Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2022, 18:26   #58
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy się obudziłam koszmar ulotnił się jak resztki snu. No może nie do końca, bo pierwszą część, tą, która przypominała mi moje lekko tylko zmodyfikowane wspomnienia z dzieciństwa pamiętałam dość dobrze, za to cała reszta istniała gdzieś tam poza moją świadomością. To znaczy wiedziałam, że widziałam i doświadczyłam straszliwych, pokręconych okropności, ale kiedy próbowałam sobie przypomnieć szczegóły wszystko się zamazywało i rozmywało w jeden bezkształtny zlepek niedoprecyzowanych wrażeń i uczuć.

Leżałam tak przez chwilę jak człowiek, który tuż po przebudzeniu potrzebuje chwili, żeby odkryć, iż sen się skończył a zaczęła się jawa i rzeczywistość, w której to trzeba zwlec tyłek z wyrka i ruszyć do swoich obowiązków.

Uświadomiłam sobie, że musiałam dać niezły popis swoim zjazdem, bo Finch strasznie się ze mną cackał jakbym tam miała co najmniej zejść z tego świata. Musiał się naprawdę wystraszyć, bo wyrzucił z siebie taką ilość słów z taką prędkością, z jaką ja zwykle mówiłam.

Przeturlałam się ostrożnie na bok tak aby nadal leżąc móc napić się z kubka i nie oblać przy tym.

- Co? – Powiedziałam do O’Hary, kiedy już zwilżyłam wysuszone gardło.

To wszystko co byłam w stanie powiedzieć na ten jego słowotok.

- Co, co? - Widząc, że poczułam się lepiej usiadł na ziemi. Widziałam jaki był wymęczony. Najwyraźniej opieka nade mną musiała go kosztować sporo sił. - Zalałem cię taką falą słów, że nie wiem do czego to "co?" się ma tyczyć.

- Uszczypnij mnie. – Poprosiłam.

- Eee? Po co? – Wyraźnie się zdziwił.

- Muszę jakoś się upewnić, że to jest rzeczywistość a nie jazda w moim umyśle. – Wyjaśniłam.

- Buziak może być? - Cmoknął mnie w czoło.

- Tak właśnie byś powiedział gdybyś był moją imaginacją. – Zauważyłam.

Uszczypnął mnie lekko, ale wyczuwalnie w ramię. Przekonało mnie to w pewnym stopniu.

- No powiedzmy, że to koniec moich przygód w świecie koszmarów. Na ten moment oczywiście. – Musiałam czemuś zawierzyć, żeby nie ześwirować.

Spróbowałam usiąść podpierając się przy tym ręką. Udało mi się. Rozejrzałam się po otoczeniu stwierdzając, że znajdowaliśmy się w jakimś zdewastowanym sklepie.

Spojrzałam na Fincha i jego wymęczone oblicze.

- A teraz mów prawdę, co się wydarzyło od momentu jak mnie użądlił ten mały, wstrętny, latający robal? – Zażądałam.

- Dokładnie to, co powiedziałem Em. Nic więcej. No może, poza tym, że i mnie jeden dziabnął. – Przyznał.

- Jak to?! Kiedy?! To jakim cudem udało ci się tutaj dotrzeć razem ze mną?! – Zdenerwowałam się, bo moje poświęcenie na nic się nie zdało i O’Hara też oberwał.

- Pieczęć albo dar niedźwiedzia. A może wprawa w przeżywaniu traumy. - Wzruszył kościstymi ramionami. - Chcesz jeszcze wody?

- Tak. Kiedy cię użądlił? Jeszcze na wodzie czy później? – W sumie to do niczego nie była mi potrzebna ta wiedza, ale chciałam się dowiedzieć.

- Jak wysiadaliśmy. Gnojek.

- To wtedy wpadłeś do wody? – Zapytałam.

- No mniej więcej. I chyba to trochę pomogło. Nie wiem, nie ma pojęcia. Chcesz jeszcze pić? - Finch się zaczął powtarzać.

- Tak. Już mówiłam, że chcę. Wezmę sobie. – Machnęłam lekceważąco dłonią, bo to było dla mnie dość mało znaczące w tej chwili.

Podniosłam się jednak na nogi i zaczęłam szukać swojego plecaka, żeby przestał w końcu do tego wracać.

- Jak nie chcesz o tym mówić to po prostu to powiedz, a nie zmieniasz temat. – Wytknęłam mu to obsesyjne zainteresowanie moim stanem nawodnienia, które moim zdaniem miało na celu odwrócenie mojej uwagi od innych kwestii.

- Nie zmieniam tematu - uśmiechnął się. - Po prostu powiedziałem wszystko.

Wzięłam swój plecak, przytachałam na posłanie, na którym się ocknęłam. Klapnęłam sobie z powrotem na miejsce i wyjęłam swoją butelkę z wodą. Zaczęłam pić małymi łyczkami. Kiedy ugasiłam pragnienie zagaiłam:

- To czemu mam wrażenie, że coś pominąłeś? Czy to tylko moja paranoja czy rzeczywiście czegoś nie chcesz mi powiedzieć?

- Paranoja? - zaśmiał się cicho. - Nie nazwałbym tego paranoją. Raczej niechęcią do utraty kontroli. Starasz się wtedy łatać wszystkie dziury, jak moja babcia, skarpetki.

Wstał z miejsca.

- Mają tutaj colę i energetyki, jakbyś chciała. I kibelek. Tam, na zapleczu. Działa hydraulika, więc nie jest źle. Przynieść ci? Znaczy colę lub energetyk, a nie kibel czy hydraulikę.

- Nie, no, sama sobie wezmę. A dopytuję tak mocno, bo wyglądasz naprawdę kiepsko, w sensie na straszliwie wymęczonego i chciałam się dowiedzieć, dlaczego, ale jak mówisz, że nie kryje się pod tym nic więcej to chyba powinnam sobie darować. – Może i powinnam, ale czy tak zrobię?

Zakręciłam butelkę i schowałam ją do plecaka.

- A co z tą Alicją i “Radością”? Wiesz co się tam wydarzyło? - Teraz to ja zmieniłam temat.

- Nie. Niestety. Ale wygląda na to, że Alicja czymś się mocno przejmuje. Coś tam się komplikuje. Prosiła, byśmy ruszyli do nich najszybciej, jak tylko damy radę. Nawiązaliśmy więź tylko na chwilę, bo utrzymują tę barierę, która ma utrudnić ich namierzenie czy coś.

- Jeżeli to coś pilnego to nie damy rady im w tym pomóc, bo zejdzie nam cholernie dużo czasu zanim tam dotrzemy. Jeszcze się nawet nie wydostaliśmy z miasta.

Nerwowo potarłam czoło zmartwiona tym faktem.

- Powinieneś odpocząć. - Stwierdziłam stanowczo - A ja rozejrzę się po tym miejscu.

- Nie wychodź za bardzo na zewnątrz. A ja mam siłę pojeździć na rowerze.

- Nie zamierzałam wychodzić na zewnątrz tylko rozejrzeć się w środku. W tym czasie możesz się przecież zdrzemnąć albo chociaż poleżeć sobie trochę. - Zauważyłam.

- Dobra. To sobie posiedzę i popatrzę, jak się kręcisz, okay?

- A nie możesz się położyć?

Wstałam i zaczęłam sprawdzać swoje rany uciskając je lekko dłonią. Tę na boku, tę na udzie i nawet sięgnęłam na plecy do ugryzienia po robaczysku.

Pieczęć zrobiła swoje. Nie wyczuwałam już niczego więcej poza świeżymi bliznami.

- Hmmm. Wyczuwam swoją Pieczęć silniej niż dotychczas, a ty wyglądasz na wyczerpanego, jak wtedy, kiedy przywróciłeś do życia Alicję. Do tego nie chcesz odpocząć i mam wrażenie, że zaraz polecisz do WC podcierać mi tyłek. Czy ja umarłam? - Pytanie zawisło w powietrzu a ja spojrzałam Finchowi prosto w oczy przytrzymując dłużej to spojrzenie.

- Nie! - zaśmiał się, tym razem naturalnie i szczerze. - Oczywiście, że nie. Po prostu byłaś poważnie ranna. Kula w nodze. Jad jakiegoś cholerstwa. Ale nie, nie umarłaś. Po prostu, jak zawsze, robiłem, ile trzeba nie patrząc na to, że zabiera mi to mnóstwo energii. A potem siedziałem koło ciebie i próbowałem, nie wiem, jak to powiedzieć, zasilać twoją Pieczęć. Ty się na nią zamykałaś tak długo, że teraz, gdy jest potrzebna, ciężko ci ją wykorzystywać, szczególnie gdy jesteś nieświadoma.

- Aha. Widzisz lepiej powiedzieć mi wszystko od razu niż pozwolić mojej wyobraźni uzupełniać luki. - No i nie mógł tego powiedzieć mi od razu?

Podeszłam do niego, usiadłam naprzeciwko i zarzuciłam mu ręce na szyję bezceremonialnie przyciągając go do siebie.

- A to co? - Spojrzał na mnie zaskoczony, ale odwzajemnił objęcie przytulając mnie do siebie.

- O nie! Czyli to też sobie wymyśliłam? Moja jazda w głowie zaczęła się dużo wcześniej niż przypuszczałam. – Przez moment poczułam się dziwnie niepewnie.

- Co. Nie - zaśmiał się. - Chodzi ci o naszą "kawę?". To było jak najbardziej realne. I niesamowite, jeśli mam być szczery.

- To co się tak zmieszałeś przytulaniem? Pomyślałam sobie, że to też miało miejsce tylko w mojej wyobraźni.

- Nie, no po prostu zaskoczyłaś mnie. - Pocałował mnie w czoło. - Tak zwyczajnie.

- Wyglądasz jakbyś potrzebował tego, żeby ktoś cię przytulił. - Stwierdziłam i uściskałam go jeszcze raz.

- To zawsze tak wyglądam przecież. Wymęczony gryzipiórek, czy coś w ten deseń. Ale faktycznie - uścisk niczego sobie. Dodaje energii.

- To w takim razie dziwne, że wszyscy ludzie nie biegają za tobą, żeby cię przytulać.

Mówiąc to puściłam go, wstałam i zaczęłam przetrząsać sklepik w poszukiwaniu picia i jedzenia oraz innych przydatnych rzeczy.

To był jakiś sklepik z pamiątkami. Znalazłam tutaj jednak sporo słodkich przekąsek i różnych napojów. Większość w opakowaniach najbardziej popularnych marek w UK po Fenomenie.

Zjadłam sobie trochę ze znalezionych rzeczy resztę wpakowałam po równo do swojego i Finchowego plecaka. Wypiłam energetyka, resztę ustawiłam równo na jakimś parapecie zastanawiając się czy któreś z nich zabrać. Plecaki miały ograniczoną pojemność, do tego napoje swoje ważyły, ale warto się było zastanowić czy wziąć część ze sobą.

Potem poszłam skorzystać ze wspomnianego wcześniej kibelka. Szczególnie zależało mi na umywalce, aby opłukać ręce, twarz i być może górną część ciała oraz stopy, jeśli wody by wystarczyło. Poza tym przebrałam spodnie i koszulkę, które były podarte i pobrudzone krwią. Krew spłukałam tak na wszelki wypadek a podarte mokre ciuchy chciałam najpierw wyrzucić, ale potem pomyślałam, że nie powinnam wybrzydzać, bo po zszyciu mogłyby mi jeszcze posłużyć, więc wywiesiłam je do wyschnięcia.

Po tych zabiegach wróciłam do O’Hary.

Ten łobuz Finch nie odpoczywał. Siedział na jakimś przewróconym regale i ze skupieniem na twarzy przeglądał mapę rozłożoną na kolanach. Przy okazji zajadał jakiegoś batona.

- Lepiej się już czujesz, Em? - podniósł wzrok i spojrzał na mnie.

- Oczywiście, że czuję się lepiej. Nie umarłam, wydobrzałam, najadłam się, napiłam, skorzystałam z łazienki, przebrałam się i już nigdy nie będę musiała chodzić na lekcje baletu. – Odparłam siadając obok niego.

- Lekcje baletu? - Skupił się na tym ostatnim, chyba nie bardzo łapiąc o co mi chodziło.

- No tak, bo mój koszmar przypomniał mi moje lęki z dzieciństwa i między innymi te nieszczęsne lekcje baletu, ale teraz jak oprzytomniałam to już wiem, że to przeszłość, do której nie ma potrzeby wracać. Było, minęło i nikt mnie do tego nie zmusi, nawet jad jakiś tam anielskich pszczół. Zresztą on tylko wydobył te wspomnienia, bo przecież to nie działo się naprawdę. A jak ty się czujesz? I co tam tak przeglądasz? - Zajrzałam mu przez ramię. - Szukasz dla nas trasy?

- Szukam najlepszych alternatyw, żeby uniknąć przepraw przez rzeki i inne chaszcze. Unikać głównych tras, bo tam na pewno jest najwięcej … strasznych rzeczy. Rowery pozwolą nam też na uniknięcia zatorów. Ale jesteśmy wystawieni na ataki. Liczę na to, że Pieczęcie zrobią swoje i nie będzie nieprzyjemnych sytuacji, ale… - zatrzymał się w pół słowa, jakby wpadł na jakiś pomysł. - Emm. A powiedz. Twoje zdolności fantoma chronią cię przed celestianami? Bo ta szarańcza mogła cię dostrzec, ale być może to przez ranę i kajak i to, że machnęłaś wiosłem by mnie ochronić. Więc, jak to z tą twoją mocą jest?

- Nie mam pojęcia. – Przyznałam - Nie próbowałam ukrywać się przed nimi, bo od razu założyłam, że moja moc ukrycia nie działa na nie. Nie wiem czy błędnie czy nie.

- Warto poeksperymentować - zmrużył oczy, jak dzieciak przed zrobieniem psikusa. - Ale czy warto ryzykować?

- Jak się okaże, że jednak mnie widzą to mogą mnie znowu dziabnąć i wtedy dostanę kolejną jazdę. Obnażenie moich lęków z dzieciństwa było nieprzyjemne, ale do zniesienia, jednak jak tym razem dostanę traumę z czasów dojrzewania to może być gorzej. – Średnio mi się spodobał jego pomysł.

- Dobra. Nie ryzykujmy. Zasuwamy na rowerach, jak tylko będziemy gotowi.

- Jakbyś wymyślił jakiś dobry plan to może byłabym skłonna spróbować. No i bardzo optymistycznie założyłeś, że potrafię jeździć na rowerze.

- A nie potrafisz? - spojrzał na mnie zaskoczony. - No to będziemy dreptać. Trudno. Możemy wziąć jeden rower i wrzucić na niego plecaki. Będziemy mieli mniej do targania.

- Nie no potrafię, ale nie wiedziałeś tego planując dalszą drogę. - Wskazałam na niego palcem przy słowach “nie wiedziałeś” - Chociaż ze sto lat nie jeździłam. Co najmniej.

- No, aż tak staro nie wyglądasz - mrugnął do mnie wyraźnie dając znać, że żartował. - Co najwyżej na nieco styraną życiem osiemdziesiątkę. Ja to taki sto dwudziestolatek z wyglądu.

- Chciałbyś - odpowiedziałam żartem na jego żart.

- No dobra. Sto pięćdziesiąt? - zrobił łobuzerską, żartobliwą i błagalną minę, jak ktoś, kto liczy na łaskawy wyrok.

- Myślę, że tak ze sto czterdzieści. - Nie utrzymałam pokerowej twarzy i uśmiechnęłam się jak to powiedziałam.

- Uff. Słowa, które dodają otuchy. - odpowiedział uśmiechem, który objął zarówno twarz, jak i oczy.

- Nadal mi nie odpowiedziałeś, jak się czujesz? – Przypomniałam sobie.

- Tak jak wyglądam, czyli bosko. Jak Xolotl.

Przyjrzałam mu się. Może i przez tą szczupłość czy wręcz chudość mógłby przypominać nieco szkielet, ale głowę miał zdecydowanie ludzką, żadnego podobieństwa ani do psa, ani do małpy.

- Dość wymijająca odpowiedź, więc zinterpretuję ją po swojemu. – Zagroziłam.

- Wiem. Gotowa do drogi?

- Tak, ale jak mamy ruszać to jeszcze raz skorzystam z łazienki, póki mam do niej dostęp. – Podniosłam się na nogi.

- Leć. W sumie to ja też skorzystam. Ale później.

Poszłam korzystać, ile się dało, żałując, że nie mogłam poużywać jej na zapas. Wróciłam do pomieszczenia, do Fincha i sprawdziłam swój plecak, czy wszystko było schowane i czy nie zapomniałam niczego dopakować. Znalazłam jakąś torbę i schowałam tam swoje jeszcze mokre, przeprane ubrania. Do tego chciałam zabrać stąd jak najwięcej znalezionych zapasów. Już wcześniej poupychałam dodatkowe batoniki do plecaka swojego i Fincha a teraz próbowałam jeszcze coś tam upchnąć.

Finch tymczasem w końcu leniuchował, czyli starał się wypocząć i odzyskać siły.

- Jestem gotowa - Przysiadłam się do O’Hary, kiedy już ogarnęłam siebie i zapasy.

Spojrzał na mnie, uśmiechnął się dziwnie, zaśmiał pod nosem.

- No to chodź. Pokażę ci to i owo.

- Hmmm. Już widziałam to i owo.

- Rowery - mrugnął. - Sama zaczęłaś dosiadając się i oznajmiając, że jesteś gotowa. W sumie to mamy czas na kawę, ale tę czarną i zaparzaną, a nie naszą. Jeśli chcesz możemy dać sobie jeszcze kilka chwil.

- Jak potrzebujesz jeszcze chwili odpoczynku to bez problemu możesz mi się do tego przyznać. Nie martw się. Nikomu nie powiem, że zdarza ci się jak człowiekowi czasem odpocząć. - Uśmiechnęłam się przyjacielsko na potwierdzenie moich słów.

- Nie. W sumie już jest ok. Tylko trochę mi się nie chce ruszać. Boję się tego, co na zewnątrz i tego, co może nas czekać w "Radości" - przyznał. - Jedźmy jednak. Trzeba temu stawić czoła.

- I tak będziemy musieli zatrzymać się kilka razy na odpoczynek.

Kiwnął głową i zaprowadził mnie przez zniszczone drzwi na podwórze, gdzie faktycznie na stojaku stało kilka rowerów.

- Wybieraj - wskazał ręką znalezisko. - Ale ten różowy jest mój. Żeby nie było. Ten z misiami panda i króliczkami i koszyczkiem w marchewki.

- To ja biorę ten granatowy. - Wskazałam ręką wybrany rower - Też ma koszyk to dołożę tam trochę dodatkowych rzeczy. Zaraz wracam. Poza tym musimy znaleźć nożyce do metalu, żeby przeciąć łańcuchy.

Wszystkie rowery nadal były przypięte łańcuchami.

- Voila! - Finch podszedł i zerwał łańcuchy mocnym szarpnięciem. - Odrobina siły niedźwiedziołaka nadal jest we mnie no i Pieczęć działa, jak trzeba. Weźmiemy słodycze. Dzieciarnia w "Radości" będzie zachwycona.

- Ok. - Zatrzymałam się w pół kroku, kiedy zobaczyłam akcję Fincha, ale później znowu ruszyłam do sklepiku, żeby zabrać zgromadzone już wcześniej zapasy i upchnąć je w koszyku wybranego roweru.

Plecak założyłam na plecy i trzymając kciuki za moją umiejętność jazdy na rowerze wlazłam na siodełko. Obejrzałam się, żeby sprawdzić czy Finch rzeczywiście zabrał dla siebie różowy rower tak jak twierdził, że uczyni.

Rzeczywiście. Przygotowywał go do jazdy i znosił do koszyczka rzeczy.

Poczekałam aż Finch skończy i ruszy.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline