Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2022, 20:20   #112
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BART SPINELI

Zaczęło padać, gdy Bart zajmował się swoimi obowiązkami w domu pogrzebowym przygotowując Mary Mac’Bridge na jutrzejszy pochówek.

Wszystko było już przygotowane i nawet samobójcza śmierć jej ojca, którego zwłoki spoczywały teraz w chłodni miejskiej kostnicy, nie mogły wstrzymać ceremonii. Mary zasługiwała na ostatnie pożegnanie i jutro rano jej ciało miało powędrować w ostatnią podróż.

Ojciec pracował obok. Spokojnie i starannie. Pracy mieli sporo. Bart zakładał, że zejdzie mu co najmniej do dziewiątej, może nawet dziesiątej. Poruszył nawet z ojcem sprawę podwyżki, ale rodzic tylko spojrzał na niego z pół uśmieszkiem.

- Wrócimy do tematu innym razem, dobra. Kiedy będzie się mniej działo. A teraz zajmij się kwiatami.

Około ósmej zadzwonił telefon. Ojciec odebrał. Przez chwilę słuchał kogoś po drugiej stronie.

- Biedna dziewczyna. Taka młoda. Już jadę. Poczekaj na mnie.

Odłożył słuchawkę na widełki i spojrzał na syna.

- Twoja koleżanka ze szkoły zmarła pół godziny temu. Ta miła. Wielka tragedia. Muszę podjechać do szpitala aby szybko załatwić kilka formalności. Zostawię cię tutaj samego, dobrze. Skończ z kwiatami panienki Mac'Bridge, potem posprzątaj salę i poczekaj na mnie z zamknięciem. Odbieraj telefony, jakby dzwoniły.

ANASTASIA BIANCO

Koperta kusiła. Kusiła, jak nie wiem co. A że nie była zaklejona, Anastasia nie powstrzymała się od zerknięcia do niej. W środku znalazła tylko dwa stare zdjęcia naklejone na białą kartkę. Takie zdjęcia, jakie robiono jakieś dwadzieścia lat temu w szkołach lub do prywatnych albumów.

Na każdym ze zdjęć widniała para - dziewczyna i chłopak. Jedną z nich Anastasia rozpoznała bez trudu - widziała te twarze w przeglądanych gazetach. Zamordowana para - Lucy Bredock i Sam Macrum. Na drugiej były dwie inne twarze. Jedną z nich również znała. Widywała ją w albumach rodzinnych. To był jej tato - David. A dziewczyna koło niego przypominała nieco wyglądem Lucy. Czyżby jej siostra, czyli obecna pani Fitzgeraldowa.

Poza tymi zdjęciami było coś jeszcze. Krótka notatka z numerem telefonu.

ZADZWOŃ, JEŻELI JESTEŚ GOTOWY POWIEDZIEĆ PRAWDĘ. JUTRO O DZIESIĄTEJ RANO. CZEKAM KWADRANS.

Na schodach zaszurały kroki. Przez drzwi Annastasia usłyszała głosy - jej matki i ojca.

- Jeszcze kilka kroków, Davidzie, spokojnie, uważaj na próg.

- Bazdzooo siem pszepra.. praszam szkarbie …. jusz nie mogłem … muszałeeem

- Ci, Davidzie. Sąsiedzi usłyszą. Spiłeś się jak bela. Poczekaj, może Ann jest w domu, pomoże mi zaprowadzić cię do łóżka. Musisz odpocząć.

Zadzwonił dzwonek do drzwi.


MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON

Nim weszli na dobre w las, zaczęło padać.

Szum deszczu towarzyszył grupom poszukiwawczym kierującym się szlakiem w stronę Creek Stream. Teren był trudny i pogoda nie sprzyjała rozmowom. Po chwili zrobiło się też na tyle ciemno, że ochotnicy zaświecili swoje latarki i teraz snopy światła przeskakiwały od głazu do głazu, od pnia do pnia, od drzewa do drzewa, przecinając krople deszczu i mrok, a potem ciemność.

Miejsce, w którym ponoć odnaleziony przez Darylla turysta rozdzielił się ze swoją dziewczyną znajdowało się jakieś dwie godziny drogi od miejsca, z którego wyszła ekipa poszukiwaczy. Tam Falls wydał polecenia poszczególnym drużynom i wyznaczył trasy poszukiwań. Mieli trzymać się w zasięgu gwizdka, sprawdzić okolicę i w razie czego poinformować resztę przez radio. Falls koordynował działania w górach, a Hals wydawał dyspozycje z Twin Oaks.

Grupa w której był Daryll i Mark liczyła jeszcze trzy osoby - Ross i Kevin - kumple Marka popatrujący na Darylla z niepokojem ale z jeszcze większym niepokojem obserwujący ciemności w lesie, oraz Barney Steel - postrzelony szajbus, maniak teorii spiskowych.

- Dobra, chłopaki - zaczął Barney, gdy już zostali sami, wyciągając z plecaka piwo. - Ja i młody Daryll mamy wiedzę, jak przetrwać w głuszy, wy wicie mnij o tym.

Zaciągający gwarą mężczyzna upił łyk piwa.

- Chceta? - wyciągnął kolejne puszki z plecaka. - Tylko nie gadajta starym o tym, że was piwem częstowałem, dobra.

Nie czekając czy młodzi wezmą czy nie alkohol, sam napił się swojego.

- Idziem w dół strumienia, tam gdzie łączy się z Górską Szczyną.

Górska Szczyna, naprawdę nosząca nazwę Górskiej Strugi, to była rzeka, która płynęła przez góry z zachodu na wschód. Znali ją dobrze.

- Wszyscy trzymata się blisko. Żadnych wygłupów. Pamiętajta, że chodzi o życie tej małej. W Twin Oaks za dużo ostatnio mamy trupów. Nie sądzita?

Ruszyli, oświetlając sobie drogę latarkami, patrząc pod nogi i marznąc. Po kwadransie musieli przystanąć, bo Barney obalił jedno ze swoich piw, a potem musiał się odlać w krzaki.

- Te, Bates? - Ross postanowił chyba rozruszać towarzystwo, bo zwrócił się do Darylla nielubianą ksywką. - A ty przypadkiem nie zabiłeś i nie zakopałeś gdzieś tej lali z miast? Jeśli tak, to może zaprowadź nas tam i unikniemy odmrażania sobie jajec na tym zimnie.

- Mark. Powiedz mi, po jakiego wała myśmy tutaj przyszli? - Kevin zwrócił się do Fitzgeralda.

Nim Mark czy Daryll zdążyli zareagować Barney wyszedł zza drzewa, gdzie opróżnił pęcherz. W ręku trzymał radio, przez które sygnalizował koordynatorowi.

- Piąta grupa, u nas zero.

Potem spojrzał na chłopaków ostrzej wyciągając kolejne piwo.

- Przebieramy nogami, panienki. Dziewczyna sama się nie znajdzie.

* * *

Dwie godziny później, zziębnięci i przemoczeni, znaleźli się w miejscu, gdzie Górska Struga i Creek Stream łączyły się ze sobą w huku spienionej wody. I tutaj, w świetle latarki, Daryll dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Jak wtedy, w nocy, gdy trafił na zagubionego turystę.

Coś tam było, w dole, jakiś kształt zaczepiony między skałami, z grubsza przypominający człowieka. Serca poszukiwaczy zabiły szybciej.

- Te, mienśniak - spojrzał na Marka. - Pomóż temu małemu zyjść na dół.

Mały, to był Daryll.

- Wy dwaj, durnie, asekurujta.

Plan wydawał się być dobry. Korzystając z siły ramion Ross i Kevin pomogli dostać się Markowi i Daryllowi na sam dół, po stromym wyżłobisku, jakie zrobiła woda w skałach. Ze ścieżki, którą się poruszali, do brzegu było stromo na jakieś trzy, może cztery metry wysokości. Ale lina i silne ręce pozwoliły spokojnie zejść na dół Daryllowi i Markowi.

- Niech nikt więcej siem nie rusza - nakazał Barney. - Sprawdźta to, chopaki ino ostrożnie.

Daryll i Mark ruszyli ostrożnie przez zdradliwy teren przy brzegu strumienia. Śliskie i nierówne skały pełne były ukrytych szczelin, w których łatwo było skręcić nogę.

- Uważajta. Zaczekajta. Ja muszem siem odlać.

Szum wody rozbijającej się o skały i kamienie oraz deszczu chłostającego ziemię i drzewa nad nimi spowodował, że ledwie zrozumieli słowa Barneya.

Byli już blisko znaleziska i światła latarek ukazały ich oczom niewyraźny, poszarpany kształt. To był płaszcz przeciwdeszczowy. Taki z rodzaju tanich, turystycznych i pomarańczowych. Można było takie kupić nawet w pensjonacie prowadzonym przez rodzinę Singeltonów. I Daryll pamiętał, że zagubiona turystka taki nabyła. Czyżby wpadli na trop?!

Mark pośliznął się lekko na kamieniu i przez to światło jego latarki przesunęło się w bok, dalej w górę strumienia, gdzie grunt opuszczał się nieco i tworzył coś w rodzaju niskiego klifu nad połączeniem dwóch cieków wodnych.

I właśnie z tego klifu, mniej więcej dwadzieścia, może nawet mniej kroków od nich, zeskoczył jakiś ciemny kształt. Postać ruszyła powoli w stronę Darylla, którego uwaga skupiona była na płaszczu zaplątanym pośród kamieniami. A Mark widział w świetle swojej latarki dobrze tego, który pojawił się nie wiadomo skąd w środku lasu. Wilcza maska na twarzy, czarny płaszcz nie krępujący ruchów na ciele i długi, wyglądający na morderczo ostry nóż w rękach.

- Zdychaj, Bredock! Zdychaj, szmato!

Daryll usłyszał to w ostatniej chwili, a kiedy spojrzał w bok, zobaczył mordercę z parkingu. Tutaj, w środku lasu. Widział ten sam nóż, którym zabójca zaatakował jego siostrę. I znów usłyszał ten głos. Zimny. Nienawistny, szalony głos. na tyle głośny, że słychać go było mimo hałasu, jaki czyniła wzburzona woda. Chociaż, tego obaj byli pewni, napastnik nie krzyczał. To było tak, jakby głos dobywał się niemal przy ich uszach.

- Zdychaj Bredock!

Ale tym razem maniak nie kierował słów ani ataku na Derylla. Szedł prosto na Marka Fitzgeralda, a jego dymiąca sylwetka zdawała się pokonywać przestrzeń w jakiś nienaturalny sposób, zupełnie nie przejmując się śliskim i zdradliwym gruntem.

BRYAN CHASE

Siedzieli w ukryciu, z Toddem, tak jak im wyjaśnili Dean i Daniel. Znajdowali się na bocznej ulicy, na tyłach starego magazynu, który od niemal dwóch lat stał pusty i rozpadał się w gruzy, bo jakieś sprawy spadkowe czy prawne uniemożliwiały jego rozbiórkę, czy coś. Todd i Bryan znali to miejsce całkiem dobrze. Czasami miejscowa dzieciarnia wpadała tutaj porozrabiać lub gdy chciała robić coś, czego dorośli mieli nie widzieć. Kiedyś był tutaj stróż, ale teraz już nawet te środki zaradcze sobie darowano.

Ruina magazynu była niczym zepsuty ząb w ustach kogoś, kto nie miał kasiory na opiekę stomatologiczną. Szpeciła Twin Oaks, ale nikt z tym nic nie mógł zrobić. Ale też niewielu to obchodziło, bo zdewastowany, opuszczony budynek leżał na uboczu miasteczka.

Idealne miejsce na to, aby komuś obić mordę lub dobić szemranego interesu, takiego, jak Dean i Daniel zamierzali dobić.

Bryan i Todd siedzieli w ukryciu. Mieli proste zadanie. Obserwować przebieg wydarzeń i gdyby coś poszło nie tak - zareagować. W jaki sposób i co miałoby pójść nie tak, starsi "koledzy" nie chcieli im powiedzieć.

Więc siedzieli wychylając się lekko i obserwując tyły zrujnowanego magazynu, zachwaszczony i brudny podjazd, kiedyś służący jako rampa rozładunkowa. Padał deszcz. Słyszeli, jak spływa po ścianach i jak wlewa się przez dziury w dachu zdewastowanej posesji. Widzieli, jak bombarduje kroplami tworzące się kałuże.

I czekali.

Samochód Deana i Daniela przyjechał pierwszy. Obaj zatrzymali się i zamrugali światłami, dając znak Toddowi i Bryanowi, że są na miejscu. Wtedy Todd, zgodnie z ustalonym sygnałem, dwa razy zamigotał latarką, którą dostał od Deana.

- Ale mam podnietkę - wyszeptał rudzielec podekscytowany, jak diabli. - Bo już stary, myślałem, że D i D robili nas w chuja.

Bryan nie myślał w ten sposób. Wiedział już, że Daen i Daniel to jego przepustka do lepszego świata. Świata z pieniędzmi, dziewczynami i dorosłymi sprawami.

Drugi samochód pojawił się kilka minut później. Przeciął reflektorami strugi deszczu i zatrzymał się kilka kroków od samochodu Daniela i Deana.

- Kurwa. To świnie - mruknął Todd.

Faktycznie. To był jeden z radiowozów policyjnych. Ktoś z niego wysiadł. Jedna osoba. W ciemnościach i deszczu ciężko było powiedzieć, który z funkcjonariuszy.

Policjant skierował się prosto do samochodu Daniela i Deana, którzy wyszli na zewnątrz. Po chwili cała trójka zaczęła o czymś rozmawiać. Mimo, że budynek znajdował się nie więcej niż dziesięć metrów od miejsca, gdzie stały samochody, szum deszczu skutecznie zagłuszał rozmowę.

A potem wszystko wydarzyło się szybko. Bardzo szybko.

Nagle rozmawiający z policjantem Daniel złapał się za brzuch i odsunął w tył, zatoczył trzymając rękami za trzewia.

Stojący kilka kroków dalej Dean sięgnął po coś ręką do kieszeni. Chyba po pistolet, ale policjant był szybszy. Znalazł się przy Deanie i uderzył czymś trzymanym w ręce. Chyba nożem.

Dean zatoczył się w tył, a policjant zadał jeszcze dwa naprawdę wprawne ciosy, po których chłopak wpadł na samochód i osunął się na ziemię.

Policjant pochylił się i podniósł coś z betonu, a wtedy Todd zahaczył o coś ręką, i zrzucił kawałek zardzewiałego żelastwa z okna na ziemię.

Policjant odwrócił się gwałtownie, dziko i Bryan chyba rozpoznał jego twarz. Wydawało mu się, że to szeryf.

Coś w ręku przedstawiciela prawa zalśniło ogniście.

Todd krzyknął głośno i boleśnie, i upadł na zimny, mokry beton obok Bryana.
A gdy ten spojrzał na kumpla zobaczył, że w twarzy Todda pojawiła się wielka, krwawa dziura.

Ranny splunął krwią i zębami, zacharczał, zabulgotał i zajęczał jednocześnie. Jego wybałuszone oczy wpatrywały się w Bryana bez zrozumienia i w totalnym szoku. Nie wiedział co się dzieje. Chciał coś powiedzieć, ale nowy, krwisty otwór na miejscu ust, uniemożliwił mu to. Bryan widział, jak język kumpla porusza się jakoś tak bez sensu, w tej wielkiej dziurze po kuli.

I słyszał, przez własne bijące serce i jęki przyjaciela coś jeszcze. Ostrożne kroki.

Policjant - morderca szedł do opuszczonej rudery, aby sprawdzić, komu wpakował kulkę. I na bank chciał upewnić się, że nie zostawił żadnego świadka swojej zbrodni.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-03-2022 o 20:38. Powód: literówki i takie tam :)
Armiel jest offline