-Ty, cho no tu! - zawołał Greger do zasmarkańca, który wylazł na burtę wozu i z rozdziawioną gębą patrzył na leżącego na dnie budy woźnicę. Ten był w opłakanym stanie, bo ilekroć dawał znać, że odzyskuje przytomność dostawał przyjacielskie klepnięcie w potylicę od Gregera i trzeba było przyznać, że nie wyglądał na pogrążonego w błogim śnie hedonistę. Było to niefortunne, choć Greger był święcie przekonany, iż uczynił mu przysługę, bowiem odzyskując przytomność woźnica mógł mieć jakieś wątpliwości co do intencji podróżujących z nim kompanów, które wszak mogły go narazić na utratę zdrowia i wozu. A tak śnił sobie jak ten bobas, tyle miast mlekiem mięsiste usta miał umazane krwią. Greger wręcz pewien był, że po ocknięciu woźnica okaże mu wdzięczność za ocalenie skóry i majętności, choć z drugiej strony mógł również okazać się niewdzięcznym skurwysynem. Taka bowiem niestety bywała natura ludzka, ale na to akurat Greger był zwykle przygotowany. I wiedział, że w takim przypadku woźnica mógłby gorzko pożałować swej niewdzięczności.
Smyk cały czas trzymając się burty podszedł do Gregera a ten poważnym gestem podał mu nóż, z którego zbędnego ciężaru uwolnił śpiącego hedonistę. - Trzymaj! - powiedział wciskając w garść malcowi broń. - Jesteś widzę odważny i jesteś mężczyzną. Te kurwie syny z Serrig ruszyły grabić nasze ziemie. Masz rodzeństwo? - Greger zapytał poważnie spoglądając na malca, który pokraśniał z dumy i pokiwał szybko głową. - [i]Matula mas sześcioro a i wujostwo..- Greger nie miał zamiaru wysłuchiwać o koligacjach rodzinnych łyczków, więc przerwał mu ostro spoglądając poważnie w oczy... - Musisz zadbać o rodzinę, pilnować ich i skryć przed napaścią i grabieżą! Biegnij do nich i pilnuj by czem prędzej w las się skryli a potem idźcie na zamek. Jak tam dojdziecie, szukaj mnie! Nada nam się taki sprytny chłopak do służby! No! Zmykaj! - powiedział Greger rozkazującym tonem i poklepał młodego na odchodne w plecy. Smyk ze zdobycznym nożem dumny skoczył z wozu i pognał do rówieśników. Greger przez chwilę odprowadzał go wzrokiem po czym ruszył w ślad za Rustem, który już zadbał o nastroje tłuszczy. Był w tym wirtuozem i Greger zazdrościł mu daru przekonywania i wcielania się w różne, zależne od potrzeby, role. Sam miał na tym polu jakieś umiejętności, ale ile w końcu mógł przyjąć postaci mierząc prawie cztery łokcie i ważąc niemal cztery cetnary? Zresztą w swej postaci i w swojej roli czuł się najlepiej. Biegnąc za Rustem ku stajni Zingera zdołał jeszcze po drodze podrzucić jakiejś starowince solidny wór na wózek, bo nieboraczka sapała mocując się z ciężarem nad swą miarę. - Prędzej matko! Oni zaraz mogą tu być! - rzekł kładąc jej rękę na ramieniu, ale stara nie była przepełniona wdzięcznością, tylko już biegła po resztę dobytku. Greger z powątpiewaniem spojrzał na wózek, ale nie zastanawiał się nad nim długo widząc już Leo i Rusta oporządzających konie. Spieszył się, bo i nie było na co czekać, jeśli chcieli unieść całą skórę z tego zamieszania a on do swojej skóry był wielce przywiązany.
5k100: 32, 01, 56, 24, 15