Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2022, 13:14   #107
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BART SPINELI, ANASTASIA BIANCO, DARYLL SINGELTON

To była nawet przyjemne chwila, gdyby nie okoliczności. Ale dzięki okolicznościom rozmowa trójki nastolatków powodowała, że stawali się częścią jednego "teamu", jednego zespołu. Propozycja Barta o "przechowaniu" Darylla była czymś tak serdecznym, że na podstawie czegoś takiego można było budować prawdziwe przyjaźnie.

Dobre jedzenie, poważne rozmowy, trudna sytuacja i śledztwo, jakiego się podejmowali budowało pomiędzy nimi więź. Więź, która mogła okazać się mocna i trwała lub taka, którą - nomen omen - coś przetnie ostrzem noża.

Rozmawiając czuli na sobie ukradkowe spojrzenia zarówno właściciela, jak i bywalców jego baru. To było jasne. Wielu ludzi znało Debrę Singleton. Znało jej rodzinę i wiedziało już o tym, co ich spotkało. Nikt jednak nie podchodził, nie pytał.

Kiedy jednak kelnerka przyniosła kolejną część zamówienia do ich stolika przekazała coś, co mogło chwycić za gardło.

- Jecie i pijecie dzisiaj na rachunek firmy. Noah prosi, byś przekazał mamie i siostrze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. A przyjaciele Singeltonów są tutaj zawsze mile widziani.

To było miłe. Pokazywało, jak mieszkańcy Twin Oaks potrafili być dla siebie dobrymi sąsiadami, mimo tego, co na co dzień ich od siebie różniło.

Connor Giles pojawił się w lokalu nieco po czwartej popołudniem. Był starszym mężczyzną z wyraźną nadwagą skupioną w imponującym brzuszysku, dużych okularach na nosie i z siwo- rdzawą burzą przerzedzonych włosów na głowie.

Widać było, że zna właściciela bardzo dobrze, bo przywitał się z nim i z kilkoma najwyraźniej stałymi klientami, jak ze swoimi, a potem zajął miejsce przy jednym ze stolików przy oknie. Nie czekając, aż złożyć zamówienie kelnerka przyniosła emerytowanemu dziennikarzowi dzbanek piwa i krążki cebulowe na przystawkę, a Connor uśmiechnął się do niej, podziękował i zajał się jedzeniem i piwem. Zaraz też wyjął jakąś książkę i zaczął czytać. Po chwili z wprawą wskazującą na spore doświadczenie w takich czynnościach, dziennikarz dzielił swoją aktywność na podjadanie, popijanie i lekturę. Do momentu, aż na stole przed nim nie wylądowała solidna porcja pieczonego pstrąga, frytek i miska sałatki. Wtedy całą uwagę Connor Giles skupił na posiłku.

Gdzieś, za oknami usłyszeli dźwięk syreny wozu strażackiego. Kiedy ucichła doleciała do nich również końcówka rozmowy dwóch bywalców.

- Jasne że będę, tylko skończę jeść. Ponoć ten turysta, co znaleziono go w górach wskazał miejsce, gdzie zaginęła jego dziewczyna podczas burzy. Za godzinę w góry ruszają ochotnicy z psami. Poszukamy tej dziewczyny.

- Raczej jej ciała po takim czasie - dodał drugi z rozmówców, w którym rozpoznali jednego z lokalnych strażakow. - Ja też się zbieram. Odprawa pod pensjonatem Singeltonowej, za godzinę. Chyba się już będę zbierał.

A potem mężczyzna zakrzyknął przez pół sali do Darylla.

- Hej. Młody. A ty będziesz? Uratowałeś wtedy tego kolesia, może szczęście cię nie opuściło i pomożesz znaleźć jego dziewczynę. Twoi znajomi też mogą pomóc. Wszystkie oczy się przydadzą.


MARK FITZGERALD

W takich chwilach, jak ta, Mark czuł ostrą irytację. Po pierwsze - nie bardzo wiedział, jak złapać Darylla. Nie utrzymywał kontaktów z tym chudym dziwakiem w szkole. Nie jego liga. On był jednym z najbardziej popularnych kolesi i rozdawał karty przy stole gry zwanym "liceum w Twin Oaks". Daryll natomiast był, co tutaj dużo kryć, przegrywem. Coś tak z nim się działo chyba jakiś czas temu, bo w szkole zbierano pieniądze na jego leczenie. Rak? Chyba. Szczerze, Marka średnio to obchodziło. Jego rodzice zawsze powtarzali, że każdy radzi sobie w życiu tak, jak potrafi. Jak na boisku.

Znalazł jednak numer telefonu do pensjonatu, jednak po kilku próbach dodzwonienia się do "Niedźwiedzia i sowy" nikt nie odbierał. Dupa z tym!

Z Halem było prościej. Szeryf akurat znalazł się w szpitalu, gdy Mark go szukał. Latorośl rodu Fitzgeraldów podszedł do niego, zagadał - co chyba nie do końca pasowało szeryfowi, ale po chwili obaj siedzieli w jednej z salek spotkań rodzinnych. Szery zadbał o to, aby nikt im nie przeszkadzał.

- Dzięki za pomoc - to podziękowanie zdziwiło Marka. - Już wiem chyba, którzy kolesie tak urządzili Jessicę. Niedługo znajdą się w areszcie i odpowiedzą za swoje. Ty jesteś w porządku.

Chłodne, stalowoszare oczy Hale'a nie do końca korespondowały ze słowami.

- A teraz mów, co tam jeszcze masz.

I Mark powiedział o swoich wątpliwościach dotyczących Johna Gunna. A szery, o dziwo, wszystko skrzętnie zanotował.

- Dzięki. To ważne. Tym bardziej, że chłopak Debry już coś o tym typku wspominał. A ja nie przepadam za węszącymi pismakami. Nie mam jednak teraz czasu się tym zająć. Idziemy niedługo w góry. Ten turysta, co go znaleziono w górach, odzyskał niedawno przytomność. Powiedział, gdzie się zatrzymali z tą zaginioną dziewczyną. Grupa ochotników zbiera się na poszukiwania. Policja to koordynuje.

Szery zmrużył oczy i spojrzał na Marka.

- A ty? Nie chcesz się dołączyć? Im więcej oczu, tym lepiej. Skocz do domu, weź coś ciepłego i nieprzemakającego, jakiś termos z czymś gorącym do picia i latarkę i wbijaj do ochotników.

Nim zaskoczony Mark zdążył odpowiedzieć, radio przy pasie szeryfa zabrzęczało. Hale spojrzał na Marka, uniósł palce i odebrał.

- Dobra, zaraz tam będę.

Wstał i spojrzał na Marka.

- Muszę lecieć, a ty przemyśl moją propozycję. Możesz też zabrać ze sobą kilku kumpli. Im więcej, tym lepiej, jak wiesz. A gdyby zeszło zbyt długo, każdy dostanie w poniedziałek wolne w szkole.

No tak. Była sobota. Jutro ostatni dzień weekendu i powrót do codzienności, mimo świra z nożem grasującego po okolicy.

Szeryf wyszedł ale na odchodnym zerknął jeszcze na Marka.

- Jeśli pogodzicie się z Jess, nie będę się wpierdzielał. Widać, że moja córeczka potrzebuje kogoś, kto o nią odpowiednio zadba. Sama, jak chyba oboje wiemy, nie bardzo ogarnia wiele spraw. Jeśli będziesz ją szanował, ja będę szanował ciebie. Mam nadzieję, że widzimy się za godzinę.

Drzwi za policjantem zamknęły się cicho, a po chwili zajrzał przez nie jakiś człowiek.

- Wolne? Mogę tutaj posiedzieć z moją żoną.

Za nim stała kobieta w szpitalnym szlafroku i jakieś dzieciaki. No tak. Była sobota i pora odwiedzin.
 
Armiel jest offline