Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2022, 19:53   #33
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Teoffen:

Philippus:


Wściekła zieleń napływała do druida w rytmie uderzeń serca i formowała się w Kształt z każdym kolejnym wypowiadanym przez niego słowem. Widział, jak wyciąga się on w stronę druida oraz jego (medyka) i jego towarzyszy. Widział, że tylko on to widzi. Widział, że zieleń pulsowała mocniej i mocniej. I pamiętał, że czarodziej jest najbardziej bezbronny chwilę przed rzuceniem zaklęcia, kiedy wszystkie swoje siły koncentruje na kontrolowaniu mocy. Każdy niespodziewany hałas, błysk, nie mówiąc o bólu, mógł zepsuć mu czar. I spierdolić dzień. Był też ciekaw, czy podobnego efektu nie da się uzyskać, wyciągając Nić ze Splotu Włókien Wiatru.

Wszyscy:

Tupik procę miał gotową od dłuższej chwili. Zerkał z ukosa na pozostałych, wyczekując odpowiedniej do ataku chwili mając świadomość, że musi być błyskawiczny. Bo gdyby rzeczywiście położyć na szali przeciwników, to górale mieli pomimo mniejszej liczby przytłaczającą przewagę bojową. Trzech wprawnych rębajłów naznaczonych bliznami tylko w Semenie mogło by szukać godnych siebie przeciwników. I choć sam stawał już przeciw klanowym, tam robił to, bo musiał. Nie chciał tej przygody powtarzać. Za żadne skarby. Ale wiedział, że zrobi co musi. Tym bardziej, że skryci pośród sterczących zębów skalnych kompani też nie próżnowali. Widział Semena napinającego łęczysko kuszy, Lanwina, który z pistoletem w dłoni mierzył w klanowych szeptem dając im sygnał - Gotujcie się.[/i] I Schlejera, który skradał się, by z boku zajść klanowych i druida. No nie był mistrzem skradania, ale liczyły się chęci. Zresztą tylko zawodowej dumie przypisać mógł swe obiekcje, bo przecież czynił to całkiem sprawnie mimo rycerskiego przyodziewku i póki co nikt ich nie spostrzegł. A dokładnie, prawie nikt, bowiem Tupik dostrzegł równocześnie druida, który nagle zwrócił się bokiem do klanowych, jakby za nic miał ich słowa i obecność i natężeniem wpatrywał się skaliste zbocze otaczające dolinkę. Tupik zamarł widząc, jak ten tężeje, jakby napinał mięśnie, jak delikatnie gestykuluje dłońmi i mruczy, jakby…

- Teraz - powiedział głośno Hohenheim, by wszyscy uderzyli razem… i "pociągnął".


Serrig:

Waldemar stanął jak wryty, bo przecież jeszcze przed chwilą, kiedy kreślił proste słowa na skrawku pergaminu i, zrolowawszy je w maleńki rulon, wcisnął do równie niewielkiej tuby umocowanej do nogi wyjętego ze skrzyneczki gołębia, wszystko na zewnątrz namiotu było zwykłą potyczką z którą zbrojni w barwach Serrig powinni sobie bez trudu poradzić. I naraz, po puszczeniu gołębia z wieścią, ruszając do swoich kompanów ujrzał początek… bitwy. Zbrojni obu stron zwarli się w regularnej bitwie, stając murem kilkunastu tarcz przeciwko drugiemu takiemu uformowanemu przez zbrojnych z Teoffen. Do tego wszystkiego dołączyła się czeladź obozowa chwytając za taki oręż, jak w tej chwili wpadł jej w rękę. Kuchciki, koniarze, gajowi i parobkowie, wozacy i zwykła służba, z siekierami, pałkami, nawet zwykłymi patelniami(!) w ręku mocowała się w bitewnym młynie ze swoimi znienawidzonymi oponentami. Wcześniejsze obelgi zastąpiły ryki walczących i Waldemar musiał sam przed sobą przyznać, że takiego obrotu spraw się nie spodziewał.

Rust dopadł pierwszych walczących i szybkim pchnięciem miecza w nieosłoniętą niczym pachwinę posłał jednego z ludzi z Teoffen na ziemię i cofnął się kilka kroków wstecz robiąc miejsce jakiemuś chmyzowi z włócznią. Sam powiódł wzrokiem dalej, za szeregi walczących, gdzie właśnie na koń wsiadali co ważniejsi w obozie Teoffen.

W tym właśnie momencie kątem oka złowił jakiś gwałtowny ruch i cofnął się błyskawicznie z linii ciosu, ale nie był on przeznaczony jemu. Greger z potężnym drągiem, na końcu którego luźno wisiały kawałki jakiegoś łańcucha i bogi wiedzą co jeszcze, runął z boku na szereg tarczowników Teoffen. No “tarczowników” to było dużo powiedziane, bo i ci z Teoffen mieli w swych szeregach ledwie garstkę pieszych zbrojnych. Więcej stało z tyłu śląc pociski z kusz i łuków i wsiadało na koń szykując się do ucieczki lub ataku. Jednak wobec druzgocącego ataku Bedhofa znaczenie to miało żadne. Napędzana potężnym ramieniem kłonica czy dyszel zatoczyła szeroki łuk i z trzaskiem spadła na zajętych walką w pierwszym szeregu wojaków. Niektórzy zdążyli się osłonić tarczą, ale nie wszyscy mieli to szczęście. Twardy drąg, najpewniej z dębowego bo twardego drzewa, zmiótł dwóch pierwszych a trzech kolejnych zmusił do uskoku w tył, tak że złamali szyk doszczętnie. Ktoś krzyczał, że mu połamano ręce, ktoś inny wył z bólu czy wysiłku a może tylko bezbrzeżnej złości. Szeregi porwały się, zmieszały, “chłopaki” z Serrig zyskali wyraźną przewagę i jedynie precyzyjnemu ostrzałowi Teoffen zawdzięczało, że potyczka nie przerodziła się jeszcze w bezładną ucieczkę.

- Na b-b-booooogi, na Sigmara! Ponicz Detlow! – ryknął Rust ile sił w płucach, zerkając gdzieś zza parawanu na flankę szykujących się do szarży zbrojnych. – Ponicz Detlow ubity! Ponicz Detlow nie żywie!

Rust ani miał w głowie by stać się tarczą strzelniczą dla jakiegoś gajowego na tym zadupiu. Za mną! - krzyknął licząc że ktoś pobiegnie za nim, choć po prawdzie liczyć mógł tylko na Gregera i może Hansa, który chyba też już miał czyjąś krew na rękach bo zbrocze miecza utoczone miał we krwi. Nie patrząc kto biegnie za nim Rust pognał przez namioty, wydzierając sobie szlak przez białe, zielone i karmazynowe płótna. Byle zejść z linii ataku łuczników. I przygotowującej się właśnie do szarży grupy zbrojnych z Teoffen. Stojący w zdumieniu Waldemar dał się porwać kompanom, bo i nie miał zamiaru pozostawać na polu walki samotnie. Tam każda ze stron mogła wziąć go za wroga, bo przecież i chłopaki z Serrig nie znali ich dobrze a o błąd w takiej chwili nie trudno. Rust, Greger, Hans , Waldemar i zamykający pochód Fretka, który już zdążył uzbroić się w dłuższy od swego łuk i pęk odpowiednich strzał. Przewracali jakieś zbite z nieheblowanych desek stoły i kozły, przewracali kufry i skrzyneczki, mocowali z połami przedartych płócien namiotowych i plątającymi się pod nogami linkami. I parli naprzód chcąc z boku wyjść na walczących i zejść z linii szarży i ostrzału. Tylko Leo przystanął na chwilę przy przewróconym w popłochu przez kogoś koksowniku i oplótłszy kilka strzał cienkimi skrawkami płótna podpalił je śląc w oddalone nieco namioty tych z Teoffen. Dla wzniecenia popłochu. Dudnienie kopyt wierzchowców narastało, choć uwikłani w namiotowym labiryncie nie widzieli dobrze pola bezładnej już walki za to słyszeli doskonale. I z odgłosów poznali, że czas potyczki skończył się a zaczął się czas rzezi. W niej też nie chcieli, w większości, brać udziału. Tylko Hans tęsknym okiem wypatrywał okazji, bo w sumie nie wiedział czy skryta pod połą namiotu dziewka, która tam szukała ocalenia a którą przyszpilił mieczem w biegu, liczy się za “sztukę” czy nie. Pozostali prowadzeni przez Rusta intuicyjnie biegli przez kłębowisko namiotów gdzieś na tyły bitewnego zgiełku, tam gdzie powinni być łucznicy tych z Teoffen. I gdzie nie powinno być za wiele krwawej roboty, a co najwyżej problem z unikięciem poparzenia w podpalonych przez Leo, kłębiącym dymem znaczących swe położenie, namiotach. Gdzieś zza namiotów, od strony pola bitwy dał się słyszeć huk uderzenia, krzyk ludzi, trzask pękających włóczni, lanc czy kopii i wizg koni. Widać jazda z Teoffen dotarła na pole walki by odwrócić jej przegrany, zdawało się już, przebieg…


Teoffen:

Philippus:


Ujrzał jak druid gromadzi, wchłania jakby w siebie, zieloną energię która zdawała się płynąć z każdej rośliny którą był otoczony i wiedział już, nie myślał, a wiedział, z całą płynącą z czegoś we własnej podświadomości pewnością, że to on będzie celem ataku. W popłochu, przerażeniu płynącym z całej jego niewiedzy, chciał skryć się za najbliższą skałą, ale wiedział również, i tego też był pewien (!), że nie zdąży. Obrazy widzianych formuł, słowa zaklęć, gesty dłoni które ćwiczył, które podpatrzył u Cirila w piwnicy wusterburskiej, przemknęły mu przez głowę w jednym ułamku chwili. Nic. NIC!

Nic nie mogło go ocalić! Sploty Włókien Wiatru były tu na nic! Strumień zielonej energii pomknął w jego stronę w chwili, kiedy zgiął już kolana do skoku. I wówczas właśnie przypomniał sobie! Pięć zasłon i pięć zasłon odwróconych! Słowa inkantacji wypowiadane głośno i wyraźnie przez Cyrila! I karta z księgi, na którą spoglądał po wielokroć, choć nie pojmował siły płynącej z symboli. Wiedział, że nie ma czasu ani zrozumienia dla powtórzenia wszystkich jego słów, nie ma czasu na zabawy ze świecami, solą i żywą wodą. Nie ma czasu na kolejny oddech, na kolejne uderzenie serca! Jednak chciał żyć! On, który na śmierć napatrzył się jak mało kto, chciał żyć! I dla tego wypowiedział słowa, które powiedział wtedy Cyril, powtarzając nie zrozumiałe zupełnie gesty i tchnął w nie zdawało by się, całą swoją lichą przecież moc.

W jednej chwili poczuł jak jakaś siła napełnia go mocą, jak moc płynie w jego żyłach, jak dłonie układają się w gesty a symbole spisane na znanych mu kartach widzianych oczyma wyobraźni jaśnieją krwawym blaskiem. Zielony płomień pędzący mu na spotkanie, wyrzucony z ręki druida i łączący się z nim zieloną nicią uderzył w … zasłonę, która niczym bańka otoczyła Philippusa. Poczuł jej wściekłość, siłę, potęgę, bo krwawa bańka ugięła się pod jej naporem, zielone jęzory ognia zaczęły szukać szczeliny, którą mogłyby wedrzeć się do enklawy Hohenheima, napierać, wgryzać. Słabł z każdą chwilą a jego przeciwnik z wściekłym grymasem zwiększał napór na jego umysł. Słyszał dudnienie krwi w swojej głowie, czuł płynącą mu z nosa strużkę i smak w ustach, lecz trzymał resztką sił drogocenną cirillową osłonę. Z wysoka, jakby z lotu motyla - myśl przemknęła przez głowę medyka jak błyskawica [i] Czyżbym już nie żył?[i/] - ujrzał dolinkę i trzech klanowych, którzy odwracali się właśnie w ich stronę a także Jego. Skąpanego w zieleni, która już nie sączyła się a pełnymi strumieniami wylewała się z otaczających druida zielsk i chwastów i wstrzykiwała mu w żyły śmiercionośną moc. Opierając się resztką sił naporowi nieznanego zaklęcia w bańce, z drugiej strony z wysokości opanowany jak tylko chirurg być może ułożył w głowie niezbędną formułę i wykrzyczał niemal słowa inkanty wypełniając ją całą resztką energii, która jeszcze w nim pozostała. Perfusus sanguis qui destruit vitam! Poczuł, jak uwolniona gestami i słowy moc pomknęła na spotkanie znienawidzonemu przeciwnikowi a sam stał się pusty i słaby. Zbyt pusty. Jakby pozbawiony wynikającej z ćwiczeń kontroli oddał więcej niż był powinien. Jaźń wróciła do ciała a ciało upadało już w wyrytej w mięśniowej pamięci próbie skoku za skały. Szkarłatna bańka, przepuszczająca już zielone jęzory płomieni, kurczyła się wciąż uderzana przeszywającym ogniem zieleni. Resztką świadomości uświadomił sobie, że jego gasnące ciało upadło na skalistą ziemię bez ducha…

Wszyscy pozostali:


- Teraz! - krzyknął medyk i w ułamku chwili wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Druid odwrócił się w ich kierunku i zaczął wykonywać jakieś gesty i szeptać słowa lecz naraz zamarł i skoncentrował swój wzrok na medykusie. Górale podnieśli swój oręż i w tej właśnie chwili Lanwin i Semen wystrzelili, a Tupik i Dexter posłali w przeciwników swoje pociski. Z dłoni druida strzeliły zielone płomienie, ale Philippus odepchnął je jakoś po czym sam wykonał jakiś gest i naraz opleciony zielonymi płomieniami druid…


Serrig:

… walki. Rust wstrzymał szarżę przez namioty a idący w ślad za nim Greger, Waldemar, Hans i Fretka zatrzymali się tłocząc się w przejściu pomiędzy dwoma namiotami.

- Teraz pomysł z końmi można poddać pod głosowanie. To gdzie mówisz one są popętane? - Rust starał się zachować spokój, ale wbrew pozorom daleki był od tego. Pierwszy raz był na polu bitwy i miał szczerą nadzieję, że uda mu się nigdy tego wyczynu nie powtórzyć. Chyba mu się nie podobało. Co innego Greger i Hans. Obaj sprawiali wrażenie ucieszonych wielce, Waldemar miał nieprzeniknione oblicze a Leo…

- Nie wiem czy się jeszcze ostały, ale chyba tam winniśmy pójść. - odpowiedział Leo po czym zawahał się na moment uważniej wsłuchując w bitewny zgiełk, kwik koni, szczęk oręża i krzyki mordujących się wzajemnie ludzi. - Tylko chyba powinniśmy się spieszyć! - dodał nerwowo słysząc coraz wyraźniejsze, zbliżające się dudnienie. Rust słynął z szybko podejmowanych decyzji a póki co wychodziło na to, że wszyscy leźli za nim jak dzieciaki za niańką. Nie po raz pierwszy. Już miał taki dar.

- Prowadź! - powiedział zdecydowawszy szybko i ruszyli z powrotem w gąszcz namiotów. Fretka prowadził pewnie, choć nie była to znana mu część obozu. Musieli zapędzić się do obozowiska Teoffen i teraz spiesznie wracali słysząc z boku coraz wyraźniejsze dudnienie galopujących wierzchowców.

- Musieli konie spłoszyć! Łapać je trzeba! - krzyknął Leonidas gdy wypadli pomiędzy namioty wypatrując galopujących koni. I ujrzeli je, ledwie piętnaście, może dziesięć kroków przed sobą. A na ich grzbietach skrwawionych zbrojnych z Teoffen, którzy gnali na nich na złamanie karku rosnąc z każdym uderzeniem serca w oczach…


Teoffen:

… eksplodował fontannami krwi z każdego otworu w ciele i runął na ziemię. Jednocześnie w powietrzu zafurkotała wystrzelona przez tupika z procy stalowa kulka, huknął wystrzał pistoletu Lanwina, z szumem pomknął kamień ciśnięty przez Schlejer’a i szczęknęło łuczysko kuszy Semena po wystrzale. Gdzieś z boku usłyszeli upadające ciało Phippusa, ale oni już gnali przeciwko oszołomionym wrogom, otuleni błękitnym dymem, pozostałością po wystrzale z pistoletu. Tupik trafił w druida, ale ten już padał, więc wydobył swój mieczyk z gromilu i uchwywszy tarczę pognał zręcznie skacząc pośród skał wprost na przeciw trzech górali. Za nim Semen, który chybił ze swej zdobycznej kuszy. Nie pierwszy raz w życiu. Szczęściem topór, straszliwe mordu, które coraz lżej chodziło mu w ręku, nigdy go dotąd nie zawiódł. Sadził w dół ku trójce odzianych w baranie i wilcze skóry barbarzyńców. Dokładniej zaś to ku dwóm, bo jeden z niedowierzaniem popatrząc się na dziurę w brzuchu, którą wybił mu wystrzelony z pistoletu Lanwina pocisk osuwał się właśnie na kolana. Miał szczęście, że nie widział dziury wylotowej. Dexter wahał się. Nie chciał samemu brać udział w starciu a widział, że Lanwin ponownie ładuje pistolet. Niziołek i kozak biegli na dwóch doświadczonych wojowników klanowych. Dwóch na dwóch. Czuł, że powinien się bardziej zaangażować, więc skoro hybił pierwszym kamieniem podniósł drugi i tym razem dokładniej przycelował. Cisnął nim płasko, mierząc w dwóch gotujących się do walki górskich morderców a rzut swój tak zsynchronizował, by pomknął w chwili, gdy do zbójów dopadną Semen z Tupikiem.

Trafił. Nie był to rzut wszechczasów, ale dał w tej najważniejszej chwili atakującemu górala Tupikowi przewagę. Mały niziołek nie bacząc na draba i jego zamach wielką wekierą o długich, pordzewiałych kolcach skoczył w przód pozorując atak. Klanowy ryknął, gdy jego ogromna maczuga przeleciała nad skuloną głową małego napastnika i znów wzniósł do ciosu swe mordercze narzędzie i wtedy właśnie dostał kamieniem w kolano. Syknął wściekle, stracił rytm i na tę właśnie okazję czekał Tupik. Doskoczył doń i wbił sztych mieczyka w pierś pochylającego się napastnika. Był pewien, że ten cios powali go na ziemię, ale zawiódł się srodze. Klanowy wojownik o umazanej niebieską farbą twarzy z wykrzywioną bólem twarzą puścił wekierę i złapał niziołka za szyję wyciskając mu w jednej chwili powietrze z gardzieli. Drugą dłoń zamknął na mieczu i podnosząc z wysiłkiem majtającego nogami von Goldenzungena wysunął ostrze, które wcześniej przeszyło mu bok.

- Teraz sobie potańcujemy karle! - wychrypił a Tupik czuł, jak oczy wychodzą mu z orbit w próbie złapania tchu. Miecz góral mu wyrwał i zostało mu teraz drapanie pazurami poznaczone bliznami przedramie wściekłego barbarzyńcy. I liczenie uderzeń serca do śmierci…

Semen znał to powiedzenie, że jak chcesz zrobić coś porządnie, to najlepiej zrób to sam. Zwolnił ostatnie kroki zbliżając się do stojącego z podobnym jego topowi toporem w garści.

- Tylko my dwaj! Jeśli wygrasz, moi ludzie się poddadzą, jeśli ja, puścicie mnie i moich wolno nie czyniąc krzywdy! Klnę się jakem Turlog “Krwamord”!” - ryknął herszt a Semen usłyszawszy to rozejrzał się ukradkiem. Jacy “moi ludzie”? Ujrzał Tupika schwytanego i szamocącego się w uścisku drugiego barbarzyńcy. A ci inni inni? Czyżby był ktoś jeszcze? I czy mógł sobie pozwolić na dyskursy, kiedy niziołek właśnie czerwieniał na twarzy i desperacko walczył o życie? I gdzie do cholery była reszta?



***
5k100 proszę

p
b&A Spółka z oooogromną odpowiedzialnością.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem