Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2022, 19:04   #56
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Benedykt chyba się obraził, bo wbrew wcześniejszym zapewnieniom nie odprowadził nas do kajaków. Może zrozumiał, że chwalenie się swoim związkiem z Marthą, zmyślonym czy nie brzmiało odrobinę frajersko. A do tego dowiedziałam się o co chodziło lisołakowi i nie spodobało mi się to. Lepiej by było gdybym nadal trwała w niewiedzy.

Kiedy lisołak wycelował we mnie z broni zamiast wdawać się z nim w bezsensowne dyskusje zadziałałam niemal odruchowo tak jak podczas akcji w terenie za czasów MRu. Użyłam zdolności znikania i natychmiast ruszyłam z miejsca, żeby lisołak nie był w stanie określić, gdzie się znajdowałam.

Lisołak był jednak cholernie szybki. Nacisnął cyngiel mierząc tam, gdzie stałam. Udało mi się zejść z linii ognia, ale nie całkowicie. Ja nie byłam aż tak szybka. Lufa wypluła kule a ja poczułam, jak jeden z pocisków rozerwał mi udo, a drugi przejechał po boku. Ledwo się powstrzymałam, aby nie jęknąć z bólu i nie krzyknąć z wściekłości, bo od razu bym zdradziła swoją miejscówkę. Do tego zobaczyłam jak kilka kul trafiło i szczurołaka i Fincha. Kule wystrzelone z tej dość niedużej odległości podziurawiły ciało, jak drapieżniki ofiarę.

Tędyk, nie zważając na swoje rany, dopadł do agresora i rzucił się na niego z wściekłością. Finch upadł na ziemię i zobaczyłam jak na jego brzuchu zaczęła się rozlewać coraz większa plama krwi. Jeżeli do tej pory byłam wściekła to widząc poranionego Fincha zagotowałam się ze złości.

W jednej chwili przestałam przejmować się sobą i tym, że oberwałam ani tym, że nadal mogłam oberwać, jeśli szczurołak nie powstrzymałby lisa. Przypadłam do Fincha, przyłożyłam dłonie do jego brzucha i desperacko sięgnęłam do mocy Pieczęci modląc się w duchu, aby zadziałała pomimo tego, co miało miejsce chwilę wcześniej. Nic się nie wydarzyło. Pieczęć nie działała. Finch za to zerwał maską, plunął krwią i mruknął do mnie.

- Schowaj się. Ja się składam. Mocą łaków.

Pokiwałam tylko głową, bo prawie od początku całej akcji z Sheamusem byłam “schowana”. Przesunęłam się w takie miejsce, żeby nie oberwać przez przypadek podczas bijatyki “Tędyka” z lisołakiem i czekając na jej rozstrzygnięcie stwierdziłam, że czas się zająć własnymi obrażeniami. Ja nie potrafiłam tak jak Finch poskładać się mocą łaków.
Szczurołak w tym czasie zyskał wyraźną przewagę. Rzucił lisołaka na ziemię, przycisnął kolanami do kanału zanurzając jego mordę w wodzie. Finch powoli wstał i ruszył w stronę unieruchomionego strzelca.

- Trzymaj go. Zaraz ci pomogę.

Widząc, że chłopaki ogarniali sytuację skupiłam się na własnych obrażeniach sprawdzając jak bardzo poważne były.

Kula w udzie tkwiła głęboko, rana mocno krwawiła i bolała jak diabli. Ta na żebrach za to okazała się ledwie draśnięciem.

Ucisnęłam ranę i na tym w sumie skończyły się moje umiejętności pierwszej pomocy. Musiałam poczekać, aż Finch i “Tędyk” skończą sprawę z lisołakiem. Miałam tylko nadzieję, że nie puszczą im nerwy i nie wybebeszą liska.

Nerwy im nie puściły. Lisołak został przyciśnięty do ziemi i spacyfikowany. Finch podszedł do mnie, gdy upewnił się, że agresor nie stanowił już zagrożenia. Przykucnął przy mnie i zaczął badać ranę.

- Nie wygląda to najlepiej. – Stwierdził, jakbym sama tego nie wiedziała - Pieczęć jakąś chwilę będzie nieaktywna. Musze to czymś obmyć i opatrzyć. Ale w tych kanałach to raczej średnio mądry pomysł. Najpierw zatamuję krwotok.

Z plecaka wyjął małą apteczkę.

- Muszę przeciąć nogawkę spodni – Dodał wyjaśniająco.

Wyjął nóż zza paska i ostrożnie tnąc po szwach zajął się spodniami. Potem obmył ranę i przyglądał się jej przez chwilę.

- Kula jest w ciele. Tutaj jej nie wyjmę. Musimy wracać do mojego starego.

- Obawiałam się, że to powiesz. – Odezwałam się puszczając mój kamuflaż - A możemy tego nie robić i skorzystać z jakiejś innej opcji?

- Jasne. Możemy przejść na drugą stronę rzeki. Pieczęć zacznie działać i wtedy kula wyjdzie, a ty poskładasz się w całość.

- Bo nie chciałabym wracać tymi syfiastymi tunelami i ryzykować zakażenia. – Otwarta rana i ścieki to nie było dobre połączenie - To po pierwsze. A po drugie to gdybyśmy tam dotarli to niezależnie od wszystkiego chyba nie powstrzymałabym się i zasadziła twojemu staremu takiego kopa w dupę, żeby go poczuł nawet przez swoje grube niedźwiedzie futro.

- Należy mu się. - Zaśmiał się Finch. - Dobra. Tędyk. Otwórz nam kratę i zabieramy się z tego śmierdzidołka. Powiesz królowi, co odpierdzielił ten lis. Możesz wstać? - To ostanie pytanie skierował do mnie.

- Jak mi podasz pomocną dłoń to dam radę. - Odpowiedziałam Finchowi - A co do Sheamusa - zwróciłam się do szczurołaka - to wystarczy mi jak dopilnujesz, żeby za nami nie polazł. Nie musisz mówić Benedyktowi co zrobił, bo nie chcę, żeby Sheamus sobie leczył na mnie swoje poczucie winy. Niech sobie znajdzie inny sposób, a jak chce popełnić samobójstwo, bo nie potrafi żyć przez wyrzuty sumienia to niech się poświęci w słusznej sprawie atakując jednego ze Skrzydlatych broniąc swoich braci czy też ludzi, których wzięli pod opiekę czy coś w tym stylu.

Tędyk wyszczerzył zęby, a Finch podał mi rękę.

Podałam mu swoją i wsparłam się na nim mocno zaciskając przy tym zęby.

- Tylko do kajaka. – Pocieszył mnie - Siądziesz. Ja zepchnę nas na wodę i powiosłuję.

O'Hara ruszył i zdjął pokrowiec z kajaka. Zajął się kratą. Chwilę później nieduży, trzyosobowy kajak znalazł się na wodzie. Finch ponownie podał mi rękę.

- Pomogę ci tam wejść. Położymy plecaki do środkowej komory. Ty siadaj na dziobie. Ja nas zepchnę na wodę i wiosłuję. Trzymaj ranę i patrz, czy nie tracisz za dużo krwi. Mów mi, jakby ci się coś działo, dobra? Ogólnie mów do mnie.

Skorzystałam z jego pomocy i jakimś cudem oraz niewyobrażalnym wysiłkiem dałam radę podążyć za nim do kajaka.

- Zachęcasz mnie do mówienia? – Wymamrotałam - Ojojoj, czy ty wiesz na co się piszesz?

Zdjęłam plecak i podałam mu, żeby schował go w kajaku.

Ulokował plecak w bezpiecznym miejscu i pomógł jej usiąść. Czujnie spojrzał na moją ranę.

- Tak. Mów, ile dasz radę. Nie trać świadomości ani na moment. Siedzisz dobrze?

Ulokowałam się tak, aby jak najmniej narażać się na niewygodę i nie urazić nogi oraz boku. Położyłam dłoń nad raną na żebrach, żeby w razie czego osłonić bok przed uderzeniem o brzeg kajaka. Drugą ręką złapałam się kajaka i wbiłam spojrzenie w nogę, żeby kontrolować upływ krwi.

- Siedzę dobrze. - Odpowiedziałam Finchowi - I normalnie aż mam ochotę namalować im na około bramki znaki ochronne przeciwko łakom, chociaż oczywiście tego nie zrobię, bo gdyby musieli uciekać z tych kanałów tym wyjściem to mieliby problem. Ale kusi mnie takie wredne zagranie.

- Nie traćmy czasu. A ty nie trać energii. Gotowa?

- Tak, gotowa. – Potwierdziłam - I przecież miałam gadać, więc się zdecyduj. Na takie gadanie się traci trochę energii.

- Gadaj. Jak najbardziej. Ale nie rób rytuałów.

Finch zaczął spychać kajak na głębszą wodę. Widać było, że siła loup-garou jeszcze była przez niego absorbowana, bo robił to bez wysiłku. Zwinnie wskoczył na swoje miejsce w kajaku i zaczął wiosłować.

- Możesz na przykład mówić, jakim jestem fenomenalnym facetem. Albo coś równie miłego. Przestanie mnie boleć.

Oślepiło nas światło, gdy kajak wypłynął na szeroką taflę Tamizy.

- Nie no mówiłam, że nie będę robić żadnych rytuałów, bo mogłabym tym ich wszystkich udupić. - Wyjaśniłam szybko.

- Bardzo cię boli? - Zatroskałam się o stan Fincha, bo przypomniał mi swoimi słowami, że przecież on także oberwał.

- Zapewne mniej, niż ciebie - odpowiedział wiosłując. - Mam w sobie łaczą energię. Ona działa jak niezły szot znieczulenia i adrenaliny. A jak się ty czujesz?

- Buzuje we mnie odpowiednia ilość gniewu, żebym prawie nie odczuwała bólu. – Odpowiedziałam.

- Świetnie.

Rzeką płynęły ciała. Unosiły się na wodzie twarzami w dół. Nad nami zaczęły krążyć jakieś skrzydlate istoty. Zbyt małe na anioły. Finch zamilkł i zaczął pracować wiosłami jak szalony. Chciał jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg. Ujrzałam, że cienie skrzydlatych stworzeń nad nami kilka razy już zdążyły zatoczyć koło nad naszym kajakiem, a gdy byliśmy mniej więcej w połowie drogi, zaczęły spadać, prosto w naszą stronę.

- Co to za małe cholerstwa?! - Wykrzyknęłam do O’Hary.

- Chyba te skorpiono-szarańcze, ale większe! Teraz jednak nie patrzę w górę! Zasuwam wiosłami!

- To ja w takim razie będę na nie patrzeć i informować cię na bieżąco! – Odkrzyknęłam.

Gdy rozpędzony kajak przeciął mniej więcej dwie trzecie szerokości rzeki na naszych plecakach wylądował jeden z tych skorpiono-paskudztw. Spojrzał na mnie paskudnymi oczami w wykrzywionej niby-twarzy. Jego zakończony kolcem jadowym ogon poruszał się za nim, niczym ogon kota.

Uznałam, że najwyższy czas coś przedsięwziąć.

Spojrzałam na maleństwo, niezbyt przyjemne maleństwo i odezwałam się w języku aniołów:

- Odstąp.

Przerośnięta kreatura patrzyła na mnie tą swoją wykrzywioną mordą, ale nie ruszyła się z miejsca. Albo mnie nie zrozumiała albo miała to gdzieś. Za to druga wylądowała za mną, na rufie. Poczułam jak jej ciałko opadło na tworzywo, z którego wykonany był kajak.

- Odejdźcie - ponownie odezwałam się w języku anielskim nadal próbując przekonać je słowami.

Finch wiosłował jak szaleniec. Robale, póki co nic nie robiły. Drugi brzeg zbliżał się coraz szybciej. Na kajaku wylądował kolejny okaz "niby-szarańczy". Tym razem prosto na ramieniu O'Hary.

- Jeden wylądował na twoim ramieniu - odezwałam się tym razem do Fincha i nie używałam już języka aniołów - Co mam zrobić? Pacnąć go czymś?

- Pacnij, ale tak, by nie dziabnął!

Rozejrzałam się po kajaku szukając czegoś czym mogłabym walnąć to cholerstwo tak, abym nie musiała dotykać tego dłonią. I znalazłam ułożone na dnie kajaka jakieś krótkie wiosło. Ktoś widocznie kiedyś je tam rzucił i zostało. Do wiosłowania w kajaku nadawało się średnio, ale może sprawdziłoby się jako wielka packa na latające paskudki. Złapałam je mocno sprawdzając uchwyt dłoni. Nie chciałam, żeby wyśliznęło mi się z ręki. Przycelowałam w stwora siedzącego na ramieniu Fincha i lekko się zamachnęłam. Chciałam strącić stworzenie i wrzucić je do wody, a nawet przytrzymać je tam chwilę, żeby je dokładnie zmoczyć. Być może nasiąknięte wodą skrzydełka utrudniłyby mu latanie.

Stwór oberwał i spadł do wody. Finch nie przerywał wiosłowania. A mnie coś udziabało w plecy. Najwidoczniej stwór siedzący za mną uznał mój atak na jego pobratymca jak uzasadnienie dziabnięcia mnie swoim jadowym kolcem. Ból był przeszywający, niczym wylanie na ciało kwasu.

- Na zimne, zgniłe, zzieleniałe i sparszywiałe paluchy Boggarta! Ten mały paskudek mnie udziabał! Taki jesteś wredny?! Podobno jesteś anielskim stworzeniem a zachowujesz się jak mały, paskudny diabeł! A kysz! Wynocha z łódki! I z moich pleców! - Wykrzykując te słowa wygięłam się i wykręconą do tyłu ręką zaczęłam machać szaleńczo, żeby pozbyć się stworzenia z pleców.

Wszystko zaczęło być dziwne. Rozmyte. Jakby uciekało mojej percepcji. Czułam, że moje ciało zaczęło wiotczeć, mięknąć, jakby ktoś przeciął mi wszystkie sznurki albo zamienił mięśnie w sflaczałą gumę. Rzeka stała się brzydką plamą brudnej, burej cieczy, a drugi brzeg, wysoki i wzmocniony betonowymi konstrukcjami, zaczął rozmazywać się jak farba pociągnięta rozpuszczalnikiem.

- O nie! - Jęknęłam. - Jestem naćpana.

Finch coś odpowiedział, ale jego słowa doszły do mnie zniekształcone. Jakby z oddalenia. A potem kajak zniknął, a ja siedziałam przy stole przygotowanym do posiłku.

- Łokcie! - Głos matki przywołał mnie do porządku.

- Przecież się nie podpieram. - Zaprotestowałam odruchowo i na wszelki wypadek położyłam obie dłonie na udach.

Czułam, że strasznie mi się pocą dłonie.

- Nie ociągaj się Emmo.

Mama postawiła przede mną talerz z obiadem.

- Wiesz, że dzisiaj ma przyjść do nas na herbatę madame Geraldine, aby porozmawiać o twojej karierze w balecie.

Wzdrygnęłam się na te słowa. Nie cierpiałam baletu i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, żadnej kariery ani niczego innego. Jednak najbardziej nie cierpiałam madame Geraldine, która była niemiła i krzyczała na wszystkim poza swoją ulubienicą Sophie. Jeśli się nad tym zastanowić to nie przepadałam także za Sophie.

Pogmerałam widelcem w talerzu, ale widząc wzrok mamy zaczęłam szybko jeść. Może wizyta madame nie okaże się taka zła. Madame powie mamie to co zawsze mówiła podczas lekcji, że się nie nadaję do baletu, mam dwie lewe nogi, dwie lewe ręce i nie potrafię poruszać się z wdziękiem. Wtedy mama przestanie posyłać mnie na lekcje i już nigdy więcej nie będę musiała oglądać madame Geraldine ani Sophie. I chociaż bardzo lubiłam pozostałe dziewczynki, które tam chodziły to byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie gdybym mogła zrezygnować z baletu. Zjadłam, odniosłam talerz do kuchni, umyłam ręce i poszłam do swojego pokoju.

Patrzyłam zdziwiona na mamę. Nie rozumiałam z tego nic a nic. Chociaż madame zawsze beształa mnie na lekcjach i mówiła różne nieprzyjemne rzeczy to mamie powiedziała zupełnie coś innego. Nic o lewych nogach i rękach, a o jakiś możliwościach i potencjałach? Wynikało z tego, że już nigdy nie uwolnię się od baletu i będę tam musiała ciągle chodzić. Chciało mi się płakać. Nie wiedziałam co robić.

Mama biegała po moim pokoju przetrząsając moje szafy.

- Gdzie jest twój kostium Emmo? No gdzie on może być!

Nie odzywałam, bo wiedziałam, że mama nie mnie pytała a mówiła sama do siebie. Poza tym nie odzywałam się, bo doskonale wiedziałam, gdzie był kostium. Nie chciałam kłamać, ale też nie mogłam powiedzieć prawdy, więc milczałam. Moje wcześniejsze kryjówki nie były za dobre, bo mama w końcu zawsze odnajdowała ukryty przeze mnie strój, ale tym razem najnowsza kryjówka przysporzyła jej sporo problemów. Jeśli nie uda jej się znaleźć mojego stroju na balet to ominie mnie dzisiejszy trening.

Mama się wyprostowała i spojrzała na mnie.

- No trudno. Nie znajdę go. – Powiedziała a ja z trudem powstrzymałam się od uśmiechu. – Emmo idź do piwnicy i przynieść z szafki twój stary kostium. Jeszcze się w niego zmieścisz.

W tym samym momencie poczułam chłód na całym ciele. Piwnica mnie przerażała. Zawsze mi się wydawało, że czaiło się tam coś strasznego. Światło nie docierało do jej zakamarków i zawsze bałam się, że nagle całkiem zgaśnie. Przełknęłam ślinę i zaczęłam się zastanawiać czy nie przyznać się mamie, gdzie schowałam mój strój, ale zdecydowałam się na piwnicę. Jeśli wbiegnę tam szybko, wyjmę rzeczy i szybko wybiegnę to przecież nic się nie stanie.

Podeszłam do drzwi prowadzących do piwnicy i otworzyłam je szeroko. Włączyłam światło, zaczerpnęłam tchu i szybciutko zbiegłam po schodach na dół. Dopadłam do szafki, żeby ją otworzyć, ale kiedy szarpnęłam za drzwiczki te nie otworzyły się jakby je coś blokowało od wewnątrz. Zaczęłam za nie szarpać jeszcze mocniej, ale one nadal ani drgnęły. Uderzyłam w nie dłonią i wtedy trzasnęły drzwi na górze. Podskoczyłam i odwróciłam się w tamtym kierunku, ale zanim zdążyłam tam pobiec, żeby sprawdzić co się stało usłyszałam skrzypnięcie od szafki, która jeszcze chwilę temu nie dawała się otworzyć. Ruszyłam w kierunku wyjścia i wtedy nagle zgasło światło. Potknęłam się w ciemnościach i zaczęłam krzyczeć ze strachu.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline