Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2022, 19:22   #83
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny


Eorling wstał od ognia i podszedł do sąsiadów. Nie usiadł, lecz kucnął.
- Dziękuje za zaproszenie, skryta pani. - uśmiechnął się nieznacznie. - Samotności nie cierpię, raczej z niej korzystam przed burzą, na którą się zanosi w Dzikich Krajach. - spojrzał wymownie niby na rozgwieżdżone niebo, niby na Rogacza. - Erkenhelm z Grimslade - skinął głową patrząc na Yáraldiel. - Już znajomy syn Rohanu. - dodał weselej.
Elfka odpowiedziała uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy. Blask ognia rozświetlał jej posągową twarz, a łagodne spojrzenie niebieskich oczu skierowała na swojego rozmówcę.
- Yáraldiel z Lothlórien - przedstawiła się zgodnie z tym, jak to zrobił Erkenhelm, gestykulując subtelnie dłonią, którą na krótką chwilę położyła na piersi, gdy wypowiadała swoje imię. - A to mój towarzysz podróży i przyjaciel. - Wskazała delikatnym gestem na Cadoca, pozwalając mu samemu zdecydować jak się przedstawić.
- Rogacz - odrzekł zdawkowo i bez nijakiej emfazy Dunlandczyk. Spojrzał przez moment na oficera, ale zaraz wrócił do zajęcy. Wziął jednak jeszcze jedną miskę i podzielił posiłek na porcje tak by starczyło na dodatkową osobę - Burze w Dzikich Krajach kapryśne. Gwałtowne. Nienawykli do nich powinni trzymać się nizin.

***

Gdy pozostała trójka zbliżyła się do miejsca biwaku, bystre oczy Zwinnorękiego z daleka spostrzegły przycupniętą przy ich ognisku trzecią, obcą postać.
- Mamy towarzystwo. - Odezwał się półgłosem.
Gléowyn skinęła Rodericowi głową.
- Dołączmy zatem i my. - Zwróciła się do dwójki towarzyszy i ruszyła śmiało w stronę ogniska.
Kiedy wyłoniła się z cienia i blask ognia rozjaśnił jej oblicze, uśmiechnęła się ciepło do siedzących i przywitała się uprzejmym skinieniem głowy z dodatkowym biesiadnikiem. - Dobry wieczór zacny gościu. - Zwróciła się bezpośrednio do obcego. - Zwą mnie Gléowyn, córką Gléomera, a to są moi drodzy towarzysze, pani Eiliandis i pan Roderic. - Przedstawiła pozostałych. Następnie zwróciła się do Cadoca, siadając obok niego, przy ognisku - Pachnie zachęcająco, dopiero teraz czuję jaka jestem głodna. Przynieśliśmy napitek, będzie wspaniale uzupełniał wieczerzę.
- Zwinnoręki, z Leśnego Grodu - Roderic skinął lekko głową i zaciekawionym wzrokiem obrzucił Rohirrima. Przysiadł na położonym na ziemi siodle i postawił przed sobą przyniesiony z gospody antałek.
- Eiliandis, córka Eadwearda - Gondoryjka skłoniła się lekkością i wdziękiem patrząc nieznajomemu w oczy, a na jej obliczu zagościł łagodny uśmiech.
Uzdrowicielka zajęła miejsce tuż przy Cadocu.
Rohirrim, który w końcu oderwał wzrok od elfki, jakby dopiero dotarło do niego, że ma do czynienia z przedstawicielką starej rasy, wstał i obrócił ku przybyłym.
- Erkenhelm z Grimslade. - popatrzył na dwa zające. - Dziękuję za gościnę przy ogniu. Pozwólcie, że z pustymi rękoma nie będę z niej skorzystał jako wy w rzeczy samej moimi gośćmi jesteście.
Sprężystym krokiem ruszył do namiotu, skąd wyniósł zawinięty w skóry pakunek. Rozłożył oprawione i przyprawione mięso wołowe gotowe do pieczenia. Dwa grube i długie wały świeżo wykrojonej polędwicy wyglądały bardzo apetycznie.

- Siła mężów zgromadziła się tu, zapewne w odpowiedzi na wezwanie dostojnego marszałka? - Zapytała gondoryjska uczona. - Słyszeliśmy o tym w karczmie - mimo iż ona również była bardzo głodna, nie oderwała wzroku od Erkenhrlma.
- Éored to Grimborna, który na wezwanie lorda Grimslade tu nadciąga. - wyjaśnił żołnierz, który złożył mięso przy obsługującym ogień Cadocu i zajął miejsce obok elfki.
Yáraldiel tylko spojrzała po pozostałych.
- Cóż żeście zasłyszeli w karczmie? Opowiadajcie czym prędzej - powiedziała, przechylając lekko głowę i wciąż przyglądając się im wyczekująco.
- Że żona marszałka została uprowadzona - wyjaśniła Gondoryjka. - Przez Dunlandczyków.
- Człek, co go zwali Goldhelmem, o tym nieszczęsnym zdarzeniu w karczmie opowiadał. - wtrącił Zwinnoręki. -Z tej to przyczyny wojownicy się zbierają? - Zawiesił pytający wzrok na twarzy Rohirrima.
- Tak, Grimborn wzywa. - potwierdził.
- Jak dawno białkę oną porwano? - spytał Cadoc rozdając dotychczasowe misy ze znacznie skromniejszym posiłkiem i konstruując ruszt, z którego połcie wołowiny by mogły zwisać nad ogniem. Upieczenie ich winno zająć szmat czasu. Oficerowi jednak wbrew temu co mówił, towarzystwo nie doskwierało skoro tyle chciał swego własnego poświęcić nieznajomym.
Samo porwanie na Rogaczu nie zdało się zrobić wrażenia.
- Pięć dni dzisiaj mija. - odrzekł Eorling. - To żona marszałka Éogara, pani Esfeld dla ciebie a nie „ona białka” - rzekł nie patrząc na Dunlendinga pracę, lecz wprost w twarz.

Rogacz skinął głową do dumnych połci wołka i spojrzał w gwiazdy jakby coś licząc.
- Pięć dni daje jakieś najmarniej sto pięćdziesiąt mil. W każdym kierunku. Szmat terenu. Nawet dla dwóch eoredów. Wiecie coś więcej o porywaczach? Panie woju?
- Wiemy co nam posłaniec Éogara przyniósł. Ślady wskazują na lokalny klan dunlandzki.
- W takim razie - Rogacz obrócił skwierczące wołki dołem do góry i ustawił je w tej nowej pozycji - Przydałby wam się zwiad, panowie jeźdźcy. Szpica na widok, której klany się nie poukrywają. I z którą zechcą porozmawiać.
Gondoryjka pokiwała głową na znak, że zgadza się ze słowami swojego towarzysza. I tak chcieli spotkać się z marszałkiem.

Eorling wsłuchał wywodu Dunlandczyka.
- Zwiadowców Éogarowi nie brakuje. A my nie będziemy od rozmawiania. - wzruszył ramionami. - Marszałek od pięciu dni z założonymi rękoma i oddziałem w dzikich ziemiach nie siedzi, ani kryje ze swoją obecnością. - rzekł ponuro. - Jeżeli pani Esfeld się nie znajdzie, lub żądania okupu, a król zgodę wyrazi, to w ogniu pogranicze stanie i klany o tym wiedzą. To żadna tajemnica. Wszak tobie o tym mówię. - Popatrzył po zgromadzonych. - Cel waszej wizyty w Grimsdale, jeśli nie z wezwania Grimborna, oraz waszej podróży nadal jest ukryty. - zauważył. - To niebezpieczny czas i miejsce na skrytość, bo to intrygą pachnąć może kiedy grupa cudzoziemców przy granicy w tych okolicznościach o tym mówić nie chce. - upił piwa. - Gondor i Las Lorien i Leśny Gród was za przewodników ma. - popatrzył od córki Gléomera do Rogacza. - Czyżbyście do Czarodzieja zmierzali?
Z początku Gléowyn przysłuchiwała się tylko rozmawiającym przy ognisku, ale po ostatnich słowach Eorlinga zmarszczyła brwi i odpowiedziała stanowczym tonem.
- Zważ na swe słowa Erkenhrlmie z Grimslade, rozmawiasz z posłańcami króla Thengela. Byliśmy w drodze do Marszałka Éogara, gdy spotkaliśmy wojowniczkę z Grimslade. Chcieliśmy dowiedzieć się co się stało zanim ruszymy w dalszą drogę. Nieuprzejmie jest wysuwać takie insynuacje do ludzi, którzy cię serdecznie do ogniska swego przyjęli.
- Słowa me zważone są miarą odpowiedzi mi udzielonej zanim do tego ognia przyszłaś. - odparł swobodnie Rohirrim. Albo na nim wzmianka o królu nie zrobiła wrażenia lub to dobrze ukrywał. - Nieuprzejmie jest wyciągać pochopne wnioski wedle słów twych pani. - uśmiechnął się dolewając sobie piwa. - A obowiązkiem gospodarzy tych ziem pytać cudzoziemców o ich drogę. Dowód królewskiego posłannictwa macie? - zapytał.

- Dowód? Iście widać, żeś nie od rozmawiania panie Rohu - Dunlandzką twarz wykrzywił uśmiech wywołany przez słuszne słowa bardki, która w ładniejszych słowach ujęła “całuj psa w rzyć”, które on sam chciał Erkenhelmowi rzeknąć - Ale nic to. Moja propozycja tedy taka. Tu na ziemi udeptanej spróbujemy się w twoim fachu. Ostrza w szmaty owiniemy. I do pierwszego trafienia. Wygram. Po kolacji zaprowadzisz nas do kogoś kto w eoredzie Długonogiego jest od rozmowy. Przegram. Po kolacji dostaniesz swój dowód, ale i i tak nas zaprowadzisz.
- Już słowo pani Gléowyn Ci winno ci wystarczyć, mości Erkenhelmie. - Zwinoręki odstawił kubek i zmrużonymi oczami spojrzał na Rohirrima. - Ale jeśli to mało… - Zza kaftana wydobył zawieszoną na szyi monetę ze Skaczącym Koniem. Metal zalśnił złociście w blasku ognia. - Choć z obcych krain pochodzę, twojemu władcy służę.
- Nie bez powodu monety wam dano. - rzekł Erkenhrlm spojrzawszy na wizerunek skaczącego konia. - Gdyby słowa każdego cenniejsze były od kruszcu, zapewne król niczego by wam nie dał. Za służbę Marchii dziękuje. - wzniósł kubek i upił. - Jeśli z Grimbornem rozmawiać chcecie, to brama jest otwarta. - skinął głową ku urwisku. - Pokażcie monetę a nikt was zatrzymywać nie będzie. - odpowiedział kompletnie ignorując zaczepkę Dunlandczyka.
- Słowo tej pani od kruszcu cenniejsze. Weź to, panie, pod rozwagę. - Powiódł wzrokiem po towarzyszach. - Tak jak i pozostałych.
Rohirrimka posłała Zwinnorękiemu ciepłe spojrzenie. Następnie zwróciła się do rodaka.
- Moi towarzysze z pewnością zaczekać chcieli na nasz powrót z gospody. Wystarczyłoby, byś zadał ponownie pytanie, gdy żeśmy przybyli. Odpowiedziałam, zobaczyłeś też dowód poselstwa, nie ma powodów by być dalej nieuprzejmym… - Tu spojrzała karcącym wzrokiem zarówno na Erkenhrlma jak i na Rogacza. - …Za nami szmat drogi, zmęczenie daje się we znaki i może powodować drażliwość. - Westchnęła cicho, by samej nieco się uspokoić. - Nie szukamy zwady, chcemy pomóc. Choć okoliczności nie są pomyślne, wieczór jest bardzo przyjemny, szkoda tracić go na zwady i spory. Wkrótce przyjdzie nam zmierzyć się, być może wspólnie, z tym problemem. Ale dziś wieczór powinniśmy odpocząć. Pozwólcie zatem moi drodzy, że zagram wam coś na poprawę nastroju.- Mówiąc to, wyciągnęła swoją lutnię i po krótkim strojeniu instrumentu, zainicjowała pieśń. Znaną już Bractwu z obiadowania u króla Thengela, o dzielnym sercu i odwadze. A zaśpiewała pięknie i głos jej się niósł po obozie, by zmieszać się z gwarem rozmów i opowieści przy ogniskach. Nie minęło więc wiele czasu, a wokół ich ogniska zebrał się mały tłumek Rohirrimów, których piękny głos dziewczyny zwabił jak konie do wodopoju.
W mniej więcej połowie pieśni nad uchem Eorlinga nachylił się jakiś Rohirrim i coś mu powiedział. Twarz Erkenhelma spoważniała, wstał i kłaniając się z stylu „służba nie drużba” nie przerywając występu Glèowyn ruszył za podwładnym.

***

Okręcane regularnie nad ogniem wołki nabrały w międzyczasie stosownego aromatu i koloru. Tłuszcz skapywał w ogień wzbudzając iskry i drażniąc nozdrza, które choć pierwszy głód zajęczą potrawką zaspokoiły, wyczuły niewątpliwą biesiadę. A muzyka i pieśń niosły się wraz ze smużką dymu w górę między gwiazdy niezmącone dalszą i tak nieklejącą się rozmową.

Gdy oficer opuścił ognisko, a grupa Rohirrimskich słuchaczy rozeszła się z powrotem do swoich ognisk, można było w końcu naradzić się bez słownego lawirowania, które Cadocowi mimo że nieobce, w smak nie było.
- No. To nam swaty przyjdzie w pożodze wojny urządzać - rzekł przymierzając się do skrawania pierwszego kawałka - Ten wołek to zły znak. Gąb żołnierskich siła. A duch bojowy jak u tego oficera. Nie na rozmowy i poszukiwania, a na rejzę i grabież. Boć trawy i korzonków Panowie Rohy jeść nie będą w Dzikich Krajach. Mus nam pilno do Marszałka. Może i panna tam będzie. Bodaj by to…
Skrzywił się spoglądając wilkiem na konia.

Zwinnoręki, żując w milczeniu kawałek pieczeni, przysłuchiwał się słowom Cadoca i rozmowie pozostałych.
- Tak myślę - rzekł wreszcie - czy dobry to pomysł teraz do marszałka jechać. O celu misji naszej, ni o ożenkach, tam pewnie nikt słuchać nie będzie chciał. Marszałek porwaną chce odzyskać, a może i zemścić się i do walki sposobi. Może zadanie nam takie przydzielić, że nijak go nam wykonać. Może lepiej od razu na ziemie Dunlandzkie ruszać i tam wypytywać? Pan Rogacz ze swoimi język znajdzie. A może na jakiś ślad porwanej natrafimy, nim wojsko marszałka w pole wyruszy?
- Pierwej trzeba by z Marszałkiem porozmawiać i wywiedzieć się, co się naprawdę stało. Kiedy doszło do porwania, mała gęsta zeszła i nikt porywaczy tak naprawdę nie widział, znaleźli jeno ślady potem. Z relacji posłańca wynika, że zniknęła tylko żona Éogara, pani Esfeld. Nie wydaje wam się to wszystko dziwne? I co przyszło by Dunlandczykom z tego porwania? Jeno gniew i krwawy odwet ze strony Rohirrimów. Chyba, że chodzi o osobistą zemstę na Marszałku, ale wtedy, czemu tylko żona zniknęła, a syn się ostał? W przypadku Koniożercy również obwiniano Dunlandczyków, a prawda okazała się zgoła inna. A może chodzi o to by jednych napuścić na drugich i wojnę wywołać? - Dodała Gléowyn.
- Dobrze by wcześniej choć ślady zbadać. Ale trop już pewnie wystygł - odparł Zwinnoręki.
- A to wiadomo gdzie to było?? - zdziwił się Rogacz - Co ten on pan poseł marszałka prawił dokładnie?
Zwinnoręki zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły opowieści zasłyszanej w gospodzie. - Leśna dolina, wkoło niej wodospady... u podnóża góry Try... Thry... Thrihyrne chyba.
Spojrzał kolejno na Gléowyn i Eiliandis, szukając potwierdzenia, potem obrócił wzrok na Cadoca.
- Znasz takie miejsce, panie Rogaczu? Może też dałoby się tam trafić po tropach oddziału marszałka nazad jadąc. Sześćdziesiąt koni musiało ślad zostawić, jak do tego Sekretnego Lasu podążali.
- Może - mruknął Cadoc tonem, który jednak nie zostawiał wątpliwości, że las zdołają wytropić. Po czym przeciągnął się i ziewnął.

Bardka wyciągnęła ręce, by ogrzać je przy ognisku.
- Czyli wyruszamy z samego rana? Posłaniec marszałka mówił, że ludzie Grimborna czekają na rozkazy od króla i że posłaniec wróci trzeciego dnia.

***

Gdy narada dobiegła końca, drużyna zaczęła szykować się do spoczynku. Zwinnoręki, który oddalił się na chwilę do wierzchowców, zastał przy nich również Cadoca. I chyba nie był to przypadek.
- To rasa panów, Rodericu - rzekł Rogacz gestem głowy wskazując otaczające ich żołnierskie ogniska - Nie śpiesz się tak więcej z czynieniem zadość ich zachciankom. Za należne sobie gięcie karku to mają. I szpicrutą wcześniej, czy później podziękują.

Zwinnoręki milczał dłuższą chwilę, gładząc chrapy Szrona. Wreszcie rzekł:
- Więcej mnie dobrego niż złego dotąd spotkało od tego ludu, panie Rogaczu i mojego karku nikt naginać nie chciał. A monetę z koniem pokazałem nie po to, by zachciankę owego słomianego łba spełnić, ale dlatego, że słowu Gléowyn wiary dać nie chciał. Ale… - zawiesił głos - Ale niechby kto zechciał podziękować mi tak, jako rzekłeś, to jego ostatnia rzecz by to mogła być, którą zrobił. - dokończył, patrząc wprost w ciemne oczy Dunlandczyka. - A wtedy pewnie i moja. - dodał krzywiąc usta w bladym uśmiechu. - Ale nie ma co o tym rozprawiać. Jutro ruszymy w drogę, zobaczymy co nam przyniesie.

Poklepał szyję konika i odwrócił się w stronę obozowiska.


 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 09-03-2022 o 19:30. Powód: drobne korekty
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem