Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2022, 19:21   #57
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILLINGSLEY

Po dobiciu targu z fae Vannessa i Brigit mogły ruszyć dalej, przez mgły. Rudowłosa wojowniczka pchała motocykl, bo Szum Duchowy uniemożliwiał jego uruchomienie. Szły powoli, przez kłębiące się wokół nich mgły, a banshee towarzyszyły im, prowadziły przez tumany oparów. Billingsley wyczuwała nie tylko te trzy Odmieńca, ale jej zmysły wykrywały obecność wielu innych istot z rasy Fae. Ukrywających się gdzieś we mgle, poza zasięgiem tradycyjnych zmysłów wzroku, słuchu czy węchu.

We mgle łatwo było stracić poczucie czasu. Jakby szły przez coś, co zostało wyrwane z osnowy rzeczywistości, przez jakąś dziurę w "tu i teraz". Ale przynajmniej były względnie bezpieczne.

Jej towarzyszka milczała no i Vannessa nie miała o czym z nią rozmawiać. Zresztą banshee snujące się wokół nich niczym widma też nie sprzyjały konwersacji.

Po jakimś czasie, gdy Vannessa zaczynała czuć irracjonalną obawę, że już nigdy nie opuści tych mgieł, biały tuman wokół nich zaczął rzednąć. Jej oczy, do tej pory niemal bezużyteczne w gęstej jak zupa mgle, zaczynały dostrzegać zarysy kształtów wokół niej - krzaków, drzewa, jakiegoś kamienia, czegoś lub kogoś przemykającego gdzieś obok. Im wyraźniej widziała otoczenie, tym mniej Odmieńców wyczuwała wokół siebie Vannessa. W końcu pozostała już tylko ta banshee, z którą rozmawiały wcześniej, a gdy przez mgłę zaczęły przebijać się promienie słoneczne, również towarzysząca im fae zatrzymala się.

- Pamiętajcie o danej obietnicy - usłyszała Vannessa szept istoty, a potem poczuła, jak ta oddala się w głąb osnutego mgłami terytorium za ich plecami.

- Nie cierpię Odmieńców - powiedziała Brigit. - Nie cierpię ich niestałości i kapryśności rozwydrzonych dzieciaków. Ich przeklętej magii i tego, że każde z nich gra w te swoje gierki i pragnie krzywdy żywych.

Potem spojrzała na Vannessę.

- Dobrze się spisałaś. Dzięki.

Wokół nich świat nabrał realności i kolorów. Znajdowały się na jakiś polach z łanami falującej na lekkim wietrze trway. Słońce świeciło jasno. Nadal stało w tym samym miejscu, jak wtedy, gdy wchodziły we mgły. Za to Vannessie burczało w brzuchu i czuła, że jej ciało rozpaczliwie domaga się pożywienia. Brigit musiał też czuć to ssanie, bo zatrzymała motocykl przy rozłożystym, samotnie rosnącym na polu drzewie i zaczęła szperać w sakwie przewieszonej przez siodełko pojazdu. Wyciągnęła z niej ciasto, jakieś kanapki i szklaną, zakorkowaną butelkę z czymś, co wyglądało jak wino, albo sok.

- Trzymaj - podała część zapasów Vannessie i usiadła na ziemi wpatrując się w niebo i wystawiając twarz do słońca. Zaczęła jeść popijając z butelki, którą co jakiś czas podawała Vannessie.

Kiedy skończyły Brigit sprawdziła motocykl i udało jej się uruchomić silnik.

- Wskakuj. Nie wiem gdzie jesteśmy, ale do Filey nie może być już daleko. Tam - wskazała ręką kierunek - musi być jakieś skupisko ludzi.

Vannessa wiedziała, dlaczego Brigit tak przypuszcza. W niebo we wskazanym kierunku wznosiły się gęste wstęgi dymu, co oznaczało, że płonie tam jakieś miasteczko lub miasto.

* * *

Motor spisywał się bez zarzutu. Brigit, jako kierowca, również. Jechały jakąś zapomnianą dróżką, w pożałowania godnym stanie technicznym, jakimiś lasami i polami. Gdyby nie sytuacja można byłoby nazwać okolicę piękną.

Na pierwszych uciekinierów natknęły się pół godziny później, na skraju lasu. A właściwie na ciała. Kilka samochodów stało na drodze. Dwa z nich zderzyły się ze sobą. Na siedzeniach nadal widziały zakrwawione ciała pasażerów. Potłuczone szkło migotało na czarnym asfalcie niczym rozsypane diamenty. Za biorącymi udział w kolizji autami były kolejne - porzucone z pootwieranymi drzwiami lub wybitymi szybami, a w samochodach i wokół nich widziały ciala ludzi. Nad zakrwawionymi ciałami krążyły roje much.

Brigit zamiast przyśpieszyć zwolniła, a potem zatrzymała motocykl i z niego zsiadła. Podeszła do najbliższego trupa - młodego chłopaka w kolorowej, teraz zabrudzonej zakrzepłą krwią koszuli i przykucnęła przy nim. Zdjęła kas i zaczęła … obwąchiwać ciało.

- Coś jest nie tak. Za bardzo śmierdzi. Rozkład wygląda na dwa, może trzy dni.

Odwróciła się w stronę Vannessy.

- Czy jest możliwe, ze fae coś namieszały w czasie i szłyśmy przez te mgły więcej, niż nam się wydawało?

To było możliwe. Tak naprawdę nikt nie rozumiał magii Odmieńców. Czasami, Vannessa sama nie wiedziało skąd jej to przyszło na myśl, same Fae nie rozumiały swojego Lśnienia, swojego Glamour.

Nim zdążyła jednak odpowiedzieć Brigit wydarzyło się coś, co postawiło obie kobiety w kolejnych tarapatach.

W ich stronę zbliżał się … wierzchowiec. Ale ni był to zwyczajny koń, lecz szkielet konia obleczony w zaschniętą skórę. Na grzbiecie wierzchowca siedział ktoś, w zardzewiałej kolczudze - kolejny szkielet otoczony widmową, złowrogą poświatą. Za tym konnym, upiornym wojownikiem, z lasu wyłoniło się kilku następnych. Szkieletowate konie przenikały drzewa, widmowe ręce dzierżyły tarcze, topory i miecze ze znakami kojarzącymi się ze szczątkami widzianymi w muzeach. Normanowie, czy tam wikingowie.

- I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych - zacytowała Pismo Święte Brigit.

Widmowi jeźdźcy zobaczyli kobiety, spięli konie i ruszyli w ich stronę.


EMMA HARCOURT



Potknięcie się Emmy rozpocząło istny koszmar.

To, co działo się potem w głowie Emmy, było niczym kolejka górska prowadząca przez tunele koszmarów i najgorszych wspomnień z życia. Przeprawa przez rzeki cierpienia, smutku i traum. Umysł torturowany i dręczony przez sadomasochistyczny obłęd psychologiczny.

Kiedy się ocknęła, poczuła, że leży. Było jej zimno i ciepło - na przemian. Czuła też gorąc rozlewającą się z piersi - moc Pieczęci Jehudiela wróciła. Przez chwilę jej udręczony koszmarami umysł i zmysły nie potrafiły się odnaleźć w rzeczywistości, ale potem zobaczyła Fincha siedzącego koło niej.

Kiedy zobaczył, że otworzyła oczy, na jego wąskiej, wymizerowanej twarzy pojawił się uśmiech. Radosny i jeden z piękniejszych uśmiechów, jakie widziała Emma. W oczach O'Hary zapłonęła autentyczna ulga i radość.

- Zaczynałem się martwić - powiedział, siląc się na ten swój czasami irytujący, żartobliwy ton.

Leżała na czymś, co było chyba materacem. Nad sobą widziała jakiś sufit. Osmalony przez płomienie, z łuszczącą się farbą. Czuła zapach dymu, spalenizny oraz słodkawą i mdlącą woń psującego się mięsa.

- Napij się - Finch podał jej plastikowy kubek wypełniony czymś słodkim, lekko wygazowany i ciepławym - cola lub pepsi. - Ma też energetyka i elektrolity. Musisz odzyskać siły. Dasz radę coś zjeść?

Chciała odpowiedzieć ale przez zeschnięte na wiór gardło wyrwał sie jej jedynie jakiś chrapliwy ni to jęk ni to charkot. Nie miała również sił, aby dać znać głową.

- Dobra - Finch dotknął jej czoła. - Poleż chwilę. Pieczęć wróciła do gry więc zaraz poczujesz się, jak irlandzki koń przed wyścigami. A ja ci opowiem, co zaszło, bo zapewne potem mnie o to i tak wypytasz.

Finch usiadł koło niej. Ujął jej dłoń w swoją. Miał ciepłą skórę, może nawet gorącą. Jakby się nad tym zastanowić też nie wyglądał najlepiej.

- Dzięki twojej ochronie żaden z tych potworków, szarańczy jak ją nazwałem, mnie nie ukąsił i udało mi się dobić do drugiego brzegu. Tam, sam nie wiem jakim cudem, ale chyba resztką mocy mojego ojca i jego siły, wywlokłem ciebie i nasze plecaki na nabrzeże. Przeciągnąłem cię do jednego z budynków, który wyglądał na taki, co nie zawali się nam na głowy. To był sklepik z pamiątkami. Ale z poduszek i kocy zrobiłem ci posłanie. Potem opatrzyłem ranę, oczyściłem tym, co udało się tutaj znaleźć i czekałem, aż się ockniesz. Minęło, jak na moje oko, jakieś sześć może siedem godzin od akcja na kajaku.

Dopiero teraz zorientowała się że Finch siedzi w samym podkoszulku i spodniach.

- Wpadłem do wody, jak ostatnia sierota - wyjaśnił, widząc jej spojrzenie. - Rozwiesiłem ubranie, żeby wyschło. Co więcej, znalazłem nam środek transportu. Na podwórku. Ktoś tam zostawił kilka rowerów. Mogę obejrzeć bandaże?

Nie czekał na odpowiedź. Zwinnymi i sprawnymi palcami sprawdził jej opatrunki - jeden na ranie postrzałowej, drugi w miejscu, gdzie dziabnęła ją szarańcza. Kiedy skończył, spojrzał na nią z troską i ciepłem w oczach. To było naprawdę spojrzenie kogoś, komu strasznie zależy na drugiej osobie. Kogoś, kto wpadł po uszy w studnię uczuć. I utonął w niej z radością.

- Jak się czujesz? Będziesz w stanie coś wypić?

Emma czuła, że Pieczęć robi swoje. Płynąca z niej energia działała jak … wiadro kawy, końska dawka środków przeciwbólowych czy jakiegoś świństwa, które powodowało, że człowiek czuł się tak, jakby mógł przenosić góry, rzucać skałami, rozbijać wrogie armie w puch. Pierwszy raz, być może przez jad szarańczy, czuła Pieczęć tak silnie, tak intensywnie, jak jakiś dopalacz czy adrenalinowy kopniak. Nic dziwnego, że plany Kopaczki i Fincha zazwyczaj są mniej więcej tak finezyjne, jak walenie młotkiem i równie przemyślane, jeśli płyną na fali tego, co dawała Pieczęć.

- Jak tylko będziesz w stanie iść, będziemy musieli ruszać dalej - uśmiech zniknął z twarzy Fincha i zastąpiła go troska. - W "Radości" mają jakieś kłopoty. Ale Alicja jest już na nogach i pomaga je ogarnąć, cokolwiek tam się nie dzieje. Kazał ci podziękować za to, co dla niej zrobiłaś w sprawie Harry'ego. A mi kazała ruszyć tę starą, leniwą i chudą dupę jak najszybciej. Myślisz, że Kopaczka ma jakąś obsesję na punkcie mojego tyłka? Często o nim wspomina, jak się nad tym zastanowić. Jak ja o twoim tyłeczku, prawda?

Zrobił błazeńską minę, która trochę nie pasowała do jego marsowego oblicza. Starał się, jak zawsze, utrzymywać humor, ale Emma wiedziała już, że to sposób Fincha na udawanie twardziela i metoda radzenia sobie z wypełniającą go energią Pieczęci.
 
Armiel jest offline