Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2022, 20:46   #507
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Żerca usłyszał rozpędzonego konia. Uniósł głowę i spojrzał niczego nie rozumiejąc na Bogumysła. Spróbował nawet odskoczyć, odtoczyć się, uniknąć jakkolwiek nieuniknionego. W połowie takiego uniku włócznia przebiła ramię wyłamując obojczyk i wchodząc głębiej w klatkę piersiową. Grot wyszedł z drugiej strony pod łopatką maga, łamiąc ją przy okazji. Bogumysł wypuścił drzewce z dłoni i zawrócił konia po przejechaniu kilku metrów. Żerca zdawał się nie rozumieć dlaczego jeszcze żyje. Prawa dłoń zwisała mu kompletnie bezwładnie, a lewą pochwycił drzewiec jakby chcąc go z siebie wyjąć.

Łzy spłynęły dziewczynie po policzkach, zawisły kroplą na koniuszku brody, po czym oderwały się i rozbryzły na uszkodzonych tkankach sponiewieranego ciała. Zroszone pooparzeniowe bruzdy zasklepiały się w oczach, a przebijające przez nie, zwęglone cienisto-czarne mięso goiło i pokrywało zdrową, jasną skórą, nie pozostawiając najmniejszych śladów po odniesionych ranach. Ściągnęła brwi, wpatrując się w przeciwnika. Zaskoczył ją. Spisała go już na straty, a on po mocarnym ciosie wciąż był w stanie utrzymać się na nogach. Przeniosła się do pozycji stojącej, pomagając sobie ręką.
Proszę, proszę, świat pełen niezgłębionych tajemnic… – z okrucieństwem zwróciła słowa, którymi dręczył ją każdej nocy. – Dobrze widzieć, że zdrowie ci dopisuje.
Przymknęła powieki, polegając już tylko na zmierzchnym dotyku. Zacisnęła pięści i wezwała na pomoc wiatr, gotując się na dłuższy pojedynek.

Inkwizytor minął czarownika chwilę, która zdała się po słowach Nawii całym dniem oczekiwania. Czerwony brat nie próżnował jednak w tym czasie, dyskretnie opuszczając siodło. Powoli kroczył w kierunku powalonego żercy, między krokami w jego dłoni pojawił się krótki nóż. W końcu, będąc w zasięgu ramion, zamierzył się na wstającego z kolan mężczyznę. Nóż błysnął żercy obok oka.

Ten odwrócił się gwałtownie i odskoczył ze słowami:
- Czego ode mnie chcecie? Dlaczego mnie atakujesz?

– Bracie, chyba jego jaźń się przebiła!
– Nawia wykrzyczała z ulgą, powstrzymująco. Skoro chciał rozmawiać, można było spróbować znaleźć w tym korzyść.
Jesteś waść opętany, niczego nie pamiętasz? – zapytała z troską. – Wieźliśmy cię do Płocka, by poddać egzorcyzmom, gdy wpadłeś w amok, gorejąc ogniem piekielnym, wyklinając wszystko co święte i atakując wiedziony diabelską siłą.
Pokazała kolejno na rany na swej nodze i konia z łbem wygiętym pod nienaturalnym kątem, naciągając przy tym resztki ubrania, by się osłonić i nie narażać mężów na bezwstydność.
Nie wolno nam sprawy porzucić, ni póścić wolno, ale naprawdę myśleliśmy, że już nie ma nadziei. Chwała Panu. Pozwól dla bezpieczeństwa się spętać, a inkwizytor odstąpi i wrócimy co rychlej na trakt. Nie wiadomo kiedy nawiedzenie znów nabierze mocy, nie można tracić czasu.
Mag patrzył nieufnie to na dziewczynę i wirujące wokół niej liście, to na inkwizytora z obnażonym ostrzem.

Nawia zdjęła skórzane pasy z uprzęży zabitego konia i rzuciła w stronę swojego niedawnego oprawcy. Przy okazji przemieszczenia sięgając ku potędze wiekowych dębów, strażników lasu. Nie sądziła, że czarownik ulegnie, ale gra na czas tak czy inaczej pozwalała jej się przygotować na przeprowadzenie ostatecznego ataku. Fragmenty odsłoniętej skóry dziewczyny przyjęły kolor kory i zaczęły się marszczyć.
Proszę – była prawie bliska płaczu, tak się wczuła w inkwizytorską akolitkę. Wysłanniczkę Lateranu, której bardzo zależało na ocaleniu biednej ofiary mrocznych potęg. Zaprawdę, najłatwiej oszukać kogoś, jeśli wcześniej uwierzy się we własne kłamstwa. – Jak sądzisz, dlaczego przebicie włócznią cię nie położyło? Nie jest to ludzka rzecz. To diabelski czyn. Nie jesteśmy wszakże wobec mocy piekielnych bezsilni, inaczej jakże mielibyśmy stawiać im czoła? – odniosła się bagatelizująco do wiatru, który wokół niej krążył i zdawał się przyciągać uwagę maga.
W oczach mężczyzny było widać strach. Stała nad nim kobieta, której skóra zaczynała przypominać korę, a wiatr unosił wokół niej liście i co drobniejsze kamyki.
- Chcecie mnie zabić?
Inkwizytor opuścił broń, milcząc zrobił kilka kroków naprzód i gwałtownie wyszarpnął włócznię z przeciwnika.
Nawia zmęczona, brudna, coraz bardziej poirytowana przedłużającym się impasem, mocą wymykającą się spod kontroli i to w obrzydliwie niegustowny sposób, z trudem zachowywała resztki pokojowego nastawienia. Inkwizytor wyglądał jakby chciał ukrócić temat tu i teraz. Powoli skłaniała się ku jego metodzie. Jednak by cały trud nie poszedł na marne, postanowiła dać czarownikowi ostatnią szansę.
Zawieźć do Płocka, by mędrsi od nas ocenili twój stan – odpowiedziała rzeczowo. W domyśle „i zdecydowali o dalszym losie”.
Podniosła rzucone wcześniej na ziemię skórzane pasy, zbliżyła się do Pierzastego.
Pozwolisz? – zapytała raz jeszcze, tonem dającym do zrozumienia, że więcej powtórzeń nie będzie. Wskazała na kończyny, by je wyciągnął i dał się związać.
- Nie zabijajcie mnie, proszę - uniósł dłonie i osłonił twarz gdy kobieta się zbliżyła.

Zagubił przeszłość, pamięć o przyjaciołach, wrogach, utraconych bliskich. O miejscu pochodzenia, całą historię, która doprowadziła go do obecnego momentu. Zdobywaną latami wiedzę, pragnienia i cele. Ale również ból i żal, który ze sobą niósł. Pozostał instynkt, zwierzęce pragnienie przetrwania, które wybijało na wypolerowaną do czysta powierzchnię świadomości.
Nawia zaczęła owijać ramiona żercy pasami, krępując je między sobą, a następnie wiążąc do tułowia. Nie bacząc na nieprzyjemną dla mężczyzny styczności ze skórą jej dłoni, czymś, co przypominało dotyk wilgotnego, gnijącego drewna. Spętała mu również nogi i założyła na głowę skórzany wór, będący niegdyś częścią końskich juków.
– [i]Lepiej ograniczać bodźce[i] – wyjaśniła, spoglądając na swoje dzieło, czarownika przygotowanego jakoby do wędzenia.
- Jedźmy dalej, w takim razie - rzekł inkwizytor i umieścił jeńca na końskim grzbiecie tuż przed sobą.
W tym stresie pilnował noża bardziej niż kiedykolwiek. Podróżował za Nawią gotowy na wszystko.

Nawia mierzyła inkwizytora spod przymkniętych powiek, wyczekując salwy nadchodzących pytań. Nawet jeśli posiadał ogrom wątpliwości odnośnie jej osoby, zamierzeń, tego czego przed chwilą doświadczył, nie dał po sobie nic poznać. Stoik, jakich mało.
Zaczekaj – rzuciła, gdy zbierał się już do drogi. Słowa wypowiedziane w łacinie, zapewne w zamyśle, by więzień ich nie zrozumiał. Akcentowanej i wymawianej na dziwną modłę. Zdrewniałe wargi mogły nie być w stanie oddać płynności języka. Brzmiał on nazbyt pierwotnie, jakby z czasów gdy dopiero się rodził.
Zbliżyła się do jeźdźca, odwiązała od pasa srebrną sieć i przytroczyła do znajdujących się przy siodle tobołów. Podejrzewała, że materiał mógł być całkiem cenny. Wyciągniętym palcem dotknęła noża, który Bogumysł dzierżył.
Gdybyś wyczuł zagrożenie, nie wahaj się. Zabrałam mu pamięć, wszystko prócz imienia. Miesiąc, może mniej, któż by przeniknął jego przypadek – mimo wszystko, niewątpliwie nieludzka istota była z siebie dumna. Wyglądała obco. Zesztywniała, pozbawiona mimiki twarz. Jednostajny głos, niczym pomruk niespiesznego dębu. Nieruchomość całego ciała z wyjątkiem ust, otwierających się na wzór pęknięcia.
Obecnie nie jest w stanie korzystać z magyi, bez całej swojej wiedzy. Oko za oko. Z ludzkich kodeksów ten mi najbliższy – wycedziła.
Odprowadzę cię do Płocka, kapłanie Jezu Chrysta. Tam też się rozdzielimy do świtu następującego po najbliższym.
Zrzuciła z ramion pozostałości ubioru. Drobna sylwetka na tle wielkiego lasu, nie różniące się między sobą ani barwą, ani i wierzchnią strukturą. Obrośnięta w korowy brąz driada.
Ah i nie rozpowszechniaj o mnie zbytnich niuansów. Mogłbyś wyrządzić mi tym *szkodę* – podkreśliła coś istotnego, więzy które ich złączyły. Zaczęła się zmieniać. W jednym momencie dziewczyna, w drugim amorficzny bezkształt tracący na objętości, oddając z siebie ciemność sycącą okoliczne cienie, które pęcznieją i nabierają mroczniejszej barwy. Wystrzępienia chybotliwie przesuwające się wzdłuż konturu wyciąganego w szpic. Przy końcu metamorfozy na sługę bożego spoglądało osadzone z boku głowy ruchliwe krucze ślepie. Olbrzymi ptak o metalicznie połyskującym upierzeniu czarnym jak sama noc, na grzbiecie z lekką nutą purpury, rozwarł ku gwiazdom masywny dziób, eksponując nastroszone podgardle. Wydał z siebie głębokie, dźwięczne Krr Krrr Kaarkk i silnym, świszczącym uderzeniem skrzydeł wzbił się ku niebiosom.
 
Avitto jest offline