9 sierpnia 2050, Droga do elektrowni
Nagła pobudka Hectora nie zaskoczyła Davisa. Medyk zwrócił uwagę na palce, którymi chwilę wcześniej Garcia złapał się za obolałą głowę. Uderzenie w ramę pojazdu nie spowodowało rozcięcia skóry, bo JD nie dostrzegł nawet kropli krwi. John delikatnym uśmiechem skwitował kilka łez, które mimo woli poleciało z oczu drugiego nowojorczyka. Kiedy padło pytanie o Caligine medyk westchnął wiedząc, że zaraz zacznie się znana mu już opowieść.
Zmiana otoczenia - z terenu zurbanizowanego na bardziej wiejski - wpłynęła na JD uspokajająco. John wiedział, że skoro nie dostrzegł żywej duszy wśród gruzów i kikutów budowli to tym bardziej nie znajdzie nikogo wśród drzew. Hamowanie było na tyle nagłe, że Davis z impetem uderzył w element podwozia.
-
Kurwa jego mać. - zaklął medyk masując bok głowy. -
Przydałaby się jakaś przyjemna tapicerka.
Leśny zaczął swój wywód chwilę później bardzo trzeźwo podchodząc do rzeczy. Davis wiedział, że drzewa czasem się przewracały, ale żeby akurat w poprzek drogi którą jechali? Nie. To nie mógł być przypadek. Idąc za przykładem Billa nowojorczyk ukrył się za kolejnym z drzew. Plan, który przedstawił Leśny był prosty. Po przekazaniu strzelby Hectorowi mogli ruszać.
John Davis nie wyróżniał się posturą drwala, ale - dzięki biwakowaniu z ojcem w przeszłości - potrafił nie stoczyć się w dół zbocza w towarzystwie siarczystych "kurw" i innych "chujów". John musiał przyznać, że otoczenie przyrody było całkiem przyjemne co stało w opozycji z napięciem jakie udzieliło się każdemu z przyszłych demontażystów infrastruktury kolejowej. JD cieszył się, że było już jasno. Rozglądał się uważnie na długo przed tym jak upomniał go towarzysz. Jeżeli chodziło o uzbrojenie to JD sięgnął po pistolet nie zapominając o odbezpieczeniu go. Jego umiejętności strzeleckie nie stały na dobrym poziomie, bo zawsze wolał leczyć aniżeli ranić. Pewnie dlatego został medykiem a nie gladiatorem.