W drodze do elektrowni
Przeświadczony dotąd o względnym bezpieczeństwie misji - wszak wszyscy lokalsi zapewniali w rozmowach, że w okolicy panuje spokój - Hector z miejsca poczuł przypływ adrenaliny. Nie było oczywiście nic dziwnego w tym, że drzewa się przewracały z rozmaitych powodów, ale prawdopodobieństwo tego, by same z siebie padały w poprzek drogi było jednak dość niskie. Nowojorczyk ściągnął z pleców karabin sprawdzając odruchowo pozycję bezpiecznika, a potem spojrzał na strzelbę Leśnego.
Zostało mu już parę ostatnich naboi do Springfielda i wołał je zachować na polowanie na grubego zwierza, a nie zużyć w chaotycznej wymianie ognia z przyczajonymi w zasadzce napastnikami - jeśli faktycznie przewrócone na drogę drzewo znalazło się tam wskutek czyichś złych intencji.
-
Ja wezmę - powiedział przewieszając karabin przez plecy i odbierając od Leśnego strzelbę. Jego spojrzenie myszkowało po gęstych chaszczach, po pniach drzew porastających zbocze łagodnego wzniesienia. Roślinność nie wyglądała najgorzej, co świadczyło o dobrym stanie gruntu. Urodzajna ziemia warta była w niektórych rejonach ZSA prawdziwe krocie, ponieważ nawet na najbardziej skażonych obszarach zdesperowani ludzie próbowali uprawiać cokolwiek, co chciało rosnąć -
John, chodźmy.
Upewniwszy się, że w komorze strzelby tkwi wprowadzona tam wcześniej loftka monter zaczął się wspinać w górę wzniesienia patrząc na przemian wokół siebie i pod nogi, aby nie zaplątać się w jakieś krzaki. Poranek był już dość jasny i spojrzenie Hectora docierało bez trudu do granicy wyznaczanej poszyciem lasu zbyt gęstym, aby mógł je przebić ludzki wzrok.
Leśny i Bill odczekali, aż dwaj Nowojorczycy wespną się po zboczu, a potem ruszyli krawędzią zdewastowanej drogi.
-
Oczy dookoła głowy - rzucił półgłosem Garcia ściskając w rękach strzelbę i oblizując spierzchnięte usta.