Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2022, 13:17   #503
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
W lesie…

Nawia przeciągnęła się, odsłaniając rząd perlistych zębów w błogim szerokim uśmiechu. Z dziecięcą manierą wybiła się i wylądowała stopami w kałuży, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Wymachami rąk próbując zachować równowagę po zagłębieniu w grząskim torfowym gruncie. Odwrócona plecami w stronę Bogumysła, przechyliła się w tył i wyciągnęła szyję, patrząc za siebie znad ramienia. Drapieżnymi oczami spomiędzy pasm przyciemnionych wilgocią, przywierających do twarzy włosów, opadających dalej ku ziemi na pięść za łopatki.
Fruwa nad nami, ptasior załgany. Podjąćli Waść go chciałby? – zapytała przebijając szum deszczu i wiatru.

Ten się nasilił. Wiekowe konary trzeszczały pod naporem podmuchów, wprawiając w drżenie swe długie, rozcapierzone cienie, wyraźne na tle ciemności wyblakłej nikłą poświatą księżyca. Wir tańczył wokół niewiasty, łopocząc luźniejszymi fragmentami przesiąkniętego odzienia, unosząc liście i połamane gałęzie w powietrznej spirali.

Bogumysł z respektem spojrzał w górę.
Wymagać to będzie nie lada sztuki. Gdy mnie ujął nie zdałem sobie sprawy z jego istnienia. Coś zdecydowanie musimy zrobić, by nie podjął Dalegora. Mamy konie, zdołamy zwrócić na siebie uwagę tego heretyka.

Racja – ego, poczucie własnej istotności, musiało zagłuszyć pomysł, by magus mógł szukać zwierzoluda, nie ich. Choć pewnie z radością złapie tych co mu się pierwej w szpony nawiną. Nawia przysiadła, wbijając palce w ziemię, tę przebiegł spazm, jak gdyby gruby korzeń się pod nią poruszył. Wstrząsowi podłoża zawtórował szelest listowia i opad kropli, który się na nim zgromadził.
Możemy sprawić, że podąży za nami, choć nigdy nas nie doścignie – bacznie, w skupieniu rozglądała się wokół, czy aby nie przyjdzie jej cofnąć rzuconych słów. Natura przyjmie ją w swoje objęcia, czy gniewnie odrzuci za próbę zakłócenia spokoju lasu?


Głucho.
Na nic, żadnego pożytku ponad drwa w palenisku.

Przetarła dłonią zmrużone powieki, pozostawiając je zamknięte. Przerzuciła zmysły. Tak było wygodniej. Ponadto rozpędzony pył drażniąco nie powodował łzawienia. Ciemność stała się częścią jej bytu. Czuła faktury, po których przesuwały się okoliczne cienie złączone z jej własnym. W nocy? Niemal wszystko. Zagłębienia, nory gryzoni i ptasie dziuple. Wysokie konary, pnące się ku niebu. Odwróconego chrząszcza, walczącego o życie w błotnistym potoku. Doznała też uczucia milczącej wrogości. Nieprzyjemnie namacalnej.

Przeszła w stronę wierzchowców, ciągnąc za sobą swój wietrzny tren, który i im się udzielił. Wzburzone grzywy, uniesione ogony, kopyta narowiście uderzające o glebę.
Jeśli masz coś w zanadrzu, dobry nadszedł moment – przekrzyczała wzbierający wicher. – Ziema jest przeciwko nam, co do powietrza jeszcze nie mam pewności. Gdy to się stanie będzie jednak za późno na wszystko poza najlepszą gonitwą twojego życia.

Ziemia, wicher – zastanowił się szeptem Bogumysł, a przed oczyma stanęła mu przywódczyni wilkołaków i jej ruchome piaski.
Podczas wizyty w Płocku widział kilka niezwykłych sojuszy, ale ten zdał mu się najohydniejszy. Oto wataha wilkołaków mogła być porozumiana z kijowskim lenjira elementali, który właśnie ich ścigał.
– Każda siła natury będzie dziś przeciw nam. Nie zbliżajmy się do wód, jeśli to nie konieczne – dodał, chwytając łęk i podnosząc się na koński grzbiet.
– W tej godzinie próby, ode złego chroń mnie, Panie – wypowiedział na głos słowa modlitwy.

Ta, choć przetłumaczona na mowę polan, spowodowała w jego ciele niewyobrażalne ilości przyjemnego ciepła. Tchnęła otuchę. Bogumysł chwycił zdobyczną broń i trzymając ją jak podpatrywani kawalerzyści szturchnął konia pod boki. Chwilę później obraz zaczął się rozmywać.

Zabrał jej deszcz, teraz odbierał huragan. Przez kilka uderzeń serca miała nad nim władzę. Nadciągały ciemne chmury, pełne wody, grzmotów i błyskawic. Kłęby powietrza na niebie nabierały prędkości, niszczycielskiej siły, przed którą można by szukać schronienia jeno za grubymi murami. Nie nadeszła powódź, drzewa nie pękały pod naporem rozszalałego wiatru i zgubnej iskry piorunów. Ukradł i rozproszył wszystko czym chciała go ugościć. Uśmiechnęła się krzywo, nie ukrywając pewnej dozy uznania.

Omiotła cieniem sylwetkę Bogumysła, przedłużeniem jej zmysłów. Trwał odmieniony. Słowa modlitwy spłynęły na niego nieprzyjemną w dotyku łaską, zniechęcającą do… wyrządzenia krzywdy? Nawet myślą, o uczynku i zaniedbaniu nie wspominając. Zadworowała z którejś z chrześcijańskich treści, nie będąc pewną akuratnego źródła. „Ode złego, taak?” Cóż poradzić… wzruszyła ramionami w wewnętrznym dialogu. „Bywam.” Zdawała się nie mieć w sobie najskrytszego ze struchlałych głosów sumienia.

Umościła się wygodniej w siodle. Ułożenie było dla niej obce i niepraktyczne. Wszelkie niedogodności przesłaniała jednak ekscytująca myśl o tym co nastąpi. Pochyliła się w przód, łapiąc mocno jeden ze skórzanych pasów uprzęży i wzięła pod włos wierzchowca, rzecząc do niego.
Naprzód, najszybszy rumaku na świecie. Chyba nie dasz się przegonić byle kaznodziei? Nie więcej jak siedzą po klasztorach i brzuchy pasą. Toż to sromota wiekuista.

Szarpnęło, gdy koń wybił się z ziemi, gwałtownością podobną wystrzałowi z trebusza. Nim spostrzegła przebyli ze staje. Kopyta ledwie co dotykały podłoża, muskając je w nieokiełznanym cwale. Nawia złapała się na tym, że przywiera ściśle do szyi zwierzęcia, by podmuch szaleńczej prędkości lub przecinająca ścieżkę gałąź nie wyrwała jej z siodła nagłym uderzeniem. Groźnie, intensywnie, wyzwalająco.

Ruszyli szybko. O wiele szybciej niż zwykłe konie byłyby w stanie biec. Przez moment obydwoje z Bogumysłem byli pewni, że się uda. Trzeba było tylko biec szybciej niż wiatr do nieznanego celu omijając wodę.

Mag zniżył lot. Drzewa pochylały się przygniecione siłą huraganu. Nawia na moment odwróciła się, żeby ocenić sytuację. Był tam… ich spojrzenia na chwilę się spotkały. I wtedy jej koń się potknął. Nie widział w ciemności tak dobrze jak ona. Na co dzień nie biegał tak szybko.

Poczuła jak unosi ją wiatr, gdy wyleciała z siodła. Koń skręcił kark przy upadku. Nie cierpiał ani chwili. Sama czarnowłosa zaś opadła na mech i przetoczyła się. Nic jej nie było, ale inkwizytor zauważył, że spadła z konia.

Bogumysł zmarnował pierwszą chwilę na reakcję, zaskoczony biegiem wydarzeń. W następnej chwili, pędząc na grzbiecie rumaka, obejrzał się, czy czarownik wciąż za nim podąża.

Wierzchowiec mocno pragnął sprostać wyzwaniu. Nie chciał żyć okryty niesławą. Teraz przemierzał wiecznie zielone, bezkresne łąki. Grzmotnięcie o podłoże wybiło Nawii dech z płuc. W głowie wirowało od piruetów, które wykręciła, zanim udało się w końcu wytracić impet i zatrzymać w gąbce mchu i porostów. Kości nie wystawały ponad skórę, wgłębień w czaszce od zaliczonych kamieni też nie miała, ani sterczących z ciała wbitych głęboko ostrych kawałków drewna. Na śmierdzący oddech Ślepej Nyx, czyżby czarownik, tak się troszczył, że wyścielił jej siennik z delikatnej, orzeźwiającej bryzy?

[media]https://c4.wallpaperflare.com/wallpaper/499/809/204/landscape-trees-horse-wind-wallpaper-preview.jpg[/IMG][/media]

Gdy Żerca wylądował, wokół poderwały się kawałki ziemi i krzaków. Mierzyli się wzrokiem, pierzasty mag i dziewczyna, która zaledwie przed nocą czmychnęła mu z lochu. Rozległ się jakiś dziwny rytm, jakby padający deszcz? I choć nie padło, to Bogumysł słyszał wyraźne stukanie. Żerca szedł powoli w stronę uciekinierki, a ona niezachwianie patrzyła wprost w jego oczy. Wiatr wokół zawirował, niosąc liście i igły. Bogumysł zaczął zaś słyszeć w uszach szepty. Jakby cały las postanowił coś obgadać.

Dźwięk deszczu również był coraz bardziej wyraźny. Stukał coraz szybciej i szybciej. Czarownik zatrzymał się, jakby wiatr wirujący wokół Nawii go powstrzymywał. Jakby nie pozwalał mu podejść. Bogumysł nie był pewny, ale odniósł wrażenie, że cała skóra dziewczyny zmienia kolor. Ciemniała. Za to jej oczy zapłonęły. Zapłonęły czymś co inkwizytorowi nie kojarzyło się z ogniem. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, że jej oczy zmieniły się w płonące zimno, o ile coś takiego mogło w ogóle istnieć.

Żerca uśmiechnął się wrednie, a jego oczy jakby w odpowiedzi, zapłonęły żywym ogniem. Czwartym z żywiołów jakie miał pod kontrolą. Powiedział coś w języku, którego Bogumysł już nie słyszał, bo narastające szepty, szum wiatru i trzaskający wokół niewidzialny deszcz skutecznie zagłuszyły. Między palcami Mag uformował płomień i cisnął nim w dziewczynę.

Ona jednak stała niewzruszona. Wiatr wirujący wokół unosił ziemię i drobne kamienie tworząc osłonę. Kula ognia uderzyła w nią zapalając większość materii. Nawia jęknęła gdy jej ciało ogarnęły płomienie. Przewróciła się w tył, Żerca zaś opadł na kolana.

Wiatr ucichł. Zimno odeszło. Szepty jedynie nadal odbijały się echem w głowie dziewczyny i Bogumysła.

Leżała oceniając poparzenia. Piekła lewa noga i większość klatki piersiowej. Ale żyła. Liście nadal unosiły się wokół niej, jakby targana maleńkimi huraganami. Żerca zaś siedział na swoich piętach i patrzył na dłonie. Zdawał się nie mieć pojęcia cóż dzieje się wokół niego.

Z ust zamyślonego nad widokiem inkwizytora wyrwało się jedynie:
– Kto w Boga wierzy…
Przełożył włócznię do lepszej ręki, zawrócił konia i ruszył do szarży. Uniósł się w siodle, by nie podrygiwać, grotem celując w Żercę. W myślach odruchowo wznosił modły. Impet wierzchowca był powalający, a siła uderzenia miała się skupić na wąskim żeleźcu.

Nawia przejechała palcami po chropowatej, spieczonej skórze sklejonej ze zwęglonymi strzępami więziennego łachmanu. Równie dobrze mogła go zrzucić. Ział wypaloną dziurą odsłaniając biust wyglądający jak po spotkaniu z rozgrzanym prętem w inkwizytorskim lochu. Spód nie lepszy, pierwotnie sięgał kostek. Obecnie pocięty, poszarpany i okopcony, przypomniał szaty króla Popiela z dnia jego zgonu. Pozostając w temacie nagłych odejść, uniosła wzrok. Wsłuchała się w tętent nadjeżdżającego kawalerzysty, następnie przeniosła spojrzenie na zagubionego w czasie i przestrzeni czarownika. Stukała paznokciem o zęby odsłonięte w niewinnym uśmiechu, machając mu dłonią w geście pożegnania. W kąciku jej ogromnych fioletowych oczu, zamigotały łzy, czyniąc je podobne do obmytych wodą kamieni, ametystów.
 
Cai jest offline