Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2022, 20:08   #111
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
BART SPINELI

Późniejsze popołudnie i wieczór Barta nie wyglądał już tak fajnie, jak ten spędzony z Anastasią i Daryllem. Miał pracę.

Najpierw trzeba było ogarnąć mieszkanie babci, załatwić sprawunki, posprzątać i wykonać te wszystkie domowe obowiązki, które czyniły z niego dobrego wnuka. I których babcia, powiedzmy sobie szczerze, sama nie miała możliwości wykonać.

Odkurzając, myjąc, układając, wycierając miał czas na myślenie. A jego myśli kierowały się przede wszystkim do wydarzeń w miasteczku. Do zabójstw i tym, że coś mogło zagrażać jemu lub Anastasii. Ann. Drugi cel, w którego stronę kierowały się myśli Barta.

Plany miał takie: pogawędka z babcią, wspólne oglądanie telewizji, a potem obowiązki w zakładzie rodzinnym.

Kiedy Bart skierował się do domu pogrzebowego słońce powoli zbliżało się do wierzchołków gór na zachodzie. Gromadziły się chmury. Znów zanosiło się na deszcz czy nawet burzę.

ANASTASIA BIANCO

Po rozstaniu z Bartem i Daryllem Anastasia czuła się dziwnie. Pierwszy raz chyba spędziła przyjemnie czas z rówieśnikami. Ba! Z chłopakami. Byli tacy różni, ale miała wrażenie, że coś ich zaczyna łączyć. Jakaś więź. Wspólna tajemnica?

Ciężko było to określić.

Dzisiaj była sobota, więc Twin Oaks pełne było ludzi. Szczególnie centrum miasteczka, gdzie mieściła się mała galeria handlowa i większość lokali gastronomiczno - rozrywkowych. Nawet zabójstwa i szalejący w miasteczku nie zgasiła ludzkiego pragnienia zakupów i rozrywki. Mimo, że było po sezonie, w Twin Oaks więcej było obcych twarzy. Ludzi z aparatami na szyjach, z telefonami - dziennikarzy, którzy przyjechali tutaj szukając sensacji. Oni nie chcieli poznać prawdy. Chcieli krwawej historii. A ona? Czego ona chciała?

Annastasia lubiła skupiska ludzi tylko z jednego powodu. Dawały jej anonimowość. Tak było i tym razem. Wracała do domu rowerem, czasami jadąc, czasami prowadząc. Do domu dotarła bez problemu.

A wchodząc do niego zorientowała się, że ani matka ani ojciec jeszcze nie wrócili, a na korytarzu, tuż pod klapką na listy w drzwiach, leżała koperta bez znaczka z jednym słowem napisanym na niej “DAVID”.

MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON

Grupa mężczyzn i kobiet spotkała się w wyznaczonym punkcie zbiórki. Wśród nich także Mark i dwóch kumpli, którzy odpowiedzieli na jego wezwanie - Ross Sherwood i Kevin Red - obaj kumple z zespołu. Ubrani w ciepłe kurtki sportowe trzymali się blisko Marka.

Daryll, który przybył na miejsce niemal jako ostatni ze względu na rozmowę z dziennikarzem ujrzał Fallsa i Hale’a, którzy zbierali koło siebie ochotników. Przybyło coś około trzydziestu ludzi. W tym David Macrum, ubrany w strój myśliwego, kilku byłych żołnierzy - w swoich morach, wędkarzy i myśliwych, survivalistów i preppersów oraz zwykłych ludzi - sprzedawców i kierowców. Tych, którzy chcieli ryzykować wyprawę w góry mimo zbliżającego się wyraźnie pogorszenia pogody.

- Witam wszystkich - szeryf Hale podniósł głos, i uciszył gwar rozmów. - Dziękuję za liczne stawiennictwo. Sytuacja jest taka. Znaleziony turysta poinformował nas, że zgubili się w lesie, w okolicach Creek Stream. Ponoć zaatakowało ich jakieś zwierzę, ale nie wiem, czy to prawda, czy koleś ściemnia bo coś zrobił tej dziewczynie. Różnie bywa i niczego nie można wykluczać w takich sprawach.

Ludzie popatrzyli po sobie.

- Tak czy owak, dziewczyna być może potrzebuje pomocy. Minęło tyle czasu, że szansa odnalezienia jej żywej jest zdecydowanie niższa, niż znalezienia jej ciała. Ruszymy grupą, potem rozdzielamy się na mniejsze i przeczesujemy okolicę. Każda grupa musi mieć co najmniej jedną sprawną latarkę i krótkofalówkę oraz otrzyma gwizdek. Utrzymujemy kontakt dźwiękowy i wizualny, a także - w razie potrzeby - radiowy. Poszukiwaniami dowodzi mój zastępca - funkcjonariusz Falls. Ja będę nadzorował operację z centrum dowodzenia.

Potem był podział na grupy. Zajął się tym Falls.

- Daryll - przywołał do siebie Singeltona. - Będziesz razem z kolegami ze szkoły - wskazał na Marka, Rossa i Kevina. - Barney - policjant przywołał brodatego, brzuchatego mężczyznę w kurtce myśliwego. Weźmiesz pod komendę tych młodych ludzi. Chcą pomagać.

- Jasne, szefie – brodaty grubas spojrzał na nich ciężkim wzrokiem.

Zarówno Mark, jak i Daryll znali go ze słyszenia. Były żołnierz, zapalony myśliwy, lokalny preppers i zwolennik teorii spiskowych. Znał góry i lasy wokół nich, jak mało kto.

Potem Falls poszedł wydawać komendy innym wolontariuszom, a dziesięć minut później ludzie weszli na szlak prowadzący do Creek Stream. Znali tę część gór. Dość trudno dostępne partie, gdzie ciężko dotrzeć inaczej, niż piechotą.

BRYAN CHASE

Po burgerze i rozmowie z “gotką” Bryan musiał się szybko zwijać. Miał swoje obowiązki. Niestety. Zmył się szybciej, niż by tego chciał.

Spędził popołudnie na pracy w warsztacie z burkliwym ojcem. Obiecał mu to, więc musiał się z obietnicy wywiązać. Frank Chase wydawał się czymś wkurzony bardziej, niż zazwyczaj. Albo dokuczał mu kac po wczorajszej imprezie z kumplami, albo znów przyszły jakieś wezwania do zapłaty. To, że jego staruszek ma problemy finansowe, nie było tajemnicą w miasteczku. Tym bardziej trzymanie się Deana i Daniela miało w sobie taki potencjał atrakcyjności. Mógł zarobić kasiorę, o której stary nic by nie wiedział,
Więc pracował przy silnikach, pomagał brudząc sobie ręce i ignorując docinki i przytyki ojca. Aż w końcu przyszło wybawienie - Todd. Kumpel, z posiniaczoną gębą przez Marka, miał jednak dobry humor.

- Wiesz - przyznał się gdy już Bryan ogarnął się po pracy i mieli zamiar spędzić czas na rzucaniu piłki, wypaleniu paru fajek i być może wypiciu kilku piwek na dzikim placu pomiędzy lasem i domem Chase’ów. - Wyrwałem fajną laskę na imprezce. Ma na imię Emilly. Chuda, ale ma fajne bimbałki. Opatrywała mi ryja, po tym jak mnie obił ten pedzio.

Gdy już mieli wychodzić zadzwonił telefon. Po chwili Frank Chase wydarł się z dołu, że to do Bryana.

- Byku - to był Daniel. - Mamy robotę na dzisiaj wieczór. Potrzebujemy kogoś, kto będzie filował, gdy ja z Deanem będziemy załatwiać pewien interes. Nic wielkiego. Przyczajka i narobienie rabanu, gdyby coś poszło nie tak. Możesz wziąć tego kolesia, o którym wspominałeś mi dzisiaj. To jak, młody? Wchodzisz w to?

- Jasne - potwierdził Bryan.

- Wpadnij o dwudziestej pod siłownię przy Main Street. Tam powiem o co chodzi.

Daniel rozłączył się.

Gdy wyłożył sprawę kumplowi. Todd podjarał się jak Spineli towarem.

- Wchodzę w to! - poklepał kumpla po ramionach.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 20-03-2022 o 20:17.
Ravanesh jest offline  
Stary 20-03-2022, 20:20   #112
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BART SPINELI

Zaczęło padać, gdy Bart zajmował się swoimi obowiązkami w domu pogrzebowym przygotowując Mary Mac’Bridge na jutrzejszy pochówek.

Wszystko było już przygotowane i nawet samobójcza śmierć jej ojca, którego zwłoki spoczywały teraz w chłodni miejskiej kostnicy, nie mogły wstrzymać ceremonii. Mary zasługiwała na ostatnie pożegnanie i jutro rano jej ciało miało powędrować w ostatnią podróż.

Ojciec pracował obok. Spokojnie i starannie. Pracy mieli sporo. Bart zakładał, że zejdzie mu co najmniej do dziewiątej, może nawet dziesiątej. Poruszył nawet z ojcem sprawę podwyżki, ale rodzic tylko spojrzał na niego z pół uśmieszkiem.

- Wrócimy do tematu innym razem, dobra. Kiedy będzie się mniej działo. A teraz zajmij się kwiatami.

Około ósmej zadzwonił telefon. Ojciec odebrał. Przez chwilę słuchał kogoś po drugiej stronie.

- Biedna dziewczyna. Taka młoda. Już jadę. Poczekaj na mnie.

Odłożył słuchawkę na widełki i spojrzał na syna.

- Twoja koleżanka ze szkoły zmarła pół godziny temu. Ta miła. Wielka tragedia. Muszę podjechać do szpitala aby szybko załatwić kilka formalności. Zostawię cię tutaj samego, dobrze. Skończ z kwiatami panienki Mac'Bridge, potem posprzątaj salę i poczekaj na mnie z zamknięciem. Odbieraj telefony, jakby dzwoniły.

ANASTASIA BIANCO

Koperta kusiła. Kusiła, jak nie wiem co. A że nie była zaklejona, Anastasia nie powstrzymała się od zerknięcia do niej. W środku znalazła tylko dwa stare zdjęcia naklejone na białą kartkę. Takie zdjęcia, jakie robiono jakieś dwadzieścia lat temu w szkołach lub do prywatnych albumów.

Na każdym ze zdjęć widniała para - dziewczyna i chłopak. Jedną z nich Anastasia rozpoznała bez trudu - widziała te twarze w przeglądanych gazetach. Zamordowana para - Lucy Bredock i Sam Macrum. Na drugiej były dwie inne twarze. Jedną z nich również znała. Widywała ją w albumach rodzinnych. To był jej tato - David. A dziewczyna koło niego przypominała nieco wyglądem Lucy. Czyżby jej siostra, czyli obecna pani Fitzgeraldowa.

Poza tymi zdjęciami było coś jeszcze. Krótka notatka z numerem telefonu.

ZADZWOŃ, JEŻELI JESTEŚ GOTOWY POWIEDZIEĆ PRAWDĘ. JUTRO O DZIESIĄTEJ RANO. CZEKAM KWADRANS.

Na schodach zaszurały kroki. Przez drzwi Annastasia usłyszała głosy - jej matki i ojca.

- Jeszcze kilka kroków, Davidzie, spokojnie, uważaj na próg.

- Bazdzooo siem pszepra.. praszam szkarbie …. jusz nie mogłem … muszałeeem

- Ci, Davidzie. Sąsiedzi usłyszą. Spiłeś się jak bela. Poczekaj, może Ann jest w domu, pomoże mi zaprowadzić cię do łóżka. Musisz odpocząć.

Zadzwonił dzwonek do drzwi.


MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON

Nim weszli na dobre w las, zaczęło padać.

Szum deszczu towarzyszył grupom poszukiwawczym kierującym się szlakiem w stronę Creek Stream. Teren był trudny i pogoda nie sprzyjała rozmowom. Po chwili zrobiło się też na tyle ciemno, że ochotnicy zaświecili swoje latarki i teraz snopy światła przeskakiwały od głazu do głazu, od pnia do pnia, od drzewa do drzewa, przecinając krople deszczu i mrok, a potem ciemność.

Miejsce, w którym ponoć odnaleziony przez Darylla turysta rozdzielił się ze swoją dziewczyną znajdowało się jakieś dwie godziny drogi od miejsca, z którego wyszła ekipa poszukiwaczy. Tam Falls wydał polecenia poszczególnym drużynom i wyznaczył trasy poszukiwań. Mieli trzymać się w zasięgu gwizdka, sprawdzić okolicę i w razie czego poinformować resztę przez radio. Falls koordynował działania w górach, a Hals wydawał dyspozycje z Twin Oaks.

Grupa w której był Daryll i Mark liczyła jeszcze trzy osoby - Ross i Kevin - kumple Marka popatrujący na Darylla z niepokojem ale z jeszcze większym niepokojem obserwujący ciemności w lesie, oraz Barney Steel - postrzelony szajbus, maniak teorii spiskowych.

- Dobra, chłopaki - zaczął Barney, gdy już zostali sami, wyciągając z plecaka piwo. - Ja i młody Daryll mamy wiedzę, jak przetrwać w głuszy, wy wicie mnij o tym.

Zaciągający gwarą mężczyzna upił łyk piwa.

- Chceta? - wyciągnął kolejne puszki z plecaka. - Tylko nie gadajta starym o tym, że was piwem częstowałem, dobra.

Nie czekając czy młodzi wezmą czy nie alkohol, sam napił się swojego.

- Idziem w dół strumienia, tam gdzie łączy się z Górską Szczyną.

Górska Szczyna, naprawdę nosząca nazwę Górskiej Strugi, to była rzeka, która płynęła przez góry z zachodu na wschód. Znali ją dobrze.

- Wszyscy trzymata się blisko. Żadnych wygłupów. Pamiętajta, że chodzi o życie tej małej. W Twin Oaks za dużo ostatnio mamy trupów. Nie sądzita?

Ruszyli, oświetlając sobie drogę latarkami, patrząc pod nogi i marznąc. Po kwadransie musieli przystanąć, bo Barney obalił jedno ze swoich piw, a potem musiał się odlać w krzaki.

- Te, Bates? - Ross postanowił chyba rozruszać towarzystwo, bo zwrócił się do Darylla nielubianą ksywką. - A ty przypadkiem nie zabiłeś i nie zakopałeś gdzieś tej lali z miast? Jeśli tak, to może zaprowadź nas tam i unikniemy odmrażania sobie jajec na tym zimnie.

- Mark. Powiedz mi, po jakiego wała myśmy tutaj przyszli? - Kevin zwrócił się do Fitzgeralda.

Nim Mark czy Daryll zdążyli zareagować Barney wyszedł zza drzewa, gdzie opróżnił pęcherz. W ręku trzymał radio, przez które sygnalizował koordynatorowi.

- Piąta grupa, u nas zero.

Potem spojrzał na chłopaków ostrzej wyciągając kolejne piwo.

- Przebieramy nogami, panienki. Dziewczyna sama się nie znajdzie.

* * *

Dwie godziny później, zziębnięci i przemoczeni, znaleźli się w miejscu, gdzie Górska Struga i Creek Stream łączyły się ze sobą w huku spienionej wody. I tutaj, w świetle latarki, Daryll dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Jak wtedy, w nocy, gdy trafił na zagubionego turystę.

Coś tam było, w dole, jakiś kształt zaczepiony między skałami, z grubsza przypominający człowieka. Serca poszukiwaczy zabiły szybciej.

- Te, mienśniak - spojrzał na Marka. - Pomóż temu małemu zyjść na dół.

Mały, to był Daryll.

- Wy dwaj, durnie, asekurujta.

Plan wydawał się być dobry. Korzystając z siły ramion Ross i Kevin pomogli dostać się Markowi i Daryllowi na sam dół, po stromym wyżłobisku, jakie zrobiła woda w skałach. Ze ścieżki, którą się poruszali, do brzegu było stromo na jakieś trzy, może cztery metry wysokości. Ale lina i silne ręce pozwoliły spokojnie zejść na dół Daryllowi i Markowi.

- Niech nikt więcej siem nie rusza - nakazał Barney. - Sprawdźta to, chopaki ino ostrożnie.

Daryll i Mark ruszyli ostrożnie przez zdradliwy teren przy brzegu strumienia. Śliskie i nierówne skały pełne były ukrytych szczelin, w których łatwo było skręcić nogę.

- Uważajta. Zaczekajta. Ja muszem siem odlać.

Szum wody rozbijającej się o skały i kamienie oraz deszczu chłostającego ziemię i drzewa nad nimi spowodował, że ledwie zrozumieli słowa Barneya.

Byli już blisko znaleziska i światła latarek ukazały ich oczom niewyraźny, poszarpany kształt. To był płaszcz przeciwdeszczowy. Taki z rodzaju tanich, turystycznych i pomarańczowych. Można było takie kupić nawet w pensjonacie prowadzonym przez rodzinę Singeltonów. I Daryll pamiętał, że zagubiona turystka taki nabyła. Czyżby wpadli na trop?!

Mark pośliznął się lekko na kamieniu i przez to światło jego latarki przesunęło się w bok, dalej w górę strumienia, gdzie grunt opuszczał się nieco i tworzył coś w rodzaju niskiego klifu nad połączeniem dwóch cieków wodnych.

I właśnie z tego klifu, mniej więcej dwadzieścia, może nawet mniej kroków od nich, zeskoczył jakiś ciemny kształt. Postać ruszyła powoli w stronę Darylla, którego uwaga skupiona była na płaszczu zaplątanym pośród kamieniami. A Mark widział w świetle swojej latarki dobrze tego, który pojawił się nie wiadomo skąd w środku lasu. Wilcza maska na twarzy, czarny płaszcz nie krępujący ruchów na ciele i długi, wyglądający na morderczo ostry nóż w rękach.

- Zdychaj, Bredock! Zdychaj, szmato!

Daryll usłyszał to w ostatniej chwili, a kiedy spojrzał w bok, zobaczył mordercę z parkingu. Tutaj, w środku lasu. Widział ten sam nóż, którym zabójca zaatakował jego siostrę. I znów usłyszał ten głos. Zimny. Nienawistny, szalony głos. na tyle głośny, że słychać go było mimo hałasu, jaki czyniła wzburzona woda. Chociaż, tego obaj byli pewni, napastnik nie krzyczał. To było tak, jakby głos dobywał się niemal przy ich uszach.

- Zdychaj Bredock!

Ale tym razem maniak nie kierował słów ani ataku na Derylla. Szedł prosto na Marka Fitzgeralda, a jego dymiąca sylwetka zdawała się pokonywać przestrzeń w jakiś nienaturalny sposób, zupełnie nie przejmując się śliskim i zdradliwym gruntem.

BRYAN CHASE

Siedzieli w ukryciu, z Toddem, tak jak im wyjaśnili Dean i Daniel. Znajdowali się na bocznej ulicy, na tyłach starego magazynu, który od niemal dwóch lat stał pusty i rozpadał się w gruzy, bo jakieś sprawy spadkowe czy prawne uniemożliwiały jego rozbiórkę, czy coś. Todd i Bryan znali to miejsce całkiem dobrze. Czasami miejscowa dzieciarnia wpadała tutaj porozrabiać lub gdy chciała robić coś, czego dorośli mieli nie widzieć. Kiedyś był tutaj stróż, ale teraz już nawet te środki zaradcze sobie darowano.

Ruina magazynu była niczym zepsuty ząb w ustach kogoś, kto nie miał kasiory na opiekę stomatologiczną. Szpeciła Twin Oaks, ale nikt z tym nic nie mógł zrobić. Ale też niewielu to obchodziło, bo zdewastowany, opuszczony budynek leżał na uboczu miasteczka.

Idealne miejsce na to, aby komuś obić mordę lub dobić szemranego interesu, takiego, jak Dean i Daniel zamierzali dobić.

Bryan i Todd siedzieli w ukryciu. Mieli proste zadanie. Obserwować przebieg wydarzeń i gdyby coś poszło nie tak - zareagować. W jaki sposób i co miałoby pójść nie tak, starsi "koledzy" nie chcieli im powiedzieć.

Więc siedzieli wychylając się lekko i obserwując tyły zrujnowanego magazynu, zachwaszczony i brudny podjazd, kiedyś służący jako rampa rozładunkowa. Padał deszcz. Słyszeli, jak spływa po ścianach i jak wlewa się przez dziury w dachu zdewastowanej posesji. Widzieli, jak bombarduje kroplami tworzące się kałuże.

I czekali.

Samochód Deana i Daniela przyjechał pierwszy. Obaj zatrzymali się i zamrugali światłami, dając znak Toddowi i Bryanowi, że są na miejscu. Wtedy Todd, zgodnie z ustalonym sygnałem, dwa razy zamigotał latarką, którą dostał od Deana.

- Ale mam podnietkę - wyszeptał rudzielec podekscytowany, jak diabli. - Bo już stary, myślałem, że D i D robili nas w chuja.

Bryan nie myślał w ten sposób. Wiedział już, że Daen i Daniel to jego przepustka do lepszego świata. Świata z pieniędzmi, dziewczynami i dorosłymi sprawami.

Drugi samochód pojawił się kilka minut później. Przeciął reflektorami strugi deszczu i zatrzymał się kilka kroków od samochodu Daniela i Deana.

- Kurwa. To świnie - mruknął Todd.

Faktycznie. To był jeden z radiowozów policyjnych. Ktoś z niego wysiadł. Jedna osoba. W ciemnościach i deszczu ciężko było powiedzieć, który z funkcjonariuszy.

Policjant skierował się prosto do samochodu Daniela i Deana, którzy wyszli na zewnątrz. Po chwili cała trójka zaczęła o czymś rozmawiać. Mimo, że budynek znajdował się nie więcej niż dziesięć metrów od miejsca, gdzie stały samochody, szum deszczu skutecznie zagłuszał rozmowę.

A potem wszystko wydarzyło się szybko. Bardzo szybko.

Nagle rozmawiający z policjantem Daniel złapał się za brzuch i odsunął w tył, zatoczył trzymając rękami za trzewia.

Stojący kilka kroków dalej Dean sięgnął po coś ręką do kieszeni. Chyba po pistolet, ale policjant był szybszy. Znalazł się przy Deanie i uderzył czymś trzymanym w ręce. Chyba nożem.

Dean zatoczył się w tył, a policjant zadał jeszcze dwa naprawdę wprawne ciosy, po których chłopak wpadł na samochód i osunął się na ziemię.

Policjant pochylił się i podniósł coś z betonu, a wtedy Todd zahaczył o coś ręką, i zrzucił kawałek zardzewiałego żelastwa z okna na ziemię.

Policjant odwrócił się gwałtownie, dziko i Bryan chyba rozpoznał jego twarz. Wydawało mu się, że to szeryf.

Coś w ręku przedstawiciela prawa zalśniło ogniście.

Todd krzyknął głośno i boleśnie, i upadł na zimny, mokry beton obok Bryana.
A gdy ten spojrzał na kumpla zobaczył, że w twarzy Todda pojawiła się wielka, krwawa dziura.

Ranny splunął krwią i zębami, zacharczał, zabulgotał i zajęczał jednocześnie. Jego wybałuszone oczy wpatrywały się w Bryana bez zrozumienia i w totalnym szoku. Nie wiedział co się dzieje. Chciał coś powiedzieć, ale nowy, krwisty otwór na miejscu ust, uniemożliwił mu to. Bryan widział, jak język kumpla porusza się jakoś tak bez sensu, w tej wielkiej dziurze po kuli.

I słyszał, przez własne bijące serce i jęki przyjaciela coś jeszcze. Ostrożne kroki.

Policjant - morderca szedł do opuszczonej rudery, aby sprawdzić, komu wpakował kulkę. I na bank chciał upewnić się, że nie zostawił żadnego świadka swojej zbrodni.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-03-2022 o 20:38. Powód: literówki i takie tam :)
Armiel jest offline  
Stary 21-03-2022, 20:14   #113
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ana spisała numer telefonu będąc w swoim pokoju i póki co ukryła list w kieszeni. Zbiegła na dół paroma susami i choć była niemal pewna, że to jej rodzice, wyjrzała przez wizjer, nim otworzyła im drzwi.
- Co… Co wy…? Na parapetówce byliście? - zapytała zdziwiona widać niemrawego ojca i matkę, która chyba ledwo przytargała go do domu.

- Nie - powiedziała mama. - Załatwił się tak w pubie u Berckleya. Tom, na szczęście, zadzwonił do mnie, nim sytuacja wymknęła się spod kontroli.

- Ja waszzszz kochammmm, wszyszkie, wasz kocham - bełkotał półprzytomnie David, który nie pił zbyt często. Prawie wcale, a już na pewno nie na umór.

- Zatargajmy go do salonu na dole. Musi wypić coś ciepłego i nie wiem, może chwilę się przespać.

- Szyszko nasza wina… szyszko - David potoczył wokół nieprzytomnym wzrokiem.

Ana przytakująco kiwnęła głową. Zamknęła za nimi drzwi na zamek i pomogła zanieść ojca na kanapę. Przypominając sobie rzygających na imprezie u Leona nastolatków, przyniosła z kuchni średnią, plastikową miskę i położyła tymczasowo na ławie, siadając obok ojca.
- Co ty tatko mówisz? - zapytała jakby niewinnie i czekała, aż matka sobie pójdzie - Może nie tylko picie ale coś ciepłego do jedzenia, choć trochę? Chyba lepiej się trawi jak ma z czym? - zwróciła się już do matki. Miała przeczucie, że być może uda jej się czegoś dowiedzieć. Każdy bełkot mógłby być przydatny.

- Szszkarby, szo szę stało…. Szemu ? - pijacki bełkot był pełen emocji. Strachu. Niepewności. Żalu. Ciężko było stwierdzić. - Jeszteszce takie dobłłeee… kocham wasz …. - tatko czknął potężnie.

- Ja też cię kocham tatku, masz miseczkę przytul - powiedziała Ana poklepując ojca po ramieniu i podała mu przyniesione przed chwilą naczynie - Co jest waszą winą? I czyją winą? - zaczęła pytać głaszcząc ojca po barku.

- Niszszz szóreszko, nisz …. wszyszko będzie dopsze…. będże ….

Wstrząsnęła nim fala wymiotów. Zawartość jego żołądka chlusnęła do przezornie podstawionej miski.

- Wiem, że będzie, musi, nie? - nastolatka westchnęła w zamyśleniu - Ale Carol jakaś zdenerwowana, chyba przez Hale’a, co?

- Caarol, to szyszko szkompliku…je … nie moszna… nie moszna tak….

Ojciec zamachał zdenerwowany rękami.

- Nie powiecie, że to Hale? Ona mi mówiła, że powie wszystko jak ty nie powiesz - Ana zagrała blefem, mając nadzieję, że matka szybko nie wróci. I że nie słyszy - Nie chcesz żeby mama wiedziała… no wiesz… że wy…? - pozostawiła słowa w niedopowiedzeniu z nadzieją, że ojciec coś w końcu sypnie.

- Dawno temu … dawno … - zachlipał. - Pszed …. no wieszszz .. tym… mor… morderstwem…. pszed wszyszkim ….

- A czemu po już nie? - dopytała snując przypuszczenia, ale niestety, wiele nie rozumiała z bełkotu ojca.

- Wolała… jego… mosze to i dopsze… lepsze… bo ty jestesz na szwiecie - zmętniały wzrok ojca pojaśniał na chwilę. - Fiszgerald jeszt w poszondku w szumie… w posządku… nie maił… nisz wszpólnego z …. tym wszyszkim … co szrobił Hale….

Wzrok ojca uciekł gdzieś w tył i mężczyzna zaczął … zasypiać.

- Więc to nie wasza wina. Nie jesteś niczemu winien, tato. - Ana uśmiechnęła się, choć nie była pewna, czy tata jeszcze to widział. Zabrała miskę z wymiocinami z jego objęć, aby gdzieś jej nie wywalił i ucałowała w czoło. Będzie musiała pamiętać, aby wstać rano i dać tacie kopertę, którą znalazła w skrzynce. Niech lepiej sam zadecyduje, choć ona wolałaby, że jednak powiedział prawdę. Wydawało jej się, że ojciec nie jest niczemu winien, a przynajmniej tak to wszystko rozumiała.

- Wilk! - była w połowie drogi do drzwi wyjściowych gdy ojciec wydarł się na całe gardło - On wrósził! Wiszałem go! A pszeszesz Hale…. reszta…. nie …. - opadł na sofę, na której go ułożyła z matką.

Anastasia podskoczyła przestraszona, gdy ojciec wydarł się niespodziewanie. Zrobiła wielkie oczy i spojrzała przez ramię na staruszka. Zawał. Przecież wiedziała już to, choć wilk wciąż był dla niej niepewny. Serio to Billy? Na pewno? Anastasia upewniła się, że drzwi są zamknięte. Najchętniej jeszcze by zabiła okna dechami. Wróciła do taty aby sprawdzić, czy w końcu śpi czy dalej coś będzie majaczył.

- Jak z nim? - matka zjawiła się z kawą. - Biedny. To, co się teraz dzieje w miasteczku, to jakiś koszmar. A, z tego co wiem, przeżywał już coś podobnego, gdy był mniej więcej w twoim wieku. Siostrę jego szkolnej sympatii zabił zazdrosny brat jej chłopaka czy coś takiego. Twój ojciec mocno to przeżył. Zawsze był z niego wrażliwy i dobry człowiek, który za bardzo niekiedy przejmuje się innymi.

- Tak, słyszałam coś o tym… Całe miasto prawie huczy i powtarza “wilk wrócił” - Ana zamyśliła się przyglądając się twarzy swojego taty - Myślę, że do rana będzie jak… prawie nowy - uśmiechnęła się dziewczyna i przeniosła wzrok na matkę - A ty jak się trzymasz?

- Martwię się, ale liczę na to, że policja szybko złapie winowajcę. Wiesz, że teraz spora grupa ludzi przeszukuje góry. Miejscowi mówią, że to ktoś przyjezdny. Zaatakował jakiegoś chłopaka i dziewczynę. Chłopak uciekał i chciał się schować w mieszkaniu Mac'Bridgów i dlatego zginęła mała Mary. A potem ten młody Singelton znalazł turystę, który skrył się w lesie, poranionego i morderca zemścił się na jego mamie i siostrze. To ma nawet sens. Niektórzy mówią, że to kolega tych turystów, albo ktoś, kto przyjechał z daleka. Może ukrywa się pomiędzy dziennikarzami, w końcu dobrych trzydziestka jest teraz w Twin Oaks i nikogo z nich nie znamy.

Mama skończyła swoją tyradę po czym spojrzała na Davida. Ana pomyślała, że może i ma rację. Dziewczyna chyba niepotrzebnie dołożyła do tego swoje zagmatwane teorie.

- Niech śpi. Kawę zrobię mu później. Tę wypiję sama. Chcesz też coś do picia? No i najważniejsze, jak się udał ten wypad wczoraj. ten twój kolega, Bart, tak? Ludzie różnie o nim mówią. Najważniejsze jednak, Ann, jak ty go widzisz?

Nastolatka wzruszyła ramionami.
- Jest w porządku - odpowiedziała szczerze bez większych emocji - Wydaje mi się, że bycie codziennie przy martwych ciałach jakoś na niego wpływa i po prostu stara się nie zwariować, dlatego radzi sobie z tym na swój sposób. Poza tym myślę, że to dobra osoba. Na imprezie był pomocny i spokojny. Pewnie byście go polubili, zwykły chłopak - uśmiechnęła się lekko do mamy.

Właściwie, do tej pory nie myślała o Barcie jakoś wiele. Zbyt dużo czasu poświęcała na to, co działo się w miasteczku. Zaczynała już myśleć, że tą skrywaną przez ojca i resztę tajemnicą było po prostu doprowadzenie do śmierci Billa, ewentualnie do wypadku. Ale raczej to on zabił Lucy i Sama, choć mogło wydawać się to głupie, bo czemu zabił by własnego brata… “Ech, no i znowu o tym myślę”, skarciła się Ana. Nie wiedziała dlaczego zagadka ta tak namieszała jej w głowie, jakby stawała się jej obsesją. “Może to ci turyści obudzili zło?”, nie zorientowała się, kiedy znowu wzruszyła ramionami.

- Dobrze, kotku, nie naciskam - matka uśmiechnęła się wiedząc o mocnym introwertyzmie córki. - Odpocznij sobie, ja zajmę się twoim ojczulkiem. Daj to - spojrzała z niesmakiem na miskę. - Ale pamiętaj. Jakbyś chciała porozmawiać, o czymkolwiek porozmawiać, to jestem zawsze dla ciebie. Dobrze?

- Ym - mruknęła i kiwnęła głową na znak, że wie i rozumie. Po tym znowu się uśmiechnęła lekko - Wstanę wcześnie rano, niech tata nigdzie nie idzie, bo muszę mu coś pilnie przekazać. Do siódmej rano. Kocham was bardzo - Ana wstała i ucałowała zaślinionego ojca w czółko, a następnie mamę w policzek. Nie była pewna czy jest coś, o czym chciałaby z nią porozmawiać… ale może…

Nim Ana wyszła z salonu, przystanęła w zamyśleniu.

- Mówił ci kiedyś ojciec, co się stało, wtedy? Gdy zamordowano Lucy Bredock i Sama Macruma… Wydaje mi się, że… Że dzisiejszy morderca to wie. I szantażuje tate. I że jeśli nie powie on prawdy, to coś się nam stanie… - wyrzuciła wreszcie, a na końcu lekko załamał jej się głos.

- Niewiele o tym mówił. Miał traumę i do dwudziestego któregoś roku życia bardzo to wszystko źle przechodził. Przepracował to jednak ze specjalistami.

- Rozumiem - odpowiedziała Ana ze smutkiem - A ty, lubisz Hale’a? Naszego szeryfa.

- Nie cierpię - odpowiedziała po chwili zastanowienia, jakby oceniała, czy ma być szczera z małoletnią córką. W końcu, najwyraźniej, uznała, że potraktuje ja jak partnerkę w rozmowie, a nie smarkulę. - Wiem, że jego żona nie ma z nim lekko. Czasami dziwię się, jak ktoś taki, jak on, dostał posadę szeryfa.

- Hm - Ana mruknęła na początku, jakby pomału przyswajała informacje - Tata chyba też go dobrze nie wspomina, z czasów szkolnych - rzuciła mimochodem.

- No, to prawda - mama podeszła do stołu w salonie i postawiła kawę. - Z tego co udało mi się z niego wyciągnąć, to twój tata był raczej takim chłopakiem, co inni mu dokuczali. Bo czytał i lubił się uczyć. A Hale był w bandzie takich osiłków, co innych, słabszych, traktowali jak materiał do wykorzystywania. Taki sportowiec i osiłek jednocześnie. Miał chyba ojca - tyrana i odgrywał się na innych.

- Słyszałam coś takiego. Wydaje się dziwny - odpowiedziała - No nic mamo, to dobranoc. Na pewno zostanie ojciec na kanapie, czy może zabrać go do łóżka?

- Ja go przypilnuję, skarbie. Lepiej, żeby nie wiedział, że widziałaś go w takim stanie, dobrze. Odpocznij sobie. Musisz odespać, bo wczoraj chyba wróciłam bardzo późno. Nie powiem. Trochę się martwiłam.

Ana uśmiechnęła się pocieszająco
- Przepraszam. I dobranoc - posłała mamie całusa i czmychnęła na górę do swojego pokoju.

W głowie kłębiło jej się od myśli. Obudzili zło? Przecież to głupie! Obudzić zło to można w horrorach, a nie w realnym życiu. To musi być coś bardziej logicznego, jednakże… Oko! Daryll pokazał jej przecież rysunek oka, a ona go zabrała ze sobą i nawet miała przy sobie. Gdyby tylko potrafiła znaleźć w jakichś książkach, czym jest to oko, mogłaby się skupić wtedy na kategorii zagrożenia. Macrumowie byli naprawdę dziwni i każdy w mieście o tym mówił. W dodatku Singelton wspomniał, że babcia Billa to jakaś dziwna kobiecina w łachmanach, ma domek ze zdjęciami wnuka i to oko. Ten znak na pewno pomógłby jej zrozumieć sens wszystkiego, co dzieje się w Twin Oaks. Szkoda, że było już zbyt późno, aby udać się do biblioteki.

Anastasia musiała się poważnie zastanowić. Przede wszystkim ustawiła budzik na siódmą rano, aby móc dać tacie list. Miała złe przeczucie, że jeśli to ukryje, a tatko nie zdecyduje się udać na wyznaczone miejsce, to stanie się coś złego. Wolała chociaż dać mu wybór, a i tak nie wierzyła w jego winę. Mama mówiła, że Hale wydaje jej się nienormalny, więc pewnie i wtedy taki był. Podkochiwał się w Lucy, to i wziął tego Billa zwyczajnie zabił, zagroził świadkom, że jak powiedzą to po nich i dali się zastraszyć.

- Rany, jeśli tatko widział aż trzy morderstwa… Biedny - Ana posmutniała. Na samą myśl o tym zakręciło jej się w brzuchu, a w gardle narosła bolesna gula. Szczerze było jej szkoda i taty, i pani Fitzgerald. Pewnie przez to ich miłość się skończyła, przez tragedię. Ale dzięki temu też poznał mamę i teraz są szczęśliwi, może tak miało być.

Nastolatka stwierdziła, że skoro nie ma wielu możliwości dowiedzenia się, czym jest tajemnicze “oko” z rysunku, to chociaż spróbuje przeszukać biblioteczkę ojca. Miał tam wiele książek, może są jakieś na temat symboli. Tata musiał dysponować rozległą i różnoraką wiedzą. Tak jakby, wiedział wszystkiego po trochu, to pomagało w dziennikarstwie. Wątpiła, aby znalazła odpowiednią książkę czy chociażby wzmiankę, ale wolała poszukać i mieć czyste sumienie, niż zaniechać sprawę. A jutro rano pójdzie do biblioteki, może nawet z Bartem i Daryllem, byłoby szybciej szukać.

Ana nie wiedziała ile czasu zajmie jej przejrzenie biblioteczki taty. W końcu nie będzie zaglądać w każdą książkę, a jedynie odpowiednie tytuły, o ile znajdzie jakiekolwiek. Jeśli nie, to pozostanie jej nauka i odrabianie lekcji, a potem około dwudziestej drugiej, po prostu położy się spać.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 24-03-2022, 15:28   #114
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Las, Noc, Poszukiwania cz. I




Daryll na widok zamaskowanej bestii z rzeźnickim nożem dosłownie wrósł w ziemię, całkowicie zamarł, przestając oddychać. Kiedy po raz pierwszy spotkał potwora, nie zdążył mu się dobrze przyjrzeć. Teraz morderca stał przed nimi w pełnym swoim majestacie niepojętej grozy i okrucieństwa. To nie mogły być halucynacje, patrzył na nadnaturalną istotę z piekła rodem, za maską nie krył się człowiek. Wszystko w co wierzyła jego siostra okazało się prawdą.
Chłopakowi wydawało się, że czas płynie inaczej, że tkwi w bezruchu długie sekundy, ale trwało to nie krócej niż jedno uderzenie serca. Zadziałał instynkt. Daryll już raz walczył o przetrwanie, mierzył z potworem, który zagnieździł się w jego ciele i przeżył bo wbrew wszystkiemu kurczowo trzymał się życia. rozpaczliwie szarpnął za leżący pod kamieniami płaszcz, który mógł należeć do zaginionej turystki. Widząc, że bestia skupiła się na Marku próbował obejść ją bokiem i zajść od tyłu.

Mark w pierwszej chwili stanął jak wryty, wpatrując się w idącą w jego stronę Bestię. A potem.... przypomniał sobie głupi kawał Todda, i zaskoczenie zamieniło się we wściekłość.
Zapomniał o wiszącym przy pasie nożu. Podniósł sporej wielkości kamień i zrobił to, co niektórzy sportowcy robią najlepiej - rzucił nim w nadchodzącego stwora.

Kamień, rzucony pewną ręką Marka przeleciał kilka kroków oddzielających go od nożownika i uderzył go w klatkę piersiową. Odbił się, jakby faktycznie trafił w ciało, ale to nie powstrzymało napastnika.

- Zdychaj, Bredock! - męski głos, pełen wściekłości wydobył się spod wilczej maski, nóż przeciął powietrze ze świstem.

Daryll pośliznął się na kilku kamieniach, omal nie wpadając do rozszalałej rzeki. Znalazł się za plecami mordercy, który w tym czasie naparł na Marka. Ostrze noża przecięło kurtkę sportowca.
Daryll zrobił krok w kierunku mordercy próbując zarzucić na wilczy łeb pelerynę, trzymał się jednak poza zasięgiem potężnych ramion bezwzględnego oprawcy.
- Macrum, tutaj jestem! – krzyknął, próbując zdezorientować wilka i dać czas Markowi na reakcję. Za plecami miał wzburzoną wodę, gdyby tak udało się zepchnąć tego potwora w porywistą toń, kupić sobie trochę czasu na ucieczkę…
Sukinsyn był twardy, ale Mark od dawna wiedział, że nawet największy twardziel ma słaby punkt. Zawodnicy na boisku nosili ochraniacze, ale trudno było sądzić, by przebieraniec aż tak się zabezpieczał.
Kolano trafiło precyzyjnie. W końcu Mark potrafił nie tylko się bić, ale był też wyjątkowo sprawnym młodym sportowcem. Przez chwilę mark poczuł, że jego ciało zagłębia się w coś zimnego. Wręcz w coś lodowatego. To coś było konsystencji gęstego żelu.

Zamaskowany szaleniec odepchnął Marka w tył, jednocześnie wyprowadzając cięcie nożem, które tym razem przecięło nie tylko kurtkę na piersi, ale i ciało chłopaka. A potem dwie rzeczy stały się niemal jednocześnie. Daryll zamachnął się peleryną znalezioną w wodzie gdy gruby, naprawdę mocny snop światła przeciął ciemność i oświecił ich przepychankę z maniakiem. Gdy tylko światło halogenowej latarki Barneya padło na nich, "Wilk" zniknął niczym zjawa. Jeszcze tylko przez chwilę, na mgnienie oka, maska odwróciła się prosto w stronę Derylla, jakby reagując na nazwisko Macrum, a w głębi wilczego pyska zalśniło coś żółtego, upiornego, paskudnego i złego.
Rzucona, wyciągnięta z wody peleryna spadła na ramiona i głowę Marka, który poczuł jak zimna folia przykleja mu się do twarzy.
- Co wy tam robita na dole! Czy wy się, kurna, bijeta! Naprawdę!

- Niech pan nie przestaje świecić kurwa mać!!! – ryknął w panice Singelton nie przejmując już żadnymi konwenansami. W głowie zaczęły przeskakiwać klocki. Wilk zamordował Mary w nocy, Wii widziała go za oknem pensjonatu wieczorem, mama i Wi zostały zaatakowane po zmroku. Potwór uciekł, kiedy nadjechała karetka. Z jakichś powodów nie był aktywny w dzień.
Bo bał się światła.
– On tu jest! Zabójca Mary McBridge, tu jest, zaatakował nas! Chyba ma światłowstręt, niech pan nie przestaje na nas świecić, bo nas pozabija!
Daryll niemal się nie rozpłakał wykrzykując przejmującą prośbę. Ściągnął pelerynę z twarzy Marka, a gdy zobaczył krew na ubraniu znów przeżył deja vu.
- Żyjesz Mark? Odezwij się! – zwrócił się do futbolisty. Jednocześnie swoją latarką rozświetlał okoliczne zarośla i skarpy w poszukiwaniu przyczajonego gdzieś mordercy.

- Niech to diabli... - Mark wreszcie wydostał się z lodowatych objęć kurtki. - Żyję... chyba...
Rozejrzał się dokoła, podobnie jak Daryll oświetlając okolicę.
- Tylko mnie trochę dziabnął... jak go kopnąłem w jaja... Chyba je zamieniłem w galaretę - dodał, przypominając sobie lodowaty dotyk. - Albo - dodał ciszej - on jest cały z jakiejś galarety...

Światła wyłuskiwały wysoki brzeg. Kamienie. Nurt rzeki. I powoli docierało do nich jedno. Napastnik nie miał gdzie się schować tak szybko. Nie zdążyłby się wspiać na nasyp, nawet gdyby był sprawniejszy niż Mark. Nie miał szans na przekroczenie rzeki lub zanurkowanie w jej kipieli. Krzaki były nieliczne, i niezbyt gęste, a za kamieniami mógł ukryć się co najwyżej karzeł, przedszkolak lub ktoś rozmiarów dzieciaka. To nie miało sensu. Przed chwilą koleś wyparował jak kamfora. A wcześniej przeciął kurtkę i lekko zranił Marka. Chłopak czuł krew, bardzo mało krwi - płynącą z rozcięcia. Rana była takim większym zadrapaniem.

- Jakiż murderca! tam nikogo ni ma!

Snop halogenu Barneya przeczesywał skarpę, kamienie, brzeg - podobnie jak wcześniej ich latarki.
- Chopaki - preppers zwrócił się do Rossa i Kevina - Widzieliśta cuś?
- Nie - odpowiedzieli niemal jednocześnie.
- Ale ja nie patrzyłem bo starałem się nie spierdzielić na dół - dodał Kevin.

- NIECH PAN ŚWIECI NA NAS! NA NAS, ROZUMIE PAN!? – błagał, wręcz ryczał Daryll zdzierając gardło chyba do krwi. Od tego czy stary preppers weźmie jego słowa na poważnie zależało teraz ich życie – On się boi światła! Dopóki jesteśmy w świetle nic nam nie grozi!
Barney nie wyglądał na orła intelektu, ale chyba zdążył pojąć, że młody Singelton nie jest Alem Pacino i nie odgrywa melodramatycznych scen by robić sobie żarty. Musiał wiedzieć, że w tym krzyku jest rozpaczliwe wołanie o pomoc, zwierzęcy wręcz strach szesnastoletniego chłopca.
- Musimy się stąd wydostać, dasz radę się wspiąć z powrotem? – zapytał Marka powątpiewająco patrząc na zbroczoną krwią bluzę. Nie przestawał omiatać światłem miejsc, gdzie mógł skrywać się zbrodniarz.

- Idź pierwszy - powiedział Mark. - Potem mnie najwyżej wciągnięcie, gdybym utknął w połowie drogi.
Uśmiechnął się blado do Darylla, po czym przymocował znalezioną bluzę do plecaka..

- Ok, tak zrobimy. Gdyby coś się działo, wrócę po ciebie – obiecał Singelton. W Marku było coś szlachetnego, w żadnym wypadku nie przypominał swoich kumpli, których „Norman Bates” miał nieprzyjemność poznać parę godzin wcześniej.
Chłopak sięgnął po swój nóż, ale zobaczył, że syn burmistrza ma podobny przytwierdzony do paska. Po tym co zobaczył miał jednak wątpliwości, czy ośmiocalowe ostrze jest w stanie zatrzymać to monstrum.

- Ross, Kevin w moim plecaku jest flara sygnalizacyjna. Możecie mi ją tu rzucić? – zawołał – Wchodzę pierwszy, Mark za mną! Świećcie nam!
- Dobra chopaki - Barney przejął dowodzenie po chwili "zwiechy". - Zaraz was tutaj wciongniem. Bendem świecił. Nie bujta siem. Kevin, Rossalind, weśta tę linę. Rzućta tam w dół. Dawajta. Bez opierdalania! Flary nie dam, bośta panienki rospiskane, a nie chopy i jescza mi jom wystrzelita, a to sygnalizacyjna, jakbyśmy coś znaleźli.

Po chwili lina i silna ręka Kevina pozwoliły Daryllowi znaleźć się na górze. Mark, cały czas w świetle halogenowej latarki Barneya, powtórzył wspinaczkę, bez większych problemów.
- Co tak żeśta mordy darli, hem? - Barney przyglądał się im uważnie, jakby cały czas miał przekonanie, że się zgrywają. - I cośta tam znaleźli?
Kevin i Ross wyraźnie darli z nich łacha, lekko podcięci piwem Barneya, a może czymś więcej, co popijali co jakiś czas z termosa. Będąc blisko nich Daryll i Mark czuli oddechy przesiąknięte lekko czymś mocniejszym - rumem lub whiskey.

Gówno, odpowiedział Barneyowi roztrzęsiony Daryll, ale tylko w myślach, mokra od potu koszulka lepiła mu do pleców, pokrytych chyba w całości gęsią skórką. Trzęsącymi dłońmi otworzył swój plecak wyciągając apteczkę.
- Mark jest ranny, trzeba go opatrzyć proszę pana – zwrócił się do podchmielonego preppersa wskazując na miejsce, gdzie nóż mordercy zostawił swoją pamiątkę.

- Znaleźliśmy bluzę... chyba tej turystki... - powiedział Mark. - A nas znalazł jakiś świr i dziabnął mnie nożem.

- Bluzę. Pokaż. - Barney wyraźnie skupił się na jednej z części wypowiedzi zupełnie ignorując rozdartą kurtkę i ranę Marka. Ranę, która - jak szybko przekonał się Daryll, była w zasadzie niegroźnym rozcięciem.
- Tu piontka, over. Znaleźlimy coś na złączeniu Creek Stream i Szczyny, over. Może być, że to kurtka tej zaginionej, over. Chopaki mówią, że ktośik ich chciał pochlastać nożem, ale nijak nikogo nie widzę. Chyba cosik ich wyprowadziło z równowagi. Odbiór?
Radio zatrzeszczało.
- Tu baza, tu baza, możesz powtórzyć? Ledwie słyszeliśmy co któreś słowo.
- Tu piontka, tu piontka … - Barney powtórzył.
- Dobrze. Słyszymy was dobrze. Zaraz dołączy do was ktoś. Szukajcie dalej. Może wpadła do wody.
- Słyszeliśta? - Barney spojrzał na Marka - Mocno żeś siem poturbanił? Dasz radem pracować dalej?
- Dam radę - powiedział Mark. - W końcu to drobiazg, draśnięcie.
Przez moment żałował, że to nie Barney był tam na dole. Z pewnością dogadałby się z nożownikiem w masce.
- Plaster wystarczył - dodał. - Możemy iść dalej...
- Może kurtka spłynęła z prądem? - spytał.

Singelton milczał. Na myśl, że gdzieś w ciemnościach czai się zabójca przeszła mu ochota na dalsze poszukiwania. Znalazł się na granicy wytrzymałości. Od śmierci Mary McBridge nie minął nawet tydzień a on już dwa razy musiał stanąć twarzą w twarz z odrażającym złem. Psychopata na jego oczach niemal zadźgał Wi, a wcześniej prawie zabił mamę. Do tego ten turysta w górach a teraz jeszcze to. Pobyt na oddziale onkologicznym powoli stawał się dla Singeltona dziecięcą igraszką. Gadanie Barneya wcale nie pomagało, wręcz przeciwnie. Daryll był wściekły i zirytowany, niewiele brakowało by z ust wyrwał mu się nerwowy opętańczy chichot. Nie mógł jednak winić tego faceta, on sam by pewnie sobie nie uwierzył, gdyby nie zobaczył co zobaczył. Na dobrą sprawę preppers uratował im życie. Chłopak pociągnął nosem, splunął siarczyście na ziemię.
- Dam radę – powtórzył za Markiem odpowiadając w końcu na ostatnie pytanie przewodnika.

- Twarde chopaki z was - pochwalił ich brzuchaty szef grupy. - Zejdźmy z powrotem tam na dół i poleziem w górę strumieni. Szeryf wspomniał, że ten turysta, coś go w górach odratował mówił, że rozbili się nad jakomś rzekom, ale nie bardzo umiał rzec, nad jakom. Może to Szczyna była, tak somdzem.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 24-03-2022, 15:53   #115
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Daryll zebrał swoje rzeczy, miał już dość ględzenia Barneya. Podszedł do Marka. Wcześniej syn burmistrza, kapitan i gwiazda licealnej drużyny go onieśmielał, Daryll znał go tylko z widzenia i nawet nie pomyślał, że kiedykolwiek odważy się odezwać do kogoś kto znajdował się na samym szczycie szkolnej piramidy społecznej. Okoliczności się jednak zmieniły. Okoliczności sprawiły, że obaj zmuszeni byli walczyć w ramię w ramię z psychopatycznym mordercą. Z nie swojej winy, przez grzechy rodziców znaleźli na celowniku potwora.
- Mówiłem prawdę. To co cię zaatakowało, zabiło wcześniej Mary McBridge. A potem napadło na moją mamę i siostrę.
- Gdyby nie rozcięta kurtka - powiedział cicho Mark - to bym myślał, że mam jakieś zwidy. To coś oberwało solidnym kamieniem i nawet się nie skrzywiło. A potem, jak go kopnąłem... cholernie był zimny... jakby z zamrożonej galarety.
- Nikt nam nie uwierzy... - dodał.
- Ja też bym nie uwierzył, jakbym nie zobaczył go na własne oczy. Widziałeś jak się ruszał? Jak szybko zniknął? To chyba nie był człowiek. Policja nigdy go nie złapie. On się mści za wszystkich zamieszanych w śmierć twojej ciotki. Tej, którą zamordował Billy Macrum. Wiesz coś więcej o tamtej sprawie? Twoja mama coś kiedyś wspominała?
- Zniknął jak duch... ale nie jest duchem... - powiedział Mark z namysłem. - Ma jakieś ciało, to czułem, jak go kopnąłem. Na niego pewnie kosa by była potrzebna, a nie kula. Albo miotacz ognia... - dodał ponuro.
- Taaaa.... - Westchnął. - Słyszałem o tej sprawie, ale niewiele, bo matka jakoś niechętnie o tym mówi. Wiem tylko, że zginęli w samochodzie, ciotka i Sam Macrum. I że drugi Macrum, Bill, ich zabił.
Szum rzeki zagłuszał ich słowa. Mogli rozmawiać idąc blisko siebie, na ile pozwalał teren, bez obaw, że usłysz ich ktoś inny. Co jakiś czas halogen Barneya przecinał drogę przed nimi. Deszcz wydawał się padać z tą samą intensywnością, a wiatr szarpiący krzewami i konarami rzucał plamy cieni na pnie drzew, głazy i ziemię, przez co Marcowi i Daryllowi wydawało się co chwila, że znów widzą napastnika czającego się gdzieś obok. Ale była to tylko ich pobudzona adrenaliną wyobraźnia.
Singelton w towarzystwie Barneya i trzech licealistów którzy swoją posturą raczej przypominali jego ojca a nie rówieśników czuł się pewniej. Co jakiś czas nerwowo omiatał światłem okolicę, ale wydawało się, że Wilk przepadł na dobre. W trakcie wędrówki przez góry dokładnie starał się przedstawić Markowi wydarzenia z ostatnich dni. Zaczął od tego jak odwiedzili z Wii mamę w szpitalu i Debra ostrzegła ich przed wilkiem. A potem opowiedział o tym co się stało na parkingu. Co zabójca krzyknął do jego siostry atakując ją nożem. Wspomniał też o rozmowie z Antonem Macrumem i swojej wizycie na jego farmie oraz spotkaniu z Bartem i Anastasią. O wciąż nieodkrytych tajemnicach jakie ciążyły na sumieniach rodziców Mary McBridge, Marka Fitzgeralda, Darylla i Wikvayi Singelton, Anastasii Bianco i Jessiki Hale. Chłopak miał już swoją własną teorię, którą postanowił podzielić się z kapitanem szkolnej drużyny.
- Pamiętasz ten film z Sissy Spacek? „Carrie”?. Podstępem zwabili ją na maturalny bal, podstawili jej miłego chłopaka a potem oblali świńską krwią.. Teraz myślę, że z twoją ciotką to była podobna historia. Dla zabawy flirtowała z Billym, robiła mu nadzieję, może nawet wiesz...przespała się z nim. Moja i twoja mama, szeryf Hale, David Bianco, ojciec Mary brali w tym udział, byli jak te dzieciaki co zwabiły Carrie na bal, uknuli całą intrygę. I to przez nich Billy Macrum doszedł do ściany, pewnie zwariował z zazdrości i rozpaczy, to przez nich zamordował twoją ciotkę i swojego brata. Dlatego tak nienawidzi Bredock, bo mu złamała serce. Na każdą z ofiar nakłada tą nienawiść, chce ją zabijać bez końca. Dlatego wykrzykiwał do mojej siostry i do ciebie jej nazwisko.
- Zwariował z pewnością - odparł Mark, który podobnie jak Daryll rozglądał się na wszystkie strony, wypatrując "Wilka". - Tylko świry mordują z zazdrości. Uciekł w góry i oszalał do reszty?
Przez moment milczał, zastanawiając się nad tym, co mówił idący obok niego chłopak. Może coś prawdy w tym było, ale czy wszystko? I czy była to prawda?
- Billy zniknął na jakiś czas... A może... - Mark rozejrzał się na wszystkie strony by upewnić się, że nikt prócz Darylla go nie słyszy. - Może całą grupą dopadli Billy'ego? Może im się wydawało, że go zabili? - powiedział jeszcze ciszej.
- Albo naprawdę mu coś zrobili. Tak na poważnie. Ale Billy…wilk wrócił. Zza grobu – szepnął Daryll i przeszedł go dreszcz – Po tym co zobaczyłem, wiem jedno, to nie jest już człowiek.
*Chłopak widząc podejrzany cień poświecił latarką w zarośla, ale nie zobaczył nic po za poruszaną wiatrem gałęzią.
- Ten stary dziennikarz wspominał, że Billy nie był za bystry. Możliwe, że miał jakieś upośledzenie. Nie dałby rady się ukrywać tyle lat a stary Macrum się zarzekał, że rodzina mu nie pomagała. I ja mu wierzę. Nasi rodzice zeznawali, że widzieli jak w noc zabójstwa Macrum uciekał w zakrwawionej masce, ale to pewnie kłamstwo bo Billy mógł już wtedy nie żyć. Gdyby go zabili w samoobronie, to nie mieliby powodu kłamać. Cokolwiek zrobili śmierć Billego była im na rękę bo zabrał jakąś tajemnicę do grobu.
- Cholera! - zaklął gruby Barney ślizgając się na jakimś kamieniu. - Wyszli teraz spod drzew na otwartą przestrzeń pomiędzy drzewami i uderzył w nich wiatr i deszcz. - Ostrosznie, bo silny wiater, chopaki! - ostrzegł "redneck". - Nie połamta se kulasów. Zaraz bendziem pod Nawisem Pumy.
Daryll znał to miejsce. Chętnie wybierali je turyści, którzy decydowali się na zejście ze szlaku i trawers przez dzikie tereny. Leżało jakieś dwie godziny od miejsca, gdzie znalazł zagubionego turystę. Słyszał jednak, że grupy poszukiwawcze, które weszły w las zaraz po znalezieniu zaginionego, były i tam. No chyba, że to była jakaś plotka.
- Nie wiem, co zeznawali, bo moja matka nie porusza tego tematu. - Mark wolał nie wspominać o reakcji matki na nazwisko Macruma. - Poświecil pod nogi, by, cytując Barneya, "nie połamać sobie kulasów". Kto w ogóle używał takiego słownictwa? - W każdym razie duch to nie jest. Gdyby mu tak dołożyć ze śrutówki, to pewnie by poczuł... Ale pojawia się i znika jak duch, nie da się ukryć.
- Nie, duchem raczej nie – zgodził się Daryll. Milczał przez chwilę zastanawiając nad słowami Marka – A może to wcale nie Billy. Może to ta wilcza maska jest nawiedzona, może przesiąkła złem. Bart Spinneli widział jak jakiś gliniarz przymierzał podobną w radiowozie.
Chłopak posłuchał ostrzeżeń Barneya i ostrożnie stąpał po ziemi, przetrzymując pni drzew by nie dać powalić na ziemię coraz silniejszym podmuchom wiatru.
- Jeśli to jakieś gówniane czary albo inne voo doo boję się, że kule tego psychola nie zatrzymają. Musimy się dowiedzieć czym to coś w ogóle jest i jak to pokonać. Jak wrócimy do Twin Oaks pogadam z mamą, dopytam co naprawdę się stało z Billym.
- Maska? Jak w tym komiksie? Czytałeś? - spytał Mark. - Na czarach się nie znam - zmienił temat - ale skoro to coś boi się światła, to jakaś szansa jest. Ale i tak wierzę, że kule i ogień załatwi każdego - powiedział z może z nieco udawaną pewnością siebie. - Maska, nie maska, bez różnicy.
- Mam nadzieję, że się czegoś dowiemy... - dodał sugerując, że z chęcią weźmie udział w rozmowie z panią Singelton.
Daryll nie był nerdem, nie wiedział o jakim komiksie mówił Mark, po chwili dopiero skojarzył, że może chodzić o tą komedię z Jimem Carreyem, która niedawno leciała w kinach. Faktycznie to było niezłe porównanie, wysilił się nawet na uśmiech. Deklaracja futbolisty trochę zbiła go z tropu, bo sądził, że Fitzgerald spróbuje wziąć pod włos swoją własną rodzicielkę. Najwyraźniej uznawał to za bezcelowe, ale młody Singelton nie chciał w to wnikać. W każdej rodzinie są jakieś problemy.
- Mam w pensjonacie strzelbę, ale lepiej zaopatrzyć się w mocne latarki, taką jak ma Barney – powiedział chłopak nawiązując do tego co Mark powiedział o kulach i ogniu – Jak już załatwimy sprawę z moją mamą, możemy iść do sklepu starego Simmonsa. No i trzeba ostrzec pozostałych, twoją dziewczynę też.
- Jak tylko wyjdziemy z tego lasu, to to zrobimy - powiedział Mark. - A potem trzeba by się spotkać, wszyscy zainteresowani. Znaczy dzieci tych, co się narazili Macrumowi - sprecyzował
 
Kerm jest offline  
Stary 25-03-2022, 19:53   #116
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
“O kurwa… O kurwa… O kurwa…” - powtarzał w myślach spanikowany Bryan. Niewyszukany wołacz rozbrzmiewał w głowie chłopaka od momentu, gdy Dan osunął się na ziemię. Nie mógł uwierzyć jak szybko eskalowała ta sytuacja. W pierwszej chwili chciał rzucić się na pomoc, ale przez moment miał nogi jak z waty. Nim opanował paraliżujący strach, Dean również leżał na mokrym gruncie. W co on się wpakował? Jak do tego doszło? Dlaczego na jego oczach ginęli ludzie? Dlaczego szeryf zabijał?
Wiedział, że D&D mieli szantażować Hale’a, ale nie tak wyobrażał sobie przebieg spotkania. Jasne, nie wątpił że stary Jessici się wścieknie! Ale to miała być wściekłość z powodu własnej bezradności, poprzedzająca milczącą zgodę na wszystko, czego zażądają jego nowi ziomkowie. Życie brutalnie zweryfikowało założenia początkujących kryminalistów. Hale okazał się niebezpieczny i jadowity jak skorpion. Czy właśnie dlatego od początku nie podobało mu się to, o czym mówił Daniel? Nie rusza się córki uzbrojonego faceta…

Źrenice Bryana powiększyły się ze strachu jeszcze bardziej, gdy Todd narobił hałasu. Syn mechanika odruchowo wycofał się, chowając za winklem. Jego najlepszy kumpel nie miał tyle szczęścia… Todd skończył na ziemi z przestrzeloną gębą. Chase stał tuż obok, wbijając przerażone spojrzenie w twarz kumpla. Rozdziawił nieznacznie usta, gdy uzmysłowił sobie, że Todd nadal żyje. Kula nie trafiła w mózg. Najlepszy kumpel wpatrywał się w niego zdezorientowanym wzrokiem, jakby prosząc o pomoc. Bryan chciał coś zrobić, ale sam był przerażony. Zaraz potem usłyszał kroki człowieka, który zabił już trzech ludzi. Trzech chłopaków, z którymi miał śmigać w ekipie i podbijać miasto…

Cała szkoła uważała go za ścierwo. Ojciec uważał go za ścierwo. On sam też myślał o sobie w ten sposób. Ale widok zmasakrowanego kumpla, z którym wypił niejedno piwo i odwalił niejeden numer ścisnął Bryana za serce. Jego jednego nie zamierzał nigdy wystawić do wiatru. Mieli zawsze się osłaniać i pilnować swoich pleców.

A jednak postąpił krok w tył.

A potem kolejny i jeszcze jeden… Czuł, że nie może nic zrobić. Nie mógł przecież powstrzymać szeryfa-zabijaki, wyposażonego w nóż i pistolet. Był bezradny. Bezradny jak te wszystkie lamusy, które bił po lekcjach. Uświadomił sobie, że niczym się od nich nie różni. Trzeba było tylko większego kozaka.

Wargi Bryana drgnęły, jakby chciał coś powiedzieć. Jakby chciał przeprosić Todda za to w co go wciągnął i za to, że go wystawia. Gdy kroki stały się głośniejsze, Chase po raz kolejny schował się za rogiem. Przykleił się plecami do ściany i zakrył usta dłońmi, aby zagłuszyć niespokojny oddech. Nie potrafił stawić czoła szeryfowi, ale nie potrafił też uciec. Miał wrażenie, że nogi zamieniły się w galaretę. Poczucie strachu potęgowała potworna suchość w gardle oraz tunelowe widzenie. Adrenalina zadziałała w tym wypadku w najmniej widowiskowy sposób. Nie posłużyła ani do walki, ani ucieczki. Sprawiła, że Bryan zamarł w bezruchu.

Policjant wszedł do środka z latarką w jednej ręce i z bronią w drugiej. Snop światła padł na krztuszącego się na ziemi Todda. Prześlizgnął po rudzielcu, omiótł ściany. Przez chwilę wędrował po załomie, za którym ukrył się Chase, powędrował dalej, zatańczył na podniszczonym betonowym filarze, oświetlił dziurę w suficie, przez którą lała się deszczówka, i zawrócił. Zatrzymał na kryjówce Bryana.
- Kto tam jest? - ochrypły głos szeryfa przebił się przez szum deszczu i odbił cichym echem od betonu i cegieł.


Bryan z początku ani drgnął. “Nie widział mnie” - utwierdzał się w myślach na okrągło. Przez moment miał ochotę zamknąć oczy, ale zwalczył to uczucie. Zamiast tego niespokojnie śledził wzrokiem snop światła aż ten zniknął. Czyżby policjant go dostrzegł? Może wystawała któraś kończyna? Nigdy nie był dobry w chowanego… Był dużym chłopakiem. Czasem niezdarnym, gdy chodziło o sprawy wymagające zręczności. Bał się, że teraz zapłaci za to głową.

Światło nadal się nie przemieszczało. Bryana dopadła chwila zwątpienia. Może powinien wyjść i błagać o litość? Poprosić policjanta, aby darował mu życie i przekonać, że nie ma nic wspólnego z Danielem i Deanem? Być może szeryf zrozumiałby i puściłby go żywego…

Nie! Po raz kolejny postąpił wbrew odruchom i pragnieniom. Orłem w szkole nie był, ale nie był też idiotą. Miał trochę ulicznego sprytu. Zabójca miał już trzy trupy na koncie. Na pewno by mu nie odpuścił. Na miejscu szeryfa nie oszczędziłby świadka wielokrotnego morderstwa.
Bryan bardzo ostrożnie wsunął lewą rękę do kieszeni sportowej kurtki. Dłoń natrafiła na piłkę baseballową, którą czasem rzucał dla zabawy. Jeśli nie będzie miał wyjścia, być może uda mu się wykorzystać ją do rozproszenia uwagi napastnika.
Nasłuchiwał.

- Wiem, że tam jesteś! Policja! Wyjdź spokojnie, a nic złego się nie stanie.
Głos szeryfa był zimny. Dokładnie tak samo zimny, jak otaczająca go przestrzeń. Szum deszczu zagłuszał inne odgłosy. W pewnym momencie coś poruszyło się gdzieś, po drugiej stronie pustostanu pełnego powybijanych okien i dziur. Hale natychmiast skierował światło latarki w tamtą stronę. To musiał być szczur, ale policjant ruszył ostrożnie w głąb pomieszczenia, nie tracąc jednak swojej czujności. Powoli oddalał się nieco od kryjówki Bryana ale jeżeli podejdzie jeszcze kilka kroków dalej w tym kierunku, w którym teraz się poruszał, a potem odwróci, będzie miał młodego człowieka wystawionego na widok, chyba że ten coś zrobi, aby temu zapobiec.

Na słowa szeryfa, serce podeszło Bryanowi do gardła. Wiedział o nim! Wiedział, że był ktoś czwarty! Czyżby jednak nie zdążył schować się w porę, tak jak mu się wydawało? Mimowolnie zaczął rozmyślać jak to jest mieć przestrzeloną głowę. Zakładał, że dowie się o tym lada moment, gdy nagle wybawił go jakiś szczur. Chase nie wierzył własnemu szczęściu! Gdy tylko snop światła skierował się w inny rejon, chłopak odzyskał wiarę w ocalenie.
Poczekał kilka chwil. Pozwolił Hale’owi podążyć w głąb magazynu, podczas gdy on sam ostrożnie przesuwał się wzdłuż filara. Chciał znaleźć się po drugiej stronie, by ponownie odgrodzić się od napastnika solidnym elementem architektury. Cały czas miał wrażenie, że serce wali mu tak głośno, że wyda jego pozycję…
Gdy był już gotowy, cisnął piłką baseballową na drugą stronę magazynu, aby szeryf zwęszył fałszywy trop. Chase czekał na odpowiedni moment, aby puścić się szaleńczym biegiem w stronę wyjścia.

Fortel się powiódł. Ciśnięta piłka zwróciła uwagę szeryfa a Bryan popędził w stronę wyjścia. Wybiegł na zewnątrz w padający deszcz. Mógł uciekać w stronę samochodów, przy których leżały ciała i dalej na ulicę, która o tej godzinie i przy tej pogodzie była raczej pusta lub zaryzykować ucieczkę w stronę krzaków i terenów podmiejskich otaczających opustoszały magazyn. Musiał zdecydować szybko, bo wydawało mu się, że policjant zaraz strzeli mu w plecy.

Bryan nie zastanawiał się długo. Nie miał najmniejszej ochoty biec w stronę samochodów. Instynktownie nie chciał mieć nic wspólnego z miejscem zbrodni. W normalnych okolicznościach pobiegłby na ulicę żeby szukać pomocy - ale ta była zupełnie pusta. Chase na złamanie karku poleciał w podmiejskie krzaki. Liczył, że w gąszczu roślinności uda mu się zgubić pościg lub ukryć gdzieś na tyle skutecznie, że szeryf nie będzie miał szans na znalezienie go.

Coś świsnęło i uderzyło w rachityczne drzewo tuż obok niego. Zaraz za krótką linią krzaków trafił na ogrodzenie prowadzące na teren jakiejś posesji. Zwykły dość wysoki, drewniany parkan, który zagrodził mu drogę. Nie wiedział czy policjant ściga go dalej, tak samo jak pod wpływem adrenaliny nie miał tak naprawdę pojęcia ile czasu biegł.

Nie zatrzymywał się. W głowie cały czas świszczały mu poprzednie strzały, a to napędzało go do dalszego wysiłku. Nie zamierzał przejmować się świętością czyjejś posesji. Nie potrafił. Pozostawało mieć nadzieję, że nie odstrzeli go po drugiej stronie jakiś szurnięty farmer lub nie pogryzie go przerośnięty pies… Z wysoką sprawnością, niczym strażak, pokonał w biegu przeszkodę i pędził dalej.

***

Na niedługo przed świtem Bryan wrócił wreszcie do domu. Tak zakończyła się najcięższa podróż w życiu chłopaka…
Bardzo cicho otworzył drzwi i czym prędzej udał się do swojego pokoju. Nie chciał obudzić starego. Na szczęście ryzyko było niewielkie - młody futbolista rozpoznawał głośne chrapanie, które świadczyło o nadmiernym spożyciu alkoholu u ojca. Gdy dotarł wreszcie do pokoju, ciężko osunął się na skrzypiącą kanapę.
- Todd… Ja pierdolę… Todd… - powtarzał cicho, przyglądając się okaleczonym dłoniom. Ciało oraz ubranie Bryana nosiły ślady mniejszych lub większych zadrapań. Całą noc przedzierał się w ciemnościach przez chaszcze. Niewiele widział i błądził, ale panicznie bał się wyjść na jakąkolwiek jezdnię. Bał się, że dopadnie go bezwzględny szeryf…

Nie mógł uwierzyć w to, że ocalał. Było wiele momentów, kiedy był przekonany że zginie. A jednak przeżył i o dziwo wcale go to nie cieszyło. Zachował się przecież jak tchórz. Zapierdalał przez krzaki - w panice, jak ostatni wydyganiec! Zostawił najlepszego kumpla na pewną śmierć jak ostatnia szmata! A przecież miał tyle możliwości! Teraz to dostrzegał. Mógł przyczaić się gdzieś i z zaskoczenia zaatakować szeryfa. Obezwładnić go, sprać, odebrać mu broń, nóż… Uderzyć kamieniem czy coś… A potem wezwać pomoc i może zdążyliby jeszcze uratować Todda? Brzmiało to nieprawdopodobnie, ale jednak miało cień szansy, aby się udać. Gdyby tylko nie był takim cholernym lamusem!

Bryan ukrył twarz w dłoniach, nie mogąc dłużej pohamować płaczu. Przez kilka minut łkał cicho, nadal procesując w głowie wydarzenia z zeszłego wieczoru.
Nagle uświadomił sobie, że przecież wcale nie jest bezpieczny… Szeryf był zdesperowany. Z pewnością w tej chwili łamał sobie głowę, zastanawiając kto był czwartą osobą w magazynie. Mógł widzieć w bladym świetle sportową kurtkę Bryana. Jeśli rozpozna Todda, to może się domyśleć z kim przybył do magazynu. Może zacząć węszyć. Może nawet przyjechać tutaj, do jego domu!

Co robić? Co robić? Co robić?

Ojciec? Nie pomoże mu. Policja? Bał się tam iść. Gliniarze zawsze chronili swoich. A nawet gdyby uwierzyli, że szeryf odstrzelił trójkę ludzi, to pewnie uznaliby że dobrze zrobił i nie kiwnęli palcem w tej sprawie, skoro prawie wykończyli mu córkę.

Bart - sam nie wiedział czemu nagle to imię pojawiło się w głowie. Szeryf z pewnością nie podejrzewałby, że Bryan będzie u Barta. Poza tym “ćpunek” z jakiegoś powodu wzbudzał zaufanie Chase’a. Nawet jeśli generalnie uważał go za lamusa. Ale hej, co złego w byciu lamusem? Dzisiaj uświadomił sobie, że sam również nim był…

Bryan pospiesznie zdjął charakterystyczną kurtkę i schował ją pod kanapą. Wziął błyskawiczny prysznic i założył świeże ubrania. Nie chciał z daleka wyglądać jak ofiara wojny, aby nie przyciągać uwagi. Zwłaszcza policji… Gdy był już gotowy, po cichutku wykradł z szuflady nóż sprężynowy ojca. Wkrótce wskoczył na rower i z samego rana zasuwał w stronę domu Spinelich.
 
Bardiel jest offline  
Stary 26-03-2022, 03:44   #117
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Spineli z walkmanem na uszach wybierał, przycinał i upiększał już całkiem ładny, gotowy zestaw kwiatów. Jutro od rana miało być wystawienie Mary i jej ojca, a po południu pogrzeb. Nieboszczka wyglądała jakby spała. Z Tommy McBridge było trochę sztucznie, bo jak to u wisielców bywa, choć kolor z twarzy odszedł i przemalowana skóra, to obrzęk trochę został. Ojciec dobrą robotę odwalił, że jego pośmiertny grymas z wywalonym językiem i wytrzeszcz oczu został generalnie już tylko w pamięci tych, którzy go w takim stanie widzieli.

Muzyka grała, praca płynęła w rękach, deszcz za oknem padał. Nagle światło w pracowni, gdzie układał kwiaty zamigotało raz, potem drugi, a potem zgasło.

Bart wyjął zapalniczkę i odpalił, by pójść do panela elektrycznego sprawdzić bezpiecznik. Wywalane korki przez duży pobór mocy przez chłodnie, które podpięte były niepotrzebnie na wspólnych neutralach, jak to kiedy dziadkowi tłumaczył elektryk, przy włączaniu obu kompresorów w tym samym momencie powodowało przeciążenie obwodu i wyłączenie prądu w sieci obu linii do chłodni, pod które jakaś złota rączka wpięli światło w pracowni „bo taniej i szybciej”. Chłodnie natomiast miały benzynowy generator, więc kiedy była dłuższa awaria prądu, trzeba było iść za budynek i odpalić spalinowy silnik.

Nim doszedł do celu,światło włączało się i zgasło, włączyło i zgasło. A co więcej, jego walkman robił dokładnie to samo. Muzyka zatrzymywała się na chwilę, a potem znów zaczynała grać. Zatrzymywała się i grała. W rytm mrugających żarówek.

Spineli stanął jak wryty i oczami przewracał w lewo i prawo.
- Co jest kurwa? - rzucił dla animuszu.

- Bart - cichy szept w uchu, w słuchawkach walkmana był czymś, czego nie spodziewał się nawet odrobinę. - Baaaaart…. - dziewczęcy głosik.

Spineli zerwał słuchawki i rzucił nimi o ziemie biegnąc do drzwi.

Chwycił klamkę, która nawet nie drgnęła.

- Baaaart - szept nadal rozbrzmiewał mu w uchu.

Coś spadło na podłogę. Jedenz bukietów, który położył przy ciele Mary.

- Bart. On to znów robi. Znowu….

Spineli wzniósł oczy do sufitu jakby szukał wyjaśnienia lub chciał coś zrozumieć.

- Odstawię towar. - szepnął. - Ten indiański…

Potrząsnął głową.

- Mam wizje i halo! - zaśmiał się nerwowo sam już nie wiedząc, czy to dobrze czy źle i czy nie warto dać się ponieść jak widać zakwaszonemu towarowi.

Patrzył przyklejony plecami do drzwi na stół Mary, na zrzucone kwiaty. W świetle mrugających świateł czuł się trochę jak na psychodelicznej imprezie a pojawiająca się i znikająca muzyka z leżących na ziemi słuchawek utwierdzała go w przekonaniu, że zacina mu się mózg przez narkotyki.

Światła zamigotały jeszcze kilka razy. W migającym oświetleniu Bart ujrzał dziwny cień przesuwający się po ścianie.

- Wezwałeś mnie… masz dar…. masz dar… rysunek… dałeś mi siłę….

Szeptał głos przy jego uchu.

- On znów zabija…. znów…. pełen… złości i …. żądzy….

Bart jeszcze raz nacisnął na klamkę zamkniętych na głucho drzwi.

-Ja? - powtórzył z niedowierzaniem szarpiąc za klamkę. - Ale kto zabija?! - na wpół krzyknął, na wpół jęknął.

- On zabija … znów … - szept był mało konkretny.

Dźwięk telefonu na ścianie zaterkotał hałaśliwie. Światło przestało migotać, klamka dała się nacisnąć, szept ucichł.

Spineli zamknął drzwi z drugiej strony. Ani myślał odbierać połączenie zza światów. Zrobił kilka kroków w kierunku schodów, lecz szybko obrócił się. Zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Szybko oddychał. Jakby przebiegł milę. Chwycił stojące obok krzesło i jeszcze na wszelki wypadek zaparł oparcie o klamkę. Potem pobiegł górę. Zamknął drzwi do piwnicy na starą zasuwkę, która była tam odkąd sięgał pamięcią. Zamocowana u góry drzwi przez ojca jego. dziadka. Oficjalnie miała chronić dzieci, aby nie spadły ze schodów. Nieoficjalnie, aby maluchy z rodu Spinelich nie schodziły do pracowni, kiedy leżeli tam klienci zakładu.

„Masz moc…” ten głosik utkwił mu w głowie. Rył głęboko przecinając inne myśli, jak pazur szczotki skrobiącej lód na szybie samochodu.

Babcia zasnęła w fotelu a w telewizorze leciała reklama Marlboro z kowbojem. Nacisnął na wajchę i mebel rozłożył się w wygodne do spania miejsce dla seniorki. Przykrył ją kocem a na stoliku postawił szklankę wody.
Potem upewnił się, że dom jest zamknięty na cztery spusty.

Długo leżał w łóżku przewracając się z boku na bok. Myśli powracały jak spieniona morska fala. Zalewały obrazem wspomnienia migoczących żarówek w pracowni, zacinanej muzyki… Cień na ścianie pełzał po białych kaflach ceramiki!
Nie mógł zamykać oczu! Ten obraz wracał. I to wrażenie, że jest obserwowanym odkąd… No właśnie… odkąd? Nie… odkąd odpierdolił mural Mary!

Cienie na ścianach i suficie wydłużały się jak ręce. A to tylko wzory na firanach i gałęzie starego drzewa oświetlonego księżycem? Nagle niedomknięta szafa stała się miejscem kryjącym skłębiony mrok żywej ciemności…

Nie wytrzymał. Sięgnął do szuflady siadając na skraju posłania, lecz szybko podwinął nogi. Wcale nie byłoby taki pewny mimo całych szesnastu lat doświadczenia, czy nie miał racji w wieku pięciu lat, co do mieszkającej pod łóżkiem istoty…

Drżącą dłonią odpalił zapalniczkę i zajarzył końcówkę szklanej fifki ubitej Złotem Acapulco. To nie towar wchodził mu na psyche. To nie zakwaszona faza chemicznie rasowanego zioła. Nie miał w rodzinie przypadków schizofrenii. Zaciągnął się głęboko obliczył jak płuca nasączają się ciepłym lepem marihuany. Długo trzymał gęsty dym aż zapulsowały skronie tętnem zwalniającego rytmu serca. Z ulgą wypuścił chmurę, którą zakończył grubym, rozrastającym się kółeczkiem przez które puścił na szczęście mniejsze.

Nie wierzył w duchy. Do dzisiaj. Jakże mógłby wcześniej w nie wierzyć. Jego rodzina nie wierzyła w takie motywy, ale nie dlatego, że katolicyzm jakieś pieczęci nie nie do złamania założył w ich poglądach. To chyba z racji wykonywanego zawodu. Chciał myślami wracać do dziadka oprawiającego ze skóry upolowaną tuszę tłumaczącego mu, że ciało człowieka po śmierci to tylko puste mięso i kości opuszczone przez ducha, który żyje w innym wymiarze. Na zawsze. A ciała grzebiemy dla rodziny tylko. Czy wąż rozczula się nad zrzuconą skórą? Motyl nad kokonem larwy?

Jednak wspomnienia z przeszłości jak zasłonę zrywał obraz skradającego się cienia i wilczej maski. Morderca. Morderca wrócił. Kto wrócił? Ten, który zabił przed laty. Syn Macruma? Czy coś jeszcze starszego? Góry pełne były legend i mitów. Kiedyś mieszkali w nich poganie. Pogórze wokół Twin Oaks, ich święte miejsca, zryte tunelami w głąb ziemi, obrócone w kopalnie. Tylko ze względu na zyski z wydobycia wbrew woli Indian poza granicami rezerwatów.

Opadł ciężko w poduszkę kopcąc zioło.
A jeżeli naprawdę to on przywołał Mary? Bo to musiał być przecież duch Mary… A jeśli to dlatego, że nie dokończył obrazu? Powinien uzupełnić mural? Czy wtedy Mary nie będzie zawieszona między światami? Czy nada jej jeszcze więcej mocy? Czy mogła mu zrobić krzywdę? Chyba, chyba, chyba raczej nie. Przecież ostrzegała go…

Najgorsze było to, że zostawił Mary i Tommiego w pracowni, zamiast wjechać stołami do chłodni… Na jutrzejsze wystawienie po całej nocy w temperaturze pokojowej, mimo wpompowanie chemii, i całym dniu wystawienia, przed złożeniem do ziemi, na ostatnie wspomnienie zamykania wieka trumny… mogą wyglądać źle… ojciec na pewno to zauważy… kurwa… co robić? Bał się zejść na dół. Pierwszy raz w życiu odczuwał strach przed zmarłymi w piwnicy…

Niechętnie wyszedł z pokoju. Babcia chrapała, a w z ekranu facet w fartuchu prezentował najnowszy automatyczny otwieracz do konserw, który był nowy i uproszony w promocyjnej cenie za jedyne…
Podszedł do termostatu i przełączył ogrzewanie na ochładzanie i po chwili kondenser na oknem zaburczał pracując śmigłem i toczył freon w powietrze wentylacyjnych szybów.
Potem pozamykał kratki na pierwszym i drugim piętrze, aby ciśnienie zimnego powietrza szukając ujęcia dmuchało najwięcej w piwnicy.

Ciekawe kto mu teraz uwierzy? Westchnął. Cicha Woda wierzyła w duchy. I Singelton też. Przecież o kontakt z duszami podejrzewali babkę Marcuma… Czy jakoś tak… Żakował teraz, że zbył ich teorie nie słuchając nawet dokładnie co uważał za niedorzeczności…

Poczłapał na górę zostawiajac na każdym poziomie domu jakieś zapalone światło. Ułożył się na kanapie obok babci okryty w wełniany koc w czerwono czarną kratę. Przełączał kanały aż w końcu zatrzymał na jakimś starym westernie z Waynem. Nim zasnął doznał olśnienia, że w internecie biurowego komputera może na yahoo! poszperać o tych wszystkich maskach… wilkach, seryjnych demonach…mocy… farb… a może mu już ta myśl się przyśniła?
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 26-03-2022 o 03:55.
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-03-2022, 17:15   #118
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
ANASTASIA BIANCO

Jeszcze wieczorem przejrzała biblioteczkę ojca, ale czekał ją srogi zawód. Nie było w niej niczego, co pomogłoby jej w identyfikacji znaków. Ojciec miał sporo klasyki literatury, trochę książek poświęconych sztuce słowa pisanego, redakcji i całkiem pokaźną kolekcję wydawnictw lokalnych, poświęconych faunie, florze, ciekawym miejscom w hrabstwie i stanie, ale nic w nich konkretnego nie znalazła. Miała się już poddać, gdy trafiła na stojącą na półce książkę w prostej oprawie introligatorskiej. Wolumen ten okazał się czymś w rodzaju albumu, w którym znalazły się wycinki z gazet. Szybko się zorientowała, że dotyczą one wydarzeń w Twin Oaks z roku 1976, a więc z roku, w którym Bill Macrum zamordował Lucy Bredock oraz swojego brata i zniknął.

Zaintrygowana dokładnie zapoznała się z treścią artykułów, ale po jakimś czasie zniechęcona zakończyła lekturę. W zasadzie niewiele więcej się dowiedziała o tych wydarzeniach, niż udało się jej wcześniej wyczytać w bibliotece. Poza tym, że jej ojciec, poza samą zbrodnią, wkleił sporo informacji o tym, że wtedy padało niemal od tygodnia.

Zmęczona położyła się spać ustawiając budzik na siódmą.


MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON

Grupa poszukiwawcza, w ulewnym deszczu dotarła do miejsca, gdzie planowali. Padało teraz jak z cebra i wszyscy byli przemoczeni i wyziębieni. Ale nikt nie ustępował, chociaż wielu goniło resztkami sił.

W miejscu zaznaczonym na mapach jako Gardziel Diabła spotkali się z jedną z grup poszukiwawczych, którą dowodził Falls.

- Tutaj! - to Barney i jego halogen znalazł kolejny ślad.

Gardziel Diabła to było sporej wielkości i głębokie górskie jezioro skrywające w sobie tajemnicę - jaskinię zalewową, która przez większą część była skryta pod powierzchnią wody. Nikt tak naprawdę nie miał pojęcia, jak głęboka jest jaskinia. Woda Strugi spływała do jeziora szeroką wstęgą katarakty, rozbijając się w kłębach wody, o powierzchnię górskiego jeziora. Wokół Gardzieli Diabła sporo było ustawionych tabliczek informacyjnych i ostrzegawczych.

Miejscowi opowiadali, że rdzenni mieszkańcy tych gór uważali Gardziel Diabła za miejsce przeklęte i nawiedzane przez złe moce.

- To czapka. Chyba tej dziewczyny.

Jeden z ochotników został opuszczony w dół, na linach, przez resztę ratowników i teraz machał w stronę poszukiwaczy trzymanym w dłoni, jaskrawym przedmiotem.

- To spory kawałek od miejsca gdzie Daryll znalazł turystę.

- Może szedł po pomoc? Może zaatakowało ich jakieś zwierzę i uciekając oboje spadli w dół. Turystę woda zabrała rzeką, a ją zabrało jezioro. Po deszczu prądy tutaj są pełne zdradliwych wirów.

Myśliwi naprawdę dobrze znający teren weszli w polemikę.

- Skontaktuję się z szeryfem. - Zdecydował Falls. - Po mojemu ona jest gdzieś na dnie. Potrzebujemy nurków. Tak czy owak raczej nie znajdziemy jej tej nocy.

Korzystając z krótkofalówki wywołał Hale'a w miasteczku. Przez chwilę obaj policjanci rozmawiali ze sobą. Falls opisał sytuację, a Hale podjął decyzję.

- Wracajcie do miasta - usłyszeli trzeszczący głos po drugiej stronie. - W taką pogodę niewiele więcej zrobicie. Ostatnim, co mi trzeba, to żeby jeszcze ktoś skręcił sobie kark. Odwołaj poszukiwania, Falls i wracajcie. Bez odbioru!

Trzy godziny później, około szóstej nad ranem, wyczerpani, przemarznięci ludzie zeszli z gór. Wśród nich był też Mark i Daryll.

- Dobra robota! Wszyscy! - podziękował im, w imieniu szeryfa, Falls. - To były trudne warunki, ale zrobiliśmy, co się tylko dało, a nawet więcej. Wracajcie do domów. Odpocznijcie. My zajmiemy się ściągnięciem śmigłowca z kamerą termiczną oraz zespołu nurków, którzy przeszukają jezioro.

Ludzie pożegnali się - krótkim słowem, uściskiem dłoni, skinieniem głowy. I to wtedy Daryll zobaczył Davida Macruma, który patrzył na niego i na Marka, gdy ludzie z grupy poszukiwawczej kierowali się do swoich samochodów. To było dziwne, skupione spojrzenie, a Daryll uświadomił sobie, że nie pamiętał z którą grupą David Macrum ruszył w góry. Chyba nie widział go również na odprawie, gdy Hale dzielił ludzi na zespoły poszukiwawcze przydzielając ich do grubego, lecz jak się okazało, ogarniętego, Barneya. Nim jednak zdążył zareagować na obecność Macruma, otyły preppers uściskał mu dłoń i poklepał po ramieniu, a potem tak samo pożegnał się z Markiem. A gdy Daryll odwrócił się, Macruma nie było już na miejscu. Może miał zwidy przez zmęczenie? To była kolejna noc, której nie przespał dobrze.

Trzaskały drzwiczki samochodów, gdy wyziębieni i wymęczeni ludzie zamykali się w swoich pojazdach. Warczały odpalane silniki, gdy samochody ruszały z parkingi pod lasem, wioząc ludzi do ich domów.

Powoli parking pustoszał. Mark, którego inne pojazdy nieco przyblokowały i musiał poczekać, zobaczył, że Daryll stoi sam, bez samochodu, na środku rozjeżdżonego parkingu.

- Chcesz się ze mną zabrać? - Falls zatrzymał się przed Singeltonem. - Masz się gdzie zatrzymać. Lepiej, żebyś nie był sam.

Daryll pomyślał o propozycji Barta Spineliego. Zobaczył też Marka, który kierował się w stronę swojego sportowego samochodu. Do świtu pozostało coś około godziny. Ale ulewa nie ustępowała i nawet, kiedy wzejdzie słońce, jeszcze przez jakiś czas będzie ciemno. A Daryll jakoś nie bardzo miał ochotę pozostać samemu, po tym, jak wysnuli z Markiem teorię, że napastnik działa tylko pod osłoną mroku.

- Możemy też podjechać do szpitala, zobaczyć co z twoimi bliskimi.

Nie wiadomo dlaczego, ale to zdanie trąciło jakąś nutkę niepokoju w sercu Darylla.

Ktoś zatrąbił, dając znak policjantowi, żeby przesunął wóz patrolowy, w którym siedział, bo blokował przejazd.

- To jak, Daryll? Wskakujesz?

Mark, który był świadkiem tej sceny, zbliżał się do swojego samochodu, ale coś mu nie dawało spokoju. W końcu uświadomił sobie co. Falls dziwnie chodził. Jak ktoś, kto ucierpiał fizycznie podczas jakiejś bójki. Wcześniej, gdy Mark go widział gdy policjant szedł w stronę policyjnego wozu, funkcjonariusz poruszał się dziwnie - lekko rozchwianym krokiem, kulejąc wyraźnie na lewą nogę. Gdy wychodzili w góry, Falls chodził zupełnie normalnie.

BART SPINELI

Bart nie spał za dobrze. Prawie nie zmrużył oka przez całą noc. I nie pomagało nawet łagodne tulenie przez ganję.

Rankiem obudził go telefon. O barbarzyńskiej szóstej trzydzieści. Za oknem lało jak z cebra. Jakby niebo chciało utopić Twin Oaks za skrywane w mieście grzechy ludzi.

Okazało się, że to ojciec. Nie zrobił mu awantury, ale poprosił o to, by pojawił się nieco wcześniej za swoją, jak to ojciec określił, niefrasobliwość.

Pogrzeb Mary i jej taty zaplanowano na godzinę dziesiątą trzydzieści. Ojciec zakładał, że mimo pogody, zjawi się prawdziwy tłum żałobników. I nie tylko żałobników. Na pewno "zlecą się wszystkie dziennikarskie hieny".

- Nie chcemy, aby ktoś pomyślał, że rodzina Spinelich nie dokłada należytych starań w przygotowaniu nieszczęsnych zmarłych do ich ostatniej drogi. Pamiętaj. Należy się im szacunek. Im oraz ich bliskim.

Bart zajął się przygotowaniami do pracy i był już prawie gotów do niej, gdy ktoś zaczął dobijać się do jego drzwi.


BRYAN CHASE

Lało jak z cebra. Gdy zasuwał na rowerze do domu Spinelich, był chyba jedyną osobą na ulicach Twin Oaks.

Poza deszczem ostro też wiało. Wiatr kilka razy o mało go nie przewrócił. W pewnym momencie przez skrzyżowanie, którym się przemieszczał, przejechał radiowóz. Serce Bryana o mało nie utknęło w przełyku, ale samochód policyjny przejechał obok niego, przyspieszył i zniknął gdzieś za Maine Street. On musiał odbić w jedną z bocznych ulic, zastawionych rzędem zadbanych, rozłożystych klonów, które zaczęły już wyraźnie tracić liście.

Na końcu tej ulicy stał dom w którym spotkał się z Bartem Spinelim, zdawało się, że całą wieczność temu.

Wszedł po schodach i zapukał do drzwi. Zza zakrętu wyjechał policyjny samochód powoli, niemal leniwie, przemieszczając się po wyasfaltowanej drodze. Ulewa i ostro pracujące wycieraczki nie pozwoliły Bryanowi dostrzec tego, kto znajdował się w środku, ale od razu jego myśli poleciały w stronę masakry, której wczoraj był świadkiem.


ANASTASIA BIANCO

Obudziła się na dźwięk zegarka przez chwilę nie bardzo wiedząc kim jest i gdzie się znajduje. Szybko jednak doszła do siebie.

I wtedy przypomniała sobie, że nie sprawdziła telefonu, który ktoś podrzucił jej ojcu.

Ustalenie numeru nie było trudne i kilka minut później wiedziała już, że to numer publicznej budki znajdującej się na stacji paliw z restauracją i sklepem wielobranżowym położonej na obrzeżach Billings, na wylotówce w stronę Twin Oaks. Aby tam dojechać potrzeba było około godziny czasu ostrożnej jazdy samochodem.

An była kilka razy w tym miejscu, gdy wybierali się z rodzicami na większe zakupy do najbliższego dużego miasta,którym było właśnie Billings.

Kiedy zeszła na dół, matka już krzątała się przy śniadaniu, mimo wczesnej pory.

- Kochanie. Mam bardzo nieprzyjemne wieści, ale zapewne i tak dowiesz się o tym niedługo. Nie wiem jak dobrze znałaś Jessicę Hale, córkę szeryfa, ale moja znajoma ze szpitala, znasz ją, ta miła Vanessa Idren, co pracuje tam jako przełożona pielęgniarek, zadzwoniła do mnie, że biedna Jessica zmarła dzisiejszej nocy w szpitalu. Ponoć przedawkowała jakieś zakazane substancje. Na imprezie, na której i ty byłaś. Mam nadzieję - spojrzała na nią surowo - że ty nie zrobiłaś niczego niemądrego.

Po czym jednak zreflektowała się.

- Nie. Przepraszam, że to powiedziałam. Wiem, że ty jesteś rozsądną dziewczyną. Mądrą i …. Gdyby coś ci się stało … ja nie wiem …

Usiadła.

- Boże. Jak teraz muszą się czuć rodzice tej biednej Jessici. Szeryf …

Zaszurały czyjeś nogi na korytarzu. W wejściu do kuchni stał jej ojciec. Wyglądał nieszczególnie dobrze.

- Dzisiaj o dziesiątej trzydzieści jest pogrzeb tej biednej Mary Mc'Bidge oraz jej ojca. Chyba muszę wziąć kąpiel.

Potem spojrzał w dół, starając się unikać wzroku żony i córki.

- Przepraszam was za moje wczorajsze zachowanie. Nie powinnyście oglądać mnie w takim stanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ten stres … on jest nie do zniesienia.

- Jessica Hale nie żyje, Davidzie - matka Ann postanowiła nie ukrywać przed ojcem niczego. - Jako dziennikarz powinieneś o tym wiedzieć, jako pierwszy.

- Boże… - David Bianco, wyraźnie wstrząśnięty, usiadł na krześle kuchennym. - Czy to znów….

- Nie. Zwyczajnie, przedawkowała jakieś substancje toksyczne, pewnie narkotyki.

- Teraz na pewno przyślą tutaj policję z Billings - jej ojciec potarł zmęczoną, zarośniętą twarz. - Może to i lepiej. Hale … Hale może zachować się nieprzewidywalnie.

David przeniósł wzrok na córkę.

- Wiesz, kto mógł podać jej te świństwo. Byłaś na tym przyjęciu. Musiałaś coś widzieć.

W głosie ojca czuć było wyraźny niepokój.


BRYAN CHASE, BART SPINELI

Kiedy Bart otworzył drzwi zobaczył stojącego przed nimi Bryana. Od razu dostrzegł, że z "Bykiem" jest coś mocno nie tak. Wyglądał na … wystraszonego. Wręcz rozdygotanego. Bart znał się na ludziach. Wiedział, że musiało wydarzyć się coś, co mocno wstrząsnęło osiłkiem.

Gdzieś tam, ulicą, przejeżdżał wolno policyjny wóz patrolowy. A kiedy Bart przywitał się z Bryanem, samochód przyśpieszył, zjechał w dół ulicy i zniknął za zakrętem.

Deszcz spływał z nieba niczym rzeka.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 02-04-2022, 04:49   #119
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Trochę wcześnie… - Bart ziewnął tak, że mógłby połknąć byka z rogami.

Spojrzenie Bryana było inne niż zazwyczaj. Brakowało marsowej miny. Osiłek nie patrzył spode łba, jak to miał w zwyczaju.

- Stary… Mogę wejść? - o dziwo słowa te rzeczywiście brzmiały jak prośba, a nie rozkaz. Futbolista zerknął nerwowo w stronę odjeżdżającego radiowozu. Zaraz potem rozbiegany wzrok wrócił do Spineliego. Oczy wyrażały wręcz błaganie.

- Jasne. Ale chodź na górę. - obejrzał się przez ramię w kierunku urządzonej sali z wystawionymi trumnami McBridge’ów.

Ojciec krzątał się w pokoju socjalnym, gdzie była miejsce na poczęstunek, zrobienie kawy, kran z filtrowaną wodą.

Otworzył drzwi na korytarzu i schodami poprowadził na górę. Idąc wiedział, że stało się coś złego. Jakieś kłopoty. Nowe.
Weszli do pokoju, który zajmował Bart. Usiadł na krześle.

- Stało się coś. - stwierdził niż zapytał ale patrzył z zaciekawieniem na przemoczonego i poranionego Bryana.

Bryan przemknął na górę jak cień, zupełnie tak jakby nie chciał się na nikogo natknąć. Nie był częstym gościem u kogokolwiek, a już na pewno nie u Barta. Takich jak on raczej się unikało. A jak już się kogoś takiego gościło, to potem sprawdzało się kilka razy czy niczego nie ukradł.

- Stary… Ja… Kurwa, nie wiem od czego zacząć… - mamrotał wpatrzony w podłogę Bryan. Wyglądał jak cień samego siebie. - Możesz wyjrzeć przez okno? Tylko kurwa ostrożnie. Sprawdziłbyś czy ten radiowóz dalej się tam kręci. I kurwa… Nie wierzę, że to mówię… Masz jakieś skręty?

- No mam skręty. - rzekł Bart. - Ale sam nie wierzę, że to mówię, że może lepiej abyś nie jarał w tej chwili. Nie jesteś do tego przyzwyczajony, a jeżeli masz doła i czegoś się… boisz? To możesz mieć bardzo złą jazdę. Takie schizofreniczno paranoidalne psychozy… więc - podszedł do okna i dyskretnie rozejrzał się nie dotykając firanek - usiądź - wskazał na tapczan - i powiedz co się stało? Kłopoty z policją? Był u mnie wczoraj rano szeryf. Ktoś przytruł mu córkę i stary myślał, że to ja…

Bart usłyszał kroki ojca na schodach. Rodzic zatrzymał się na dole. Nie wchodził.

- Bart - rzucił. - O ósmej trzydzieści otwieramy, a o dziewiątej trzydzieści przyjadą samochody po dwa ciała. Jutro przywiozą tą małą, córkę szeryfa. Więc po szkole nigdzie nie chodź. Jakoś ci wynagrodzę trud. Jesteś tam? Bo słyszałem chyba jak ktoś wchodził albo wychodził. Jesteś?!

Ojciec nie mógł słyszeć tego, co powiedział Bart. Nie o córce szeryfa. A jednak powiedział coś, co mogło zszokować. Widział ją, jeszcze niedawno, jak szalała w swoim stylu na imprezie. Jeżeli przedawkowała jakieś oxy czy inne gówno…Będzie jednym z podejrzanych. Jak zawsze.

- Oooookaaaaaayyyy! - krzyknął Bart w swoim zwyczaju zdzierając gardło nie kwapiąc się nawet by uchylić drzwi, czy do nich podejść.

Zrobił duże oczy patrząc na Bryana.
- Ona nie żyje! - szepnął z wykrzyknikiem z wrażenia aż kucając.

Bryan pobladł jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe.
- O kurwa… To teraz ten gość mnie obedrze ze skóry… - stwierdził cicho, ukrywając twarz w dłoniach. Nie płakał, ale wydawało się że jest na granicy. Jeszcze nikt nie widział, aby ten zwalisty chłopak był kiedykolwiek tak roztrzęsiony. Bart miał okazję oglądać premierowy pokaz.

- Szeryf… Szeryfowi odjebało… - zaczął w końcu, odsuwając ręce od twarzy. - Odpala chłopaków… Już odpalił. Zajebał Daniela i Deana… Todd… Todd dostał kulkę w głowę. A nawet nie miał z tym nic wspólnego. Ja ledwo uciekłem. Do mnie też strzelał. Nie mam pojęcia gdzie spierdalać. Poluje na mnie. Ten radiowóz… To na pewno Hale. Chce mnie zajebać. Ja pierdolę… Ja pierdolę…

Spineli nie wierzył własnym uszom. To było ciut za dużo informacji do przetrawienia na jeden raz. Usiadł pod ściana i z kieszeni marynarki wyjął skręta. Musiał spokojnie pomyśleć przez chwilę. Zaciągnął się głęboko. Przywykł do myśli o trupach i umieraniu, ale kiedy chodziło o osoby, które znał i tak młode, to było co innego.

- On się mści. - powiedział w końcu wypuszczając dym. - Jeżeli cię ściga, to musisz się ukrywać. Nie liczyłbym na sympatie i uczciwość jego posterunku.

W zasadzie chciał tylko dowiedzieć się od Bryana czego tak się bał bez wyolbrzymiania efektu marihuany. Więc teraz już podał mu grubego, dymiącego jointa. Hale mścił się, bo durnie zabili mu dziecko…

- Weź jednego bucha tylko. To cię nieco uspokoi. I może rozśmieszy. Na pewno trochę nabierzesz dystansu. Chciałem usłyszeć co masz do powiedzenia na trzeźwo. - wyjaśnił tuż przed podaniem ściągając samemu następną chmurę.

- Możemy pogadać z dziennikarzem i moim ojcem jeśli chcesz. Ojciec koleżanki może nagrać rozmowę z tobą, a mój ojciec na pewno coś wymyśli jak powstrzymać Hale przed samosądem na tobie. Tymczasem musisz zniknąć. To był szeryf w tym aucie pod zakładem?

- Nie wiem czy szeryf… - odparł Bryan ładując skręta do gęby i niecierpliwie odpalając zapalniczkę. - No, ale kto jak nie on? Kto inny miałby mnie ścigać? Chyba, że nasłał na mnie już cały posterunek. Ale przecież jakby ten radiowóz działał na legalu, to po prostu by tu weszli i mnie aresztowali, nie? Chcą mnie bez świadków dorwać i zajebać, mówię ci.

Osiłek zaciągnął się bardzo mocno. Spalił niemalże połowę skręta. Nieźle jak na trawkową dziewicę, ale mogło mu się to odbić czkawką.

- Kurwa Spinelo posłuchaj co ci teraz powiem, bo to ważne - nawijał dalej z przejęciem. - Mnie się ni chuja ta akcja z Jessicą nie podobała, kumasz? Nie wiedziałem, że chcą coś takiego zrobić. Potem mi powiedzieli. Chcieli żebym zeznał, że Jessica potem wróciła na imprezkę cała i zdrowa. Wiesz, że nie ma się jak postawić takim typom, nie? A ja się sam z nimi zwąchałem i wdepłem w gówno. No i kurwa nie było wyjścia. Poza tym uznałem, że chuj z tym, siłą nikt jej nic nie wmuszał. Sam wiesz jaki to był pustak. Jej nie trzeba było zmuszać, bo sama chętnie brała do dzioba. I kutasy i dragi.

Bryan zaciągnął się nerwowo po raz kolejny. Zakaszlał cicho, ale nie powstrzymało go to przed kontynuowaniem opowieści.

- Daniel i Dean nagrali taśmę jak ruchają tę Jessicę. I to chłopie takie pojebane klimaty. W jakichś takich maskach sado maso na dwa baty. Chcieli tą taśmą szantażować Hale’a. Że jak nie da im wolnej ręki do handlu w tym rejonie to pokażą wszystkim jak córeczka się szmaci. No i zadzwonili do mnie, żebym po prostu stał na czatach przy tym starym magazynie, wiesz którym. Tej ruinie. No i ja wciągnąłem w to jeszcze Todda. Boże, biedny Todd…

Bryan na moment się załamał, patrząc zrezygnowany w podłogę.
- No i filowaliśmy. Patrzymy, a oni spotkali się na podjeździe z szeryfem. Chwilę gadają a tu nagle JEB! Hale ich pokroił kosą. Myśmy byli na przyczajce, ale Todd narobił hałasu z wrażenia. A Hale kurwa jak jakiś pierdolony Rambo chłopie załadował mu kulkę prosto w gębę. Chłopie, to jest jakiś killer. Widziałeś Dana i Deana, a on ich ciach ciach i nie ma typów. I jeszcze tak strzelił. Ja się nie zbliżam, bo to jest jebany terminator.

Chłopak dopalił skręta.
- Ja się schowałem. Jebaniec nie odpuszczał, ale udało mi się jakoś odwrócić jego uwagę i spierdolić. Ale było blisko.

Bart uwierzył wystraszonemu łobuzowi. Dopytał jeszcze kilka szczegółów i powoli formułował mu się w łepetynie plan działania. Nie chciał mu dokładać opowieści dziwnych treści pod tytułem Mary McBridge z szeptem w słuchawkach walkmana… Hale z nożem, to albo zbieg okoliczności, albo kontynuacja szlachtowania ludzi. Z dwojga wolałby, aby to właśnie z krwi i kości szeryf okazał się tym powracającym wedle informacji od ducha…

Niemniej powie o tym wszystkim dla Any i Singeltona. Zerknął przez okno ku górom zastanawiając się czy Daryll nie skorzystał z propozycji zadekowania się tej nocy, czy do brzasku trwały poszukiwania, czy może i jego dopadł gość w masce? Bryan zostanie wtajemniczony w motyw duchów w towarzystwie reszty. Teraz jakoś zaplątał się w to wszystko przez Hale’a.

- Słuchaj, najlepiej będzie jak sprawdzimy, czy Hale w ogóle wie kogo ścigał. Zaraz odpalę taki makijaż na twojej buziuchnie i rękach, że nie będzie śladu po zadrapaniach. - Bart puścił oko. - Jesteśmy podobnych rozmiarów, więc się zmieścisz w mój gajer zapasowy. Dzisiaj pracujesz w zakładzie pogrzebowym. Będziesz niósł trumnę z Mary lub jej ojcem i trzymał się mnie i mojego starego na cmentarzu. - rzucił mu czarne przeciwsłoneczne okulary. - Zachowuj się naturalnie. Takie okulary na pogrzeby to nawet przy takiej ulewie normalka. Zapłakanych, zapuchniętych i zalęknionych oczu nie wydać. Nałożysz jeśli przyjdzie jakiś mundurowy. A zza szkieł oglądaj czy ktoś cię wzrokiem chce zabić… Musisz być wśród ludzi, nie? Nikt na żywca, przy świadkach, krzywdy ci nie zrobi przecież. To chyba lepsze niż ukrywanie się, skoro nie wiemy, czy on wie, że ty to ten, który wie albo nie, czy szeryf wie, że ty wiesz, że on wie. Co nie?

Wątpił, aby Hale brał udział w pogrzebie. Nawet trochę byłoby mu go szkoda, bo jego córka, choć durna była, to jednak nie zasłużyła aż na śmierć… ostry seks niektórym przychodził dopiero na studiach, innych doganiał już w liceum…
No i Todd… Mało go znał, ale nikomu nie życzył kuli w łeb. Nawet tych pojebanych starszych kumpli Bryana zrobiło mu się szkoda.
A ile teraz roboty będzie? Pięć nowych trupów… Todd na szczęście w zamkniętej trumnie… Tylko wymyć i przebrać…
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-04-2022 o 15:57.
Campo Viejo jest offline  
Stary 03-04-2022, 07:30   #120
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Fitzgerald & Singelton cz.I

Zmarznięty i przemoczony Mark niezbyt dobrze i niezbyt szybko kojarzył fakty, ale parę rzeczy nie pasowało mu w obrazku, jaki miał przed sobą. I uznał, że po tym, co go dzisiaj spotkało, lepiej będzie dmuchać na zimne, niż rozdzierać szaty po fakcie.
- Daryll! - zawołał, równocześnie machając w stronę młodego Singeltona. - Chodź, coś sobie przypomniałem!

Singelton miał pewność, że przez najbliższy miesiąc da sobie spokój z włóczeniem się po lasach. Był niedzielny poranek a on powinien być w szpitalu, przy mamie i Wii, tylko to teraz zajmowało jego myśli. To i psychopata w masce wilka, który zostawił pamiątkę na skórze Marka i pewnie zaszlachtowałby ich obu gdyby nie Barney. W grupie mężczyzn czuł się - pewniej, lecz teraz kiedy parking zaczął się przerzedzać a słońce wciąż nie wzeszło czuł narastający niepokój. Już miał odpowiedzieć Fallsowi żeby podwiózł go pod szpital, kiedy usłyszał jak woła go Fitzgerald.

- Zaczeka pan? Zaraz wracam – zwrócił się do gliniarza i podszedł do kapitana szkolnej drużyny. Spojrzał na niego pytająco.

- Trzymaj się z dala od tego gliny - powiedział cicho Mark. Po czym rozwinął myśl. - Pamiętasz, sam mi mówiłeś o gliniarzu w radiowozie, z maską wilka? Może to Falls... kuleje, a ja kopnąłem wilkołaka w bardzo czułe miejsce. Może się mylę, ale po co ryzykować?

Daryll przełknął ślinę. Z wszystkich gliniarzy najbardziej ufał właśnie Fallsowi…chociaż. Gdzie był wtedy gdy psychopata zaatakował jego i Wikvayę? To jego Hale delegował by pilnował rodzeństwa Silgeltonów. Nastolatka przeszył dreszcz, chociaż nie rozumiał dlaczego Jack Falls komukolwiek chciałby zrobić krzywdę.
- Nie chce mi się, wierzyć, że to on…ale….jeśli jednak masz rację lepiej nie ryzykować - stwierdził i spojrzał w kierunku policjanta mrużąc oczy. Po chwili wahania zwrócił z nieśmiałym pytaniem do Marka - Mogę jechać z tobą? Podrzucisz mnie do miasta?

Mark skinął głową.
- Wsiadaj... - Otworzył drzwi samochodu. - Najpierw pensjonat? Chyba warto się przebrać... A potem szpital? Po drodze możemy jeszcze porozmawiać.

Chłopak przytaknął i zwrócił do Fallsa, wyciągając przed siebie rękę w geście pożegnania.
- Panie Falls, dziękuję, pojadę z kolegą! – krzyknął do policjanta po czym zwrócił się cicho do Marka. –Muszę jeszcze załatwić jedną rzecz, zajmie mi to chwilę.
- OK - odparł Mark, obserwując równocześnie gliniarza, którego podejrzewał o zakładanie maski.

Singelton przebiegł przez parking. Barney właśnie pakował swój sprzęt na pakę. Chłopak podszedł do niego ostrożnie, po czym głośno odchrząknął zaznaczając swoją obecność.
- Panie Barney…przepraszam…
Chłopak nerwowo przegryzł wargę, było dla niego krępującym prosić obcego o taką przysługę. Wiedział jednak, że dopóki słońce nie rozproszy ciemności ani on ani Mark nie będą bezpieczni a mordercy, który pojawia się i znika niczym duch wystarczy parę chwil by ich obu rozerwać na strzępy. Zwłaszcza, że w pobliżu nie będzie ani Barneya, ani kumpli Fitzgeralda. Ale może być Billy Macrum…albo jego brat David…. albo Jack Falls. Lub ktokolwiek inny noszący tą pierdoloną maskę i polujący na nastolatków z Twin Oaks.
- Wiem, że to głupia prośba, ale czy pożyczyłby mi pan swoją latarkę? Do jutra. Jutro panu zwrócę, obiecuję.
- Masz młody. Ale oddaj.
- Dziękuję! - odpowiedział chłopak. Wsunął latarkę za pasek, pożegnał się z traperem i wrócił do samochodu Marka.
- Ok, możemy już jechać.

Falls popatrzył za nimi, ale zasunął szybę radiowozu i ostrożnie wyjechał z parkingu włączając się w sznur kilkunastu samochodów opuszczających postój przy wejściu do lasu.

Mustang niezbyt szybko wyjechał z parkingu, lecz gdy tylko przejechali kawałek, Mark przyspieszył.
- Dobre i to, że się boi światła - powiedział. - Ale to go najwyżej odstraszy.
- Tak, to tylko doraźne środki.
Daryll spojrzał z niepokojem w boczne lusterko, jakby spodziewając się, że zobaczy w odbiciu jadący za nimi radiowóz. Przełknął ślinę. Po chwili przypomniał sobie sytuację jaka wydarzyła się na parkingu gdy wrócili z akcji poszukiwawczej.

- Brat Billego, David też był w górach, ale nie widziałem go na odprawie, nie wiem do której grupy go przydzielili. Dziwnie się na mnie patrzył. Z wszystkich podejrzanych….tych którzy nie zaginęli…on jedyny ma motyw. Chociaż Falls chyba podbijał do mojej mamy, często zajeżdża do „Sowy i Niedźwiedzia” na obiady. Nawet jakby okazał jakimś zjebanym stalkerem to po co miałby zabijać Mary i atakować ciebie? - zastanawiał się głośno Singleton.

- Może to coś innego, może wpływ tej przeklętej maski? - zasugerował Mark. - Ale chociaż to jakiś glina miał maskę, to Macrumowi też bym nie ufał. A nuż sądzi, że nasi rodzice, do spółki, zrobili coś Billy'emu.

- Jest jeszcze jeden facet zamieszany w to wszystko - odezwał się po chwili Daryll - Nazywa się Gunn. Zatrzymał się u nas w pensjonacie zaraz po zabójstwie Mary. Wikvaya widziała go tej nocy gdy zaatakowano naszą mamę, kręcił się przed motelem. I nosi naszywkę wilka. Dziwny przypadek, nie? Przeszukaliśmy z Wi jego rzeczy, gość interesuje się sprawą McBridge'ów, przeprowadził wywiad z matką Mary. Myślałem, że to jakiś dziennikarz, ale nosi przy sobie broń i bardziej mi wygląda na jakiegoś tajniaka z policji albo prywatnego detektywa. Wczoraj rano mignął mi w przelocie i chyba się z kimś w nocy bił. Wątpię, żeby to on zabijał, ale chyba ogarnia więcej niż my. Może warto z nim pogadać?

- A, ten... - W głosie Marka nie było nawet cienia entuzjazmu. - Rozmawiałem z nim i nie wywarł na mnie dobrego wrażenia. Nie lubię, jak ktoś obcy wsadza nos w nie swoje sprawy. Wpadł na pomysł, że Jess się otruła z rozpaczy, bo zerwaliśmy ze sobą. Kretyn...
- Otruła się? - Singelton zrobił wielkie oczy.
- Gówno prawda... Ktoś jej podał jakieś prochy, oby mu jaja zgniły - odparł Mark. - Mam nadzieję, że Hale go dopadnie i facet spędzi w pudle długie lata.

Singelton skinął ze zrozumieniem. Wyglądało na to, że dziewczyna Marka przedawkowała narkotyki.
- Przykro mi. Oby szybko się pozbierała – wymamrotał, ale chyba nie zabrzmiało to szczerze. Potrafił współczuć, ale trudno mu było przy obcych ludziach wyrażać emocje, przez co czasem przypominał androida. Wlepił nos w szybę.
- Tak sobie pomyślałem… - zaczął by przerwać krępującą ciszę i zmienić temat– …że jeśli to Falls zabija, to może trzyma maskę w radiowozie. Jakby udało nam się ją znaleźć…Mielibyśmy dowód.
 
Arthur Fleck jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172