Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2022, 18:35   #59
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Ruszyliśmy na zdewastowane, na pół spalone ulice. Lawirując rowerami pomiędzy wrakami samochodów, ciałami, gruzami. Co chwila widzieliśmy Skrzydlatych i szarańczę, która przeczesywała zdewastowane miasto. Anioły szybowały nad dachami, nad gruzowiskami a szarańcza przesiadywała, niczym stada ptaków, na nieruchomych, żywych londyńczykach. Kilka razy posłańcy Niebios zbliżali się do nas, ale wyczuwając, zapewne, emanacje Pieczęci Jehudiela, oddalali się w swoją stronę.

Finch jechał pierwszy, przez apokaliptyczne zgliszcza. Niezbyt szybko, aby nie wywrócić się na jednej z licznych pułapek dziurze, kawałku gruzu, zerwanym zderzaku czy oponie albo ciele. Często spowijały nas kłęby dymu z płonących budowli. A kiedy wyjechaliśmy z jednej z nich zauważyliśmy nowe okropieństwo.

Na jednej z alei zgromadzili się ludzie. Szli, niczym zahipnotyzowani lub w jakimś transie. W poszarpanych ubraniach a czasami nawet półnadzy i do tego poranieni. Śpiewali coś, co brzmiało jak pieśni religijne. Szli prosto w stronę czegoś dużego, co miało kilka par skrzydeł lśniących jakimś blaskiem. Pośrodku tych skrzydeł widziałam jedno wielkie oko. Oko, które jasnym promieniem światła wabiło, kusiło i przyciągało.

Kiedy jakiś z ludzi zbliżał się do skrzydlatego stworzenia, klękał przed nim, a Posłaniec Niebios spoglądał na tego człowieka. W chwilę później nieszczęśnik stawał w płomieniach i odbiegał w bok wrzeszcząc przeraźliwie, by po kilku krokach rozpaść się w popiół i pył.

Finch zjechał z głównej alei kierując rower w boczną ulicę.

Prędko skręciłam za nim, tak szybko, że omal się nie wywróciłam przy tym manewrze. Udało mi się jednak zapanować nad pojazdem.

- Wszystko ok? - Finch zaczekał na mnie, upewniając się, że wszystko było w porządku.

- Tak. Nie wyglebiłam się. Oddalmy się stąd jak najszybciej.

- Czytasz mi w myślach - zaczął zawzięcie pedałować w dół ulicy nie zważając na wraki i szczątki.

Umilkłam i starałam się utrzymać jego tempo.

Nie musiałam długo się wysilać, bo po przejechaniu może pół mili Finch zwolnił i zatrzymał się koło jednej z kamienic, która zdawała się być nietknięta przez niszczycielskie żywioły przebudzone przez Celestianów.

- Dobra, jeszcze pięć mil i znajdziemy się na obrzeżach.

Gdzieś niedaleko usłyszeliśmy serię wystrzałów. Finch spojrzał na mnie, wyraźnie zaskoczony.

- Kto to może być?! - Ja też byłam zaskoczona.

- Chcesz sprawdzić?

- Nie wiem czy chcę, żeby ktoś znowu do mnie strzelał. – Przyznałam.

- A ja akurat wiem, że na pewno tego nie chcę. Omijamy?

- Nawet jak tam walczą jacyś ludzie, to czy damy radę im pomóc? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Raczej mała szansa? Albo duża. Jedźmy w swoją stronę. Skupmy się na celu.

- To prowadź. – Zgodziłam się.

Ruszyliśmy dalej. Skierowaliśmy się tak jak mówił Finch na obrzeża. Słońce przypiekało nam plecy, wysiłek fizyczny i żar bijący od pożarów wytapiał z nas ostatnie krople potu, ale kiedy minęliśmy gęstą zabudowę blokowisk i wjechaliśmy w szeregowe domki przedmieść, pożary nie były już codziennością. W niektórych miejscach okolica wydawała się wręcz być nietknięta przez apokalipsę. Ale to były pozory. Wszędzie polowały skrzydlate stwory, które mnie pokłuły. Ale w pewnym momencie zobaczyliśmy jeszcze coś nowego: unoszący się w powietrzu przed nami okrągły kształt ze skrzydłami. Niczym wielka głowa zawieszona na skrzydełkach. Znajdował się od nas może z milę unosząc nad zabudową przedmieść. Nagle głowa rzygnęła strumieniem ognia w dół, niczym smok, podpalając ulice i domy pod nią.

- O kurde! - Wyhamowałam - A cóż to za cholerstwo?! I jak je ominiemy?

Spojrzałam w stronę Fincha.

- Mam nadzieję, że nie kusi cię, aby jechać w tamtą stronę? - Zapytałam podejrzliwie.

- A weź, daj spokój. W życiu! Cholerstwo leży na naszej trasie. Musimy się przyczaić, albo to ominąć. Możemy nadłożyć kilka mil, ale nie wiem jak dobrze widzi i czy nasze Pieczęcie wystarczą, aby nas nie usmażyło na węgiel.

- Omińmy to naprawdę szerokim łukiem. – Zaproponowałam - Nie wygląda jakby się miało stąd szybko ruszyć i nie wiemy jaką trasą będzie się przesuwać, jeśli już się ruszy.

- Piękna i mądra - zgodził się, siląc na wesołość, chociaż wiedziałam, że gotował się bardziej niż teren owiewany przez płomienie wyrzygiwane przez potworność.

Skręcił rowerem w kolejną ulicę. Kiedy przejechaliśmy jakieś trzysta jardów i wjechaliśmy w wąską, ładną kiedyś ulicę zaczęło wydawać mi się, że z mijanych domów obserwowały nas czyjeś oczy. Za zasłonami i roletami mignęły mi wystraszone twarze ukrywających się mieszkańców. Ta dzielnica była nadal zamieszkana.

Zacisnęłam zęby. Ci ludzie byli zbyt przerażeni, żeby uciekać, więc prawdopodobnie zostaną wkrótce usmażeni przez tą wielką głowę. A ja nie mogłam nic na to poradzić, przynajmniej nie w tej chwili. Jedynym wyjściem był finchowy plan zapobiegnięcia temu wszystkiemu zanim się to wydarzy. Powtarzałam to sobie w myślach, kiedy mijaliśmy osiedle.

Nikt z ukrywających się nie zareagował na nasz widok, więc szybko wyjechaliśmy na wylotówkę z Londynu, ale tutaj znów pojawiły się problemy. Setki samochodów stały w korku, niektóre z nich były wbite w inne samochody. Jedna wielka kraksa. Potłuczone szkło walało się wszędzie, do tego widziałam leżące ciała i plamy krwi, a także ślady na pojazdach wyglądające, jakby ktoś pociął blachy palnikiem. To wszystko wyraźnie wskazywało, że Skrzydlaci zrobili sobie tutaj polowanie. Nawet przejazd rowerem był dla nas wyzwaniem. Musieliśmy zsiąść z siodełek i pchać rowery koło siebie. Mijaliśmy opuchnięte ciała, które szeroko rozwartymi martwymi oczami obserwowały nasz marsz. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Wszyscy zamordowani podczas daremnej próby ucieczki z metropolii.

Finch zaklął szpetnie, jakby do siebie, pełen wściekłości, którą musiał z siebie wyraźnie wyrzucić. Ja milczałam, ale płacz dławił mnie w gardle.

Po dłuższej chwili przeszliśmy przez to cmentarzysko wsiedliśmy na rowery i zjechaliśmy w pola oraz zagajniki żywopłotów okalające tereny wokół Londynu. Finch zatrzymał się na rozwidleniu, zdjął maskę i zaczerpnął powietrza. Otarł pot z twarzy i wystawił ją do słońca świecącego jak zawsze w tym samym punkcie na niebie.

- Muszę odsapnąć - wyjaśnił. - Nie mam pojęcia, ile jechaliśmy przez Londyn, sześć czy siedem godzin, ale mam dość. Tam - wskazał stary, turystyczny przystanek dla rowerzystów - możemy chwilę posiedzieć. Ma daszek. Ochroni nas przed słońcem.

O'Hara nie wyglądał najlepiej. Upływ czasu zdradzała jego twarz, zarośnięta na oko trzydniową szczeciną. Chociaż jeśli się nad tym zastanowić to ten wygląd oscylował gdzieś blisko jego normalnego stanu, bo miał on w zwyczaju nie dosypiać, nie dojadać i za mało odpoczywać.

Pokiwałam tylko głową zgadzając się na jego propozycję odsapnięcia. Zdjęłam maskę, odgarnęłam włosy z twarzy i ruszyłam powoli w stronę wskazanego przystanku.

Finch wyjął puszkę picia, jakiegoś batona i zaczął jeść wpatrując się w panoramę zdewastowanego, ogarniętego pożarami miasta. Milczał.

Przysiadłam się obok. Też wyciągnęłam coś do picia, ale wybrałam wodę zamiast słodkiego napoju. Także odpakowałam sobie jakiegoś batonika i zaczęłam go jeść, chociaż tak naprawdę nie czułam specjalnie głodu. Finch milczał, więc i ja milczałam.

- Ogarniemy to jakoś, prawda? - Zapytał niespodziewanie patrząc na mnie. - Uda nam się ocalić tych wszystkich nieszczęśników?

- No oczywiście. - Powiedziałam z przekonaniem. - Przecież masz plan. I to tym razem taki porządny a nie w stylu przyjmowania ognia na klatę. I to wszystko się nie wydarzy. I nikt z nich nawet nie będzie się domyślał czego udało im się uniknąć. I nie będzie wiedział, ile tobie zawdzięcza. Wszystko zgodnie z planem. – Pokiwałam potakująco głową.

- Nie mi, Emm. Nam. Bez ciebie mój plan byłby przyjmowaniem ognia na klatę, bo nie ma co ukrywać zbyt bystry to ja nie jestem, nieprawdaż?

- No, ale to ty układałeś ten plan i podobno już wykonałeś z niego pierdyliard kroków. Tak mi przynajmniej mówiłeś.

- No, ale ty dodałaś motywacji, wiary w powodzenie i zdrowego rozsądku - spojrzał na mnie czule. - Nawet nie wiesz jaką mam teraz cholerną ochotę na to, aby cię pocałować i przez chwilę zapomnieć o tym syfie i zniszczeniu wokół nas.

- Obściskiwanie się na przystanku to klasyka. - Uśmiechnęłam się.

- To fakt. - Zgodził się. - Ale też szansa, aby na chwilę poczuć coś miłego i pięknego.

- Nie wiem co mam odpowiedzieć na te twoje romantyczne bajanie. – Mój uśmiech zmienił się w nieco bardziej żartobliwy.

- Prawdę - też się uśmiechnął. - Jaki jestem mądry, przystojny i męski. I ja bardzo za mną szalejesz.

Mrugnął żartobliwie okiem.

- Wiesz. Nawet jeśli będziesz kłamczuszkowała, to po to, aby podnieść morale.

- To już nie wiem, czy wolisz się obściskiwać, czy mam ci kadzić? – Zapytałam.

- Obie propozycje są kuszące.

- A to teraz już wiem. Po prostu chciałeś sobie pogadać, tak jak teraz. – Stwierdziłam.

Nachylił się do mnie i cmoknął w policzek.

- Właśnie tak. Możemy ruszać dalej? – Zapytał.

- Jeszcze nie. – Zaprotestowałam.

Przysunęłam się bliżej, zarzuciłam mu ręce na ramiona i pocałowałam go w usta, tak porządnie a nie jakieś tam cmoki w policzek. Wtuliliśmy się w siebie i całowaliśmy dalej próbując zapomnieć o tym wszystkim co zostawiliśmy tuż za nami oraz próbując nie myśleć o tym co czekało przed nami. I przez chwilę nam się to nawet udawało.

Później trzeba było jednak wrócić do rzeczywistości. Byliśmy oboje za dorośli i za bardzo odpowiedzialni, żeby przeciągać zbyt długo ten moment. Zsunęłam się z jego kolan i usiadłam obok. Wzięłam jego dłoń w swoją i ścisnęłam delikatnie. Uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk dłoni.

- Humor ci się poprawił. – Zauważyłam.

- Przy tobie zawsze mam dobry. Chyba, że sytuacja jest beznadziejna czy coś. Wtedy się po prostu śmieję losowi w twarz. To co? Ruszamy dalej? Według moich obliczeń potrzebujemy jeszcze jakiś trzech godzin, aby dojechać na miejsce. A jeśli uznasz, że potrzebujemy jeszcze gdzieś przystanku, śmiało możesz to mówić. Jesteśmy na nogach jakieś szesnaście, osiemnaście godzin. Tak sądzę. Licząc wyjście z naszej kryjówki. Ja jeszcze daję radę. Ty, widzę, że również. No chyba, że uważasz, że możemy pół godziny odpuścić, pójść tam, głębiej w las i zobaczyć, jak długo wytrzymamy seks w plenerze.

Zmrużyłam lekko oczy zastanawiając się nad czymś mocno. Przekalkulowałam to sobie w myślach.

- Po drodze nie znajdziemy czynnej łazienki ani wody do umycia. - Stwierdziłam w końcu.

- To fakt. Mamy jezioro, ale to średni pomysł. Odpocznijmy jeszcze moment i ruszajmy. Nim nam znów jakieś grzeszne myśli do głowy wlezą.

- No teraz to zabrzmiałeś jak sędziwy staruszek. – Wytknęłam mu.

Schyliłam się do mojego plecaka, wydobyłam stamtąd kolejnego batonika i machinalnie go otworzyłam.

- A nie jak odpowiedzialny facet?

- Pierwsze zdania to odpowiedzialny facet, ostatnie to sędziwy staruszek. - Zaczęłam jeść batonika - Ostatni na drogę. - Uniosłam go na chwilę w górę, żeby pokazać o co mi chodziło.

- No może trochę staruszek, a może zawiedziony facet - też się przekomarzał.

- Na czym się tak zawiodłeś?

- No w sumie to na niczym - uśmiechnął się. - Próbuję błyskotliwej, rubasznej konwersacji, ale mi chyba nie wychodzi. Ruszamy?

Dokończyłam batonika i kiwnęłam głową. Podniosłam swój rower, wcisnęłam maskę na twarz i wsiadłam na siodełko pojazdu. Wskazałam ręką kierunek.

- Teraz tam?

- Maskę możesz zdjąć. Poza miastem nie powinno być już tylu pożarów.

Finch wskoczył na swój rower.

- Tak. Doskonale wskazałaś kierunek. Coś się stało? Mam nadzieję, że cię czymś nie uraziłem?

Zdjęłam maskę.

- Już się chyba zaczęłam do niej przyzwyczajać. - Mówiąc to schowałam ją do rowerowego koszyka.

- Nie. Nie uraziłeś mnie. Po prostu moje myśli pobiegły do “Radości” i jak o nich pomyślałam to znowu poczułam ten niepokój. No wiesz, nie wiem co się tam dzieje. I chciałabym jak najszybciej się tam znaleźć.

- Rozumiem. Ale chciałbym coś ustalić, dobra? Nim ruszymy. Jak dojedziemy na miejsce, gdy tylko będziemy mieli sposobność, będę chciał znaleźć gdzieś miejsce, byśmy mogli znów nacieszyć się sobą. Może mniej otwarcie i spontanicznie, ale nie mniej czule i łagodnie. Dobra?

- Nie wiesz co tam zastaniemy. - Powiedziałam poważnie.

- Nie wiem, ale trzymam się nadziei, że będzie w porządku. No i chcę cieszyć się każdą naszą chwilą, każdym momentem, bo potem … sama wiesz, co będzie potem.

- Zapominasz tylko o jednej istotnej rzeczy. Poprzednio byliśmy prawie całkiem sami, a tam, w pensjonacie nie będziemy.

- Nie zapominam, ale mam to w nosie. W końcu świat się kończy. Będę zachowywał się przyzwoicie, ale nie za cenę naszego szczęścia. A co! - Zaśmiał się.

- Próbuję to sobie wyobrazić. - Zamyśliłam się na chwilę. - Hmmm. Nie wiem, czy się niepokoić czy cieszyć. Lepiej już jedźmy.

Skierowałam rower we wskazaną wcześniej stronę. Skinął mi głową i ruszył za mną. Jechaliśmy szeroką drogą asfaltową. Słońce grzało mocno, bo najczęściej jechaliśmy otwartą przestrzenią. Kilka razy udało nam się wjechać w cień drzew. W pewnym momencie, po przejechaniu może trzech albo czterech mil wyjechaliśmy na malowniczy krajobraz. Po lewej stronie mieliśmy piękne pola uprawne, a po prawej ukwiecone łąki i zagajniki drzew. Horror i zniszczenia wydawały się wręcz nierealne. Pół mili później zobaczyliśmy zabudowania małej wioski i porzucone samochody.

Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła sprawdzając dokładnie niebo. Nie chciałam zostać zaskoczona przez żadną z form, którymi Skrzydlaci atakowali ludzi, ale niebo było czyste. Nigdzie żadnych śladów sił Niebios.

- Dziwne - zwróciłam się do Fincha - Nie widzę tutaj żadnych Skrzydlatych a ludzie porzucili swoje samochody. Co się stało? Zabrakło im paliwa? Czy coś innego się wydarzyło?

- Nie mam pojęcia, ale musimy przejechać przez tę osadę. Na pierwszym skrzyżowaniu w lewo. Potem dalej lasami, aż do jeziora.

Rozejrzałam się dokładnie tym razem obserwując budynki. Szukałam uszkodzeń, ale też czyjejś obecności, ludzi bądź zwierząt.

Nikogo ani niczego nie dostrzegłam. Domy wyglądały na opuszczone, nie widziałam też zniszczeń ani leżących ciał.

- To kto idzie pierwszy na wabia sprawdzić czy nie czyha tam jakieś niebezpieczeństwo? – Rzuciłam.

- Jasne, że ja! – Finch uśmiechnął się, naprawdę ucieszony okazją.

- No to do dzieła. Ja cię będę ubezpieczać. – Powiedziałam.

- Pistoletem? - wyraźnie żartował.

- Pozytywną energią i psychicznym wsparciem. – Odpowiedziałam.

- I tego mi najbardziej potrzeba - posłał mi promienny uśmiech i ostro nacisnął na pedały.

Finch pomknął na rowerze w stronę opustoszałej wioski, a ja się zaczęłam zastanawiać czy on nie był totalnie pojebany.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 24-03-2022 o 09:15.
Ravanesh jest offline