Waldemar nie chmurzył się mimo niesprzyjającego obrotu spraw. Nie oznaczało to obojętności na krzywdę, zwłaszcza własną, lecz prozaiczny brak zaskoczenia.
- Ruchy - rzucił do kompanów i poprowadził ich na powrót między namioty, ku bitwie.
Tam, gdzie kawaleria nie miała przewagi.
W pierwszym, płóciennym zadaszeniu zgarnął ze stołu nóż i biegnąc ostatni odciął odciągi. Chwilę później, przebiegając nad zarąbanym przez Hansa przeciwnikiem w liberii, cyrulik zgarnął lekki toporek. Nożem ściął kolejne linki namiotowe. Biegli dalej. W powietrzu robiło się gęściej od pocisków. Teoffenczyków było jakby mniej w zasięgu wzroku.
Gdy dotarli na ścieżkę na północ od placu Waldemar zauważył, że walczący przesunęli się znacznie ku kantynie ludzi z Serrig.
- Nie mamy po co tam wracać - podsumował smutno.
Znajdowali się nieopodal bramy ze skrzyżowanych, zaostrzonych bali. Właśnie mocował się z jej usunięciem z przejazdu mężczyzna. Na stojącym za nim powozem nie było widać ludzi.
- Bierzmy się za niego, jest sam. Mogę prowadzić. Bramę zastawimy obróconą, by opóźnić pościg - zaproponował kompanom.
Patrząc na minę Gregera, trafił na podatny grunt.
Ostatnio edytowane przez Avitto : 13-03-2022 o 16:06.