20-03-2022, 20:08 | #111 |
Reputacja: 1 | BART SPINELI Późniejsze popołudnie i wieczór Barta nie wyglądał już tak fajnie, jak ten spędzony z Anastasią i Daryllem. Miał pracę. Najpierw trzeba było ogarnąć mieszkanie babci, załatwić sprawunki, posprzątać i wykonać te wszystkie domowe obowiązki, które czyniły z niego dobrego wnuka. I których babcia, powiedzmy sobie szczerze, sama nie miała możliwości wykonać. Odkurzając, myjąc, układając, wycierając miał czas na myślenie. A jego myśli kierowały się przede wszystkim do wydarzeń w miasteczku. Do zabójstw i tym, że coś mogło zagrażać jemu lub Anastasii. Ann. Drugi cel, w którego stronę kierowały się myśli Barta. Plany miał takie: pogawędka z babcią, wspólne oglądanie telewizji, a potem obowiązki w zakładzie rodzinnym. Kiedy Bart skierował się do domu pogrzebowego słońce powoli zbliżało się do wierzchołków gór na zachodzie. Gromadziły się chmury. Znów zanosiło się na deszcz czy nawet burzę. ANASTASIA BIANCO Po rozstaniu z Bartem i Daryllem Anastasia czuła się dziwnie. Pierwszy raz chyba spędziła przyjemnie czas z rówieśnikami. Ba! Z chłopakami. Byli tacy różni, ale miała wrażenie, że coś ich zaczyna łączyć. Jakaś więź. Wspólna tajemnica? Ciężko było to określić. Dzisiaj była sobota, więc Twin Oaks pełne było ludzi. Szczególnie centrum miasteczka, gdzie mieściła się mała galeria handlowa i większość lokali gastronomiczno - rozrywkowych. Nawet zabójstwa i szalejący w miasteczku nie zgasiła ludzkiego pragnienia zakupów i rozrywki. Mimo, że było po sezonie, w Twin Oaks więcej było obcych twarzy. Ludzi z aparatami na szyjach, z telefonami - dziennikarzy, którzy przyjechali tutaj szukając sensacji. Oni nie chcieli poznać prawdy. Chcieli krwawej historii. A ona? Czego ona chciała? Annastasia lubiła skupiska ludzi tylko z jednego powodu. Dawały jej anonimowość. Tak było i tym razem. Wracała do domu rowerem, czasami jadąc, czasami prowadząc. Do domu dotarła bez problemu. A wchodząc do niego zorientowała się, że ani matka ani ojciec jeszcze nie wrócili, a na korytarzu, tuż pod klapką na listy w drzwiach, leżała koperta bez znaczka z jednym słowem napisanym na niej “DAVID”. MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON Grupa mężczyzn i kobiet spotkała się w wyznaczonym punkcie zbiórki. Wśród nich także Mark i dwóch kumpli, którzy odpowiedzieli na jego wezwanie - Ross Sherwood i Kevin Red - obaj kumple z zespołu. Ubrani w ciepłe kurtki sportowe trzymali się blisko Marka. Daryll, który przybył na miejsce niemal jako ostatni ze względu na rozmowę z dziennikarzem ujrzał Fallsa i Hale’a, którzy zbierali koło siebie ochotników. Przybyło coś około trzydziestu ludzi. W tym David Macrum, ubrany w strój myśliwego, kilku byłych żołnierzy - w swoich morach, wędkarzy i myśliwych, survivalistów i preppersów oraz zwykłych ludzi - sprzedawców i kierowców. Tych, którzy chcieli ryzykować wyprawę w góry mimo zbliżającego się wyraźnie pogorszenia pogody. - Witam wszystkich - szeryf Hale podniósł głos, i uciszył gwar rozmów. - Dziękuję za liczne stawiennictwo. Sytuacja jest taka. Znaleziony turysta poinformował nas, że zgubili się w lesie, w okolicach Creek Stream. Ponoć zaatakowało ich jakieś zwierzę, ale nie wiem, czy to prawda, czy koleś ściemnia bo coś zrobił tej dziewczynie. Różnie bywa i niczego nie można wykluczać w takich sprawach. Ludzie popatrzyli po sobie. - Tak czy owak, dziewczyna być może potrzebuje pomocy. Minęło tyle czasu, że szansa odnalezienia jej żywej jest zdecydowanie niższa, niż znalezienia jej ciała. Ruszymy grupą, potem rozdzielamy się na mniejsze i przeczesujemy okolicę. Każda grupa musi mieć co najmniej jedną sprawną latarkę i krótkofalówkę oraz otrzyma gwizdek. Utrzymujemy kontakt dźwiękowy i wizualny, a także - w razie potrzeby - radiowy. Poszukiwaniami dowodzi mój zastępca - funkcjonariusz Falls. Ja będę nadzorował operację z centrum dowodzenia. Potem był podział na grupy. Zajął się tym Falls. - Daryll - przywołał do siebie Singeltona. - Będziesz razem z kolegami ze szkoły - wskazał na Marka, Rossa i Kevina. - Barney - policjant przywołał brodatego, brzuchatego mężczyznę w kurtce myśliwego. Weźmiesz pod komendę tych młodych ludzi. Chcą pomagać. - Jasne, szefie – brodaty grubas spojrzał na nich ciężkim wzrokiem. Zarówno Mark, jak i Daryll znali go ze słyszenia. Były żołnierz, zapalony myśliwy, lokalny preppers i zwolennik teorii spiskowych. Znał góry i lasy wokół nich, jak mało kto. Potem Falls poszedł wydawać komendy innym wolontariuszom, a dziesięć minut później ludzie weszli na szlak prowadzący do Creek Stream. Znali tę część gór. Dość trudno dostępne partie, gdzie ciężko dotrzeć inaczej, niż piechotą. BRYAN CHASE Po burgerze i rozmowie z “gotką” Bryan musiał się szybko zwijać. Miał swoje obowiązki. Niestety. Zmył się szybciej, niż by tego chciał. Spędził popołudnie na pracy w warsztacie z burkliwym ojcem. Obiecał mu to, więc musiał się z obietnicy wywiązać. Frank Chase wydawał się czymś wkurzony bardziej, niż zazwyczaj. Albo dokuczał mu kac po wczorajszej imprezie z kumplami, albo znów przyszły jakieś wezwania do zapłaty. To, że jego staruszek ma problemy finansowe, nie było tajemnicą w miasteczku. Tym bardziej trzymanie się Deana i Daniela miało w sobie taki potencjał atrakcyjności. Mógł zarobić kasiorę, o której stary nic by nie wiedział, Więc pracował przy silnikach, pomagał brudząc sobie ręce i ignorując docinki i przytyki ojca. Aż w końcu przyszło wybawienie - Todd. Kumpel, z posiniaczoną gębą przez Marka, miał jednak dobry humor. - Wiesz - przyznał się gdy już Bryan ogarnął się po pracy i mieli zamiar spędzić czas na rzucaniu piłki, wypaleniu paru fajek i być może wypiciu kilku piwek na dzikim placu pomiędzy lasem i domem Chase’ów. - Wyrwałem fajną laskę na imprezce. Ma na imię Emilly. Chuda, ale ma fajne bimbałki. Opatrywała mi ryja, po tym jak mnie obił ten pedzio. Gdy już mieli wychodzić zadzwonił telefon. Po chwili Frank Chase wydarł się z dołu, że to do Bryana. - Byku - to był Daniel. - Mamy robotę na dzisiaj wieczór. Potrzebujemy kogoś, kto będzie filował, gdy ja z Deanem będziemy załatwiać pewien interes. Nic wielkiego. Przyczajka i narobienie rabanu, gdyby coś poszło nie tak. Możesz wziąć tego kolesia, o którym wspominałeś mi dzisiaj. To jak, młody? Wchodzisz w to? - Jasne - potwierdził Bryan. - Wpadnij o dwudziestej pod siłownię przy Main Street. Tam powiem o co chodzi. Daniel rozłączył się. Gdy wyłożył sprawę kumplowi. Todd podjarał się jak Spineli towarem. - Wchodzę w to! - poklepał kumpla po ramionach.
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 20-03-2022 o 20:17. |
20-03-2022, 20:20 | #112 |
Reputacja: 1 | BART SPINELI Zaczęło padać, gdy Bart zajmował się swoimi obowiązkami w domu pogrzebowym przygotowując Mary Mac’Bridge na jutrzejszy pochówek. Wszystko było już przygotowane i nawet samobójcza śmierć jej ojca, którego zwłoki spoczywały teraz w chłodni miejskiej kostnicy, nie mogły wstrzymać ceremonii. Mary zasługiwała na ostatnie pożegnanie i jutro rano jej ciało miało powędrować w ostatnią podróż. Ojciec pracował obok. Spokojnie i starannie. Pracy mieli sporo. Bart zakładał, że zejdzie mu co najmniej do dziewiątej, może nawet dziesiątej. Poruszył nawet z ojcem sprawę podwyżki, ale rodzic tylko spojrzał na niego z pół uśmieszkiem. - Wrócimy do tematu innym razem, dobra. Kiedy będzie się mniej działo. A teraz zajmij się kwiatami. Około ósmej zadzwonił telefon. Ojciec odebrał. Przez chwilę słuchał kogoś po drugiej stronie. - Biedna dziewczyna. Taka młoda. Już jadę. Poczekaj na mnie. Odłożył słuchawkę na widełki i spojrzał na syna. - Twoja koleżanka ze szkoły zmarła pół godziny temu. Ta miła. Wielka tragedia. Muszę podjechać do szpitala aby szybko załatwić kilka formalności. Zostawię cię tutaj samego, dobrze. Skończ z kwiatami panienki Mac'Bridge, potem posprzątaj salę i poczekaj na mnie z zamknięciem. Odbieraj telefony, jakby dzwoniły. ANASTASIA BIANCO Koperta kusiła. Kusiła, jak nie wiem co. A że nie była zaklejona, Anastasia nie powstrzymała się od zerknięcia do niej. W środku znalazła tylko dwa stare zdjęcia naklejone na białą kartkę. Takie zdjęcia, jakie robiono jakieś dwadzieścia lat temu w szkołach lub do prywatnych albumów. Na każdym ze zdjęć widniała para - dziewczyna i chłopak. Jedną z nich Anastasia rozpoznała bez trudu - widziała te twarze w przeglądanych gazetach. Zamordowana para - Lucy Bredock i Sam Macrum. Na drugiej były dwie inne twarze. Jedną z nich również znała. Widywała ją w albumach rodzinnych. To był jej tato - David. A dziewczyna koło niego przypominała nieco wyglądem Lucy. Czyżby jej siostra, czyli obecna pani Fitzgeraldowa. Poza tymi zdjęciami było coś jeszcze. Krótka notatka z numerem telefonu. ZADZWOŃ, JEŻELI JESTEŚ GOTOWY POWIEDZIEĆ PRAWDĘ. JUTRO O DZIESIĄTEJ RANO. CZEKAM KWADRANS. Na schodach zaszurały kroki. Przez drzwi Annastasia usłyszała głosy - jej matki i ojca. - Jeszcze kilka kroków, Davidzie, spokojnie, uważaj na próg. - Bazdzooo siem pszepra.. praszam szkarbie …. jusz nie mogłem … muszałeeem - Ci, Davidzie. Sąsiedzi usłyszą. Spiłeś się jak bela. Poczekaj, może Ann jest w domu, pomoże mi zaprowadzić cię do łóżka. Musisz odpocząć. Zadzwonił dzwonek do drzwi. MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON Nim weszli na dobre w las, zaczęło padać. Szum deszczu towarzyszył grupom poszukiwawczym kierującym się szlakiem w stronę Creek Stream. Teren był trudny i pogoda nie sprzyjała rozmowom. Po chwili zrobiło się też na tyle ciemno, że ochotnicy zaświecili swoje latarki i teraz snopy światła przeskakiwały od głazu do głazu, od pnia do pnia, od drzewa do drzewa, przecinając krople deszczu i mrok, a potem ciemność. Miejsce, w którym ponoć odnaleziony przez Darylla turysta rozdzielił się ze swoją dziewczyną znajdowało się jakieś dwie godziny drogi od miejsca, z którego wyszła ekipa poszukiwaczy. Tam Falls wydał polecenia poszczególnym drużynom i wyznaczył trasy poszukiwań. Mieli trzymać się w zasięgu gwizdka, sprawdzić okolicę i w razie czego poinformować resztę przez radio. Falls koordynował działania w górach, a Hals wydawał dyspozycje z Twin Oaks. Grupa w której był Daryll i Mark liczyła jeszcze trzy osoby - Ross i Kevin - kumple Marka popatrujący na Darylla z niepokojem ale z jeszcze większym niepokojem obserwujący ciemności w lesie, oraz Barney Steel - postrzelony szajbus, maniak teorii spiskowych. - Dobra, chłopaki - zaczął Barney, gdy już zostali sami, wyciągając z plecaka piwo. - Ja i młody Daryll mamy wiedzę, jak przetrwać w głuszy, wy wicie mnij o tym. Zaciągający gwarą mężczyzna upił łyk piwa. - Chceta? - wyciągnął kolejne puszki z plecaka. - Tylko nie gadajta starym o tym, że was piwem częstowałem, dobra. Nie czekając czy młodzi wezmą czy nie alkohol, sam napił się swojego. - Idziem w dół strumienia, tam gdzie łączy się z Górską Szczyną. Górska Szczyna, naprawdę nosząca nazwę Górskiej Strugi, to była rzeka, która płynęła przez góry z zachodu na wschód. Znali ją dobrze. - Wszyscy trzymata się blisko. Żadnych wygłupów. Pamiętajta, że chodzi o życie tej małej. W Twin Oaks za dużo ostatnio mamy trupów. Nie sądzita? Ruszyli, oświetlając sobie drogę latarkami, patrząc pod nogi i marznąc. Po kwadransie musieli przystanąć, bo Barney obalił jedno ze swoich piw, a potem musiał się odlać w krzaki. - Te, Bates? - Ross postanowił chyba rozruszać towarzystwo, bo zwrócił się do Darylla nielubianą ksywką. - A ty przypadkiem nie zabiłeś i nie zakopałeś gdzieś tej lali z miast? Jeśli tak, to może zaprowadź nas tam i unikniemy odmrażania sobie jajec na tym zimnie. - Mark. Powiedz mi, po jakiego wała myśmy tutaj przyszli? - Kevin zwrócił się do Fitzgeralda. Nim Mark czy Daryll zdążyli zareagować Barney wyszedł zza drzewa, gdzie opróżnił pęcherz. W ręku trzymał radio, przez które sygnalizował koordynatorowi. - Piąta grupa, u nas zero. Potem spojrzał na chłopaków ostrzej wyciągając kolejne piwo. - Przebieramy nogami, panienki. Dziewczyna sama się nie znajdzie. * * * Dwie godziny później, zziębnięci i przemoczeni, znaleźli się w miejscu, gdzie Górska Struga i Creek Stream łączyły się ze sobą w huku spienionej wody. I tutaj, w świetle latarki, Daryll dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Jak wtedy, w nocy, gdy trafił na zagubionego turystę. Coś tam było, w dole, jakiś kształt zaczepiony między skałami, z grubsza przypominający człowieka. Serca poszukiwaczy zabiły szybciej. - Te, mienśniak - spojrzał na Marka. - Pomóż temu małemu zyjść na dół. Mały, to był Daryll. - Wy dwaj, durnie, asekurujta. Plan wydawał się być dobry. Korzystając z siły ramion Ross i Kevin pomogli dostać się Markowi i Daryllowi na sam dół, po stromym wyżłobisku, jakie zrobiła woda w skałach. Ze ścieżki, którą się poruszali, do brzegu było stromo na jakieś trzy, może cztery metry wysokości. Ale lina i silne ręce pozwoliły spokojnie zejść na dół Daryllowi i Markowi. - Niech nikt więcej siem nie rusza - nakazał Barney. - Sprawdźta to, chopaki ino ostrożnie. Daryll i Mark ruszyli ostrożnie przez zdradliwy teren przy brzegu strumienia. Śliskie i nierówne skały pełne były ukrytych szczelin, w których łatwo było skręcić nogę. - Uważajta. Zaczekajta. Ja muszem siem odlać. Szum wody rozbijającej się o skały i kamienie oraz deszczu chłostającego ziemię i drzewa nad nimi spowodował, że ledwie zrozumieli słowa Barneya. Byli już blisko znaleziska i światła latarek ukazały ich oczom niewyraźny, poszarpany kształt. To był płaszcz przeciwdeszczowy. Taki z rodzaju tanich, turystycznych i pomarańczowych. Można było takie kupić nawet w pensjonacie prowadzonym przez rodzinę Singeltonów. I Daryll pamiętał, że zagubiona turystka taki nabyła. Czyżby wpadli na trop?! Mark pośliznął się lekko na kamieniu i przez to światło jego latarki przesunęło się w bok, dalej w górę strumienia, gdzie grunt opuszczał się nieco i tworzył coś w rodzaju niskiego klifu nad połączeniem dwóch cieków wodnych. I właśnie z tego klifu, mniej więcej dwadzieścia, może nawet mniej kroków od nich, zeskoczył jakiś ciemny kształt. Postać ruszyła powoli w stronę Darylla, którego uwaga skupiona była na płaszczu zaplątanym pośród kamieniami. A Mark widział w świetle swojej latarki dobrze tego, który pojawił się nie wiadomo skąd w środku lasu. Wilcza maska na twarzy, czarny płaszcz nie krępujący ruchów na ciele i długi, wyglądający na morderczo ostry nóż w rękach. - Zdychaj, Bredock! Zdychaj, szmato! Daryll usłyszał to w ostatniej chwili, a kiedy spojrzał w bok, zobaczył mordercę z parkingu. Tutaj, w środku lasu. Widział ten sam nóż, którym zabójca zaatakował jego siostrę. I znów usłyszał ten głos. Zimny. Nienawistny, szalony głos. na tyle głośny, że słychać go było mimo hałasu, jaki czyniła wzburzona woda. Chociaż, tego obaj byli pewni, napastnik nie krzyczał. To było tak, jakby głos dobywał się niemal przy ich uszach. - Zdychaj Bredock! Ale tym razem maniak nie kierował słów ani ataku na Derylla. Szedł prosto na Marka Fitzgeralda, a jego dymiąca sylwetka zdawała się pokonywać przestrzeń w jakiś nienaturalny sposób, zupełnie nie przejmując się śliskim i zdradliwym gruntem. BRYAN CHASE Siedzieli w ukryciu, z Toddem, tak jak im wyjaśnili Dean i Daniel. Znajdowali się na bocznej ulicy, na tyłach starego magazynu, który od niemal dwóch lat stał pusty i rozpadał się w gruzy, bo jakieś sprawy spadkowe czy prawne uniemożliwiały jego rozbiórkę, czy coś. Todd i Bryan znali to miejsce całkiem dobrze. Czasami miejscowa dzieciarnia wpadała tutaj porozrabiać lub gdy chciała robić coś, czego dorośli mieli nie widzieć. Kiedyś był tutaj stróż, ale teraz już nawet te środki zaradcze sobie darowano. Ruina magazynu była niczym zepsuty ząb w ustach kogoś, kto nie miał kasiory na opiekę stomatologiczną. Szpeciła Twin Oaks, ale nikt z tym nic nie mógł zrobić. Ale też niewielu to obchodziło, bo zdewastowany, opuszczony budynek leżał na uboczu miasteczka. Idealne miejsce na to, aby komuś obić mordę lub dobić szemranego interesu, takiego, jak Dean i Daniel zamierzali dobić. Bryan i Todd siedzieli w ukryciu. Mieli proste zadanie. Obserwować przebieg wydarzeń i gdyby coś poszło nie tak - zareagować. W jaki sposób i co miałoby pójść nie tak, starsi "koledzy" nie chcieli im powiedzieć. Więc siedzieli wychylając się lekko i obserwując tyły zrujnowanego magazynu, zachwaszczony i brudny podjazd, kiedyś służący jako rampa rozładunkowa. Padał deszcz. Słyszeli, jak spływa po ścianach i jak wlewa się przez dziury w dachu zdewastowanej posesji. Widzieli, jak bombarduje kroplami tworzące się kałuże. I czekali. Samochód Deana i Daniela przyjechał pierwszy. Obaj zatrzymali się i zamrugali światłami, dając znak Toddowi i Bryanowi, że są na miejscu. Wtedy Todd, zgodnie z ustalonym sygnałem, dwa razy zamigotał latarką, którą dostał od Deana. - Ale mam podnietkę - wyszeptał rudzielec podekscytowany, jak diabli. - Bo już stary, myślałem, że D i D robili nas w chuja. Bryan nie myślał w ten sposób. Wiedział już, że Daen i Daniel to jego przepustka do lepszego świata. Świata z pieniędzmi, dziewczynami i dorosłymi sprawami. Drugi samochód pojawił się kilka minut później. Przeciął reflektorami strugi deszczu i zatrzymał się kilka kroków od samochodu Daniela i Deana. - Kurwa. To świnie - mruknął Todd. Faktycznie. To był jeden z radiowozów policyjnych. Ktoś z niego wysiadł. Jedna osoba. W ciemnościach i deszczu ciężko było powiedzieć, który z funkcjonariuszy. Policjant skierował się prosto do samochodu Daniela i Deana, którzy wyszli na zewnątrz. Po chwili cała trójka zaczęła o czymś rozmawiać. Mimo, że budynek znajdował się nie więcej niż dziesięć metrów od miejsca, gdzie stały samochody, szum deszczu skutecznie zagłuszał rozmowę. A potem wszystko wydarzyło się szybko. Bardzo szybko. Nagle rozmawiający z policjantem Daniel złapał się za brzuch i odsunął w tył, zatoczył trzymając rękami za trzewia. Stojący kilka kroków dalej Dean sięgnął po coś ręką do kieszeni. Chyba po pistolet, ale policjant był szybszy. Znalazł się przy Deanie i uderzył czymś trzymanym w ręce. Chyba nożem. Dean zatoczył się w tył, a policjant zadał jeszcze dwa naprawdę wprawne ciosy, po których chłopak wpadł na samochód i osunął się na ziemię. Policjant pochylił się i podniósł coś z betonu, a wtedy Todd zahaczył o coś ręką, i zrzucił kawałek zardzewiałego żelastwa z okna na ziemię. Policjant odwrócił się gwałtownie, dziko i Bryan chyba rozpoznał jego twarz. Wydawało mu się, że to szeryf. Coś w ręku przedstawiciela prawa zalśniło ogniście. Todd krzyknął głośno i boleśnie, i upadł na zimny, mokry beton obok Bryana. A gdy ten spojrzał na kumpla zobaczył, że w twarzy Todda pojawiła się wielka, krwawa dziura. Ranny splunął krwią i zębami, zacharczał, zabulgotał i zajęczał jednocześnie. Jego wybałuszone oczy wpatrywały się w Bryana bez zrozumienia i w totalnym szoku. Nie wiedział co się dzieje. Chciał coś powiedzieć, ale nowy, krwisty otwór na miejscu ust, uniemożliwił mu to. Bryan widział, jak język kumpla porusza się jakoś tak bez sensu, w tej wielkiej dziurze po kuli. I słyszał, przez własne bijące serce i jęki przyjaciela coś jeszcze. Ostrożne kroki. Policjant - morderca szedł do opuszczonej rudery, aby sprawdzić, komu wpakował kulkę. I na bank chciał upewnić się, że nie zostawił żadnego świadka swojej zbrodni. Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-03-2022 o 20:38. Powód: literówki i takie tam :) |
21-03-2022, 20:14 | #113 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
24-03-2022, 15:28 | #114 |
Reputacja: 1 | Las, Noc, Poszukiwania cz. I
|
24-03-2022, 15:53 | #115 |
Administrator Reputacja: 1 | Daryll zebrał swoje rzeczy, miał już dość ględzenia Barneya. Podszedł do Marka. Wcześniej syn burmistrza, kapitan i gwiazda licealnej drużyny go onieśmielał, Daryll znał go tylko z widzenia i nawet nie pomyślał, że kiedykolwiek odważy się odezwać do kogoś kto znajdował się na samym szczycie szkolnej piramidy społecznej. Okoliczności się jednak zmieniły. Okoliczności sprawiły, że obaj zmuszeni byli walczyć w ramię w ramię z psychopatycznym mordercą. Z nie swojej winy, przez grzechy rodziców znaleźli na celowniku potwora. - Mówiłem prawdę. To co cię zaatakowało, zabiło wcześniej Mary McBridge. A potem napadło na moją mamę i siostrę. - Gdyby nie rozcięta kurtka - powiedział cicho Mark - to bym myślał, że mam jakieś zwidy. To coś oberwało solidnym kamieniem i nawet się nie skrzywiło. A potem, jak go kopnąłem... cholernie był zimny... jakby z zamrożonej galarety. - Nikt nam nie uwierzy... - dodał. - Ja też bym nie uwierzył, jakbym nie zobaczył go na własne oczy. Widziałeś jak się ruszał? Jak szybko zniknął? To chyba nie był człowiek. Policja nigdy go nie złapie. On się mści za wszystkich zamieszanych w śmierć twojej ciotki. Tej, którą zamordował Billy Macrum. Wiesz coś więcej o tamtej sprawie? Twoja mama coś kiedyś wspominała? - Zniknął jak duch... ale nie jest duchem... - powiedział Mark z namysłem. - Ma jakieś ciało, to czułem, jak go kopnąłem. Na niego pewnie kosa by była potrzebna, a nie kula. Albo miotacz ognia... - dodał ponuro. - Taaaa.... - Westchnął. - Słyszałem o tej sprawie, ale niewiele, bo matka jakoś niechętnie o tym mówi. Wiem tylko, że zginęli w samochodzie, ciotka i Sam Macrum. I że drugi Macrum, Bill, ich zabił. Szum rzeki zagłuszał ich słowa. Mogli rozmawiać idąc blisko siebie, na ile pozwalał teren, bez obaw, że usłysz ich ktoś inny. Co jakiś czas halogen Barneya przecinał drogę przed nimi. Deszcz wydawał się padać z tą samą intensywnością, a wiatr szarpiący krzewami i konarami rzucał plamy cieni na pnie drzew, głazy i ziemię, przez co Marcowi i Daryllowi wydawało się co chwila, że znów widzą napastnika czającego się gdzieś obok. Ale była to tylko ich pobudzona adrenaliną wyobraźnia. Singelton w towarzystwie Barneya i trzech licealistów którzy swoją posturą raczej przypominali jego ojca a nie rówieśników czuł się pewniej. Co jakiś czas nerwowo omiatał światłem okolicę, ale wydawało się, że Wilk przepadł na dobre. W trakcie wędrówki przez góry dokładnie starał się przedstawić Markowi wydarzenia z ostatnich dni. Zaczął od tego jak odwiedzili z Wii mamę w szpitalu i Debra ostrzegła ich przed wilkiem. A potem opowiedział o tym co się stało na parkingu. Co zabójca krzyknął do jego siostry atakując ją nożem. Wspomniał też o rozmowie z Antonem Macrumem i swojej wizycie na jego farmie oraz spotkaniu z Bartem i Anastasią. O wciąż nieodkrytych tajemnicach jakie ciążyły na sumieniach rodziców Mary McBridge, Marka Fitzgeralda, Darylla i Wikvayi Singelton, Anastasii Bianco i Jessiki Hale. Chłopak miał już swoją własną teorię, którą postanowił podzielić się z kapitanem szkolnej drużyny. - Pamiętasz ten film z Sissy Spacek? „Carrie”?. Podstępem zwabili ją na maturalny bal, podstawili jej miłego chłopaka a potem oblali świńską krwią.. Teraz myślę, że z twoją ciotką to była podobna historia. Dla zabawy flirtowała z Billym, robiła mu nadzieję, może nawet wiesz...przespała się z nim. Moja i twoja mama, szeryf Hale, David Bianco, ojciec Mary brali w tym udział, byli jak te dzieciaki co zwabiły Carrie na bal, uknuli całą intrygę. I to przez nich Billy Macrum doszedł do ściany, pewnie zwariował z zazdrości i rozpaczy, to przez nich zamordował twoją ciotkę i swojego brata. Dlatego tak nienawidzi Bredock, bo mu złamała serce. Na każdą z ofiar nakłada tą nienawiść, chce ją zabijać bez końca. Dlatego wykrzykiwał do mojej siostry i do ciebie jej nazwisko. - Zwariował z pewnością - odparł Mark, który podobnie jak Daryll rozglądał się na wszystkie strony, wypatrując "Wilka". - Tylko świry mordują z zazdrości. Uciekł w góry i oszalał do reszty? Przez moment milczał, zastanawiając się nad tym, co mówił idący obok niego chłopak. Może coś prawdy w tym było, ale czy wszystko? I czy była to prawda? - Billy zniknął na jakiś czas... A może... - Mark rozejrzał się na wszystkie strony by upewnić się, że nikt prócz Darylla go nie słyszy. - Może całą grupą dopadli Billy'ego? Może im się wydawało, że go zabili? - powiedział jeszcze ciszej. - Albo naprawdę mu coś zrobili. Tak na poważnie. Ale Billy…wilk wrócił. Zza grobu – szepnął Daryll i przeszedł go dreszcz – Po tym co zobaczyłem, wiem jedno, to nie jest już człowiek. *Chłopak widząc podejrzany cień poświecił latarką w zarośla, ale nie zobaczył nic po za poruszaną wiatrem gałęzią. - Ten stary dziennikarz wspominał, że Billy nie był za bystry. Możliwe, że miał jakieś upośledzenie. Nie dałby rady się ukrywać tyle lat a stary Macrum się zarzekał, że rodzina mu nie pomagała. I ja mu wierzę. Nasi rodzice zeznawali, że widzieli jak w noc zabójstwa Macrum uciekał w zakrwawionej masce, ale to pewnie kłamstwo bo Billy mógł już wtedy nie żyć. Gdyby go zabili w samoobronie, to nie mieliby powodu kłamać. Cokolwiek zrobili śmierć Billego była im na rękę bo zabrał jakąś tajemnicę do grobu. - Cholera! - zaklął gruby Barney ślizgając się na jakimś kamieniu. - Wyszli teraz spod drzew na otwartą przestrzeń pomiędzy drzewami i uderzył w nich wiatr i deszcz. - Ostrosznie, bo silny wiater, chopaki! - ostrzegł "redneck". - Nie połamta se kulasów. Zaraz bendziem pod Nawisem Pumy. Daryll znał to miejsce. Chętnie wybierali je turyści, którzy decydowali się na zejście ze szlaku i trawers przez dzikie tereny. Leżało jakieś dwie godziny od miejsca, gdzie znalazł zagubionego turystę. Słyszał jednak, że grupy poszukiwawcze, które weszły w las zaraz po znalezieniu zaginionego, były i tam. No chyba, że to była jakaś plotka. - Nie wiem, co zeznawali, bo moja matka nie porusza tego tematu. - Mark wolał nie wspominać o reakcji matki na nazwisko Macruma. - Poświecil pod nogi, by, cytując Barneya, "nie połamać sobie kulasów". Kto w ogóle używał takiego słownictwa? - W każdym razie duch to nie jest. Gdyby mu tak dołożyć ze śrutówki, to pewnie by poczuł... Ale pojawia się i znika jak duch, nie da się ukryć. - Nie, duchem raczej nie – zgodził się Daryll. Milczał przez chwilę zastanawiając nad słowami Marka – A może to wcale nie Billy. Może to ta wilcza maska jest nawiedzona, może przesiąkła złem. Bart Spinneli widział jak jakiś gliniarz przymierzał podobną w radiowozie. Chłopak posłuchał ostrzeżeń Barneya i ostrożnie stąpał po ziemi, przetrzymując pni drzew by nie dać powalić na ziemię coraz silniejszym podmuchom wiatru. - Jeśli to jakieś gówniane czary albo inne voo doo boję się, że kule tego psychola nie zatrzymają. Musimy się dowiedzieć czym to coś w ogóle jest i jak to pokonać. Jak wrócimy do Twin Oaks pogadam z mamą, dopytam co naprawdę się stało z Billym. - Maska? Jak w tym komiksie? Czytałeś? - spytał Mark. - Na czarach się nie znam - zmienił temat - ale skoro to coś boi się światła, to jakaś szansa jest. Ale i tak wierzę, że kule i ogień załatwi każdego - powiedział z może z nieco udawaną pewnością siebie. - Maska, nie maska, bez różnicy. - Mam nadzieję, że się czegoś dowiemy... - dodał sugerując, że z chęcią weźmie udział w rozmowie z panią Singelton. Daryll nie był nerdem, nie wiedział o jakim komiksie mówił Mark, po chwili dopiero skojarzył, że może chodzić o tą komedię z Jimem Carreyem, która niedawno leciała w kinach. Faktycznie to było niezłe porównanie, wysilił się nawet na uśmiech. Deklaracja futbolisty trochę zbiła go z tropu, bo sądził, że Fitzgerald spróbuje wziąć pod włos swoją własną rodzicielkę. Najwyraźniej uznawał to za bezcelowe, ale młody Singelton nie chciał w to wnikać. W każdej rodzinie są jakieś problemy. - Mam w pensjonacie strzelbę, ale lepiej zaopatrzyć się w mocne latarki, taką jak ma Barney – powiedział chłopak nawiązując do tego co Mark powiedział o kulach i ogniu – Jak już załatwimy sprawę z moją mamą, możemy iść do sklepu starego Simmonsa. No i trzeba ostrzec pozostałych, twoją dziewczynę też. - Jak tylko wyjdziemy z tego lasu, to to zrobimy - powiedział Mark. - A potem trzeba by się spotkać, wszyscy zainteresowani. Znaczy dzieci tych, co się narazili Macrumowi - sprecyzował |
25-03-2022, 19:53 | #116 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
26-03-2022, 03:44 | #117 |
Northman Reputacja: 1 | Spineli z walkmanem na uszach wybierał, przycinał i upiększał już całkiem ładny, gotowy zestaw kwiatów. Jutro od rana miało być wystawienie Mary i jej ojca, a po południu pogrzeb. Nieboszczka wyglądała jakby spała. Z Tommy McBridge było trochę sztucznie, bo jak to u wisielców bywa, choć kolor z twarzy odszedł i przemalowana skóra, to obrzęk trochę został. Ojciec dobrą robotę odwalił, że jego pośmiertny grymas z wywalonym językiem i wytrzeszcz oczu został generalnie już tylko w pamięci tych, którzy go w takim stanie widzieli. Muzyka grała, praca płynęła w rękach, deszcz za oknem padał. Nagle światło w pracowni, gdzie układał kwiaty zamigotało raz, potem drugi, a potem zgasło. Bart wyjął zapalniczkę i odpalił, by pójść do panela elektrycznego sprawdzić bezpiecznik. Wywalane korki przez duży pobór mocy przez chłodnie, które podpięte były niepotrzebnie na wspólnych neutralach, jak to kiedy dziadkowi tłumaczył elektryk, przy włączaniu obu kompresorów w tym samym momencie powodowało przeciążenie obwodu i wyłączenie prądu w sieci obu linii do chłodni, pod które jakaś złota rączka wpięli światło w pracowni „bo taniej i szybciej”. Chłodnie natomiast miały benzynowy generator, więc kiedy była dłuższa awaria prądu, trzeba było iść za budynek i odpalić spalinowy silnik. Nim doszedł do celu,światło włączało się i zgasło, włączyło i zgasło. A co więcej, jego walkman robił dokładnie to samo. Muzyka zatrzymywała się na chwilę, a potem znów zaczynała grać. Zatrzymywała się i grała. W rytm mrugających żarówek. Spineli stanął jak wryty i oczami przewracał w lewo i prawo. - Co jest kurwa? - rzucił dla animuszu. - Bart - cichy szept w uchu, w słuchawkach walkmana był czymś, czego nie spodziewał się nawet odrobinę. - Baaaaart…. - dziewczęcy głosik. Spineli zerwał słuchawki i rzucił nimi o ziemie biegnąc do drzwi. Chwycił klamkę, która nawet nie drgnęła. - Baaaart - szept nadal rozbrzmiewał mu w uchu. Coś spadło na podłogę. Jedenz bukietów, który położył przy ciele Mary. - Bart. On to znów robi. Znowu…. Spineli wzniósł oczy do sufitu jakby szukał wyjaśnienia lub chciał coś zrozumieć. - Odstawię towar. - szepnął. - Ten indiański… Potrząsnął głową. - Mam wizje i halo! - zaśmiał się nerwowo sam już nie wiedząc, czy to dobrze czy źle i czy nie warto dać się ponieść jak widać zakwaszonemu towarowi. Patrzył przyklejony plecami do drzwi na stół Mary, na zrzucone kwiaty. W świetle mrugających świateł czuł się trochę jak na psychodelicznej imprezie a pojawiająca się i znikająca muzyka z leżących na ziemi słuchawek utwierdzała go w przekonaniu, że zacina mu się mózg przez narkotyki. Światła zamigotały jeszcze kilka razy. W migającym oświetleniu Bart ujrzał dziwny cień przesuwający się po ścianie. - Wezwałeś mnie… masz dar…. masz dar… rysunek… dałeś mi siłę…. Szeptał głos przy jego uchu. - On znów zabija…. znów…. pełen… złości i …. żądzy…. Bart jeszcze raz nacisnął na klamkę zamkniętych na głucho drzwi. -Ja? - powtórzył z niedowierzaniem szarpiąc za klamkę. - Ale kto zabija?! - na wpół krzyknął, na wpół jęknął. - On zabija … znów … - szept był mało konkretny. Dźwięk telefonu na ścianie zaterkotał hałaśliwie. Światło przestało migotać, klamka dała się nacisnąć, szept ucichł. Spineli zamknął drzwi z drugiej strony. Ani myślał odbierać połączenie zza światów. Zrobił kilka kroków w kierunku schodów, lecz szybko obrócił się. Zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Szybko oddychał. Jakby przebiegł milę. Chwycił stojące obok krzesło i jeszcze na wszelki wypadek zaparł oparcie o klamkę. Potem pobiegł górę. Zamknął drzwi do piwnicy na starą zasuwkę, która była tam odkąd sięgał pamięcią. Zamocowana u góry drzwi przez ojca jego. dziadka. Oficjalnie miała chronić dzieci, aby nie spadły ze schodów. Nieoficjalnie, aby maluchy z rodu Spinelich nie schodziły do pracowni, kiedy leżeli tam klienci zakładu. „Masz moc…” ten głosik utkwił mu w głowie. Rył głęboko przecinając inne myśli, jak pazur szczotki skrobiącej lód na szybie samochodu. Babcia zasnęła w fotelu a w telewizorze leciała reklama Marlboro z kowbojem. Nacisnął na wajchę i mebel rozłożył się w wygodne do spania miejsce dla seniorki. Przykrył ją kocem a na stoliku postawił szklankę wody. Potem upewnił się, że dom jest zamknięty na cztery spusty. Długo leżał w łóżku przewracając się z boku na bok. Myśli powracały jak spieniona morska fala. Zalewały obrazem wspomnienia migoczących żarówek w pracowni, zacinanej muzyki… Cień na ścianie pełzał po białych kaflach ceramiki! Nie mógł zamykać oczu! Ten obraz wracał. I to wrażenie, że jest obserwowanym odkąd… No właśnie… odkąd? Nie… odkąd odpierdolił mural Mary! Cienie na ścianach i suficie wydłużały się jak ręce. A to tylko wzory na firanach i gałęzie starego drzewa oświetlonego księżycem? Nagle niedomknięta szafa stała się miejscem kryjącym skłębiony mrok żywej ciemności… Nie wytrzymał. Sięgnął do szuflady siadając na skraju posłania, lecz szybko podwinął nogi. Wcale nie byłoby taki pewny mimo całych szesnastu lat doświadczenia, czy nie miał racji w wieku pięciu lat, co do mieszkającej pod łóżkiem istoty… Drżącą dłonią odpalił zapalniczkę i zajarzył końcówkę szklanej fifki ubitej Złotem Acapulco. To nie towar wchodził mu na psyche. To nie zakwaszona faza chemicznie rasowanego zioła. Nie miał w rodzinie przypadków schizofrenii. Zaciągnął się głęboko obliczył jak płuca nasączają się ciepłym lepem marihuany. Długo trzymał gęsty dym aż zapulsowały skronie tętnem zwalniającego rytmu serca. Z ulgą wypuścił chmurę, którą zakończył grubym, rozrastającym się kółeczkiem przez które puścił na szczęście mniejsze. Nie wierzył w duchy. Do dzisiaj. Jakże mógłby wcześniej w nie wierzyć. Jego rodzina nie wierzyła w takie motywy, ale nie dlatego, że katolicyzm jakieś pieczęci nie nie do złamania założył w ich poglądach. To chyba z racji wykonywanego zawodu. Chciał myślami wracać do dziadka oprawiającego ze skóry upolowaną tuszę tłumaczącego mu, że ciało człowieka po śmierci to tylko puste mięso i kości opuszczone przez ducha, który żyje w innym wymiarze. Na zawsze. A ciała grzebiemy dla rodziny tylko. Czy wąż rozczula się nad zrzuconą skórą? Motyl nad kokonem larwy? Jednak wspomnienia z przeszłości jak zasłonę zrywał obraz skradającego się cienia i wilczej maski. Morderca. Morderca wrócił. Kto wrócił? Ten, który zabił przed laty. Syn Macruma? Czy coś jeszcze starszego? Góry pełne były legend i mitów. Kiedyś mieszkali w nich poganie. Pogórze wokół Twin Oaks, ich święte miejsca, zryte tunelami w głąb ziemi, obrócone w kopalnie. Tylko ze względu na zyski z wydobycia wbrew woli Indian poza granicami rezerwatów. Opadł ciężko w poduszkę kopcąc zioło. A jeżeli naprawdę to on przywołał Mary? Bo to musiał być przecież duch Mary… A jeśli to dlatego, że nie dokończył obrazu? Powinien uzupełnić mural? Czy wtedy Mary nie będzie zawieszona między światami? Czy nada jej jeszcze więcej mocy? Czy mogła mu zrobić krzywdę? Chyba, chyba, chyba raczej nie. Przecież ostrzegała go… Najgorsze było to, że zostawił Mary i Tommiego w pracowni, zamiast wjechać stołami do chłodni… Na jutrzejsze wystawienie po całej nocy w temperaturze pokojowej, mimo wpompowanie chemii, i całym dniu wystawienia, przed złożeniem do ziemi, na ostatnie wspomnienie zamykania wieka trumny… mogą wyglądać źle… ojciec na pewno to zauważy… kurwa… co robić? Bał się zejść na dół. Pierwszy raz w życiu odczuwał strach przed zmarłymi w piwnicy… Niechętnie wyszedł z pokoju. Babcia chrapała, a w z ekranu facet w fartuchu prezentował najnowszy automatyczny otwieracz do konserw, który był nowy i uproszony w promocyjnej cenie za jedyne… Podszedł do termostatu i przełączył ogrzewanie na ochładzanie i po chwili kondenser na oknem zaburczał pracując śmigłem i toczył freon w powietrze wentylacyjnych szybów. Potem pozamykał kratki na pierwszym i drugim piętrze, aby ciśnienie zimnego powietrza szukając ujęcia dmuchało najwięcej w piwnicy. Ciekawe kto mu teraz uwierzy? Westchnął. Cicha Woda wierzyła w duchy. I Singelton też. Przecież o kontakt z duszami podejrzewali babkę Marcuma… Czy jakoś tak… Żakował teraz, że zbył ich teorie nie słuchając nawet dokładnie co uważał za niedorzeczności… Poczłapał na górę zostawiajac na każdym poziomie domu jakieś zapalone światło. Ułożył się na kanapie obok babci okryty w wełniany koc w czerwono czarną kratę. Przełączał kanały aż w końcu zatrzymał na jakimś starym westernie z Waynem. Nim zasnął doznał olśnienia, że w internecie biurowego komputera może na yahoo! poszperać o tych wszystkich maskach… wilkach, seryjnych demonach…mocy… farb… a może mu już ta myśl się przyśniła?
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 26-03-2022 o 03:55. |
27-03-2022, 17:15 | #118 |
Reputacja: 1 | ANASTASIA BIANCO Jeszcze wieczorem przejrzała biblioteczkę ojca, ale czekał ją srogi zawód. Nie było w niej niczego, co pomogłoby jej w identyfikacji znaków. Ojciec miał sporo klasyki literatury, trochę książek poświęconych sztuce słowa pisanego, redakcji i całkiem pokaźną kolekcję wydawnictw lokalnych, poświęconych faunie, florze, ciekawym miejscom w hrabstwie i stanie, ale nic w nich konkretnego nie znalazła. Miała się już poddać, gdy trafiła na stojącą na półce książkę w prostej oprawie introligatorskiej. Wolumen ten okazał się czymś w rodzaju albumu, w którym znalazły się wycinki z gazet. Szybko się zorientowała, że dotyczą one wydarzeń w Twin Oaks z roku 1976, a więc z roku, w którym Bill Macrum zamordował Lucy Bredock oraz swojego brata i zniknął. Zaintrygowana dokładnie zapoznała się z treścią artykułów, ale po jakimś czasie zniechęcona zakończyła lekturę. W zasadzie niewiele więcej się dowiedziała o tych wydarzeniach, niż udało się jej wcześniej wyczytać w bibliotece. Poza tym, że jej ojciec, poza samą zbrodnią, wkleił sporo informacji o tym, że wtedy padało niemal od tygodnia. Zmęczona położyła się spać ustawiając budzik na siódmą. MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON Grupa poszukiwawcza, w ulewnym deszczu dotarła do miejsca, gdzie planowali. Padało teraz jak z cebra i wszyscy byli przemoczeni i wyziębieni. Ale nikt nie ustępował, chociaż wielu goniło resztkami sił. W miejscu zaznaczonym na mapach jako Gardziel Diabła spotkali się z jedną z grup poszukiwawczych, którą dowodził Falls. - Tutaj! - to Barney i jego halogen znalazł kolejny ślad. Gardziel Diabła to było sporej wielkości i głębokie górskie jezioro skrywające w sobie tajemnicę - jaskinię zalewową, która przez większą część była skryta pod powierzchnią wody. Nikt tak naprawdę nie miał pojęcia, jak głęboka jest jaskinia. Woda Strugi spływała do jeziora szeroką wstęgą katarakty, rozbijając się w kłębach wody, o powierzchnię górskiego jeziora. Wokół Gardzieli Diabła sporo było ustawionych tabliczek informacyjnych i ostrzegawczych. Miejscowi opowiadali, że rdzenni mieszkańcy tych gór uważali Gardziel Diabła za miejsce przeklęte i nawiedzane przez złe moce. - To czapka. Chyba tej dziewczyny. Jeden z ochotników został opuszczony w dół, na linach, przez resztę ratowników i teraz machał w stronę poszukiwaczy trzymanym w dłoni, jaskrawym przedmiotem. - To spory kawałek od miejsca gdzie Daryll znalazł turystę. - Może szedł po pomoc? Może zaatakowało ich jakieś zwierzę i uciekając oboje spadli w dół. Turystę woda zabrała rzeką, a ją zabrało jezioro. Po deszczu prądy tutaj są pełne zdradliwych wirów. Myśliwi naprawdę dobrze znający teren weszli w polemikę. - Skontaktuję się z szeryfem. - Zdecydował Falls. - Po mojemu ona jest gdzieś na dnie. Potrzebujemy nurków. Tak czy owak raczej nie znajdziemy jej tej nocy. Korzystając z krótkofalówki wywołał Hale'a w miasteczku. Przez chwilę obaj policjanci rozmawiali ze sobą. Falls opisał sytuację, a Hale podjął decyzję. - Wracajcie do miasta - usłyszeli trzeszczący głos po drugiej stronie. - W taką pogodę niewiele więcej zrobicie. Ostatnim, co mi trzeba, to żeby jeszcze ktoś skręcił sobie kark. Odwołaj poszukiwania, Falls i wracajcie. Bez odbioru! Trzy godziny później, około szóstej nad ranem, wyczerpani, przemarznięci ludzie zeszli z gór. Wśród nich był też Mark i Daryll. - Dobra robota! Wszyscy! - podziękował im, w imieniu szeryfa, Falls. - To były trudne warunki, ale zrobiliśmy, co się tylko dało, a nawet więcej. Wracajcie do domów. Odpocznijcie. My zajmiemy się ściągnięciem śmigłowca z kamerą termiczną oraz zespołu nurków, którzy przeszukają jezioro. Ludzie pożegnali się - krótkim słowem, uściskiem dłoni, skinieniem głowy. I to wtedy Daryll zobaczył Davida Macruma, który patrzył na niego i na Marka, gdy ludzie z grupy poszukiwawczej kierowali się do swoich samochodów. To było dziwne, skupione spojrzenie, a Daryll uświadomił sobie, że nie pamiętał z którą grupą David Macrum ruszył w góry. Chyba nie widział go również na odprawie, gdy Hale dzielił ludzi na zespoły poszukiwawcze przydzielając ich do grubego, lecz jak się okazało, ogarniętego, Barneya. Nim jednak zdążył zareagować na obecność Macruma, otyły preppers uściskał mu dłoń i poklepał po ramieniu, a potem tak samo pożegnał się z Markiem. A gdy Daryll odwrócił się, Macruma nie było już na miejscu. Może miał zwidy przez zmęczenie? To była kolejna noc, której nie przespał dobrze. Trzaskały drzwiczki samochodów, gdy wyziębieni i wymęczeni ludzie zamykali się w swoich pojazdach. Warczały odpalane silniki, gdy samochody ruszały z parkingi pod lasem, wioząc ludzi do ich domów. Powoli parking pustoszał. Mark, którego inne pojazdy nieco przyblokowały i musiał poczekać, zobaczył, że Daryll stoi sam, bez samochodu, na środku rozjeżdżonego parkingu. - Chcesz się ze mną zabrać? - Falls zatrzymał się przed Singeltonem. - Masz się gdzie zatrzymać. Lepiej, żebyś nie był sam. Daryll pomyślał o propozycji Barta Spineliego. Zobaczył też Marka, który kierował się w stronę swojego sportowego samochodu. Do świtu pozostało coś około godziny. Ale ulewa nie ustępowała i nawet, kiedy wzejdzie słońce, jeszcze przez jakiś czas będzie ciemno. A Daryll jakoś nie bardzo miał ochotę pozostać samemu, po tym, jak wysnuli z Markiem teorię, że napastnik działa tylko pod osłoną mroku. - Możemy też podjechać do szpitala, zobaczyć co z twoimi bliskimi. Nie wiadomo dlaczego, ale to zdanie trąciło jakąś nutkę niepokoju w sercu Darylla. Ktoś zatrąbił, dając znak policjantowi, żeby przesunął wóz patrolowy, w którym siedział, bo blokował przejazd. - To jak, Daryll? Wskakujesz? Mark, który był świadkiem tej sceny, zbliżał się do swojego samochodu, ale coś mu nie dawało spokoju. W końcu uświadomił sobie co. Falls dziwnie chodził. Jak ktoś, kto ucierpiał fizycznie podczas jakiejś bójki. Wcześniej, gdy Mark go widział gdy policjant szedł w stronę policyjnego wozu, funkcjonariusz poruszał się dziwnie - lekko rozchwianym krokiem, kulejąc wyraźnie na lewą nogę. Gdy wychodzili w góry, Falls chodził zupełnie normalnie. BART SPINELI Bart nie spał za dobrze. Prawie nie zmrużył oka przez całą noc. I nie pomagało nawet łagodne tulenie przez ganję. Rankiem obudził go telefon. O barbarzyńskiej szóstej trzydzieści. Za oknem lało jak z cebra. Jakby niebo chciało utopić Twin Oaks za skrywane w mieście grzechy ludzi. Okazało się, że to ojciec. Nie zrobił mu awantury, ale poprosił o to, by pojawił się nieco wcześniej za swoją, jak to ojciec określił, niefrasobliwość. Pogrzeb Mary i jej taty zaplanowano na godzinę dziesiątą trzydzieści. Ojciec zakładał, że mimo pogody, zjawi się prawdziwy tłum żałobników. I nie tylko żałobników. Na pewno "zlecą się wszystkie dziennikarskie hieny". - Nie chcemy, aby ktoś pomyślał, że rodzina Spinelich nie dokłada należytych starań w przygotowaniu nieszczęsnych zmarłych do ich ostatniej drogi. Pamiętaj. Należy się im szacunek. Im oraz ich bliskim. Bart zajął się przygotowaniami do pracy i był już prawie gotów do niej, gdy ktoś zaczął dobijać się do jego drzwi. BRYAN CHASE Lało jak z cebra. Gdy zasuwał na rowerze do domu Spinelich, był chyba jedyną osobą na ulicach Twin Oaks. Poza deszczem ostro też wiało. Wiatr kilka razy o mało go nie przewrócił. W pewnym momencie przez skrzyżowanie, którym się przemieszczał, przejechał radiowóz. Serce Bryana o mało nie utknęło w przełyku, ale samochód policyjny przejechał obok niego, przyspieszył i zniknął gdzieś za Maine Street. On musiał odbić w jedną z bocznych ulic, zastawionych rzędem zadbanych, rozłożystych klonów, które zaczęły już wyraźnie tracić liście. Na końcu tej ulicy stał dom w którym spotkał się z Bartem Spinelim, zdawało się, że całą wieczność temu. Wszedł po schodach i zapukał do drzwi. Zza zakrętu wyjechał policyjny samochód powoli, niemal leniwie, przemieszczając się po wyasfaltowanej drodze. Ulewa i ostro pracujące wycieraczki nie pozwoliły Bryanowi dostrzec tego, kto znajdował się w środku, ale od razu jego myśli poleciały w stronę masakry, której wczoraj był świadkiem. ANASTASIA BIANCO Obudziła się na dźwięk zegarka przez chwilę nie bardzo wiedząc kim jest i gdzie się znajduje. Szybko jednak doszła do siebie. I wtedy przypomniała sobie, że nie sprawdziła telefonu, który ktoś podrzucił jej ojcu. Ustalenie numeru nie było trudne i kilka minut później wiedziała już, że to numer publicznej budki znajdującej się na stacji paliw z restauracją i sklepem wielobranżowym położonej na obrzeżach Billings, na wylotówce w stronę Twin Oaks. Aby tam dojechać potrzeba było około godziny czasu ostrożnej jazdy samochodem. An była kilka razy w tym miejscu, gdy wybierali się z rodzicami na większe zakupy do najbliższego dużego miasta,którym było właśnie Billings. Kiedy zeszła na dół, matka już krzątała się przy śniadaniu, mimo wczesnej pory. - Kochanie. Mam bardzo nieprzyjemne wieści, ale zapewne i tak dowiesz się o tym niedługo. Nie wiem jak dobrze znałaś Jessicę Hale, córkę szeryfa, ale moja znajoma ze szpitala, znasz ją, ta miła Vanessa Idren, co pracuje tam jako przełożona pielęgniarek, zadzwoniła do mnie, że biedna Jessica zmarła dzisiejszej nocy w szpitalu. Ponoć przedawkowała jakieś zakazane substancje. Na imprezie, na której i ty byłaś. Mam nadzieję - spojrzała na nią surowo - że ty nie zrobiłaś niczego niemądrego. Po czym jednak zreflektowała się. - Nie. Przepraszam, że to powiedziałam. Wiem, że ty jesteś rozsądną dziewczyną. Mądrą i …. Gdyby coś ci się stało … ja nie wiem … Usiadła. - Boże. Jak teraz muszą się czuć rodzice tej biednej Jessici. Szeryf … Zaszurały czyjeś nogi na korytarzu. W wejściu do kuchni stał jej ojciec. Wyglądał nieszczególnie dobrze. - Dzisiaj o dziesiątej trzydzieści jest pogrzeb tej biednej Mary Mc'Bidge oraz jej ojca. Chyba muszę wziąć kąpiel. Potem spojrzał w dół, starając się unikać wzroku żony i córki. - Przepraszam was za moje wczorajsze zachowanie. Nie powinnyście oglądać mnie w takim stanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ten stres … on jest nie do zniesienia. - Jessica Hale nie żyje, Davidzie - matka Ann postanowiła nie ukrywać przed ojcem niczego. - Jako dziennikarz powinieneś o tym wiedzieć, jako pierwszy. - Boże… - David Bianco, wyraźnie wstrząśnięty, usiadł na krześle kuchennym. - Czy to znów…. - Nie. Zwyczajnie, przedawkowała jakieś substancje toksyczne, pewnie narkotyki. - Teraz na pewno przyślą tutaj policję z Billings - jej ojciec potarł zmęczoną, zarośniętą twarz. - Może to i lepiej. Hale … Hale może zachować się nieprzewidywalnie. David przeniósł wzrok na córkę. - Wiesz, kto mógł podać jej te świństwo. Byłaś na tym przyjęciu. Musiałaś coś widzieć. W głosie ojca czuć było wyraźny niepokój. BRYAN CHASE, BART SPINELI Kiedy Bart otworzył drzwi zobaczył stojącego przed nimi Bryana. Od razu dostrzegł, że z "Bykiem" jest coś mocno nie tak. Wyglądał na … wystraszonego. Wręcz rozdygotanego. Bart znał się na ludziach. Wiedział, że musiało wydarzyć się coś, co mocno wstrząsnęło osiłkiem. Gdzieś tam, ulicą, przejeżdżał wolno policyjny wóz patrolowy. A kiedy Bart przywitał się z Bryanem, samochód przyśpieszył, zjechał w dół ulicy i zniknął za zakrętem. Deszcz spływał z nieba niczym rzeka.
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
02-04-2022, 04:49 | #119 |
Northman Reputacja: 1 | - Trochę wcześnie… - Bart ziewnął tak, że mógłby połknąć byka z rogami. Spojrzenie Bryana było inne niż zazwyczaj. Brakowało marsowej miny. Osiłek nie patrzył spode łba, jak to miał w zwyczaju. - Stary… Mogę wejść? - o dziwo słowa te rzeczywiście brzmiały jak prośba, a nie rozkaz. Futbolista zerknął nerwowo w stronę odjeżdżającego radiowozu. Zaraz potem rozbiegany wzrok wrócił do Spineliego. Oczy wyrażały wręcz błaganie. - Jasne. Ale chodź na górę. - obejrzał się przez ramię w kierunku urządzonej sali z wystawionymi trumnami McBridge’ów. Ojciec krzątał się w pokoju socjalnym, gdzie była miejsce na poczęstunek, zrobienie kawy, kran z filtrowaną wodą. Otworzył drzwi na korytarzu i schodami poprowadził na górę. Idąc wiedział, że stało się coś złego. Jakieś kłopoty. Nowe. Weszli do pokoju, który zajmował Bart. Usiadł na krześle. - Stało się coś. - stwierdził niż zapytał ale patrzył z zaciekawieniem na przemoczonego i poranionego Bryana. Bryan przemknął na górę jak cień, zupełnie tak jakby nie chciał się na nikogo natknąć. Nie był częstym gościem u kogokolwiek, a już na pewno nie u Barta. Takich jak on raczej się unikało. A jak już się kogoś takiego gościło, to potem sprawdzało się kilka razy czy niczego nie ukradł. - Stary… Ja… Kurwa, nie wiem od czego zacząć… - mamrotał wpatrzony w podłogę Bryan. Wyglądał jak cień samego siebie. - Możesz wyjrzeć przez okno? Tylko kurwa ostrożnie. Sprawdziłbyś czy ten radiowóz dalej się tam kręci. I kurwa… Nie wierzę, że to mówię… Masz jakieś skręty? - No mam skręty. - rzekł Bart. - Ale sam nie wierzę, że to mówię, że może lepiej abyś nie jarał w tej chwili. Nie jesteś do tego przyzwyczajony, a jeżeli masz doła i czegoś się… boisz? To możesz mieć bardzo złą jazdę. Takie schizofreniczno paranoidalne psychozy… więc - podszedł do okna i dyskretnie rozejrzał się nie dotykając firanek - usiądź - wskazał na tapczan - i powiedz co się stało? Kłopoty z policją? Był u mnie wczoraj rano szeryf. Ktoś przytruł mu córkę i stary myślał, że to ja… Bart usłyszał kroki ojca na schodach. Rodzic zatrzymał się na dole. Nie wchodził. - Bart - rzucił. - O ósmej trzydzieści otwieramy, a o dziewiątej trzydzieści przyjadą samochody po dwa ciała. Jutro przywiozą tą małą, córkę szeryfa. Więc po szkole nigdzie nie chodź. Jakoś ci wynagrodzę trud. Jesteś tam? Bo słyszałem chyba jak ktoś wchodził albo wychodził. Jesteś?! Ojciec nie mógł słyszeć tego, co powiedział Bart. Nie o córce szeryfa. A jednak powiedział coś, co mogło zszokować. Widział ją, jeszcze niedawno, jak szalała w swoim stylu na imprezie. Jeżeli przedawkowała jakieś oxy czy inne gówno…Będzie jednym z podejrzanych. Jak zawsze. - Oooookaaaaaayyyy! - krzyknął Bart w swoim zwyczaju zdzierając gardło nie kwapiąc się nawet by uchylić drzwi, czy do nich podejść. Zrobił duże oczy patrząc na Bryana. - Ona nie żyje! - szepnął z wykrzyknikiem z wrażenia aż kucając. Bryan pobladł jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe. - O kurwa… To teraz ten gość mnie obedrze ze skóry… - stwierdził cicho, ukrywając twarz w dłoniach. Nie płakał, ale wydawało się że jest na granicy. Jeszcze nikt nie widział, aby ten zwalisty chłopak był kiedykolwiek tak roztrzęsiony. Bart miał okazję oglądać premierowy pokaz. - Szeryf… Szeryfowi odjebało… - zaczął w końcu, odsuwając ręce od twarzy. - Odpala chłopaków… Już odpalił. Zajebał Daniela i Deana… Todd… Todd dostał kulkę w głowę. A nawet nie miał z tym nic wspólnego. Ja ledwo uciekłem. Do mnie też strzelał. Nie mam pojęcia gdzie spierdalać. Poluje na mnie. Ten radiowóz… To na pewno Hale. Chce mnie zajebać. Ja pierdolę… Ja pierdolę… Spineli nie wierzył własnym uszom. To było ciut za dużo informacji do przetrawienia na jeden raz. Usiadł pod ściana i z kieszeni marynarki wyjął skręta. Musiał spokojnie pomyśleć przez chwilę. Zaciągnął się głęboko. Przywykł do myśli o trupach i umieraniu, ale kiedy chodziło o osoby, które znał i tak młode, to było co innego. - On się mści. - powiedział w końcu wypuszczając dym. - Jeżeli cię ściga, to musisz się ukrywać. Nie liczyłbym na sympatie i uczciwość jego posterunku. W zasadzie chciał tylko dowiedzieć się od Bryana czego tak się bał bez wyolbrzymiania efektu marihuany. Więc teraz już podał mu grubego, dymiącego jointa. Hale mścił się, bo durnie zabili mu dziecko… - Weź jednego bucha tylko. To cię nieco uspokoi. I może rozśmieszy. Na pewno trochę nabierzesz dystansu. Chciałem usłyszeć co masz do powiedzenia na trzeźwo. - wyjaśnił tuż przed podaniem ściągając samemu następną chmurę. - Możemy pogadać z dziennikarzem i moim ojcem jeśli chcesz. Ojciec koleżanki może nagrać rozmowę z tobą, a mój ojciec na pewno coś wymyśli jak powstrzymać Hale przed samosądem na tobie. Tymczasem musisz zniknąć. To był szeryf w tym aucie pod zakładem? - Nie wiem czy szeryf… - odparł Bryan ładując skręta do gęby i niecierpliwie odpalając zapalniczkę. - No, ale kto jak nie on? Kto inny miałby mnie ścigać? Chyba, że nasłał na mnie już cały posterunek. Ale przecież jakby ten radiowóz działał na legalu, to po prostu by tu weszli i mnie aresztowali, nie? Chcą mnie bez świadków dorwać i zajebać, mówię ci. Osiłek zaciągnął się bardzo mocno. Spalił niemalże połowę skręta. Nieźle jak na trawkową dziewicę, ale mogło mu się to odbić czkawką. - Kurwa Spinelo posłuchaj co ci teraz powiem, bo to ważne - nawijał dalej z przejęciem. - Mnie się ni chuja ta akcja z Jessicą nie podobała, kumasz? Nie wiedziałem, że chcą coś takiego zrobić. Potem mi powiedzieli. Chcieli żebym zeznał, że Jessica potem wróciła na imprezkę cała i zdrowa. Wiesz, że nie ma się jak postawić takim typom, nie? A ja się sam z nimi zwąchałem i wdepłem w gówno. No i kurwa nie było wyjścia. Poza tym uznałem, że chuj z tym, siłą nikt jej nic nie wmuszał. Sam wiesz jaki to był pustak. Jej nie trzeba było zmuszać, bo sama chętnie brała do dzioba. I kutasy i dragi. Bryan zaciągnął się nerwowo po raz kolejny. Zakaszlał cicho, ale nie powstrzymało go to przed kontynuowaniem opowieści. - Daniel i Dean nagrali taśmę jak ruchają tę Jessicę. I to chłopie takie pojebane klimaty. W jakichś takich maskach sado maso na dwa baty. Chcieli tą taśmą szantażować Hale’a. Że jak nie da im wolnej ręki do handlu w tym rejonie to pokażą wszystkim jak córeczka się szmaci. No i zadzwonili do mnie, żebym po prostu stał na czatach przy tym starym magazynie, wiesz którym. Tej ruinie. No i ja wciągnąłem w to jeszcze Todda. Boże, biedny Todd… Bryan na moment się załamał, patrząc zrezygnowany w podłogę. - No i filowaliśmy. Patrzymy, a oni spotkali się na podjeździe z szeryfem. Chwilę gadają a tu nagle JEB! Hale ich pokroił kosą. Myśmy byli na przyczajce, ale Todd narobił hałasu z wrażenia. A Hale kurwa jak jakiś pierdolony Rambo chłopie załadował mu kulkę prosto w gębę. Chłopie, to jest jakiś killer. Widziałeś Dana i Deana, a on ich ciach ciach i nie ma typów. I jeszcze tak strzelił. Ja się nie zbliżam, bo to jest jebany terminator. Chłopak dopalił skręta. - Ja się schowałem. Jebaniec nie odpuszczał, ale udało mi się jakoś odwrócić jego uwagę i spierdolić. Ale było blisko. Bart uwierzył wystraszonemu łobuzowi. Dopytał jeszcze kilka szczegółów i powoli formułował mu się w łepetynie plan działania. Nie chciał mu dokładać opowieści dziwnych treści pod tytułem Mary McBridge z szeptem w słuchawkach walkmana… Hale z nożem, to albo zbieg okoliczności, albo kontynuacja szlachtowania ludzi. Z dwojga wolałby, aby to właśnie z krwi i kości szeryf okazał się tym powracającym wedle informacji od ducha… Niemniej powie o tym wszystkim dla Any i Singeltona. Zerknął przez okno ku górom zastanawiając się czy Daryll nie skorzystał z propozycji zadekowania się tej nocy, czy do brzasku trwały poszukiwania, czy może i jego dopadł gość w masce? Bryan zostanie wtajemniczony w motyw duchów w towarzystwie reszty. Teraz jakoś zaplątał się w to wszystko przez Hale’a. - Słuchaj, najlepiej będzie jak sprawdzimy, czy Hale w ogóle wie kogo ścigał. Zaraz odpalę taki makijaż na twojej buziuchnie i rękach, że nie będzie śladu po zadrapaniach. - Bart puścił oko. - Jesteśmy podobnych rozmiarów, więc się zmieścisz w mój gajer zapasowy. Dzisiaj pracujesz w zakładzie pogrzebowym. Będziesz niósł trumnę z Mary lub jej ojcem i trzymał się mnie i mojego starego na cmentarzu. - rzucił mu czarne przeciwsłoneczne okulary. - Zachowuj się naturalnie. Takie okulary na pogrzeby to nawet przy takiej ulewie normalka. Zapłakanych, zapuchniętych i zalęknionych oczu nie wydać. Nałożysz jeśli przyjdzie jakiś mundurowy. A zza szkieł oglądaj czy ktoś cię wzrokiem chce zabić… Musisz być wśród ludzi, nie? Nikt na żywca, przy świadkach, krzywdy ci nie zrobi przecież. To chyba lepsze niż ukrywanie się, skoro nie wiemy, czy on wie, że ty to ten, który wie albo nie, czy szeryf wie, że ty wiesz, że on wie. Co nie? Wątpił, aby Hale brał udział w pogrzebie. Nawet trochę byłoby mu go szkoda, bo jego córka, choć durna była, to jednak nie zasłużyła aż na śmierć… ostry seks niektórym przychodził dopiero na studiach, innych doganiał już w liceum… No i Todd… Mało go znał, ale nikomu nie życzył kuli w łeb. Nawet tych pojebanych starszych kumpli Bryana zrobiło mu się szkoda. A ile teraz roboty będzie? Pięć nowych trupów… Todd na szczęście w zamkniętej trumnie… Tylko wymyć i przebrać…
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-04-2022 o 15:57. |
03-04-2022, 07:30 | #120 |
Reputacja: 1 | Fitzgerald & Singelton cz.I
|