zebrać. W tej okolicy raczej te kwiaty nie rosły ale być może miało to jakiś związek z nadchodzącą Hexennacht. Wpływ tej przeklętej nocy mógł się objawiać trochę wcześniej lub później. Także takimi fenomanemi jak zakwit magicznych kwiatów. Dlatego ona i Kara były gotowe zaryzykować no ale nie były same. Poza tym lotosy też nie. Nie było pewne, że to wyjątkowe zjawisko utrzyma się do jutrzejszej nocy albo choćby do rana.

- Tam coś przy nich jest. Coś się rusza. Jakby cień pływał w powietrzu między drzewami. - Majo ściszyła głos i dodała z pewnym wahaniem. Popatrzyła na otaczające ją twarze.

- Ja się chętnie przejdę. Słyszałam o tych lotosach, nawet widziałam ususzone okazy ale w naturze to ich jeszcze nie oglądałam. - imperialna uczona odezwała się pierwsza deklarując chęć zbadania tego fenomenu.

- Jakby chodziło o złoto to może bym się przeszedł. Ale dla jakichś kwiatków to szkoda zachodu. - Rojo machnął ręką dając znać, że on sam dla odmiany nie jest za bardzo przekonany do dodatkowych nocnych wycieczek. Pozostali zastanawiali się nad tą nagle odmienioną sytuacją.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline