Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2022, 14:46   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Sunął zaśnieżonymi ulicami Waterdeep powoli i spokojnie, z białym puchem chrzęszczącym pod ciężkimi butami. Lawirował między tłumem ludzi, przemykając się jak zjawa to tu, to tam. Od straganu do straganu, od witryny do witryny, z jednej ulicy skręcając w drugą. Płatki śniegu wirowały leniwie w powietrzu, strącane ze swoich ścieżek ruchami tłumu i oddechami uchodzącymi w postaci białych obłoków. Tłum falował, wypełniając i przepełniając ulice Morskiego Kwartału. Falowały też płomienie ozdobnych świec i jaskrawych latarni, a nawet i magiczne ogniki w kolorach wszelakich. Festiwal był popularny, nawet pomimo bycia wciśniętym w ciemny zakątek faeruńskiego kalendarza, w najgorsze mrozy i długie dni. Zimowa Gala wciągała jednak ludzi i nieludzi w objęcia chłodu, a oni dawali się ponieść zabawie i świętowaniu. Zimno nie przeszkadzało nikomu.

Nie przeszkadzało i Cassiusowi Ambrosiusowi Mavrosowi. Elegancki, ciężki czarny płaszcz z wysokim kołnierzem i podszyty futrem, w połączeniu z szarym szalikiem, skutecznie zatrzymywał mróz i trzymał ciepło, a proste rękawiczki ogrzewały smukłe dłonie. Jedynie twarz wystawiona była na zimne powietrze, które wyciągało rumieńce na wierzch, nadając blademu licu trochę kolorytu. Jasne włosy, ścięte na krótką wedle najnowszej mody, jeszcze do niedawna były schludnie ułożone, ale topniejące nań płatki śniegu dawały o sobie znać i platynowa czupryna oklapła już nieco.

Zimowa Gala była miłą odskocznią od codziennej rutyny, nawet dla Cassiusa który rzeczoną rutynę lubił. Ostatnimi dniami nieco mniej, ale to była kwestia nieustającej blokady pisarza, która go złapała. Manuskrypt, mający być kontynuacją “Miejskiej Menażerii”, leżał odłogiem już ładnych parę dekadni i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić - nowe stronice pełne były wykreśleń i grubych linii, o ile nie lądowały w kominku. Losy Apollonii Decuivre, ekscentrycznej mieszczanki i prywatnej śledczej, wisiały teraz w limbo, podobnie jak grafomania Cassiusa. Fani Corvusa Albusa (jak brzmiało nom de plume Mavrosa) musieli uzbroić się w cierpliwość, czekając na kolejne perypetie Apollonii.

Cassius zostawił więc zawalone książkami, księgami i woluminami mieszkanie w jednej z kamienic na granicy Morskiego Kwartału i, przezwyciężając niechęć do tłumów, ruszył na festiwal. Miał nadzieję że odstawienie pisania i udział w Gali rozpalą ponownie zgaszoną wenę, ale była i kwestia szlacheckich zobowiązań - przedstawicielowi Mavrosów w Waterdeep nie wypadało zlekceważyć Cassalanterów. Dyplomacja, kurtuazja, et cetera. Krążył więc po mieście, sunął powoli i spokojnie, obserwując falujące tłumy na waterdhaviańskich ulicach i czekając na piąty dzwon. Spacer w mroźnej aurze zaczął się jednak dawać we znaki i zachciało mu się usiąść, rozgrzać i odetchnąć. Cassius zaczął więc krążyć w poszukiwaniu karczmy czy tawerny, która nie była nazbyt przepełniona celebrantami. “Nadzieja matką głupich”, jak zwykło się mówić.

Postawił w końcu na “Odpoczynek Pielgrzyma”, gdy miał już dosyć krążenia i zerkania przez okna. Tłum był wszędzie, jakżeby inaczej i musiał po prostu zagryźć zęby i przemęczyć się w hałasie i rumorze. Przywołał się więc do porządku, zmuszając szczypiącą twarz do zmazania grymasu i przybrania neutralnego wyrazu, zanim pchnął drzwi. Chwilę stał w miejscu, jasnym spojrzeniem lustrując salę, ściągając rękawiczki i otrzepując buty szybkimi uderzeniami jeden o drugi. Jak można było się spodziewać, lokal pękał w szwach, ale Cassius wyłapał jedno wolne miejsce. Ruszył w tamtą stronę, przemykając między gośćmi “Pielgrzyma”.

- Drogie panie, szanowny panie - skinął głową. Głos miał nieco zastały od nieużywania, ale jedno chrząknięcie prędko temu zaradziło. - Czy można się dosiąść?

Odpowiedź była twierdząca, a Cassius zaraz zaczął rozpinać płaszcz, coby się nie ugotować i rozpłynąć. Okrycie wierzchnie wylądowało na oparciu krzesła, odsłaniając kolejne elementy kreacji na Galę - w postaci dubletu zdobionego srebrną nicią i bryczesów. Dobrej jakości, skrojonych na najnowszą modę i, oczywista oczywistość, w kolorze zawsze eleganckiej, głębokiej czerni wściekle i upiornie kontrastującej z fizjonomią w jasnych kolorach. Był też i rapier, i mizerykordia przy pasie, ale na tym skończyło się widoczne uzbrojenie.

- Cassius Ambrosius Mavros - przedstawił się, siadając na krześle.

Cassius pominął szlachecki tytuł “baroneta Fezansaguet”, którym nie lubił się afiszować. Ktoś przy sąsiednim stoliku jednak wyłapał jego imię, bo nachylił się do kompanów i wskazał go palcem. Mavros nie zwrócił na to uwagi. Najpewniej skojarzył nazwisko z butelek ciemnego Fezansaguet, które rodzinna winnica eksportowała do Waterdeep. Albo, co mniej prawdopodobne, zauważył sygnet z herbowym krukiem na kościstym palcu Cassiusa.

- Nigdy nie byłem w Cormyrze - mruknął na słowa Eraviena, jakby na powrót przypominając sobie jak rozmawiać w towarzystwie. Na pytanie Savry skinął głową. - Jak co roku. Państwo pierwszy raz na Gali?
 
Aro jest offline